wtorek, 30 lipca 2019

Georgia Ramon Holunderbeere & Joghurt biała jogurtowa 36% Dominikana z czarnym bzem


Po doskonałej białej Limette & Thymian od Georgia Ramon, mój apetyt na kolejną owocową białą czekoladę tej niemieckiej marki wzrósł przeogromnie. Gdy wraz z Mężem usiadłam pewnego lipcowego popołudnia na ławce nieopodal karkonoskiej granicy Alberice - Niedamirów, z podekscytowaniem wyjęłam z plecaka Holunderbeere & Joghurt, którą również zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady. Opakowanie tej tabliczki szczególnie przypadło mi do gustu - uwielbiam tak wyraziste roślinne motywy.

Holunderbeere & Joghurt to biała czekolada o 36% zawartości masła kakaowego z Republiki Dominikany, w której mleko całkowicie zastąpiono przez jogurt w proszku (20% całości). Prócz surowego cukru trzcinowego, czwartym - bardzo ważnym - składnikiem tabliczki są owoce czarnego bzu (8% całości). To właśnie dzięki temu dodatkowi czekolada jest biała tylko z nazwy. Jej wizerunek przyprawia o zakłopotanie - jest bowiem ciemnofioletowa z elementami granatu, co w przypadku niewiedzy o składzie tabliczki może sugerować jakąś bardzo pofiksowaną ciemną czekoladę.


Zapach Holunderbeere & Joghurt przywodzi na myśl letni ogród oraz napar z owoców czarnego bzu. To woń esencjonalna i uwodzicielska, choć jednocześnie przełamana czymś suchym. Generalnie, już w samym dotyku czekolada nie wypadła tak aksamitnie jak pyszna i gładka Limette & Thymian.

Okazało się, że całkowite zastąpienie mleka przez jogurt miało kardynalny wpływ na odbiór czekolady, niestety negatywny. Całość okazała się nadmiernie sucha, monotonna, ściągająca. Jogurt zamiast wprowadzić odświeżającą kwaskowość sprawił, iż czekolada stała się po prostu smutna. Czarny bez, który tak pięknie zapowiedział się w zapachu, nie miał zapewnionej bazy, na której mógłby się rozwinąć. Czułam, że nijakość jogurtu blokuje bukiet owoców. Słodycz oraz tłustość, które mogłyby płynąć z samego połączenia masła kakaowego z cukrem trzcinowym też zdawały się mierne.

Ta czekolada mogła wręcz eksplodować smakiem i to w kilka różnych stron (pomimo tak krótkiego składu). Po fenomenie Limette & Thymian, jogurtowo-bzowa czekolada wypada naprawdę blado, co stoi w kontrze do jej przyciągającej uwagę barwy. Po stokroć wolałabym poczuć moc czarnego bzu w białej czekoladzie opartej klasycznie na sproszkowanym mleku.

Skład: tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, jogurt w proszku 20%, suszony czarny bez 8%.
Masa kakaowa min. 36%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 542 kcal.
BTW: 6/42/37.

sobota, 27 lipca 2019

MIA Cranberry & Hazelnut ciemna 65% Madagaskar z suszoną żurawiną, orzechami laskowymi i cynamonem


Podczas niedzielnej lipcowej wędrówki po wschodnich Karkonoszach, przemierzając czeskie lasy - ta czekolada do leśnego klimatu pasowała nam jak ulał. Kolejna próbowana przeze mnie tabliczka z dodatkami od madagaskarskiej marki Mia, zawiera ponownie 65% kakao z doliny Sambirano. Tym razem wzbogacono ją o kruszone orzechy laskowe, suszoną żurawinę oraz szczyptę cynamonu. Tak jak pozostałe czekolady od Mia, również Cranberry & Hazelnut zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.

Szczerze powiedziawszy, spodziewałam się większej mnogości dodatków, którymi posypana została czekoladowa tafla. Orzechy laskowe pokruszono dość drobno, nierównomiernie i niezbyt bogato je rozmieszczając. Owoców żurawiny natomiast znalazło się tam dosłownie kilka. Cynamon swą obecność jednoznacznie pokazał dopiero w sferze smaku.


Pomimo niedostatku dodatków (może odpowiedniejszym określeniem będzie, iż ich zawartość ledwo co zmieściła się w granicach mojej tolerancji), tę czekoladę od Mia uznaję jako wyjątkowo udaną. Madagaskarskie nuty znane już z wcześniej degustowanych propozycji tej marki również tu przedstawiły się w pełnej krasie, a orzechy wraz z żurawiną świetnie pasowały do tego bukietu. Leciutki posmak cynamonu świetnie zgrywał się z ziemistymi akcentami kakao, co w zasadzie zapamiętałam jako dominujący aspekt całości. Orzechy laskowe - świeże i chrupiące pomimo małego rozmiaru kruszonki) - uzupełniały owo wrażenie smakowitej ziemistości. Żurawina na szczęście nie została totalnie obtoczona w cukrze i oleju, przez co spokojnie mogliśmy delektować się strukturą jej suszonych owoców, a także lekko cierpkim smakiem, potęgującym wrażenie leśnego klimatu w tej czekoladzie. Jej kwaśność była miłą kontynuacją delikatnych sugestii maślanki i cytrusów.

Mia Cranberry & Hazelnut to bardzo sympatyczna czekolada, świetna do zabrania na spacer na łonie natury. Póki co, chyba najbardziej spodobała mi się spośród spróbowanych tabliczek Mia z dodatkami.

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, orzechy laskowe 10%, tłuszcz kakaowy, żurawina 6% (żurawina, cukier trzcinowy, olej słonecznikowy), lecytyna słonecznikowa, cynamon.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 75 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 547 kcal.
BTW: 7,4/35,3/47,1.

środa, 24 lipca 2019

Blanxart Filipinas San Isidro Davao mleczna 44%


Po powrocie z sobotniej wędrówki po wschodnich Karkonoszach do naszego schroniska Srebrny Potok w Jarkowicach rozsiedliśmy się wygodnie na świeżym powietrzu, rozkoszując ciszą, spokojem i piękną pogodą. Sięgnęłam po czekoladę, której nie zdążyliśmy skonsumować w drodze - teraz oddając się należytemu odpoczynkowi mogłam spokojnie rozkoszować się każdą kosteczką. A w zasadzie każdą dużą kostką. Rozpakowałam bowiem pierwszą z posiadanych przeze mnie wielkoformatowych czekolad barcelońskiej marki Blanxart. Wcześniej na blogu pojawiła się 80-gramowa Blanxart Classic Origins Republica Dominicana 82%, jednak generalnie marka oferuje sporo tabliczek w słusznym formacie 125 g. Single origin, spora tabliczka i przystępna cena? Przekonałam już się, że w przypadku Blanxart nie jest to wyjątkowo rewelacyjna propozycja - mimo wszystko zderzenie tych cech przekłada się na gorszą jakość. Teraz jednak miałam się przekonać, jak firma radzi sobie z mleczną czekoladą single origin. Na dodatek mleczna Blanxart Filipinas San Isidro Davao 44% miała być  moim pierwszym doświadczeniem z filipińskim kakao.

Tą, jak i inne czekolady Blanxart zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.

 
Na opakowaniu ujęta została krótka historia tego, w jaki sposób kakao w ogóle znalazło się na Filipinach. Otóż w XVII wieku hiszpański marynarz Pedro Bravo de Lagunas sprowadził kakao w okolice filipińskiego miasta San Jose w prowincji Batangas, gdzie założył pierwszą plantację. Następnie zakładane one były również w innych częściach kraju. Dziś prezentowana tabliczka pochodzi z kooperatywy San Isidro Davao.


Czekolada podzielona na charakterystyczne kostki cechowała się masywnością, jasnym i specyficznie przełamanym odcieniem brązu oraz zapachem sugerującym coś znacznie słodkiego, a przy tym wyważonego pod względem tłustości. Miałam przed sobą solidny kawał mlecznej czekolady, która zdawała się być idealnym paliwem energetycznym i... w istocie nie zaprezentowała nic więcej, poza typowo mlecznoczekoladową przyjemnością.

