Apple and Sea Buckthorn with Vanilla to jedna z nowszych czekolad Labooko. Zamawiałam ją w Czekolady Zotter Polska wraz z Cheeky Fruits jeszcze nie wiedząc, jak genialne zmiany poczynił Zotter w swych owocowych nowinkach. Pomimo zachwycenia Cheeky Fruits i tak miałam małą obawę, czy jabłkowo-rokitnikowa wariacja nie okaże się przypadkiem zbyt mdła. Producent usilnie przekonuje na opakowaniu, że będzie zupełnie inaczej - głównie dzięki udziałowi kwaskowatego i orzeźwiającego rokitnika.
Mój pierwszy raz z rokitnikiem w czekoladzie przeżyłam za sprawą innej austriackiej marki, a mianowicie Pichler. Tutaj przeczytać możecie recenzję pichlerowskiego Sanddorn-Marzipan, czyli deserowej czekolady nadziewanej rokitnikowym marcepanem. W podlinkowanym wpisie znajdziecie również informacje na temat samego rokitnika, który to jest bardzo ciekawym owocem, niesamowicie bogatym w witaminę C (która w rokitniku nie ulega rozkładowi nawet po obróbce termicznej!).
Jeśli chodzi o jabłka, Zotter sięgnął po te pochodzące z licznych sadów Styrii. Znów poczyniono więc ukłon dla rozwoju i propagowania regionu manufaktury, za co należy się pochwała. Lokalny patriotyzm zawsze wskazany! Kompozycja zwieńczona została madagaskarską wanilią. Z surowców kakaowych mamy sam tłuszcz kakaowy, jak to w owocowych Zotterach bywa. Pozostałe najważniejsze składniki to surowy cukier trzcinowy i odtłuszczone mleko w proszku.
Po dziś opisywaną czekoladę sięgnęliśmy tuż przed wyruszeniem na drugi z czterech zdobytych przez nas meksykańskich wulkanów - La Malinche (relacja z wyprawy za parę dni). Również tą tabliczką podzieliłam się nie tylko jak zawsze z moim Mężem, ale i z naszym przewodnikiem. Moises był totalnie zaskoczony tak zakręconą koncepcją na czekoladę - zupełnie mu się nie dziwię!
Dwie tabliczki ukryte w opakowaniu okazały się mieć bardzo specyficzny złotawo-połyskliwy odcień, kojarzący mi się z dużymi żółtymi śliwkami. Zapach od razu odwiódł mnie od podejrzeń mdłości - był niezwykle orzeźwiający, a przy tym lekko wytrawny. Do głowy przyszła mi jakaś nietypowa szarlotka z bardzo mocno podprażonych jabłek, w towarzystwie dzikich czerwonych owoców - osnuta polewą z wysokiej jakości białej czekolady.
Smak bardzo mnie zaskoczył. W żadnym wypadku nie przypominał on czekolady, a raczej jakieś genialne lody na bazie śmietanki. Tak, Apple and Sea Buckthorn with Vanilla jest na tyle odświeżająca, iż jej konsumpcja kojarzyła mi się z jedzeniem lodów. Ta czekolada buzowała pozytywną energią, nie było w niej ani krzty przesłodzenia, czy w ogóle przesady w jakąkolwiek stronę. Jeśli ktoś z Was obawia się tu przesadnej kwaskowatości, to również jej nie znajdzie.
Jabłka same w sobie są tutaj bardzo delikatne i oczywiście w pełni naturalne w smaku. To subtelny smak żółciutkiego miąższu jabłek mimo wszystko słodszych odmian. Bez wątpliwości łatwo zidentyfikować, że w skład czekolady wchodzi jeszcze inny owoc, aczkolwiek moje dotychczasowe pojedyncze doświadczenie z rokitnikiem nie pozwalało na jednoznaczne przypisanie pewnych walorów czekolady właśnie jemu. Nie mniej jednak, rozpoznając przede wszystkim jabłkową słodycz, bardzo rześka kwaskowatość zdaje się pochodzić bezpośrednio od właśnie tego czerwonego owocu. Ma ona w sobie pewne leśno-dzikie zacięcie, bardzo aromatyczne, kojarzące się również odrobinę z lekko perfumowanym winem. Myślę, że to wrażenie zostało dodatkowo podkręcone przez wanilię, która zadziwiająco zgrywa się z oboma owocami. Wanilia, tak genialna i mocna w niedawno opisywanej Labooko Almond - tutaj też świetnie spełnia swoją przyprawową rolę, choć robi to w zupełnie inny sposób. Dopełnia wrażenia konsumpcji doskonałych lodów zaklętych w tabliczkę nietypowej czekolady.
Apple and Sea Buckthorn with Vanilla to kolejna po Cheeky Fruits nowa owocowa tabliczka Zottera, która naprawdę jest godna polecenia. To bardzo oryginalny twór i nigdy dotąd nie jadłam niczego podobnego. Orzeźwienie jakie ze sobą niosła było niesamowicie energetyzujące i smakowite. Widać, że Zotter przemyślał bardzo dokładnie wykonanie tej czekolady - była na swój sposób charakterna, lecz przy tym w pełni wyważona.
Opisywana w poprzednim poście meksykańska dzielnica Coyoacan jest znana przede wszystkim ze znajdującego się tam niebieskiego domu malarki Fridy Cahlo, w którym to obecnie znajduje się muzeum jej imienia. Wybraliśmy się tam wraz z Guillermo i Denise. Codziennie przed drzwiami La Casa Azul ustawia się długa kolejka chętnych na zwiedzenie miejsca, gdzie Frida żyła i tworzyła przez wiele lat.
Życie Fridy przepełnione było cierpieniem. Jako dziecko zachorowała na polio, zaś będąc młodą kobietą przeżyła wypadek komunikacyjny, wskutek czego doznała potwornie licznych złamań i zwichnięć, a także przebicia macicy. Przeszła ogrom skomplikowanych operacji, a jej burzliwy związek z Diego Riverą wcale nie osładzał jej życia. Na domiar złego, w związku tym Fridę niesamowicie bolała niemożność urodzenia upragnionego dziecka i wielokrotne poronienia.
Funkcjonowanie w nieustającym bólu miało olbrzymi wpływ na dramatyczną twórczość, w której surrealizm przeplatał się z tradycyjną meksykańską kulturą. Zapraszam Was do bliższego zapoznania się z życiorysem i twórczością tej niezwykłej artystki. Zachęcam również do obejrzenia filmu "Frida" z Salmą Hayek w roli głównej. Spacerując po pięknym La Casa Azul, oglądając obrazy Fridy, jej zdjęcie, meble, ubrania (także te, które bardziej przypominały pancerze podtrzymujące chore ciało) - odkryłam urok jej tragicznej postaci na nowo, tak bardzo namacalnie... To jedno z muzeów, w których to wizyt się nie zapomina.
Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone jabłka 7%, odtłuszczone mleko w proszku, suszony rokitnik 3%, lecytyna sojowa, wanilia 0,1%, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sól.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 578 kcal.
BTW: 2,5/39/54
Jakoś nigdy nie przyglądałam się tak szczegółowo owocowym wersjom Labooko, a teraz widzę ,że popełniam błąd, zawsze sądząc,że takie wersje nie "urwą mi dupska".Zazwyczaj w przypadku Labooko moją uwagę przykuwają gorzkie wersje,z których większość już wypróbowałam, nie mniej jednak teraz wiem,że dzisiejszą prezentowaną tabliczkę uwzględnię na pewno w kolejnym zamówieniu ;)
OdpowiedzUsuńNowe smaki są jak najbardziej godne polecenia! Te bardziej klasyczne owocowe w końcu kiedyś przetestuję - spośród nich jadłam tylko jagodową. Przypuszczam, że Zotter dopracowuje te receptury.
UsuńJa zostawiłam sobie jeszcze trochę ciemnych Labooko na później :D
Nie sądzę aby ta wersja przypadła mi do gustu. Nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńDlatego, że nie jest ciemna? Czy owoce nie pasują?
UsuńJedno i drugie ;)
UsuńEee tam :D
UsuńA ja głupia myślałam,że ta tabliczka nie jest warta uwagi! Nie wiem, czy teraz mi jakoś wybitnie się do niej spieszy, ale wiem, że pomyślę kiedyś o niej.
OdpowiedzUsuńMuzeum wygląda ciekawie już na samych zdjęciach, potrafię sobie wyobrazić, jakie wrażenie robi, gdy się tam jest na żywo.
Na dodatek miała nabierała naprawdę fajnej konsystencji w buzi, dokładnie jak śmietankowe lody z dodatkiem musu ze świeżych owoców. Bajka!
UsuńMuzeum świetnie rozplanowane. Sam fakt, że rzeczywiście to jest dom Fridy już czyni ogromną różnicę w porównaniu do "normalnych" muzeów.
Lody na bazie śmietanki bez kwaśnego posmaku? Byłabym nią oczarowana! Zresztą już jestem patrząc na to jak pięknie wygląda. :-)
OdpowiedzUsuńHmm, no kwaskowata to ona była, ale w bardzo przyjemny i orzeźwiający sposób.
UsuńKolejny Zotter, który nie nie odstrasza udziwnionymi smakami. Doskonałe lody w formie czekolady - taki produkt nie może być zły.
OdpowiedzUsuńSama nie spodziewałam się tak jednoznacznie kojarzącej się z lodami konsystencji :)
UsuńA tym razem co powiedział przewodnik? Znów poker face (po wstępnym zaskoczeniu, które - jak sądzę - miało miejsce jeszcze przed degustacją)?
OdpowiedzUsuńNie lubię twórczości Fridy, ale z racji wykształcenia trochę o niej wiem. To bardzo ciekawa postać i filmy/artykuły o niej z czystym sercem polecam nawet osobom niezainteresowanym sztuką.
Tu akurat byłam przy tym, gdy jej próbował. Zjadł z autentycznym smakiem, choć zdziwienie było niemałe.
UsuńDlaczego nie lubisz jej twórczości? Ciekawa jestem :)
Bo lubię tylko ładną wizualnie sztukę ;)
UsuńMamy chyba inne pojęcie o estetyce ;). Dla mnie ona w sposób bardzo autentyczny przedstawiała swoje odczucia. Przemyślany i złożony sposób, poukładany. Dla mnie to jest ładnie wizualne, choć częstokroć tragiczne.
UsuńFajna czekolada a miejsca na zdjęciach urocze:)
OdpowiedzUsuńSłowo urocze jakoś mi tu nie pasuje, bardziej urokliwe ;)
UsuńMam tę tabliczkę w zestawie o nazwie "Love" (razem z "Cheeky Fruits"). Sam z siebie bym nie kupił rokitnika, ale po spróbowaniu na degustacji zorganozowanej przez dystrybutora Zottera okazała się bardzo smaczna i wziąłem :)
OdpowiedzUsuńJa Cię kręcę! Idealny owocowy duet :).
UsuńA my właśnie wczoraj mówiłyśmy sobie, że mamy potworną ochotę na lody ale Angelika od kilku dni tak nie za dobrze się czuje więc lepiej na jakiś czas odstawić zimne desery. Gdybyśmy miały taką czekoladę to byśmy mogły w pełni zaspokoić największą zachciankę :D
OdpowiedzUsuńOoo tak, ta czekolada nadaje się ku temu idealnie!
UsuńHchyba najbardziej podoba mi sie zdjecie obrazu w arbuzy, ale czekoladke rowniez bym wszamała i czekam na relacje z wulkanu :D
OdpowiedzUsuńTo bardzo popularny obraz Fridy.
UsuńJeszcze troszkę i relacja będzie :D
Czekolada brzmi wybornie! Lubię aromat wanilii w czekoladach.
OdpowiedzUsuńMuzeum też wygląda bardzo ciekawie, coraz bardziej Wam tego Meksyku zazdroszczę, ja od paru tygodni siedzę plackiem w domu chora :(
Podziwiam też, że jesteście w stanie zjeść tyle czekolad, ja mam dwie otwarte od grudnia i mam ich jeszcze z połowę. A zapasy ciągle rosną, dzisiaj dokupiłam kolejnego Dolfina.
Znowu zatoki? :( Zdrówka życzę po stokroć!
UsuńGdy otwieramy jakąś czekoladę to rzadko kiedy zostawiamy coś na później ;) Gdybym odkładała napoczęte tabliczki, to już zupełnie przestałabym panować nad moim zbiorem czekolad (który też się ciągle powiększa).
Nie, tym razem nie zatoki, a co innego niestety.
UsuńJa nie jestem w stanie zjeść więcej, niż jedną kostkę raz na kilka dni. Jak jeszcze jadłam dużo słodyczy (albo raczej "dużo"), to i tak mogłam zjeść maksymalnie dwie małe kostki dziennie, po większej ilości byłam przesłodzona. Za to mój TŻ potrafi zjeść całą tabliczkę za jednym posiedzeniem i wcale nie czuje zasłodzenia, choćby to była najsłodsza Milka.
Ajć, co chwila coś u Ciebie chorobowo się dzieje, współczuję :(.
UsuńDziś wraz z Mężem zjedliśmy dwie tabliczki: dwa razy po 35 g na głowę. Jedna do przedpołudniowej kawy, druga wieczorem. Absolutnie nie byliśmy przesłodzeni, a raczej przepełnieni mnóstwem wrażeń :). Na co dzień czekolad nie jadamy. Musimy do nich zasiąść w pełnym spokoju, nie w biegu.
Pomysł na czekoladę robi wrażenie, jak to Zotter :) Choć nie zachęca mnie specjalnie, wolę bardziej czekoladowe czekolady - nawet, jeśli to ordynarne białe :D
OdpowiedzUsuńTe sukienki' z ostatniego zdjęcia faktycznie wyglądają na przeraźliwie niewygodne >.<
Też generalnie wolę czekoladowe czekolady, choć typowa ordynarna biel już nie dla mnie. Biel musi czymś urzec i być naprawdę wysokiej jakości.
UsuńNiewygodne? Raczej pozwalały Fridzie normalniej funkcjonować.
Ta czekolada wydaje mi się genialna.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Wasze podróże! :)
Genialna może nie, ale zaskakująco dobra na pewno :).
UsuńTeż je uwielbiam :>
brzmi kusząco:)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń