Podczas całego mojego pobytu w Meksyku z uporem maniaka nawiedzałam przeróżne sklepy i bazary, w celu odnalezienia meksykańskiej czekolady. W Walmarcie spotkałam tylko Lindty, natomiast w pozostałych miejscach widywałam jedynie Hershey's. Nic poza tym! Wprawdzie wiem, że Meksykanie raczej lubują się w piciu czekolady, ale do jasnej ciasnej - przecież ich kraj to ojczyzna kakao! Kilka razy spotkałam się ze sprzedawanymi na ulicach, ręcznie robionymi na kamieniach metate krążkami czekolady słabo wymieszanej z cukrem i o dziwo, bardzo słodkiej i lekko ziołowej. Próbowałam ich, lecz nie kupowałam - mając świadomość, że najlepiej spiszą się rozpuszczone w mleku. Po wyprawie, na lotnisko w Meksyku zameldowałam się więc z zerowymi czekoladowymi zdobyczami. Opóźnienie naszego lotu miało jedną jedyną zaletę - zyskałam czas na pobuszowanie w sklepach wolnocłowych. To była moja jedyna nadzieja.
Pierwszą ciekawostką na którą się natknęłam, były wyroby spod szyldu Maria Tepoztlan. Można je zakupić jedynie na meksykańskich lotniskach - są produkowane dla jednej z firm obsługujących tamtejsze sklepy wolnocłowe. Standardowo, tabliczki Maria Tepoztlan występuję w rozmiarze 200 g i kosztują... no, niemałe pieniądze. Występują wersje z cynamonem, wanilią, chili, kawą, tequilą, mlekiem, orzechami arachidowymi i bezcukrowa. Na szczęście, zakupić można zestawy 3 mniejszych, 50-gramowych tabliczek - przystępniejszych cenowo, a na dodatek dających możliwość zapoznania się z przekrojem wariantów. Zakupiłam właśnie taką paczuszkę, zawierającą w sobie warianty z cynamonem, wanilią i chili (wszystkie o 70% zawartości kakao).
Pierwszą ciekawostką na którą się natknęłam, były wyroby spod szyldu Maria Tepoztlan. Można je zakupić jedynie na meksykańskich lotniskach - są produkowane dla jednej z firm obsługujących tamtejsze sklepy wolnocłowe. Standardowo, tabliczki Maria Tepoztlan występuję w rozmiarze 200 g i kosztują... no, niemałe pieniądze. Występują wersje z cynamonem, wanilią, chili, kawą, tequilą, mlekiem, orzechami arachidowymi i bezcukrowa. Na szczęście, zakupić można zestawy 3 mniejszych, 50-gramowych tabliczek - przystępniejszych cenowo, a na dodatek dających możliwość zapoznania się z przekrojem wariantów. Zakupiłam właśnie taką paczuszkę, zawierającą w sobie warianty z cynamonem, wanilią i chili (wszystkie o 70% zawartości kakao).
Czekolady Maria Tepoztlan wykonane są z rodzimego kakao z Półwyspu Jukatan - tego właśnie pragnęłam! Szukając informacji w sieci na temat wrażeń innych konsumentów związanych z tą marką popadłam w zakłopotanie. Opinie były totalnie skrajne, w większości bardzo krytyczne. Gdy jednak doczytałam szczegółów o idei tej marki, wszystko stało się dla mnie jasne. Maria Tepoztlan to tabliczki wykonane według dawnej, azteckiej receptury - zgodnie z tradycjami. Producent zapewnia, że nigdy nie jedliśmy czegoś podobnego... Moja ciekawość sięgała zenitu!
Jeśli ktoś z Was nie zna azteckiej historii czekolady, przybliżę ją Wam w skrócie (zresztą, podobna historia została zamieszczona na odwrocie opakowań Maria Tepoztlan - a powinien ją znać każdy fan czekolady). Słowo "czekolada" wychodzi się bezpośrednio z języka nahuatl i oznacza "gorzką wodę". Aztecki bóg Quetzalcoatl zesłał człowiekowi drzewo kakao jako najcenniejszy dar. Kakao w tradycji azteckiej spełnia ogromną rolę symboliczną, a napój z niego sporządzany traktowano jako coś iście boskiego, stymulującego, napełniającego życiodajną energią. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że mimo wszystko kakao i czekolada nie są dostępne w Meksyku na każdym kroku. Tabliczki Maria Tepoztlan, które stały się moją własnością, są najbardziej pierwotną formą czekolady. Dopiero z takich tworów rozwinęło się to, co dziś znamy jako czekolada. Pełna podekscytowania sięgnęłam po pierwszy wariant z trzech moich tabliczek - z cynamonem (w kolekcji Maria Tepoztlan traktowany jako klasyczny). Już zaraz miałam się przekonać, co to znaczy Pierwotna Czekolada.