Blanxart Filipinas San Isidro Davao to słodka prostota. Na szczęście, rzeczywiście jej tłustość nie osiągnęła tak nieznośnego pułapu jak bywa to choćby w czekoladach Bonnat. Ta tabliczka rozpuszczała się w ustach dobrze, lecz bez inwazyjnej maślaności. To raczej delikatne tchnienie śmietanki podane w duecie z karmelizowanym cukrem i wonią letniej łąki. Gdzieś tam zidentyfikowałam nieco nut ziemistych oraz tropikalnych owoców, które jednak nie uderzały wyrazistymi akcentami, lecz płynęły spójnie złączone z prostą mlecznoczekoladową rzeką.

W zasadzie nic więcej nie jestem w stanie o tej czekoladzie napisać. Dobra mleczne tabliczka, bez żadnego szaleństwa - ot, przeciętniak wśród mlecznych single-origin. Mając do dyspozycji połowę 125-gramowej tabliczki pod koniec degustacji czułam się zasłodzona. Prawdopodobnie muszę przyjąć sugestię, iż produkty Blanxart najlepiej będą nadawać się jako energetyczny dopalacz, a nie czekolady na degustacyjne posiedzenia.

Skład: cukier, ziarna kakao, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, wanilia.
Masa kakaowa min. 44%.
Masa netto: 125 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 549 kcal.
BTW: 10,4/38,2/41,1

niedziela, 21 lipca 2019

Georgia Ramon Limette & Thymian biała 37% Dominikana z limonką i olejkiem tymiankowym


Jedna z nowszych propozycji od niemieckiej Georgia Ramon - Limette & Thymian - była dla mnie szczególnie intrygującą zagadką. Zioła w czekoladach potrafią wypaść różnie (a szczególnie w białych!) i zawsze przy okazji takowych połączeń mam w sobie odrobinę obawy. Jako, że zamówiłam w sklepie Sekretów Czekolady sporo tabliczek Georgia Ramon, również ta musiała znaleźć się w mojej kolekcji. Przypomniała mi całkiem udaną Maracuja & Basilikum i tym wzbudzała nadzieję na coś smacznego. Wprawdzie w przytoczonej czekoladzie marakujowo-bazyliowej, bazylię oceniłam ostatecznie jako przeszkadzajkę dla soczystego popisu marakui - jednak teraz limonka wydawała mi się bardziej plastycznym owocem pod połączenia z ziołami (wystarczyło mi przypomnieć sobie, jak stołowałam się w Meksyku - niemal wszystko co się dało skrapiałam sokiem z limonki).

Georgia Ramon Limette & Thymian to biała czekolada zawierająca 37% masła kakaowego z Republiki Dominikany, stworzona z dodatkiem soku limonkowego oraz olejku tymiankowego. Do degustacji przystąpiliśmy na łonie natury, w karkonoskich Budnikach.

Już dawno nie miałam w swych dłoniach tabliczki Georgia Ramon, która nie byłaby doszczętnie połamana! Limette & Thymian się udało. Jej tafla była lekko żółtawa. Ów odcień był na tyle subtelny, że bez wiedzy o udziale limonki mogłabym ją zrzucić na karb naturalnej barwy białej czekolady. W zapachu uwodziła rześkością limonki, delikatnością mleka oraz subtelnym tchnieniem tymianku (który w sferze aromatu nie wydawał się ani trochę groźny, jedynie odrobinkę sugerując zielarnię tudzież aptekę).


Limette & Thymian okazała się w smaku czystą rozkoszą. Pierwszy kęs rozwiał wszystkie moje obawy. Czekolada była idealnie gładziutka, rozpuszczała się w ustach bez nadmiernej tłustości. Niosła ze sobą słodycz i mleczność, nie była sucha - można by ją określić jako nieco śmietankową. Limonka grała tu ogromnie ważną rolę. Świeża, kwaskowata, aromatyczna, z odrobiną specyficznej goryczki - wspaniale przełamywała słodycz białej czekolady, nie niosąc przy tym żadnych przykrych nut. Była spójna. Przy tak zgranym duecie wydawałoby się, iż olejek tymiankowy tylko niepotrzebnie namiesza. Stało się wręcz przeciwnie.

Tymianek pojawił się jako kropka nad i, jako wisienka na torcie. Istotny element, zwieńczenie świetnej kompozycji. Bezsprzecznie wyczuwalny, ale jednak pozostający na drugim planie, pozwalający białej czekoladzie z limonką zagrać pierwsze skrzypce. Okazał się tu idealnie dobraną przyprawą. Dodał całości jeszcze większej rześkości i lekkości. Sprawił, iż czekoladę jadło się jeszcze lepiej.

Warto nadmienić, iż dotychczas z tymiankiem spotkałam się jedynie w dwóch nadziewańcach Zottera: Passion Fruit and Caramel with Thyme oraz HimbeerBlut. W tej pierwszej tymianek był aż przesadnie intensywny, w drugiej zaś stanowił tylko część złożonej kompozycji ziół. Limette & Thymian jest więc pierwszą moją czekoladą, w której tymianek pokazał się od wyrazistej, lecz tym samym wyważonej strony. Georgia Ramon zrobiła to świetnie.


Skład: tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, pełne mleko w proszku, suszone limonki w proszku 8% (koncentrat soku limonkowego, skrobia kukurydziana), olejek tymiankowy.
Masa kakaowa min. 37%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 594 kcal.
BTW: 5/42/50.

czwartek, 18 lipca 2019

Willie's Cacao Surabaya Gold ciemna 69% Indonezja


Indonezyjskie kakao z Jawy Wschodniej (a dokładniej okolic miasta Surabaja) w interpretacji Willie's Cacao poznałam już w mlecznej czekoladzie Milk of the Stars. Tym razem, również dzięki sklepowi Sekretów Czekolady, miałam okazję wypróbować owe ziarna w tabliczce ciemnej (69% zawartości masy kakaowej). Surabaya Gold według producenta ma charakteryzować się delikatnymi nutami karmelu oraz toffi. W Milk of the Stars karmel zaprezentował się nam w wyjątkowo apetycznej odsłonie, toteż jego udział w ciemnej czekoladzie wydawał się naturalną koleją rzeczy - choć ciekawiło mnie, w jak odmienny sposób go odczujemy bez udziału mleka.

 Czekolada okazała się znacznie ciemna w swej barwie pomimo jedynie 69% zawartości kakao. Pachniała rześko i bogato, przede wszystkim niosąc ze sobą akcenty kwiatów, łąki, rozlicznych roślin rozgrzanych letnim słońcem. Najbardziej intensywnym skojarzeniem w sferze zapachu były główki kwiatów rzucone na patelnię i podgrzewane wraz z cukrem aż do uzyskania bardzo osobliwego karmelu.


Surabaya Gold to czekolada dzika. Zaskoczyła mnie, bo choć po Indonezji spodziewałam się solidnej dawki wulkanicznych wyziewów, otrzymałam zgoła coś innego. Przede wszystkim było kwaskowato w bardzo roślinny sposób - szczaw i rabarbar otoczone bujnym i aromatycznym kwieciem czerwcowej łąki.

Choć generalnie rozpuszczała się w ustach dobrze, podążał za tym ślad plażowego piasku. W smaku na karmelowym tle położona została roślinna feeria. Raptem przeniosłam się ponownie na francuską wyspę Reunion na Oceanie Indyjskim, gdzie długo i mozolnie schodziliśmy z wulkanu Piton de la Fournaise w stronę Basse Valle. Wulkaniczne pyły, woń ognia i siarki oraz zupełny brak roślinności stopniowo oddawały miejsce coraz to bujniejszej zieleni i tchnieniu znad oceanu. Taka właśnie była Surabaya Gold - mająca za sobą wulkan, skierowana w stronę bujnej zieleni i oceanicznej przestrzeni.


