Dzisiaj przedstawię Wam tabliczkę marki Mount Momami, której w przeciwieństwie do poprzedniczki (pierwszej czekolady tej firmy którą próbowałam) - nie zakupiłam i nie widziałam w Almie. Podczas pewnego słonecznego dnia wybrałam się do niemieckiego sklepu, do którego parę razy w roku spacerujemy celem przejrzenia aktualnego asortymentu czekolad. Efektem ostatniej takiej wyprawy był zakup dwóch nie spotkanych przeze mnie w Almie tabliczek Mount Momami. O dziwo, ze sklepu nie wyszłam z żadnym nowym Lindtem. Generalnie jestem teraz w ciekawej sytuacji - mam Magiczną Szufladę pełną świetnie zapowiadających się czekolad i nie ma wśród nich ani żadnego Lindta! ;)
Mount Momami oferuje nam mleczną czekoladę o 34-procentowej zawartości masy kakaowej, więc możemy być pewni, że te 4% powyżej standardu już odznaczą się różnicą w smaku. To niebywałe - niby nic, a tak wiele znaczy! Jeśli chodzi o skład - nie można mu wiele zarzucić (czekolada bez zbędnych ulepszaczy, klasyczna pasta z orzechów laskowych, całe owoce żurawiny), tak więc z cieknącą ślinką przystąpiliśmy do otwierania eleganckiego pudełka.
Dalsze "dobieranie się" do czekolady było już mniej eleganckie - złotko trzeba było rozerwać, a samą tabliczkę przekroić na dwie części nożem. Asymetria niepodzielonej na kostki tabliczki sprawiła problem z sprawiedliwym podziale smakołyku. Chcąc nie chcąc, komuś z nas musiała przypaść porcja z nieco mniejszą zawartością żurawiny. Kulturalny Mężczyzna odstąpił mi bardziej nadzianą część, więc nie mam na co narzekać ;).
Zresztą mój Ukochany też nie narzekał... Owalna tabliczka pachniała bowiem znakomicie, zapowiadając prawdziwą rozkosz dla podniebienia. Nieśmiertelny klasyk - kakao, orzechy i mleko, ale tym razem w naprawdę mocnym wydaniu. Był to aromat mniej "aksamitny" i lekki niż w przypadku czekolad Favarger - kojarzył się z czymś bardziej wytrawnym i soczystym zarazem. Większa głębia, mniej zalotnej frywolności.
Wpierw zdecydowałam się wgryźć w samą czekoladę, nie zahaczając jeszcze o żurawinę. Mój Mężczyzna aż się przeraził, kiedy w efekcie umieszczenia w moich ustach owego kęsa, wydałam z siebie dłuuuugi głośny pomruk. Jejjj, jakie to było dobre! Po pierwsze - kakao, naprawdę dobre kakao. Umiejętne złagodzenie go pełnym mlekiem w proszku nie doprowadziła to nadmiernego wydelikacenia królewskiego smaku kakao, lecz świetnie go uwypukliło. Kolejny element podrasowania - nugat z orzechów laskowych. Orzechowa pasta została zatopiona wprost w czekoladzie, stanowiąc z nią jedność. Orzech laskowy nie narzucał się w smaku bezpośredniością, raczej harmonijnie wpasował się w naprawdę dobrą mleczną czekoladę. Niuans w postaci orzechowych akcentów stał się jej kolejnym atutem. Pyszne, absolutnie pyszne!
Już jest super, a dodatek suszonej żurawiny jeszcze podnosi smakowitość kompozycji. Nie będę popadać w skrajności - dodatek cukru i oleju jest spotykany w niemal każdej sprzedawanej luzem bądź w paczkach suszonej żurawinie. Najważniejsze jest to, że w czekoladzie Mount Momami dodatek czerwonych owoców o dobrodziejskich właściwościach jest spory - tak, jak sugeruje zdjęcie na opakowaniu. Ponadto, nie są to twarde jak wiór kwaskowate, rozdrobione odpady. Owoce zatopione w czekoladzie są duże, soczyste, aromatyczne - widać, że nie zostały dobrane przypadkowo. Słodycz przeplata się z cierpkością i kwaskowatością, niosąc przyjemne orzeźwienie. Obok orzechów laskowych, żurawina jest kolejnym elementem wplatającym w tabliczkę leśne nuty. Tak smaczne owoce oblane genialną czekoladą - czego chcieć więcej?
To było drugie podejście do Mount Momami. Drugi zachwyt. Przekombinowany wygląd, co z tego? Smak powala na kolana, a przecież o to chodzi... :)
Skład: mleczna czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa), nugat z orzechów laskowych 20% (orzechy laskowe, cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa), suszona żurawina 20% (żurawina, cukier, olej słonecznikowy).
Masa kakaowa min. 34%.
Masa netto: 85 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 514 kcal
BTW: 5,8/29,9/55
W ogóle nie widziała tych czekolad w Warszawskiej Almie, nie ma to jak mieć niemal nieograniczony dostęp do niemieckich czekolad, zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że w innej Almie w Poznaniu też ich nie widziałam... Generalnie ta druga ma mocno uszczuplony asortyment czekolad w porównaniu do tej, którą zwykle odwiedzam. A z tym nieograniczonym dostępem do niemieckich czekolad to przesada ;). To jest market w małej miejscowości. Trzeba by było przejść wzdłuż i wszerz Berlin, żeby dokopać się do prawdziwych skarbów.
UsuńW Almie w Gdyni można kupić tę białą oraz ciemne( tylko nie pamiętam czy to mleczne czy gorzkie) : z imbirem i chyba z karmelem ,choć zdjęcia w internecie sugerują marcepan ~przy okazji zerknę na półkę.Są też z 3 czy 4 rodzaje tabliczek trójkątnych.
OdpowiedzUsuńU mnie też czekolady o których piszesz są dostępne :). Ta "z karmelem" to ciemna z marcepanem i czerwonym winem - jadłam ją wczoraj :D . Kolejna notka będzie jej poświęcona :)
UsuńI sometimes see these in the UK, very nice chocolates! I liked the white chocolate and raspberry momami. Also the coconut crunch clusters are amazing :)
OdpowiedzUsuńHave you got any UK catalogue of Mount Momami sweets?
Usuń