W końcu nadszedł ten wiekopomny dzień - pierwsza w mym życiu degustacja czekolady wietnamskiej marki Marou. Ileż ja się o niej naczytałam, ileż namarzyłam! Gdy tylko sklep Sekretów Czekolady umożliwił mi ich zakup, poprosiłam o cały aktualnie dostępny asortyment. Zaczęliśmy całkiem niepozornie - od ciemnej czekolady o 64% zawartości kakao uprawianego pośród lasów deszczowych dystryktu Madagui, wzbogaconej o 4% kawy arabika z chłodnych gór okalających miasto Da Lat. Zarówno kawa, jak i kakao, pochodzą z prowincji Lam Dong, położonej w południowym Wietnamie.
Podoba mi się jakże oryginalne, a zarazem klasyczne opakowanie czekolady, które na dodatek pachnie w niesamowity sposób, od razu przenosząc nas do odległego Wietnamu. Sama również przepiękna tabliczka, przesiąknięta jest wonią kawy z kardamonem, a także nutami ziemistymi i popielnymi.
Dość twarda, niespiesznie rozpuszcza się w ustach, rozpościerając w nich smak słodkiego kawowego stouta z gęstą pianą, przywołując także skojarzenia o cold brew. Może to też być po prostu kawa zaparzona z ziołowym miodem, gdyż mnóstwo jest tu nieoczywistych ziołowych akcentów. Było w niej trochę proszkowości, jakby z efektem musującym, nieco lekowym.
Kryła w sobie wiele, naprawdę wiele tajemnic. Niestety, w dużej mierze zostały one przykryte nadmierną słodyczą. Szczerze żałowałam, iż nie zaserwowano tu większego kakaowego kopa, który uczyniłby czekoladę wytrawniejszą i zapewne pozwolił pełniej rozwinąć się zarówno kakao, jak i kawie. Pod koniec degustacji byłam już po prostu zmęczona cukrem. Jestem jednak przekonana, że prawdziwe zachwyty nad Marou dopiero przede mną.
Dość twarda, niespiesznie rozpuszcza się w ustach, rozpościerając w nich smak słodkiego kawowego stouta z gęstą pianą, przywołując także skojarzenia o cold brew. Może to też być po prostu kawa zaparzona z ziołowym miodem, gdyż mnóstwo jest tu nieoczywistych ziołowych akcentów. Było w niej trochę proszkowości, jakby z efektem musującym, nieco lekowym.
Kryła w sobie wiele, naprawdę wiele tajemnic. Niestety, w dużej mierze zostały one przykryte nadmierną słodyczą. Szczerze żałowałam, iż nie zaserwowano tu większego kakaowego kopa, który uczyniłby czekoladę wytrawniejszą i zapewne pozwolił pełniej rozwinąć się zarówno kakao, jak i kawie. Pod koniec degustacji byłam już po prostu zmęczona cukrem. Jestem jednak przekonana, że prawdziwe zachwyty nad Marou dopiero przede mną.
Wieeele trzeba, by jakaś Marou mnie nie ciekawiła. Tak, tym "wiele" jest właśnie kawa. Jak uwielbiam pić czarną, tak ostatnimi czasy zupełnie mi się jako dodatek w czekoladzie nie podoba.
OdpowiedzUsuń