sobota, 29 października 2016

Pralus Djakarta Criollo - Trinitario 75% ciemna


Noc z 6 na 7 września spędziliśmy samotnie w schronie nad jeziorem Caballo. Nie było sensu rozbijać tutaj namiotu, gdyż wiatr szczególnie mocno dawał się we znaki. W schronie zaś było zacisznie i przestronnie. Przyznam, że to właśnie tam spało mi się najlepiej. Schrony w Sierra Nevada są niesamowite. Zazwyczaj posiadają kilka izb, ale Caballo był malutki, jednoizbowy. Turyści zostawiają tu trwałe pożywienie, lekarstwa, rozpałkę itp., aby zbłąkany wędrowiec mógł bezpiecznie spędzić noc.


Relaks w górach z górską książką - nie ma nic przyjemniejszego!


7 września czekał nas powrót do cywilizacji. Po śniadaniu i posprzątaniu po sobie schronu ruszyliśmy w drogę, mijając po prawej monumentalny Cerro del Caballo. Bliskość doliny i powolne wytracanie wysokości sprawiła, iż pomimo suchej aury spotykaliśmy coraz więcej roślinności. To już nie była kraina skał.



Pierwszą przerwę na czekoladę urządziliśmy sobie przysiadając na samotnym głazie, na którym wygrzewaliśmy się w promieniach porannego słońca. Z plecaka wyjęłam Pralus Djakarta 75%, zakupioną poprzez Sekrety Czekolady. Pragnęłam porównać ją z Pralus Indonesie 75%, która okazała się być naprawdę mocnym doznaniem. Kolejna jawajska propozycja francuskiej manufaktury posiada w sobie łagodzącą domieszkę kakao z Ghany. Podobny zabieg został zastosowany także w Pralus Caracas 75%. Djakarta jest więc połączeniem jawajskiego Criollo oraz ghańskiego Trinitario (strona internetowa Pralusa mówi o Forastero... jak jest naprawdę?).


Czekolada prezentowała się pięknie. Nie mogłam oprzeć się pokusie sfotografowania jej na tle skał - tak pięknie jej przekrój komponował się z górską surowością. Jej ciemny brąz był żywy i cudnie iskrzył się w blasku słońca, zaś rzeźbione wnętrze zdawało się być zarówno surowo-skalne, jak i soczyste. W porównaniu do Indonesie jej zapach okazał się o wiele delikatniejszy. Odnaleźliśmy tu wprawdzie ziemię, dym i kawę, ale wszystko to okryte było sporą dawką niewinnej słodyczy, zaskakująco kojarzącej mi się ze... słodką wonią róż.



Przy pierwszym ugryzieniu Djakarta okazuje się być dość proszkowa i sucha, a przy tym ściągająca. Pomimo ściągania gorycz czy kwaśność nie wysuwają się tutaj na pierwszy plan, co było nietypowe. Słodycz od razu dopieszcza nasze kubki smakowe. Smak jest przewrotny tak jak faktura. Niby jest słodko, ale jednocześnie z pazurem. Drapieżne nuty czają się gdzieś w tle i nieustannie próbują dość do głosu. Mowa tu o charakternym, ziemisto-dymnym ściąganiu, które próbuje dotrzymać kroku słodyczy przypominającej posłodzony sok z dojrzałych cytryn. Właśnie dlatego, owo ściąganie pozostawia po sobie ciekawą, znaczną dozę świeżości. Wszystko to doprawione jest czymś na kształt słodkich perfum, co ponownie kojarzy mi się z delikatnym różanym olejkiem, a także z jabłkami pochodzącymi z jabłoni bardzo starych odmian (mam takie w ogrodzie).


Specyficzna szorstkość wraz z oryginalną słodyczą oraz istotną rześkością tworzą iluzję chłodnego mlecznego napoju. Wraz z Mężem pomyślałam o maślance. Nie jesteśmy osamotnieni w nabiałowych skojarzeniach - generalnie dość podobne opinie do naszych znaleźć można w recenzji na blogu One Golden Ticket. Cytrusy, maślanka, ziemia... Djakarta coraz bardziej zaczęła przypominać Madagaskar. No cóż, wszak dzięki fuzji Pralusa znaleźliśmy się gdzieś pomiędzy Ghaną a Jawą - może właśnie trafiło na Madagaskar... Pralusowa Djakarta to taka czekoladowa maślanka, nieco przewrotna, na pewno o wiele przystępniejsza od Indonesie. Mrok Jawy został tu skutecznie rozświetlony.


Po degustacji ruszyliśmy dalej w dół. Z każdym metrem - coraz cieplej, coraz mniej wietrznie. Minęliśmy gdzieś Cuerda de Lanjaron 2465 m n.p.m. i posuwając się niżej paradoksalnie zdawaliśmy się przybliżać do słońca.



