Od ostatniego pojawienia się Lindta na moim blogu minął już rok. Na początku czekoladowej przygody była to moja ulubiona marka, toteż pomimo poznania w międzyczasie wielu wspaniałych marek produkujących Prawdziwe Czekolady, do Lindta pozostał mi swego rodzaju sentyment. Aby tradycji stało się zadość, tak jak rok temu podczas festiwalu OBOA w niemieckim Fort Gorgast, uskuteczniliśmy grupowe wyjście do marketu Edeka w sobotnie przedpołudnie (po piątkowej balandze). Wiedziałam, że ze sklepu wyjdę z jakimś nowym Lindtem. W końcu jeszcze nie tak dawno wyprawy do niemieckich marketów były związane z wielką ekscytacją, a najnowsze Lindty wypuszczane na zachodni rynek zdarzało mi się zamawiać przez internet. Teraz, zupełnie beznamiętnie, sięgnęłam po tabliczkę, której nie znałam.
Frozen Yoghurt należy do chwytającej za serce serii Hello, Nice To Sweet You, a dokładniej do jej letniej edycji. Producent zwraca uwagę, że najlepiej spożywać Frozen Yoghurt w formie schłodzonej. Nam niestety przyszło nam jeść w formie lekko nadtopionej, toteż zdjęć samej tabliczki nie będzie. Mleczna czekolada nadziewana kremem jogurtowym i z owoców leśnych - w wydaniu Zottera byłby to niechybnie majstersztyk, natomiast u Lindta skład woła o pomstę do nieba. Szkoda, zwłaszcza, że Lindt potrafił zrobić nadziewańce z lepszym składem. Zresztą, w przypadku nadziewanych Lindtów zawsze zdarzały się składowe szkaradki, a także perełki. Olej palmowy oraz cukier w czterech formach nie brzmią zachęcająco.
Już zapomniałam, jak mimo wszystko specyficzna jest mleczna czekolada od Lindta. Bardzo słodka, ale też głęboko mleczna i z wyraźnym kakaowym posmakiem. W zasadzie jest ona nie do podrobienia i miło było do niej wrócić po czasie zdecydowanie większym niż rok (rok temu jadłam białą).
Nadzienie było specyficzne. W porównaniu z już wystarczająco słodką czekoladą, okazało się za słodkie. W innych warunkach niż impreza tabliczka była by o wieeele za słodka (no dobra, na cukrowy głód w górach też by się nadała). Zarówno biały krem jogurtowy, jak i ten skomponowany ze szczątkowych ilości malin, truskawek, wiśni i jagód - miały w sobie kwaskowaty posmak, doskonale znany z jogurtów o smaku owoców leśnych. To był wręcz kubek w kubek ten smak, paradoksalnie dość wciągający. Jednocześnie gwarantował maksymalne zasłodzenie.
Dziś nie wyobrażam już sobie robić z wielką ekscytacją lindtowych zakupów. Ciekawie jest jednak raz na jakiś czas odświeżyć stare smaki, by namacalnie przekonać się, jak wielką czekoladową metamorfozę przeszłam ostatnimi laty.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, miazga kakaowa, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka 2,6%, cukier inwertowany, syrop glukozowo-fruktozowy, odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, śmietanka, mleko skondensowane, sok truskawkowy 0,5%, lecytyna sojowa, puree z malin 0,4%, naturalne aromaty, koncentrat soku cytrynowego, koncentrat soku truskawkowego 0,2%, koncentrat soku wiśniowego, jagody 0,1%, koncentrat soku jagodowego 0,1%, pektyna, wanilina.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 532 kcal.
BTW: 6,3/32/54
Też kiedys lubiłem Lindta, ale teraz jakoś nie mam sentymentu do jego produktów. Tak ja i Ty, zmieniłem sposób, w jaki odbieram czekolady i wiem, że Lindtem mogę się tylko rozczarować.
OdpowiedzUsuńU mnie swoisty sentyment pozostał.
UsuńPewnie, że ciekawie sobie przypomnieć Lindta od czasu do czasu, też mam jednego w szufladzie, ale akurat ten za nic by mnie nie skusił. Ostatnio sceptycznie patrzę na jogurtowe rzeczy - nie satysfakcjonują mnie, bo są za mało jogurtowe.
OdpowiedzUsuńCo do ostatniego akapitu... Lindt też chyba przeszedł metamorfozę tylko, że na gorsze. :P Autentycznie, tak po składach np. Creation patrząc (zapamiętałam po zmianach jakoś... rok temu?). Ciekawe, gdzie z czekoladami dotrzemy. :D
Przyznaj się, którego masz? :)
UsuńNoo niestety Lindt nieco zszedł na psy... Myślę, że my po prostu będziemy eksplorować, próbować coraz to nowszych rzeczy, dosięgać do kolejnych marek.