Źródło: http://style.iprima.cz/styl/labyrint-hravych-chuti-s-novou-milkou-choco-jelly
Milka Choco Jelly to jedna z tych czekolad, których zakupu dokonałam w konspiracji przed moim Ukochanym. Tak moi drodzy, po prostu było mi wstyd, że skusiłam się na to tałatajstwo. W końcu polskie Milki to dla mnie totalne niewypały, w większości niezjadliwe, przyprawiające o mdłości. Mimo to niezmiernie ciekawiło mnie, jak przedstawiać się będą liczne, oryginalne dodatki zawarte w tej tabliczce. Już nawet nie pamiętam w którym markecie szybko capnęłam ją do koszyka w bardzo promocyjnej cenie, chyba był to Carrefour. Czekolada oczywiście jeszcze podczas transportu złamała się (jak to z dużymi Milkami bywa), przez co bezsensowne stało się własnoręczne wykonywanie zdjęcia produktu.
Co z tego, że miałam Choco Jelly, skoro za żadne skarby nie mogłam zdecydować się na jej spróbowanie? Na mojej liście czekolad Milka została umieszczona w kategorii "niedegustacyjnych", czyli takich nieprzeznaczonych do weekendowego rozkoszowania się z Lubym przy kawie. Przeznaczeniem Milki miało być stopniowe rozpracowywanie jej w pracy, kiedy długo będę w trasie i skończy mi się zabrane ze sobą "normalne jedzenie". Nie mogę dopuszczać do spadku poziomu cukru za kierownicą, o nie! ;) Pomimo tego, wolałam w chwilach słabości zjadać wszystko, tylko nie zabierać ze sobą Milki do służbowego auta. Tym sposobem Choco Jelly przeleżała zapomniana gdzieś na dnie Magicznej Szuflady. O, przepraszam, nie była zapomniana. Była jak zły omen, który powraca co jakiś czas i daje znać o swoim istnieniu.
Nadszedł ten dzień, podjęłam odważny krok - zabrałam Milkę do służbowego auta. Naprawdę, chciałam już ją otworzyć i skosztować chociaż jedną nieregularną kostkę tego wynalazku. Pech chciał, że moje auto musiałam zostawić w serwisie i przesiąść się do innego. Milki ze schowka nie przepakowałam. Ona chyba rzeczywiście nie była mi przeznaczona :D.
Swoje auto odbierałam popołudniem dnia następnego. W brzuchu już mi burczało, a parę spraw miałam jeszcze do załatwienia aż do wieczora. Przyszła kryska na Matyska - opakowanie Choco Jelly zostało rozerwane. Naprawdę obawiałam się pierwszych wrażeń zapachowych, zawilgoconej cukierniczki i stęchłego mleka. Tymczasem było nie najgorzej! Owszem, czułam, że przede mną znajduje się ogrom słodyczy (aż 63 g <sic!> węglowodanów w składzie zobowiązują), ale nie był on na tyle chamski jak zazwyczaj. Taki mocno mleczny karmel. Nęcił zapach lubianych drażetek czekoladowych (zawsze będę darzyć sympatią Lentilki od Oriona), a mleko nie było skisłe. Po pierwszą pseudokostkę wyrwaną z tej dzikiej tabliczki sięgnęłam już pewniejszym ruchem.
Chyba to ta pierwsza kostka była najprzyjemniejsza. Samą czekoladę oceniam na trochę smaczniejszą niż tą w wersji z preclami, nieco bliżej jej było do tej z niemieckich Tuc i Lu. Słowem - była dla mnie zjadliwa i nie miałam ochoty jej wypluć w pierwszym odruchu. Gdy za drugim gryzem natrafiłam na kakaową drażetkę - zrobiło się nawet nieco miło. Wspomnienie dzieciństwa i niezapomnianych Lentilków. Moim zdaniem, tego elementu mogło być w Choco Jelly zdecydowanie więcej. To autentycznie smaczne drażetki, proste w smaku jak drut.
Chwila na rozpuszczenie kawałka wyrobu na języku i... uderza nas bombardowanie fajerwerków. Popping candies widoczne na powierzchni tabliczki jako jasne drobinki mają naprawdę sporą moc. Jadłam już kiedyś Milkę z takim dodatkiem i to było podobne wrażenie. Efekt strzelania w Lindt Pink Explosion był kilka razy słabszy niż tu. To zabawne doznanie.
Bezapelacyjnie, najgorszym elementem czekolady są gumowe żelki. GUMOWE to trafne określenie... W weekend przekazałam resztę tabliczki w ręce mojego Ukochanego i od razu postanowił spróbować pasek. Żelki irytowały go tak mocno, że postanowił je wypluwać. To gumiaki z lekkim cytrynowym posmakiem, niespodziewanie wchodzące w zęby i niezbyt pasujące do całości. Zły, zły pomysł! To tak, jakby mieć w buzi przeżutą gumę do żucia i wpakować sobie jeszcze kostkę Milki. Bleh! Galaretki ze Studentskich to milion razy bardziej udana koncepcja. One na pewno dobrze odnalazłyby się w Choco Jelly.
Podsumowując - nie było tak źle, jak się spodziewałam. Choco Jelly nie jest absolutnie szczytem moich czekoladowych marzeń (te czasy już dawno się skończyły i mimo wszystko jestem dużą dziewczynką). Jednak muszę się przyznać bez bicia, że podczas tamtej popołudniowej jazdy samochodem nie poprzestałam na jednym nieregularnym pasku tej czekolady. Naprawdę, wolałabym dostać kilka Choco Jelly niż choćby jedną nadziewaną Milkę. Jest to produkt beztroski, idealny dla dzieciaków - ale żelki bym wywaliła. Wydaje mi się, że i tak czy siak wypróbowanie tej czekolady jest moim kolejnym pożegnaniem z Milką na baaardzo długo, o ile nie na zawsze. Życie jest zbyt krótkie, żeby jeść aż tak przyziemne czekolady :>.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, syrop glukozowy, syrop cukru inwertowanego, laktoza, skrobia pszenna modyfikowana, pasta z orzechów laskowych, lecytyna sojowa, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,3%, glukoza, pełne mleko w proszku, substancje glazurujące (guma arabska, wosk pszczeli, szelak, wosk karnauba), barwniki (antocyjany, karoteny, dwutlenek tytanu, czerwień buraczana, ryboflawiny, tlenki i wodorotlenki żelaza), aromaty, kwas cytrynowy, dwutlenek węgla.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 250 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 510 kcal.
BTW: 5,6/25,5/63
Milka Choco Jelly to jedna z tych czekolad, których zakupu dokonałam w konspiracji przed moim Ukochanym. Tak moi drodzy, po prostu było mi wstyd, że skusiłam się na to tałatajstwo. W końcu polskie Milki to dla mnie totalne niewypały, w większości niezjadliwe, przyprawiające o mdłości. Mimo to niezmiernie ciekawiło mnie, jak przedstawiać się będą liczne, oryginalne dodatki zawarte w tej tabliczce. Już nawet nie pamiętam w którym markecie szybko capnęłam ją do koszyka w bardzo promocyjnej cenie, chyba był to Carrefour. Czekolada oczywiście jeszcze podczas transportu złamała się (jak to z dużymi Milkami bywa), przez co bezsensowne stało się własnoręczne wykonywanie zdjęcia produktu.
Co z tego, że miałam Choco Jelly, skoro za żadne skarby nie mogłam zdecydować się na jej spróbowanie? Na mojej liście czekolad Milka została umieszczona w kategorii "niedegustacyjnych", czyli takich nieprzeznaczonych do weekendowego rozkoszowania się z Lubym przy kawie. Przeznaczeniem Milki miało być stopniowe rozpracowywanie jej w pracy, kiedy długo będę w trasie i skończy mi się zabrane ze sobą "normalne jedzenie". Nie mogę dopuszczać do spadku poziomu cukru za kierownicą, o nie! ;) Pomimo tego, wolałam w chwilach słabości zjadać wszystko, tylko nie zabierać ze sobą Milki do służbowego auta. Tym sposobem Choco Jelly przeleżała zapomniana gdzieś na dnie Magicznej Szuflady. O, przepraszam, nie była zapomniana. Była jak zły omen, który powraca co jakiś czas i daje znać o swoim istnieniu.
Nadszedł ten dzień, podjęłam odważny krok - zabrałam Milkę do służbowego auta. Naprawdę, chciałam już ją otworzyć i skosztować chociaż jedną nieregularną kostkę tego wynalazku. Pech chciał, że moje auto musiałam zostawić w serwisie i przesiąść się do innego. Milki ze schowka nie przepakowałam. Ona chyba rzeczywiście nie była mi przeznaczona :D.
Swoje auto odbierałam popołudniem dnia następnego. W brzuchu już mi burczało, a parę spraw miałam jeszcze do załatwienia aż do wieczora. Przyszła kryska na Matyska - opakowanie Choco Jelly zostało rozerwane. Naprawdę obawiałam się pierwszych wrażeń zapachowych, zawilgoconej cukierniczki i stęchłego mleka. Tymczasem było nie najgorzej! Owszem, czułam, że przede mną znajduje się ogrom słodyczy (aż 63 g <sic!> węglowodanów w składzie zobowiązują), ale nie był on na tyle chamski jak zazwyczaj. Taki mocno mleczny karmel. Nęcił zapach lubianych drażetek czekoladowych (zawsze będę darzyć sympatią Lentilki od Oriona), a mleko nie było skisłe. Po pierwszą pseudokostkę wyrwaną z tej dzikiej tabliczki sięgnęłam już pewniejszym ruchem.
Chyba to ta pierwsza kostka była najprzyjemniejsza. Samą czekoladę oceniam na trochę smaczniejszą niż tą w wersji z preclami, nieco bliżej jej było do tej z niemieckich Tuc i Lu. Słowem - była dla mnie zjadliwa i nie miałam ochoty jej wypluć w pierwszym odruchu. Gdy za drugim gryzem natrafiłam na kakaową drażetkę - zrobiło się nawet nieco miło. Wspomnienie dzieciństwa i niezapomnianych Lentilków. Moim zdaniem, tego elementu mogło być w Choco Jelly zdecydowanie więcej. To autentycznie smaczne drażetki, proste w smaku jak drut.
Chwila na rozpuszczenie kawałka wyrobu na języku i... uderza nas bombardowanie fajerwerków. Popping candies widoczne na powierzchni tabliczki jako jasne drobinki mają naprawdę sporą moc. Jadłam już kiedyś Milkę z takim dodatkiem i to było podobne wrażenie. Efekt strzelania w Lindt Pink Explosion był kilka razy słabszy niż tu. To zabawne doznanie.
Bezapelacyjnie, najgorszym elementem czekolady są gumowe żelki. GUMOWE to trafne określenie... W weekend przekazałam resztę tabliczki w ręce mojego Ukochanego i od razu postanowił spróbować pasek. Żelki irytowały go tak mocno, że postanowił je wypluwać. To gumiaki z lekkim cytrynowym posmakiem, niespodziewanie wchodzące w zęby i niezbyt pasujące do całości. Zły, zły pomysł! To tak, jakby mieć w buzi przeżutą gumę do żucia i wpakować sobie jeszcze kostkę Milki. Bleh! Galaretki ze Studentskich to milion razy bardziej udana koncepcja. One na pewno dobrze odnalazłyby się w Choco Jelly.
Podsumowując - nie było tak źle, jak się spodziewałam. Choco Jelly nie jest absolutnie szczytem moich czekoladowych marzeń (te czasy już dawno się skończyły i mimo wszystko jestem dużą dziewczynką). Jednak muszę się przyznać bez bicia, że podczas tamtej popołudniowej jazdy samochodem nie poprzestałam na jednym nieregularnym pasku tej czekolady. Naprawdę, wolałabym dostać kilka Choco Jelly niż choćby jedną nadziewaną Milkę. Jest to produkt beztroski, idealny dla dzieciaków - ale żelki bym wywaliła. Wydaje mi się, że i tak czy siak wypróbowanie tej czekolady jest moim kolejnym pożegnaniem z Milką na baaardzo długo, o ile nie na zawsze. Życie jest zbyt krótkie, żeby jeść aż tak przyziemne czekolady :>.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, syrop glukozowy, syrop cukru inwertowanego, laktoza, skrobia pszenna modyfikowana, pasta z orzechów laskowych, lecytyna sojowa, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,3%, glukoza, pełne mleko w proszku, substancje glazurujące (guma arabska, wosk pszczeli, szelak, wosk karnauba), barwniki (antocyjany, karoteny, dwutlenek tytanu, czerwień buraczana, ryboflawiny, tlenki i wodorotlenki żelaza), aromaty, kwas cytrynowy, dwutlenek węgla.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 250 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 510 kcal.
BTW: 5,6/25,5/63
Mnie nie podeszła, jedyna tak słodka, że byłam przesłodzona jeszcze przed połknięciem pierwszego gryza.
OdpowiedzUsuńTo przez to opakowanie ;) :P
UsuńWidocznie miałam znacznie zwiększone zapotrzebowanie na cukier gdy otworzyłam tą czekoladę :D. Fakt, była bardzo słodka, ale jednak parę innych efektów smakowych się pojawiło - a nie tylko stary cukier i zjełczałe mleko ;)
UsuńBrzmi nawet nieźle, ale obawiam się, że jak dla mnie byłaby za słodka.
OdpowiedzUsuńSłodyczy nie można tej czekoladzie odmówić - w końcu to Milka. Potraktowałam ją jako ciekawostkę i nie mam zamiaru nikomu polecać ;).
Usuńale cudo :) chyba się wybiorę na łowy, uwielbiam strzelajace słodkości
OdpowiedzUsuńTo strzelanie jest naprawdę śmieszne :D
UsuńWyobraziłam sobie ciebie jak w szpiegowskim płaszczu, kapeluszu i okularach skradasz się w sklepie by kupić tę Milkę XD
OdpowiedzUsuńMimo bardzo pochwalnej recenzji ( bo jak na Milkę to jest bardzo pochlebna opinia) jakoś ta czekolada mnie nie kusi, zbyt duża i słyszałam, że zbyt słodka.
Mniej więcej tak wyglądały moje zakupy :D.
UsuńDuży rozmiar jest jej wadą, słodycz też ogromna - ale próbowałam wiele gorszych Milek. Choco Jelly przebija wszystkie nadziewane potworki tej marki.
Wcale nie kusi mnie ta czekolada, tym bardziej,że zawiera dodatkowo żelki, których nienawidzę.
OdpowiedzUsuńMasz może w swojej "magicznej szufladzie" Lidnt grog?
https://www.lindt-shop.de/epages/Lindt.sf/de_DE/?ObjectPath=%2FShops%2FLindt%2FProducts%2F02911
Na dodatek te żelki są naprawdę byle jakie.
UsuńNie mam i mieć nie będę ;). Próbowałam parę Lindtów z alkoholowej kolekcji i póki co kolejne mnie nie kuszą jakoś specjalnie.
Ale mi się micha ucieszyła, jak zobaczyłam to wielkie, wybuchowe (sylwestrowe!) i bijące fioletem po oczach zdjęcie. Basie je Milkę!
OdpowiedzUsuńChoć Milkę uwielbiam, ta tabliczka akurat mnie nie kusi, nie lubię bowiem żadnego ze znajdujących się w niej dodatków. Lentilki ani żadne inne czekoladowe pastylki nie są smakiem mojego dzieciństwa, więcej nawet, zjedzenie małego ich opakowania byłoby dla mnie męczarnią. Podobne uczucia żywię względem żelków (zjem, jeśli naprawdę nic innego nie będzie, ale wolałabym już kokosanki czy Bounty'ego) i posypki strzelającej. Totalnie nie moje klimaty. Inna sprawa, że chciałabym spróbować rządka, szczególnie z gumowymi żelkami, bo choć Tobie nie pasują, dla mnie z tej trójki brzmią najlepiej, poza tym czekolady z drażami są, strzelające też, a żelkowe? Takie doświadczenia trzeba kolekcjonować :)
Ba, jeszcze wpychała sobie kostki do buzi jak małe dziecko - tyle, że prowadząc autko ;). Co robi z człowiekiem spadek poziomu cukru we krwi...
UsuńTe żelki to sobie Milka może wsadzić, galaretki ze Studentskich milion razy lepsze!!! A rządek spróbować zawsze warto, czegokolwiek - ma się jakiś pogląd ;)
Przecieram oczy ze zdumienia. To jest ostatnia Milka, o której myślałam pod kątem recenzji na Twoim blogu.
OdpowiedzUsuńA co do samej czekolady - mi standardowo, smakowała. I tak jak zauważyłaś najfajniejsze są strzelające cukierki, a najgorsze pseudo-żelki.
Haha, może jeszcze nieraz Ciebie zaskoczę :D. Zaciekawiło mnie to zestawienie dodatków, i tyle.
UsuńDrażetki wraz ze strzelającymi cuksami podobały mi się na równi, razem dawały fajny efekt. Nie wiem w ogóle, czy lepsza czekolada pasowałaby mi do tak infantylnych dodatków :D
Właśnie ze względu na ten strzelający cukier ta tabliczka nas kusi, bo pamiętamy z dzieciństwa batoniki "Różowa pantera", które własnie taki cukier w sobie miały :) Tylko, że my nie lubimy żelków... To znaczy Angelika lubi, ale i tak nie może ich jeść :P Jednak my z takich czekolad zawsze jemy tylko po kosteczce na spróbowanie, więc istnieje możliwość, że akurat na żelki nie trafimy :)
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to jadłyśmy Lindt z sezamem! Trzeba przyznać, że bardzo dobra tabliczka :) Może sezamu nie było czuć za mocno ale przyjemnie chrupał :)
Ja nie pamiętam tych batoników... Za żelkami obecnie też nie przepadam, ale w tej tabliczce były naprawdę kiepskie. Ja w pierwszych dwóch kostkach w ogóle nie trafiłam na żelki - i to były moje najpozytywniejsze wrażenia dotyczące tej pseudoczekolady.
UsuńCiekawa byłam Waszej opinii. Super, że smakowało! :D Jak dla mnie, sezam było czuć mocno - ale w sposób charakterystyczny dla podprażonych, karmelizowanych ziaren - dokładnie jak w sezamkach ;).
My jesteśmy miłośniczkami chałwy i trochę na początku miałyśmy nadzieję, na taki właśnie smak :) Ale aż wstyd się przyznać, bo wczoraj ją otworzyłyśmy i tak nam smakowała, że cała tabliczka zniknęła w 10 minut :P
UsuńChałwowy to ten Lindt nie był, ale sezamkowy jak najbardziej :D. Nie ma się czego wstydzić :D.
UsuńWygląda ładnie, ale nie skusiłabym się na takie zasłodzenie.
OdpowiedzUsuńTo czekolada dla cukrowych desperatów :D
UsuńA ja jadłam tą tabliczkę już ze 3 razy, ale dla mnie za słodka ;) Wkurzają mnie te żelki, a strzelających jest jak na lekarstwo :(
OdpowiedzUsuńSkoro jadłaś ze trzy razy, to chyba jednak nie jest aż tak ZA słodka :D. Żelki do wywalenia. Co do strzelających cuksów wydaje mi się, że ich większa ilość byłaby już przytłaczająca.
UsuńJadłam tyle razy bo to ulubiona czeko siostry, a ja jej zawsze podkradam :D
UsuńTo wszystko wyjaśnia :D. Ty mały złodzieju, Ty :D
UsuńPołączenie czekolady z żelkami dość odważne, jakoś mi to nie do końca pasuje. ;>
OdpowiedzUsuńGdyby chociaż te żelki były smaczne...
UsuńMi osobiście żelki do czekolady nie pasują w żadnym wypadku :P Moja siostra lubi takie kolorowe cuda, więc gdyby miała to pewnie bym spróbowała kawałek (chciałabym poczuć to bombardzowanie fajerwerków :P), ale sama z siebie na pewno nie kupię, bo wiem (patrząc chociażby na to wystrzałowe opakowanie) że to nie jest mój smak :)
OdpowiedzUsuńMnie szatan podkusił, żeby to kupić :P. Z ciekawości warto spróbować choćby kawałek, gdy ktoś poczęstuje ;).
UsuńBardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń