Jako ostatnią czekoladę degustowaną w jakże dziwacznym 2020 roku wybrałam coś, co zdawało mi się pewniakiem - a mianowicie najnowszy blend Labooko od ukochanego Zottera, zakupiony na foodieshop24.pl. Opus 5 Cuvee 75% stworzono z połączenia ziaren z Tanzanii, Gwatemali, Ghany, Brazylii i Belize. Prażono je osobno, a następnie połączono w jedno, konszując przez 20 godzin. W porównaniu do wcześniejszej Opus 2019 (był to blend innych ziaren), producent powstrzymał się przed wielowymiarowym opisem nut smakowych czekolady na opakowaniu; tym razem w paru słowach wspomina o nutach, które niosą ze sobą poszczególne ziarna - w całość możemy sobie wszystko złożyć sami.
Dwie dość ciemne tabliczki pachniały egzotycznymi drinkami, w których więcej było owoców, niż frywolnych alkoholi. Unosiła się też nad nimi sugestia dość znacznej paloności, czymś uładzonej, mało agresywnej.
W ustach gęsta, gładka, "labookowa" - rzeczywiście rozlała się przede wszystkim palonością, która przemieszana z owocami prezentowała się nam w najróżniejszych ujęciach. Najpierw wydała mi się wyjątkowo mocno kawowa, a jednocześnie przyjemnie słodka i przełamana kapką śmietanki. W mojej wyobraźni przewijały się: drożdżówka z masą migdałową, maślaną kruszonką i lukrowanymi owocami (brzoskwinie i porzeczki), ciepły budyń czekoladowy z prawdziwą wanilią, nieco przypalone tosty z... brzoskwiniami i śmietanką (tak, tosty - nie gofry).
W ustach gęsta, gładka, "labookowa" - rzeczywiście rozlała się przede wszystkim palonością, która przemieszana z owocami prezentowała się nam w najróżniejszych ujęciach. Najpierw wydała mi się wyjątkowo mocno kawowa, a jednocześnie przyjemnie słodka i przełamana kapką śmietanki. W mojej wyobraźni przewijały się: drożdżówka z masą migdałową, maślaną kruszonką i lukrowanymi owocami (brzoskwinie i porzeczki), ciepły budyń czekoladowy z prawdziwą wanilią, nieco przypalone tosty z... brzoskwiniami i śmietanką (tak, tosty - nie gofry).
Wszystko to spowijała lekka popielna powłoczka, trochę taka, jakby rozsypać kakao w proszku. Pomyślałam również o dorodnych malinach w cukrze pudrze oraz o deserze tiramisu. Cała kompozycja była jakby "podana na ciepło", soczysta w tej swojej upartej paloności, nie pozostawiając po sobie wrażenia tłustości. Miała jednak w sobie coś, czego nie umiałam do końca uchwycić i nazwać. Przewijało się w niej sporo akcentów, a ja nie potrafiłam ich wyłapać w swej zachłanności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz