Favarger to szwajcarska wytwórnia czekolady o bardzo długiej tradycji. Powstała w 1826 roku w Genewie i po dziś dzień pieczołowicie pielęgnuje rzemieślniczą recepturę, dbając o każdy element produkcji - począwszy od surowego ziarna kakao. Na swej stronie internetowej firma podkreśla, jak bardzo duży nacisk kładzie na jakość. Szwajcarskie mleko, zero sztucznych aromatów, półprodukty wytwarzane na miejscu... Favarger ma za sobą już prawie dwa wieki działalności i nie chce stracić wypracowanej sobie renomy. Żadnych eksperymentów pod publiczkę, zero silenia się na ulepszanie. Bardzo słusznie. Wszak dzisiejsze społeczeństwa europejskie coraz mocniej doceniają tradycję, na nowo. Coraz częściej przekonujemy się, że nie warto zaprzepaszczać dzieł przodków, zastępując je w pełni nowoczesnością.
Skąd dowiedziałam się o tej marce? Linia czekolad Avelines jest dostępna w marketach Alma. W stałej ofercie znajduje się kilka rodzajów stugramowych tabliczek, o dość klasycznych wariantach smakowych (głównie mleczne, z orzechami). Jedna tabliczka w regularniej cenie kosztuje 16 zł. To właśnie cena była powodem, że dotąd jedynie mijałam regał z produktami Favarger. Nie wzbudzały we mnie na tyle dużego zainteresowania, abym gotowa była wydać na nie powyższą kwotę.
Natura łowcy promocji pozwoliła mi jednak trafić na niebywałą okazję. Cała partia czekolad Avelines zbliżała się do terminu ważności i przeceniono ją o 50%. Wiedziałam, że to jedyna szansa, aby skosztować wyrobów Favarger, dlatego trzy mleczne tabliczki tej marki prędko odnalazły schronienie w mojej Magicznej Szufladzie :).
W tym miejscu warto zaznaczyć, że wszystkie mleczne czekolady tej marki posiadają min. 36% masy kakaowej. Moje dotychczasowe doświadczenia mówią, że takie tabliczki są zawsze warte grzechu... Ponadto, Favarger nie używa w produkcji żadnego emulgatora, ŻADNEJ lecytyny. To też wiele mówi o jakości wytwarzanych przez Szwajcarów czekolad.
No i którą tu z nich zjeść pierwszą? Małe losowanie i sprawa się wyjaśniła - nasza epizodyczna przygoda z Favarger rozpoczęła się czekoladą z nugatem z orzechów włoskich. Otwieramy kartonik, rozrywamy sreberko... Kocham ten rytuał :).
W środku klasyczna tabliczka, podzielona na dwuwarstwowe kostki - których wygląd idealnie został odzwierciedlony na opakowaniu. Czekolada bardzo kusząco pachniała orzechami, doprowadzając do ślinotoku. Niestety, nie był to wyraźny aromat orzechów włoskich - jak można by było wnioskować z nazwy produktu. Wyczuwalne były przede wszystkim orzechy laskowe. Dlaczego?
Wszystko ze względu na pastę z orzechów laskowych, która stanowi sporą część zbitego wnętrza wypełniającego górną część kostki. To ona decyduje o wyraźnej orzechowości całej kompozycji. Same orzechy włoskie znalazły się jedynie w dolnej, cieńszej części tabliczki. Zostały one dość mocno rozdrobione i zatopione w dużej ilości cukrowej masy - w której zginęły wszystkie ich charakterystyczne cechy. Cóż, w tym nugacie znalazło się więcej syropowej masy niż orzechów... Efektem tego było niezbyt przyjemne uczucie przylepiania się kawałków nugatu do zębów. Można było jedynie pomarzyć o pochrupaniu moich ulubionych orzechów. Na szczęście, mimo wszystko ów nugat nie był nadmiernie przesłodzony. Po prostu - jego konsystencja nie za bardzo mi odpowiadała.
Ale zaraz zaraz... Rozpisałam się o wadach, rozpisałam się o orzechach, dodatkach... A co z samą czekoladą? Przecież to ona jest najważniejsza i całe szczęście - ona nie zawiodła! Naprawdę czuć w niej solidną rękę fachowców i pasjonatów. Po pierwsze - naprawdę niebywale rozkosznie rozpuszcza się w ustach. Jest mięciutka i bardzo delikatna, nie zostawia po sobie tłuszczowego posmaku, ani nie zasładza na śmierć. Zgodnie z moim przekonaniem, 36% masy kakaowej robi różnicę. Kakao złagodzone mlekiem, pastą z orzechów oraz wanilią, mmm... Ta subtelna, nieatakująca cukrem kompozycja, nabierała w ustach naprawdę genialnej konsystencji - dzięki czemu degustacja tej czekolady stawała się prawdziwą przyjemnością dla zmysłów. Nie wiem, czy dotąd spotkałam się z tak miłym efektem aksamitności. Tym bardziej szkoda, że po tych niebiańsko aksamitnych doznaniach trafiamy koniec końców na ulepkowate kawałki nugatu. One sprawiają, że jednak spadamy z hukiem na ziemię... :(
Naprawdę, mleczna czekolada od Favarger to przedni produkt (choć 16 złotych i tak bym na nią nie wydała :D - na dobrą ciemną czekoladę już tak...). Dodatki w wypadku tej tabliczki nie usatysfakcjonowały mnie do końca, ale cóż... miejmy nadzieję, że w przypadku kolejnych degustacji będzie już tylko lepiej.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, nugat z orzechów włoskich 8% (cukier, orzechy włoskie, syrop glukozowy), orzechy laskowe, ekstrakt słodu jęczmiennego, naturalny ekstrakt wanilii.
Masa kakaowa min. 36%.
Masa netto: 100 g.
Za jakis czas będę miała okazję zrobić zakupy w Almie, z pewnością zerknę na te czekolady, zainteresowałaś mnie.
OdpowiedzUsuńAkurat ta partia ma termin ważności do 31 stycznia, więc na ewentualną przecenę się pewnie już nie załapiesz... Tak jak pisałam - 16 zł to przesada, choć mleczna czekolada jest dobrej jakości. Moim zdaniem w Almie jest wiele innych czekolad, na których warto się skupić :) Co nie zmienia faktu, że może na jedną warto się skusić - choćby dla tego uczucia aksamitnego rozpuszczania się w ustach.
UsuńWitam, czekolady firmy Favarger z Genewy od 2016 roku można znaleźć w Szwajcarskich Składach Czekolady www.skladyczekolady.pl
OdpowiedzUsuńPozdrawiam