"Welcome to Cholula" - obudziły mnie słowa Moisesa. Wcześniej, podczas jazdy samochodem z La Joya, tylko momentami otwierałam oczy. Byłam ciekawa kolejnych meksykańskich krajobrazów, jakie było nam dane mijać, lecz zmęczenie wygrywało. Dopiero w naszej Choluli moje oczy otworzyły się szerzej. To tu, zaledwie 15 km od dwumilionowego miasta Puebla, mieliśmy spędzić Walentynki, będące dla nas dniem regeneracyjnym. Tylko ja i mój Mąż.
Hotel, gdzie zazwyczaj HG Mexico rezerwuje miejsca dla swoich gości, był już całkowicie zajęty. Poszukiwanie innego lokum - hotelu Maria Sofia - gdzie ostatecznie zabukowano dla nas miejsca, zajęło nam trochę czasu. Moises krążył urokliwymi uliczkami Choluli, a my już obieraliśmy plan, gdzie też wybierzemy się dziś wieczorem, no i oczywiście gdzie ruszymy kolejnego dnia. W końcu dotarlismy do hotelu, pożegnaliśmy się z Moisesem (nie na zawsze!) i z dziką radością udaliśmy się pod prysznic.
Podczas rozpakowywania naszych manatków, postanowiliśmy sięgnąć po czekoladę. Trauben-Nuss to trzecia i ostatnia tabliczka z zotterowskiej serii G.Nuss.Tafel. Gdy kupowałam owe trio, właśnie w tym wariancie pokładałam największe nadzieje. Wszystko dlatego, iż już dawno temu urzekło mnie zdjęcie przekroju Trauben-Nuss zamieszczone w sklepie internetowym Zottera. Jest to najbogatsza pod względem składu tabliczka z tej kolekcji. Czy to będzie stanowić o jej sukcesie? Szkoda tylko, że posiadłam wersje z opakowaniami w starej szacie graficznej - nowe wydają się być atrakcyjniejsze.
Hotel, gdzie zazwyczaj HG Mexico rezerwuje miejsca dla swoich gości, był już całkowicie zajęty. Poszukiwanie innego lokum - hotelu Maria Sofia - gdzie ostatecznie zabukowano dla nas miejsca, zajęło nam trochę czasu. Moises krążył urokliwymi uliczkami Choluli, a my już obieraliśmy plan, gdzie też wybierzemy się dziś wieczorem, no i oczywiście gdzie ruszymy kolejnego dnia. W końcu dotarlismy do hotelu, pożegnaliśmy się z Moisesem (nie na zawsze!) i z dziką radością udaliśmy się pod prysznic.
Podczas rozpakowywania naszych manatków, postanowiliśmy sięgnąć po czekoladę. Trauben-Nuss to trzecia i ostatnia tabliczka z zotterowskiej serii G.Nuss.Tafel. Gdy kupowałam owe trio, właśnie w tym wariancie pokładałam największe nadzieje. Wszystko dlatego, iż już dawno temu urzekło mnie zdjęcie przekroju Trauben-Nuss zamieszczone w sklepie internetowym Zottera. Jest to najbogatsza pod względem składu tabliczka z tej kolekcji. Czy to będzie stanowić o jej sukcesie? Szkoda tylko, że posiadłam wersje z opakowaniami w starej szacie graficznej - nowe wydają się być atrakcyjniejsze.
W rzeczywistości, tabliczka zawodzi zdecydowanie zbyt małą zawartością bakalii. To widać już na pierwszy rzut oka. Zauważamy raptem kilka małych rodzynek, parę orzechów laskowych, z dwa ogromne nerkowce i... ani jednego migdała. Pomyślałam, że być może masa migdałowa została wtopiona wprost w czekoladę, ale nazwa produktu mówi o nugacie z orzechów laskowych. Migdały powinny występować tu w całości, tak jak nerkowce i część orzechów laskowych. Chyba zakupiłam wybrakowaną tabliczkę. Na linii produkcyjnej komuś się nie sypnęło...
Jak mniemam, wnętrze tabliczki to mleczna czekolada o podwyższonej zawartości kakao wzbogacona w masę z orzechów laskowych. Całość, wraz z zatopionymi w nugatową czekoladę bakaliami, polana została cienką warstewką białej czekolady. Wyglądało to całkiem ładnie, na pewno oryginalnie, ale taką małą ilość białej czekolady można traktować raczej jako ozdobnik, a nie element mający znacznie wpłynąć na odbiór kompozycji. Przynajmniej tak mi się wydawało przed poczynieniem pierwszego kęsa...
Jak mniemam, wnętrze tabliczki to mleczna czekolada o podwyższonej zawartości kakao wzbogacona w masę z orzechów laskowych. Całość, wraz z zatopionymi w nugatową czekoladę bakaliami, polana została cienką warstewką białej czekolady. Wyglądało to całkiem ładnie, na pewno oryginalnie, ale taką małą ilość białej czekolady można traktować raczej jako ozdobnik, a nie element mający znacznie wpłynąć na odbiór kompozycji. Przynajmniej tak mi się wydawało przed poczynieniem pierwszego kęsa...
G.Nuss.Tafel Trauben-Nuss pachnie przecudownie, bardzo nugatowo i bardzo przyprawowo. Jest to naprawdę zapach nie do zapomnienia! Wystarczy spojrzeć na skład, by wszystko stało się jasne. Wanilia, kardamon, anyż, cynamon. To najmocniej doprawiona tabliczka z całego tria. O ile w Mandel przyprawowość w połączeniu z karmelem zdawała się być przystępna niemal dla każdego, tak tutaj jestem gotowa stwierdzić, że jej intensywność może komuś przeszkadzać. Jedno jest pewne - fani korzennych przypraw, na dodatek w czekoladowo-orzechowych połączeniach - będą zachwyceni!
Przegryzając się przez całą czekoladę dominującym wrażeniem jest po prostu korzenny nugat z orzechów laskowych. Smakowity, oryginalnie i porządnie doprawiony, bardzo naturalnie orzechowy. Orzechowość podkreślona jest przez lekką paloność kakao. Konsystencją przypomina standardową deserową czekoladę - rozpuszcza się w ustach w sposób wyważony, nie zalewając totalnym aksamitem - ale za to w tym wypadku zalewając feerią smaków! Tak jak wspominałam, cienka warstwa delikatnej białej czekolady nie wnosi wiele do tak charakternej kompozycji, lecz wraz ze swoją słodyczą świetnie zgrywa się z przyprawami. Mimo wszystko, gdyby jej nie było, tabliczka prawdopodobnie niewiele by straciła. Prawdopodobnie... Bo może właśnie to delikatne przełamanie było kluczem do sukcesu?
Na pewno największym zawodem w G.Nuss.Tafel Trauben-Nuss jest dodatek bakalii. Rodzynki nie są wprawdzie karłowatymi suszkami, ale życzyłabym sobie, aby były ciut większe i bardziej soczyste. Jedynie ich ilość wydawała mi się wystarczająca. No dobrze, może liczba orzechów laskowych też się zgadza. W końcu znalazły się one również w czekoladowej masie, więc 11% składu jakoś by się uzbierało. Monstrualne, potwornie smakowite nerkowce - akurat po jednym dla mnie i dla Męża - biorąc pod uwagę ich niebiański smak również życzyłabym sobie ich więcej. A migdały? One zostały w moim egzemplarzu przemilczane, więc może i ja przemilczę tę sprawę... Ciekawe tylko, czy zmiana szaty graficznej opakowań równa jest bardziej pieczołowitemu przykładaniu się do rozmieszczania dodatków w czekoladzie.
Przegryzając się przez całą czekoladę dominującym wrażeniem jest po prostu korzenny nugat z orzechów laskowych. Smakowity, oryginalnie i porządnie doprawiony, bardzo naturalnie orzechowy. Orzechowość podkreślona jest przez lekką paloność kakao. Konsystencją przypomina standardową deserową czekoladę - rozpuszcza się w ustach w sposób wyważony, nie zalewając totalnym aksamitem - ale za to w tym wypadku zalewając feerią smaków! Tak jak wspominałam, cienka warstwa delikatnej białej czekolady nie wnosi wiele do tak charakternej kompozycji, lecz wraz ze swoją słodyczą świetnie zgrywa się z przyprawami. Mimo wszystko, gdyby jej nie było, tabliczka prawdopodobnie niewiele by straciła. Prawdopodobnie... Bo może właśnie to delikatne przełamanie było kluczem do sukcesu?
Na pewno największym zawodem w G.Nuss.Tafel Trauben-Nuss jest dodatek bakalii. Rodzynki nie są wprawdzie karłowatymi suszkami, ale życzyłabym sobie, aby były ciut większe i bardziej soczyste. Jedynie ich ilość wydawała mi się wystarczająca. No dobrze, może liczba orzechów laskowych też się zgadza. W końcu znalazły się one również w czekoladowej masie, więc 11% składu jakoś by się uzbierało. Monstrualne, potwornie smakowite nerkowce - akurat po jednym dla mnie i dla Męża - biorąc pod uwagę ich niebiański smak również życzyłabym sobie ich więcej. A migdały? One zostały w moim egzemplarzu przemilczane, więc może i ja przemilczę tę sprawę... Ciekawe tylko, czy zmiana szaty graficznej opakowań równa jest bardziej pieczołowitemu przykładaniu się do rozmieszczania dodatków w czekoladzie.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy na miasto. Klucząc po uliczkach Choluli dotarliśmy na centralny plac. Z dala widać było słynną Wielką Piramidę, ale na nią mieliśmy się udać dopiero kolejnego dnia. Teraz priorytetem było dla nas znalezienie restauracji, gdzie zjemy coś dobrego i sycącego. Z racji, że rejon Puebla słynie z mole poblano, wiedziałam, że i tutaj muszę wypróbować tego specjału. Wcześniej już parę razy go próbowałam - potrawa podbiła moje serce. Czym jest mole poblano? Ogólnie rzecz biorąc, jest to czekoladowo-pomidorowy sos z ogromem przypraw pikantnych i korzennych, najczęściej podawany z kurczakiem. Dodatki do tego dania to meksykański ryż lub enchiladas. Przyznam, że mi najbardziej zasmakowały wersje z dodatkiem numer dwa. W pięknie urządzonej La Casa De Mixiote na migi dogadaliśmy się z kelnerami i zjedliśmy nasz pierwszy posiłek w Cholula. Straszne dla mnie było to, że pomimo tak długiej trasy zrobionej tego dnia nie byłam w stanie zjeść całej porcji... Moje zmęczenie było zbyt duże, potrzebowałam regeneracji. Tego dnia udaliśmy się spać dość wcześnie, pragnąc skupić się na Choluli kolejnego dnia. Zwłaszcza, iż widzieliśmy, co się szykuje...
Następnego dnia rano, przed wyjściem na miasto, urządziliśmy sobie degustację opisywanych już Dolfinów. Czułam, że po wyspaniu się, mój organizm będzie żądał nadrobienia kalorii... Na walentynkowe śniadanie udaliśmy się do Casa Rua położonej przy centralnym placu. Cholula leżąca na 2150 m n.p.m. tego dnia kąpała się w słońcu, więc oczekiwanie na naszą potrawę przegryzając nachosy z genialną zieloną salsą było czystą przyjemnością. Spokojne jeszcze miasto przygotowywało się do wielkiego wydarzenia - Karnawału. Tego dnia, do Choluli zjeżdżają się grupy muzyków z całego rejonu Puebla i Tlaxcala - jedynie po to, by bawić się, chwaląc lokalne tradycje! Jeszcze w cichej atmosferze celebrowaliśmy ogromne śniadanie. Jasny gwint, dlaczego ja nigdzie nie zapisałam nazwy tego dania? Kawałki przeróżnych mięs, podane z pastą fasolową, nopales (opuncją), cebulą, tortillami i zieloną salsą. Nie wiem, gdzie my to zmieściliśmy, ale właśnie takiej wyżerki było mi trzeba dzień po zdobyciu Izztaccihuatl!
Z racji, że boskie słońce coraz to bardziej raziło mojego Męża w oczy, po śniadaniu wróciliśmy na chwilę do hotelu po przeciwsłoneczne okulary. Po drodze minęliśmy sklep z ubraniami, gdzie od razu moją uwagę przykuła kolorowa tunika z Fridą Kahlo. Gdy ją przymierzyłam, mój Mąż ani chwili się nie zastanawiał - tego ciepłego dnia paradowałam już w nowej tunice, która stała się moją ulubioną rzeczową pamiątką z Meksyku. Stamtąd mieliśmy udać się pod Wielką Piramidę, ale... zachciało nam się kawy. Ruszyliśmy z powrotem na główny plac, tym razem wybierając inny lokal. Totalny relaks! Popijaliśmy kawę z kahluą i anyżem, przyglądając się, jak plac zaczyna tętnić karnawałowym życiem. Kolorowe stroje, nawiązujące do tradycji. Ogromny radosny hałas mieszających się dźwięków granych przez różne zespoły. Istna słoneczna gorączka! Wystrojone konie, ciągłe wystrzały, olbrzymia radość. Na dodatek odkryliśmy, że w naszym lokalu serwują meksykańskie piwa rzemieślnicze. Zarażeni atmosferą karnawału niezwłocznie przystąpiliśmy do degustacji. Obserwując radosną wrzawę nie mieliśmy wtedy ochoty nigdzie się ruszać! To się nazywają Walentynki!
Nie martwcie się, w kolejnym wpisie pokażę Wam cudowną Cholulę także w nieco mniej biesiadno-leniwej odsłonie! Zapraszam!
Nie martwcie się, w kolejnym wpisie pokażę Wam cudowną Cholulę także w nieco mniej biesiadno-leniwej odsłonie! Zapraszam!
Jedno z próbowanych przez nas meksykańskich piw rzemieślniczych postanowiło przebrać się za Popocatepetl ;)
Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, orzechy laskowe 11%, rodzynki 8%, nerkowce 4%, migdały 4%, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, syrop glukozowo-fruktozowy, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia, kardamon, anyż, cynamon.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 631 kcal.
BTW: 7/39/37
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 631 kcal.
BTW: 7/39/37
Szkoda,że taka wybrakowana Ci się trafiła.Na prawdę Nie "szczędzili" bakaliowych dodatków..
OdpowiedzUsuńZdjęcia piękne, pełne optymizmu,kolorów,w sam raz na wiosnę,kiedy ponuro za oknem ;).Akurat dziś jak na razie słoneczko ;)
U mnie słoneczko tylko krótko po świcie, potem w przeważającej mierze szaruga...
UsuńMyślałam, że bardziej będę Ci zazdrościła czekolady niż wyprawy. Jednak te zdjęcia.. Te Twoje wspominki. Ach. No i ten daleki Meksyk!
OdpowiedzUsuńCo do samej w sobie czekolady.. Kiedy tylko przeczytałam tytuł posta wiedziałam że spotka mnie tu coś smacznego. Ale kiedy tak czytałam kolejne wersy. Chyba się zakochałam! To brzmi niebywale! Pysznie! Cudownie :)
Żadna czekolada nie jest w stanie dorównać zajebistości tej wyprawy, naprawdę! :D
UsuńSzkoda tylko, że zabrakło migdałów ;)
Początkowo byłam oczarowana czekoladą, ale potem... Hmm, nie jestem pewna, czy smaki są dla mnie.
OdpowiedzUsuńCo do podróży: 1) mogliście spać w świątyni :P, 2) na karnawał chciałabym polecieć do Rio!!!, 3) wcześniej dawałaś zdjęcie stoiska z tunikami i już myślałam, że zrezygnowałaś z dodania swojego. Ale oto jest! :D
A co Ci w nich nie pasuje?
UsuńPo co spać w świątyni? :D
Przypuszczam, że karnawał w Rio by mnie strasznie przytłoczył. W Choluli było hmm... kameralnie :D.
Yyy, o jakie zdjęcie stoiska z tunikami chodzi?
Ad.1 - nie pasuje mi część składu, którą wymieniłaś we wpisie.
UsuńAd.2 - bo napisałaś, że pierwotna lokalizacja noclegowa była zajęta, więc by się lepiej wprawić w klimat, zaproponowałam spanie w świątyni, wśród zamierzchłych azteckich duchów.
Ad.3 - coś sobie musiałam wkręcić, bo chodziło mi o wpis poświęcony m.in. Fridzie Kahlo, ale jak do niego wróciłam, to wcale nie ma tam zdjęcia, za które dałabym sobie rękę uciąć, że było. Pewnie pomyliło mi się z którymś z FB.
Ale która część? Anyż? :D
UsuńEee, nie ma to jak prysznic ;). Zwłaszcza, że potem znów czekała nas górska wyprawa.
No właśnie też nie wiem, o co Ci chodziło :D
Zdecydowanie smaki tej czekolady są dla mnie. Tylko te opakowanie mi się nie podoba, dobrze, że zmienili.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że nie było wątpliwości co do kupna. Pasuje ci jak ulał.
Żałuję, że nie mam nowych opakowań w swej kolekcji. Są śliczne.
UsuńA dziękuję! Za to niedawno ktoś oglądający moje zdjęcia z Choluli zapytał, co to za fartuszek :D.
Dla Ciebie zbyt mało bakalii, a dla mnie za dużo. :D To znaczy najchętniej widziałabym ich całkowity brak. :P Niemniej czekolada ze względu, że biała i nugat to jak najbardziej moja. Nawet nie przeraża mnie mocne przyprawienie.
OdpowiedzUsuńUuuu nie, bakalie muszą być! Taka idea tej kolekcji, tylko szkoda, że... przełożenie na rzeczywistość jest mało idealne.
UsuńNugat uwielbiam, ale korzennego nie jadłam i jakoś nie brzmi bardzo optymistycznie :D Gdyby te orzechy pokrojono na mniejsze kawałki i ulokowano równomiernie, moim zdaniem czekolada wyglądała by lepiej - na pierwszy rzut oka skojarzyła mi się z tłuszczakami (guzami obecnymi tuż pod skórą :P)
OdpowiedzUsuńA widoki i opis wycieczki cudowne ;)
Mmm, dla mnie brzmi bardzo optymistycznie, mimo wszystko! Orzechy i przypraw korzenne - mega połączenie! Cieszę się, że nie pokruszono tych orzechów - wielgachne nerkowce były mimo wszystko super doznaniem.
UsuńWiem, co to tłuszczak i jak wygląda - sama mam jednego delikwenta :P...
Niezła czekolada, karnawał, pyszna meksykańska kuchnia - świetny wpis :) Szkoda, że nie napisałaś paru słów o tych rzemieślniczych piwach.
OdpowiedzUsuńPiliśmy stout z browaru Tehuacan oraz blond ale z jakiegoś innego browaru, ale coś ciężko mi się o nim szuka w necie. Byłam tak zaaferowana karnawałem, że niespecjalnie pamiętam, jak smakowały. Dawały radę na pewno :D. Chcieliśmy jeszcze wypić coś z browaru Duck, ale akurat się zapas skończył...