Skład: ziarna kakao, czysty tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa non-GMO.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 100 g.

czwartek, 27 października 2016

Bonnat Java ciemna mleczna 65%


Schodząc z Pico del Veleta 3396 m n.p.m. minęliśmy bokiem schron Refugio La Carihuela 3201 m n.p.m. wkraczając na pełną skalnych pułapek grań Tajos de la Virgen. Przeskakiwaliśmy ze skały na skałę nie bacząc na ekspozycję, choć w pewnym momencie dostałam zupełnie irracjonalnego ataku paniki. Zdjęć z eksponowanych miejsc oczywiście nie ma, nie myśleliśmy wtedy o pstrykaniu fotek (w sumie szkoda...).






Dość długo brnęliśmy pomiędzy skałami, by w końcu dojść na drogę prowadzącą bezpośrednio do schroniska Elorrieta wybudowanego w 1935 r. To miejsce posiada niesamowity, nieco przerażający klimat i powiem szczerze, że nie chciałabym tam nocować...





Choć w dolinie, która właśnie otworzyła się przed nami, znajdowały się malownicze jeziorka, my obraliśmy inną drogę. Wkroczyliśmy na kolejną grań, leżącą po naszej prawej stronie. Ponownie czekał nas marsz szczytami, aż do ostatniego celu na ten dzień - widocznej na powyższym zdjęciu majestatycznej góry Cerro del Caballo 3011 m n.p.m.


Miałam ochotę właśnie na nią - tajemniczą, jawajską piękność. Gdy kupowałam w Sekretach Czekolady tę indonezyjską propozycję od Bonnat nawet nie miałam świadomości, iż jest to tabliczka mleczna! 65% zawartość intrygującego mnie od zawsze jawajskiego kakao w połączeniu z tłuściutkim mlekiem - to musiało byc coś!

Moje zdziwienie było przeogromne, gdy po rozpakowaniu tabliczki dostrzegłam czekoladę niezwykle jasną. W życiu nie powiedziałabym, że ma aż 65% kakao! Ciemne mleczne kuwertury w nadziewańcach Zottera są o wiele, wiele ciemniejsze. Jawajska Bonnat wyglądała prześlicznie. Jej kolor był niewyobrażalnie ciepły i słoneczny, kojarzył się z boską mlecznością i błogą słodyczą.


Czekolada pachniała bardzo mlecznie, z licznymi karmelowymi i orzechowymi nutami. Wydawała się być bardzo bogata, gęsta od smaków. Pierwszy kęs momentalnie utulił nas od wiatru. Java rozpuszczała się w ustach gładkim i tłustym filmem, charakterystycznym dla Bonnat, wspaniale śmietankowym. Była przy tym tak cudnie esencjonalna, tak błoga, iż już po paru sekundach wraz z Mężem nabrałam przekonania, że nigdy nie jedliśmy podobnej ciemnej mlecznej czekolady.

Aksamit czekolady rozlewał się w ustach słodziutkim karmelem, wyważoną palonością oraz feerię orzechów: włoskich, laskowych, kokosa, może odrobiny nieprażonego sezamu. Miała w sobie bardzo delikatną (ale to bardzo!) nutkę cytryny, przez co nie była za nadto przytłaczająca. Głęboka karmelowa mleczność tej czekolady mieszała się z delikatnymi ziemistymi nutami kakao, z palonymi orzechami - tworząc zniewalający efekt.


Tak naprawdę nie jestem w stanie nic więcej napisać o tej czekoladzie. Była absolutnie przepyszna, obezwładniająca - ale nie atakowała nowymi doznaniami z lewa i z prawa. Była spokojną, lejącą się przyjemnością, ogarniającą całe ciało niczym błogi, harmonijny orgazm. Orgazm, który z definicji kojarzony jest z czymś porywczym, tutaj skomasował się w rozlanym, długim upojeniu. I trwał, trwał, trwał... Po tej niezwykłej czekoladzie przychylniej spojrzałam na Bonnat 100%, która już od dawna leżała w Magicznej Szufladzie i ciągle obawiałam się po nią sięgnąć.





Po tak urokliwej degustacji dalsza droga była dla nas jeszcze przyjemniejsza. Maszerując dalej granią w końcu w dole dostrzegaliśmy już jezioro wraz ze schronem, w którym mieliśmy spędzić najbliższą noc. Wpierw jednak czekało nas zdobycie przepięknego Cerro del Caballo 3011 m n.p.m. Będąc na szczycie kontemplowaliśmy całą trasę, jaką zrobiliśmy tego dnia - od samego rana nie spotykając na swej drodze ani jednego człowieka. Prędko rzuciliśmy okiem na przebieg naszej trasy na kolejny dzień i rozpoczęliśmy schodzenie z dół do jeziora. Na Cerro del Caballo wiatr był tak dokuczliwy, że zupełnie powstrzymaliśmy się od rozmów. Zbliżaliśmy się nad jezioro, gdzie spędzić mieliśmy ostatnią noc w samotnych górach...





Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, mleko w proszku.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 626 kcal.
BTW: 8/49/40,5

wtorek, 25 października 2016

Zotter Morello Cherry biała wiśniowa


6 września obudził nas jak zwykle piękną pogodą. Wyruszyliśmy spod naszego jeziora podążając w stronę drugiego najwyższego szczytu Sierra Nevada - Pico del Veleta 3396 m n.p.m. Wydawał się być on wręcz na wyciągnięcie ręki i, rzeczywiście, podejście na niego było niczym w porównaniu do naszej żmudnej drogi na Mulhacen. Dookoła rozpościerała się niesamowita cisza i aż wierzyć się nie chciało, iż zimą wre tutaj sezon narciarski. Niemal na sam szczyt Velety wiedzie najwyżej położona droga w Europie, zaś u jej stóp wybudowano zimowy kurort Sierra Nevada.








Bez żadnych problemów stanęliśmy na szczycie Velety i byliśmy tam zupełnie sami o tak wczesnej porze. Szczególnie dramatyczny widok podziwialiśmy patrząc w dół - spektakularna przepaść, w którą skacząc pewien niejeden desperat odebrał sobie życie. Cyknęliśmy kilka pamiątkowych zdjęć na samym czubku Velety i zeszliśmy odrobinę niżej, gdzie przysiadając na skale posililiśmy się czekoladą.





Dałam mojemu Mężowi wolny wybór. Sięgnął po przedostatniego Zottera, jakiego zabraliśmy w góry - Morello Cherry. Wprawdzie ja chciałam zostawić tę tabliczkę jako ukojenie podczas naprawdę ciężkiego upału gdzieś w niższych partiach gór, ale nie oponowałam przed zjedzeniem jej wcześniej, jeszcze powyżej 3000 m n.p.m.

Morello Cherry to kolejna propozycja Zottera z klasycznej oferty owocowych Labooko. Tym razem, część mleka w proszku w białej czekoladzie została zastąpiona przez wiśnie. Wiśnie występują w składzie na trzecim miejscu, zaraz po surowym cukrze trzcinowym oraz tłuszczu kakaowym. Ich zawartość w całości kompozycji wynosi 11%. Dwie bliźniacze tabliczki po 35 g każda nie zostały przyprawione niczym prócz proszku cytrynowego.

Po ostatnich doświadczeniach z owocowymi Zotterami nie bałam się już zbyt mdłego smaku jak w przypadku moich pierwszych kroków z Labooko Fruit. Zotter zrewolucjonizował swe owocowe czekolady, traktuję to już wręcz jako pewnik. Zachwyciłam się, gdy po rozpakowaniu ujrzałam oblicze Morello Cherry - wyraziście różowe, sugerujące słodycz i orzeźwienie, wręcz landrynkowe. Ciemniejsze drobinki widoczne na powierzchni tabliczki sugerowały prawdziwy owocowy kop rześkości - musiały pochodzić tylko i wyłącznie od owoców, wszak wanilia nie figurowała w składzie.


W smaku Morello Cherry w pełni spełniła moje oczekiwania. Położona na języku rozpuszczała się niezbyt pospiesznie, ale mimo to delikatnie i gładko. Przy rozcieraniu językiem uwalniała orzeźwiającą kwaśność, w tle łagodzoną przez nie za tłuste mleko. Choć nie jestem fanką odtłuszczonego mleka w czekoladach myślę, że tutaj uwypukliło ono zastosowany owoc. Wiśnie są na tyle charakterne, że szkoda by je było przykrywać tłustym, bogatym mlekiem. Już sam tłuszcz kakaowy dobrej jakości wykonuje tutaj niezłą robotę, wpływa na bukiet i stanowi o konsystencji.

Wiśnie były w tej czekoladzie oczywiste, naturalne, wyraziste. Morello Cherry jadło się niczym deser ukręcony ze świeżych soczystych wiśni. Ponieważ wiśnie są jednym z moich ulubionych owoców (w sezonie sama objadam trzy drzewka wiśniowe rosnące w moim ogrodzie), tym bardziej czerpałam radość z degustacji Morello Cherry. Nie ma tu nie wiadomo jakich wymysłów i rewolucji, to prosta i autentyczna wiśniowa przyjemność. Myślę, że ta wiśniowa czekolada doskonale sprawdziłaby się w Mitzi Blue w towarzystwie jakiejś wyjątkowo soczystej ciemnej czekolady.


Po degustacji spojrzeliśmy przed siebie i... całą naszą dalszą trasę na ten dzień mieliśmy podaną jak na dłoni.

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone wiśnie 11%, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, cytryny w proszku (cytryny, skrobia kukurydziana).
Masa netto: 70 g (2x 35 g).

niedziela, 23 października 2016

Zotter Plum Brandy ciemna 70% nadziewana ganaszem ze śliwowicą


Mulhacen przywitał nas pięknymi widokami. Na szczycie zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek, kontemplując otaczające nas krajobrazy. Następnie obraliśmy drogę w dół, po przeciwnej stronie góry. Zejście było proste i przyjemne. Kolejny odpoczynek mieliśmy urządzić sobie przy Refugio La Caldera położonym nad jeziorem o analogicznej nazwie.








W końcu przysiedliśmy na ławce przy schronisku zastanawiając się, którą drogą przejść na drugą stronę górującego nad jeziorem Puntal de Loma Pelada 3182 m n.p.m. - szeroką i łatwiejszą, czy węższą i pozornie trudniejszą. Daliśmy sobie czas do namysłu wypijając resztę kawy z termosu i racząc się czekoladą. Sięgnęliśmy po ostatniego zabranego do Hiszpanii alkoholowego Zottera z biokredens.pl - ciemną czekoladę o 70% zawartości kakao wypełnioną ganaszem ze śliwowicą.

Tak jak Olga w swojej recenzji, również zachwyciłam się oniryczną grafiką na opakowaniu Plum Brandy. Ten obraz jest niesamowity! Sprawia, iż wyobrażamy sobie, iż w środku kryje się coś naprawdę wyjątkowego i tajemniczego. Do dziś nie mogę się napatrzeć na te domki ze śliwek. Choć Zotter często miewa fantazyjne grafiki na opakowaniach, to jednak ta szczególnie ujęła moje serce.


Gruba warstwa czekolady kryła barrrdzo czekoladowe nadzienie - oba elementy utrzymane w głębokich odcieniach brązu. Wyglądała niczym raj dla czekoladoholika, który lubi jeść wszystko to, co jak najmocniej czekoladowe. Zapach już zaczynał nieco mieszać. Wprawdzie również kipiał bogactwem czekolady niczym w najlepszych truflach, jednak jednoznacznie sugerował obecność nie byle jakiego alkoholu. Alkohol zespajał się w jedno z kakao i... śliwkami. Pomyślałam o soczystych suszonych śliwkach. Tak, suszonych, ale jednak nadal bardzo soczystych, miąższystych, z mokrą skórką.

Smak okazał się w pełni odzwierciedlać zapach. Czekolada lekko chrupała przy przełamaniu zębami i odkrywała gęsto rozpuszczające się w ustach truflowe wnętrze. Śliwka w tej czekoladzie była oczywistością, na dodatek pijana słodka śliwka. Całkiem pijaniutka!


Choć efekt końcowy był bardzo przyjemny, mocno czekoladowy, przyjemnie słodko śliwkowy i rozgrzewająco alkoholowy - Plum Brandy najmniej zapadła mi w pamięć spośród czterech alkoholowych tabliczek jedzonych z Hiszpanii, choć przecież próbowałam ją na samym końcu. Proste, smaczne połączenie, ale nie zafundowało mi niezwykle głębokich przeżyć. Na pewno tabliczka jest warta spróbowania i do porównania z pozostałymi alkoholowymi koleżankami, oczywiście, jeśli tylko ktoś toleruje alkohol w słodyczach.


Warto było wybrać pozornie trudniejszą ścieżkę, którą zobaczycie po lewej stronie po powiększeniu powyższego zdjęcia. Widok na jezioro i Mulhacen był spektakularny. Gdy w końcu weszliśmy na Puntal de Loma Pelada także nie mogłam nacieszyć oczu - tym razem w pełnej krasie stała przed nami Pico del Veleta 3396 m n.p.m.



Zeszliśmy nad jedno z jezior Lagunas de Rio Seco, gdzie pod strażnicą strzelistych turni rozbiliśmy obóz. Tym razem obyło się bez kąpieli nago - wiatr duł za mocno, a ja po wygrzaniu cały dzień na słońcu szczególnie dotkliwie odczuwałam te podmuchy. Cicho zrobiło się dopiero po zmierzchu...




Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, mleko, śliwowica 5%, syrop kukurydziany, pełne mleko w proszku, sól, wanilia.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 509 kcal.
BTW: 7,7/35/34