W swej roślinności była bogata i powściągliwa zarazem. Jedząc ją nie myślałam zupełnie o soczystych owocach, lecz o przepastnej gęstwinie, drapiącej i kłującej - a jednak tak uparcie zielonej. Kwasek, goryczki, niebanalne aromaty - żałowałam, że tabliczki od Willie's Cacao nie są większe, bym mogła rozebrać to wszystko na części pierwsze, miast po prostu zagłębiać się w zieleni.

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 69%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 559 kcal.
BTW: 8,8/38,4/39,9

poniedziałek, 15 lipca 2019

Beskid Venezuela 50% mleczna Hacienda Valdiviezo


 Beskid to jedna z najnowszych polskich manufaktur zajmujących się produkcją prawdziwych czekolad bean to bar oraz single-origin. Siedziba Beskidu mieści się w Węgierskiej Górce leżącej między Beskidem Śląskim a Żywieckim. W cały aktualny asortyment zaopatrzyłam się w sklepie Sekretów Czekolady, pełna ciekawości, jak spisze się zupełnie nowa na rynku marka. W pierwszej kolejności sięgnęłam po mleczną 50% czekoladę w ich wykonaniu, bazującą na wenezuelskim kakao z plantacji Hacienda Valdiviezo na półwyspie Paria. Prócz ziaren kakao i kakaowego masła, tabliczka złożona jest jedynie z nierafinowanego cukru trzcinowego oraz pełnego mleka w proszku. Konszowana była przez min. 48 godzin.


 Ciekawy kwiatowy wzór zdobi taflę niepodzieloną na kostki. Brąz czekolady jest ciepły i soczysty zarazem, zaś przełamana na pół tabliczka ukazuje wnętrze wyglądające dość przewrotnie - szorstko i piankowo zarazem. Otworzyłam ją w przeupalny dzień, więc w dłoniach topiła się prędko, zdając się wyjątkowo miękką. Pachniała zapowiedzią czegoś wykwintnego - woń kojarząca się z kozim mlekiem i kwiecistą łąką zawsze zwiastowały przepyszne mleczne czekolady.

Mleczny wenezuelski Beskid okazał się błogim i wykwintnym smakołykiem, który skojarzył mi się z miksem: Bonnat Java oraz mlecznych Michel Cluizel Mangaro i Maralumi. Czekolada rozpuszczała się w ustach miękko, gęsto, lepko, intensywnie. Była znacznie słodka, ale w sposób wybitnie karmelowy, ze słoną nutą. Gdyby tylko ją schłodzić, byłaby najlepszymi w świecie lodami o smaku solonego karmelu.


Nie jest jednak aż tak prosto. Nie możemy w pełni zanurzyć się w karmelowej beztrosce, bowiem czekolada oferuje nam o wiele więcej i nie pozwala przestać myśleć, analizować. Mignął gdzieś grejpfrut, by za chwilę przerodzić się w pachnącą ukropem kwiecistą łąkę. Rozgrzana ziemia, soczyste trawy, słodki nektar, wonny pyłek. Tłuste kozie mleko nalane wprost do drewnianej kanki. Zapach ciepłej koziej sierści. Zapach świeżego siana, w którym układając się można zasnąć już na zawsze. 

Ta mleczna czekolada stanowiła jak najlepsze preludium do dalszego eksplorowania tabliczek marki Beskid. Czeka mnie wspaniała przygoda, tym lepiej, że stworzona przez rodzimych czekoladników - na dodatek w rejonach przeze mnie znanych i kochanych.
 
Skład: ziarna kakao 25%, tłuszcz kakaowy 25%, cukier trzcinowy nierafinowany 25%, pełne mleko w proszku 25%.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 60 g.

piątek, 12 lipca 2019

Krakakoa Sedayu Sumatra ciemna 70%


Ostatnio zachwyciłam się mlecznymi Krakaoa z kawą, cynamonem oraz imbirem, jednakże pierwszą próbowaną przeze mnie czekoladą tej indonezyjskiej marki była single-origin - Lidung Kamenci Kalimantan wykonana z ziaren z Borneo. W pewien słoneczny czerwcowy poranek przyszedł czas na dalszy ciąg eksploracji ciemnych Krakakoa bez dodatków. Tym razem wybrałam tabliczkę opakowaną w czerwień, z podobizną indyjskiego słonia. Sedayu Sumatra to czekolada o 70% zawartości kakao z południowej Sumatry, z plantacji położonych nieopodal wioski Sedayu w otulinie przepięknego Parku Narodowego Bukit Barisan Selatan. Wszystkie czekolady od Krakakoa zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


Czekolada o wyglądzie charakterystycznym dla Krakakoa kryła w swym brązie bordowe i granatowe odcienie. Pachniała przede wszystkim sporą dozą prażoności, niczym we włoskiej kawie tudzież w przypieczonym spodzie od ciasta drożdżowego, który nasiąknął jednak mnogością owoców umieszczonych w miąższu. Zapach ów był niewinny, a jako że Lidung Kamenci Kalimantan była w gruncie rzeczy dość łagodna (choć specyficznie bogata), tutaj również spodziewałam się czegoś mało kontrowersyjnego.

Tymczasem, już pierwszy kęs masywnie zalepił usta uwalniając sporą dozę dziwacznej kwaśności i szalonych aromatów. Producent wspomina na opakowaniu o żurawinie, leśnym miodzie i imbirze - w 100% mogę się z tym zgodzić, a jednak te trzy nuty w bardzo ubogi sposób opisują czekoladę, która może wręcz zszokować. Położona na solidnym kwaskowato-ziemistym tle, które świetnie kojarzy się właśnie z otoczoną miodem żurawiną (a także z wspomnianym w sferze zapachu przypieczonym spodzie ciasta z czerwonymi porzeczkami, agrestem, rabarbarem i wiśniami) - dotyka nas prawdziwa przyprawowa inwazja. Coś, co wrażliwsze podniebienia może doprowadzić niemalże do obrzydzienia, zaś mnie potwornie wciągnęło. Jak na dłoni, pojawia się przed nami parada: począwszy od chili do pieprzu, przez niewyobrażalnie namacalny imbir, aż po anyż i lukrecję. Aż sprawdziłam ponownie, czy aby nie przegapiłam jakiegoś składnika w liście zastosowanych w produkcji surowców. Wrażenie imbiru było przecudne, z całym dobrodziejstwem inwentarza: czułam jego pikantność, cytrusowość, świeżość. Stopniowo przechodził on z bukiet anyżowo-lukrecjowy, również bardzo mocny, co w połączeniu z masywną konsystencją czekolady może stać się dla niektórych przeciążeniem. Gdzieś w tym wszystkim wyczuwalna jest również iluzja wulkanicznego popiołu zlepionego dzikim, wonnym miodem.


Jestem zachwycona. Mam szczególną słabość do iluzji przypraw w czystych czekoladach, a takowe wrażenia najczęściej funduje mi azjatyckie kakao. Sedayu Sumatra to plejada przypraw, których tchnienia zostały skryte w ziarnach uprawianych gdzieś w magicznych, dalekich miejscach. Poczułam się, jakbym trzymając w dłoni kawałek czekolady, obracała między palcami grudkę sumatrzańskiej gleby.

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 620 kcal.
BTW: 8/50/34.

wtorek, 9 lipca 2019

Zotter Congo 70% ciemna


 Trzy lata temu miałam okazję spróbować ciemnej czekolady Zottera o 68% zawartości kongijskiego kakao. Wówczas zapragnęłam spróbować tych afrykańskich ziaren w zotterowskiej tabliczce o nieco wyższym pułapie kakao. Wprawdzie 2% więcej to nie jest jakiś wielki szał, ale można stwierdzić, że moje życzenie zostało choć w części spełnione. Congo 68% i Congo 70% to jednak zupełnie inne tabliczki. Dziś opisywana czekolada wykonana została z ziaren pochodzących z Gór Księżycowych, od kooperatywy 1000 farmerów. Do wykonania Congo 70% specjalnie wyselekcjonowane zostały szczególnie dorodne ziarna, zwane Selection Noir de Noir. Congo 70% była konszowania zdecydowanie krócej niż 68% (9 godzin vs. 17 godzin), no i w nowszej propozycji zastosowana została metoda prażenia Fine Mist Roasting (polegająca do dodaniu wody podczas prażenia, która przez wytworzenie się mgiełki obniża temperaturę procesu, ograniczając tym samym występowanie w czekoladzie nut typowo prażonych). Congo 70% kupiłam w moim stałym punkcie zaopatrywania się z Zottery, a mianowicie na biokredens.pl.


 Soczyście wyglądające dwie 35-gramowe tabliczki pachniały pudrowymi grejpfrutowymi cukierkami. Na czekoladą unosiła się duszność i wilgoć, jednoznacznie kojarząc się z tropikalnym deszczowym lasem. Tęskniłam już za konsystencją typową dla ciemnych Labooko, więc rozkosznie otuliłam się aksamitną, gęstą i jednocześnie lekką konsystencją. Congo 70% okazała się dość słodka, w gruncie rzeczy mało złożona, ale bardzo przyjemna. Nuty w niej zawarte były konkretne i jednoznaczne, a jednocześnie nie trzeba było bardzo się nad nią skupiać (gdyż jej dynamika nie była nieziemska), przez co błogo mogłam się przy niej relaksować.

Congo 70% w ciekawy sposób łączyła w sobie wilgoć ziemi, rześkość mgły, duszność lasu, słodycz przeróżnych owoców (bardzo wyraźnie czułam tu banany, jakby wymieszane z dojrzałymi na słońcu truskawkami w gładkim, czekoladowym koktajlu). Choć na opakowaniu znajdziemy wspomnienia o czerwonym winie, ja akcenty fermentacyjne skojarzyłam bardziej z torfowym piwem typu stout o nieco oleistej konsystencji. Jeśli nie wino, to prędzej winogrona - dorodne ciemne sztuki o cieniutkiej skórce. Pomyślałam również o jakimś delikatnym pszennym pieczywie cienko posmarowanym posolonym masłem. Delikatność tej czekolady kierowała także w stronę naturalnego serka homogenizowanego, zmiksowanego ze świeżymi figami i masłem z jakichś wyjątkowo subtelnych orzechów (nerkowce? lekko podprażone migdały?). Ot, przyjemna prostota, idealna na sobotnie przedpołudnie.


 Congo 70% jawiła mi się jako nieco bardziej kompleksowa i dopracowana niż Congo 68%, choć rzeczywiście część nut odnalazłam tu podobnych. Obie tabliczki miały w sobie wiele przyjemnej prostoty, lecz Zotter idąc z duchem czasu udoskonala swoje propozycje single-origin, przynajmniej w interpretacjach kongijskiego kakao dało się to odczuć. To była póki co ostatnia tabliczka Zottera w moich zapasach i cóż... już mi brakuje tych austriackich smakołyków.

 
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 589 kcal.
BTW: 8/44/36.

sobota, 6 lipca 2019

Manufaktura Czekolady House Blend Dark ciemna 70%


Po świetnej House Blend Milk od Manufaktury Czekolady przyszedł czas na House Blend Dark, a więc ciemną siedemdziesiątkę stworzoną z ziaren kakao różnego pochodzenia. Oba House Blend nabyć można w opakowaniach o różnych szatach graficznych, promujących polską sztukę plakatu. Ja swoje egzemplarze kupiłam na biokredens.pl, a wersja ciemna trafiła do mnie z bardzo sympatyczną grafiką na opakowaniu - Serce Rośnie. Byłam bardzo ciekawa, czy w tej ciemnej czekolady również odnajdę nuty, które tak urzekły mnie w opcji mlecznej.

Gdy po otwarciu szczelnego wewnętrznego opakowania dobiegł do mnie aromat waniliowego budyniu i kawy, w nosie już miałam to, czy ciemny blend będzie podobny do mlecznego. Chciałam wciągnąć się w nową przygodę. Czekolada przyniosła ze sobą urokliwą szorstkość, którą tak lubię w produktach Manufaktury, a jednak miała w sobie także pewną soczystą esencjonalność. Jeśli chodzi o konsystencję, jest to dla mnie bardzo atrakcyjne połączenie.



