Noc z 6 na 7 września spędziliśmy samotnie w schronie nad jeziorem Caballo. Nie było sensu rozbijać tutaj namiotu, gdyż wiatr szczególnie mocno dawał się we znaki. W schronie zaś było zacisznie i przestronnie. Przyznam, że to właśnie tam spało mi się najlepiej. Schrony w Sierra Nevada są niesamowite. Zazwyczaj posiadają kilka izb, ale Caballo był malutki, jednoizbowy. Turyści zostawiają tu trwałe pożywienie, lekarstwa, rozpałkę itp., aby zbłąkany wędrowiec mógł bezpiecznie spędzić noc.
Relaks w górach z górską książką - nie ma nic przyjemniejszego!
7 września czekał nas powrót do cywilizacji. Po śniadaniu i posprzątaniu po sobie schronu ruszyliśmy w drogę, mijając po prawej monumentalny Cerro del Caballo. Bliskość doliny i powolne wytracanie wysokości sprawiła, iż pomimo suchej aury spotykaliśmy coraz więcej roślinności. To już nie była kraina skał.
Pierwszą przerwę na czekoladę urządziliśmy sobie przysiadając na samotnym głazie, na którym wygrzewaliśmy się w promieniach porannego słońca. Z plecaka wyjęłam Pralus Djakarta 75%, zakupioną poprzez Sekrety Czekolady. Pragnęłam porównać ją z Pralus Indonesie 75%, która okazała się być naprawdę mocnym doznaniem. Kolejna jawajska propozycja francuskiej manufaktury posiada w sobie łagodzącą domieszkę kakao z Ghany. Podobny zabieg został zastosowany także w Pralus Caracas 75%. Djakarta jest więc połączeniem jawajskiego Criollo oraz ghańskiego Trinitario (strona internetowa Pralusa mówi o Forastero... jak jest naprawdę?).
Czekolada prezentowała się pięknie. Nie mogłam oprzeć się pokusie sfotografowania jej na tle skał - tak pięknie jej przekrój komponował się z górską surowością. Jej ciemny brąz był żywy i cudnie iskrzył się w blasku słońca, zaś rzeźbione wnętrze zdawało się być zarówno surowo-skalne, jak i soczyste. W porównaniu do Indonesie jej zapach okazał się o wiele delikatniejszy. Odnaleźliśmy tu wprawdzie ziemię, dym i kawę, ale wszystko to okryte było sporą dawką niewinnej słodyczy, zaskakująco kojarzącej mi się ze... słodką wonią róż.
Przy pierwszym ugryzieniu Djakarta okazuje się być dość proszkowa i sucha, a przy tym ściągająca. Pomimo ściągania gorycz czy kwaśność nie wysuwają się tutaj na pierwszy plan, co było nietypowe. Słodycz od razu dopieszcza nasze kubki smakowe. Smak jest przewrotny tak jak faktura. Niby jest słodko, ale jednocześnie z pazurem. Drapieżne nuty czają się gdzieś w tle i nieustannie próbują dość do głosu. Mowa tu o charakternym, ziemisto-dymnym ściąganiu, które próbuje dotrzymać kroku słodyczy przypominającej posłodzony sok z dojrzałych cytryn. Właśnie dlatego, owo ściąganie pozostawia po sobie ciekawą, znaczną dozę świeżości. Wszystko to doprawione jest czymś na kształt słodkich perfum, co ponownie kojarzy mi się z delikatnym różanym olejkiem, a także z jabłkami pochodzącymi z jabłoni bardzo starych odmian (mam takie w ogrodzie).
Specyficzna szorstkość wraz z oryginalną słodyczą oraz istotną rześkością tworzą iluzję chłodnego mlecznego napoju. Wraz z Mężem pomyślałam o maślance. Nie jesteśmy osamotnieni w nabiałowych skojarzeniach - generalnie dość podobne opinie do naszych znaleźć można w recenzji na blogu One Golden Ticket. Cytrusy, maślanka, ziemia... Djakarta coraz bardziej zaczęła przypominać Madagaskar. No cóż, wszak dzięki fuzji Pralusa znaleźliśmy się gdzieś pomiędzy Ghaną a Jawą - może właśnie trafiło na Madagaskar... Pralusowa Djakarta to taka czekoladowa maślanka, nieco przewrotna, na pewno o wiele przystępniejsza od Indonesie. Mrok Jawy został tu skutecznie rozświetlony.
Po degustacji ruszyliśmy dalej w dół. Z każdym metrem - coraz cieplej, coraz mniej wietrznie. Minęliśmy gdzieś Cuerda de Lanjaron 2465 m n.p.m. i posuwając się niżej paradoksalnie zdawaliśmy się przybliżać do słońca.
Skład: ziarna kakao, czysty tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa non-GMO.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 100 g.