UsuńOto przykład jak wspaniale spędzić Walentynki! :D Nic tylko zazdrościć takiej wyprawy z Ukochanym :D
OdpowiedzUsuńCzekolada faktycznie w przekroju robi cudowne wrażenie i choć bakalii było mało to zdjęcie nerkowca w czekoladzie nas oczarowało :D
A ten czekoladowo-pomidorowy z kurczakiem... no naprawdę ciekawa kompozycja :D
Jak planowaliśmy wyprawę, to w ogóle zapomnieliśmy, że akurat wstrzelimy się w Walentynki :D.
UsuńTe nerkowce były najsmaczniejszymi jakie jadłam w życiu!
Bardzo ciekawa i bardzo smaczna :)
Basiu wyglądasz super na ostatnim zdjęciu:) . Ucztowaliście sobie ach :) . Czekolada w przekroju wygląda wspaniale i tą bym chętnie zjadła:)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńTrzeba było nadrobić spalone kalorie, w jak najsmakowitszy sposób :D
Pięknie wyglądasz, a czekolada prezentuje się bardzo zachęcająco. Mam w planach spróbowanie takich LEPSZYCH czekolad, z wyższej półki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :D. Sama się sobie bardzo podobam w tej tunice, heh :D.
UsuńKoniecznie daj znać, co tam wyniknie z Twoich planów!
A już myślałam, że tylko jedną z tej serii spróbuję! Koniecznie do spróbowania.
OdpowiedzUsuńA akurat ostatnio znalazłam przepis na mole poblano i zastanawiałam się, jakby tu coś w podobie przygotować! Takiego "u źródła" zazdroszczę.
Degustacje, degustacje... napisałabym, że "czekolady, meksykańskie rzemieślnicze piwa - ciężko sobie wyobrazić lepsze karnawałowe zestawienie", ale... ekhem, te czekolady to nieudane Dolfiny. :P
Bosko wyglądasz w tej tunice! :D
Może natrafisz na egzemplarz z migdałami :P.
UsuńMole poblano to moja wielka meksykańska miłość, ale wolałabym nie próbować tego w Polsce. Mimo wszystko.
Mam gdzieś te Dolfiny, i tak było bosko!!!
Nieskromnie powiem - wiem :D. Dzięki!
Aha, trafiłam na migdały (aż dwa, szaleństwo) i... i tak się rozczarowałam. :(
UsuńMigdały dostałaś w bonusie za brak rodzynek w Muscaris Grapes ;)
UsuńJejku, dla rakish czekolady przeboleje Te bakalie, bo reszta mi sie meeega podoba <33 A pogode tego dnia mkeliscie przepiekna! I ciekawe jest to danie co opisalas :) Czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńPogoda najwspanialsza na świecie, temperatura w sam raz - chce już tak w Polsce!
UsuńKruczę, a taka kusząca się wydawała :(
OdpowiedzUsuńNo i przecież była całkiem spoko!
UsuńNie podoba mi się tak cienka warstwa białej czekolady, wygląda jak polewa na wafelkach :P No i te dosłownie parę bakalii też boli. Zotter Zotterem, na pewno smaczniejszy od x czekolad które jadłam, ale ja i tak trochę bym się obraziła ;>
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie, żeby po takiej wyprawie iść zwiedzać miasto następnego dnia. Może dla niektórych to leniwe przejście po uliczkach, ale np. dla mnie i mojej mamy (i czuję, że dla was również ;)) to rajd po tylu zabytkach/ciekawych zakątkach/kościołach ilu się da. Przed samym takim dniem trzeba nabrać sił :D
Ja obraziłam się tylko troszeczkę na brak migdałów, bo generalnie czekolada i tak była smakowita,
UsuńDla mnie zwiedzanie miasta to przede wszystkim chłonięcie jego atmosfery, lawirowanie po uliczkach, zaglądanie do sklepików. Zabytki również, ale są one tylko dopełnieniem. Dla nas to był dzień regeneracyjny.