Pierwsze skojarzenie w smaku to dobry stek z polędwicy wołowej doprawiony ziołami i kolorowym pieprzem. Mięsne skojarzenia w czystych czekoladach zawsze rozkładają mnie na łopatki. Tak trudno określić, skąd owe myśli do mnie przychodzą! Słodycz subtelnie okalająca mięsne smaki imitowała dobry sos barbecue, a także sos na bazie octu balsamicznego. Cóż, można powiedzieć, że jednak odnalazłam ziołowość z mlecznego blendu, ale tutaj podana została w zupełnie odmiennej formie.

Następnie zanurzyłam się w opadłym igliwiu, obficie współtworzącym suchą leśną ściółkę. Cierpkie wytrawne wino, jakie rozlało się w moich ustach było jednocześnie tak przyjemnie głębokie. Drażniło, lecz pozwalało się w sobie zapaść. Poczułam także kawę, mocne espresso z pianką o czekoladowym zacięciu, a dalej historia zatoczyła koło także w stronę budyniu z prawdziwą wanilią i jakimś kwiatowym olejkiem. Wspomnę także o dobrze wypieczonym chlebie z rozmarynem, skropionym cytrynowym sokiem.



Manufaktura Czekolady nie zawiodła - duet blendów to naprawdę godne uwagi dzieła, nie tylko przez wzgląd na plakatową promocję. Jakże lubię, gdy w czekoladzie odnaleźć można tyle wyrazistych akcentów, które pomimo skrajności tworzą spójną, uwodzicielsko pyszną całość.

Skład: ziarna kakao, cukier.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 597 kcal.
BTW: 9,5/38,2/52,3

środa, 3 lipca 2019

Blanxart Classic Origins Republica Dominicana ciemna 82%


O istnieniu barcelońskiej marki Blanxart wiedziałam już od dawna, ale jakoś nieustannie odkładałam bezpośrednie zapoznanie się z nią. W końcu zdecydowałam się na zakup części ich asortymentu w sklepie Sekretów Czekolady. Spośród prawdziwych czekolad, tabliczki Blanxart kuszą przede wszystkim przystępną ceną przy sporej gramaturze. Proste opakowania nie wszystkim mogą odpowiadać, natomiast w moją estetykę wpasowują się jak najbardziej.

Moje pierwsze podejście to Blanxart to 80-gramowa tabliczka z serii Classic Origins stworzona w 82% z ekologicznego kakao Trinitario z Republiki Dominikany. Reszta składu to cukier i wanilia.



Wygląd tabliczki okazał się tak prosty, jak opakowanie - bardzo klasyczny podział na kostki. W jej barwie pojawiały się wiśniowe przebłyski. Pachniała subtelnie - drewnem, nową szafą, suszonymi owocami i świeżością bitej śmietany. 

W ustach zachowywała się bardzo delikatnie, rozpuszczając się niczym kostka lodu oraz, niestety, jak bita śmietana w sprayu. Budziła też skojarzenia z piankami marshmallows. Producent sugerował nutę zielonych oliwek, dla mnie jednak były to raczej same pestki oliwek polane oliwą. 
Lekka jak chmurka, a przy tym nieco bezpłciowa, mało esencjonalna, zwyczajna. Im dalej w las, tym pojawiało się coraz więcej płaskich akcentów papieru i kartonu - zamiast zapowiadanego w zapachu aromatycznego drewna. Gdzieś tam przemknęły miękkie suszone śliwki i... to by było na tyle.


Uboga w gęstość czekolada charakteryzowała się tym, iż wszystko, co się w niej pojawiło, bardzo szybko umykało. Była zbyt prosta i banalna, bym mogła zapamiętać ją na dłużej. Mam nadzieję, że pozostałe zakupione przeze mnie Blanxarty okażą się bardziej porywające. Jeśli nie, zostaną prostym paliwem na górskie wędrówki.

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, wanilia.
Masa kakaowa min. 82%.
Masa netto: 80 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 578 kcal.
BTW: 7,8/50,3/23,7