Z kartonika i sreberka wyjęliśmy gruby kloc surowo wyglądającej czekolady. Nie została ona podzielona na kostki, za to jej powierzchnię zdobiły nazwa i logo firmy. Jej barwa była zaskakująco jasna, o nietypowym odcieniu. Pełni ciekawości, przyłożyliśmy nosy do naszego cudaka by... doznać szoku. Tego nikt by się nie spodziewał - czekolada pachniała jak... rozpuszczalny napój kakaowy, no po prostu jak Nesquik! ALE ŻE CO?!?!? Autentycznie zaczęłam bać się tej degustacji. Po Nesquiku wyniuchaliśmy coś zakrawającego o plastik, a przy głębszym zaciągnięciu się jakieś dziwo zaczyna świerzbić nas w nosie, jakbyśmy sztachnęli się mieszanką mocnych przypraw. Już sama sfera zapachu jest wariacka, a co dopiero dalej...
Po przełamaniu tabliczki jej wnętrze sypie się, jest bardzo szorstkie, niejednolite i wiórowe - a przy tym jakby puszyste i pełne drobnych baniek powietrza. Czekolada zdaje się być bardzo surowa, a na dodatek zatopione są w niej fragmenty ziaren kakao. Tak dziwaczny zapach staje się jeszcze bardziej tajemniczy w zestawieniu z nutami smakowymi. Plastikowa słodycz aromatu w smaku przemienia się w... ziołową gorycz, bardzo silną i pikantnie doprawioną. Zmysły wariują, nie za bardzo wiedząc, co tu się tak właściwie dzieje. Gorycz okazuje się być niezwykle intensywna, wręcz piołunowa, z pewnym miętowym zacięciem - jak bardzo mocna ziołowa herbata. To rzeczywiście jest "gorzka woda", ale... skąd w takim razie wziął się tak mylący zapach?
Czekolada w bardzo dziwny sposób rozpuszcza się w ustach - robi to ciężko i bardziej jak gruby niedopieczony wafel, a nie jak typowa czekolada. Nasilająca się z każdym kęsem ziołowa gorycz zaczyna zakrawać o chemikalia. Dopiero przegryzienie kawałków ziaren kakao zatopionych w tabliczce uzmysławia nam, że tak ordynarne smaki są naturalną ciągłością tego, co dzieje się w samym ziarnie. Wymiocinowy posmak i wyraźna sugestia octu teraz zdają się nam być efektem błędnie, częściowo lub nietypowo przefermentowanych ziaren. Octowość łącząca się z goryczą sprawia dalej wrażenie bardzo mocnej procentowo ziołowej nalewki.
Pod koniec pojawia się lekki posmak miodu - trochę jak w surowych czekoladach, a z drugiej strony zdający się wypływać także z cynamonu. Cynamon niezbyt mocno odznacza się na tle tak ostrych smaków i zachowuje się dziwacznie - bardziej tak, jakby przyprawiał mięso. Sam finisz to suchota jak po wypaleniu papierosa, czy może raczej... jak po zjedzeniu zawartości popielniczki. Perfidne tytoniowe ściągania przeprowadza bezkompromisową inwazję.
Maria Tepoztlan ma prawo nie smakować. Gdybym nie była w Meksyku, nie chłonęła zapachów tamtejszych bazarów, nie próbowała ichniejszych ręcznie robionych w domu czekolad (o wiele bardziej szorstkich i słodkich niż ta tabliczka - i tak czy siak) - nie zrozumiałabym tego tworu. Obserwując jednak azteckie tańce i stąpając obok świątyni Quetzalcoalta - Maria Tepoztlan po prosto napełniła mnie niepokojem, zdając się być tworem wręcz narkotycznym, niebezpiecznym, totalnie dzikim, w pełni tamtejszym, pierwotnym. Wierzę, że właśnie tak wyglądały pierwsze czekolady. Naprawdę nigdy nie jedliście czegoś takiego...
Dobrze, że czekolady dziś wyglądają zupełnie inaczej, bo ich pierwotna wersja to... po prostu istne piekło, pełne nadprzyrodzonych mocy. To było intrygujące doświadczenie, ale... nie wiem, kiedy zjem kolejne dwie tabliczki Maria Tepoztlan. Nie wiem, kiedy będę na nie gotowa. Ciekawa jestem, jak to wariactwo smakowałoby rozpuszczone w ciepłym mleku, ale i tak nie poczynię takowego eksperymentu. Rodzi się tylko pytanie - czy pozostałe przywiezione z podroży tabliczki innych meksykańskich marek będą również utrzymane w podobnej konwencji? Miałam nadzieję, że jednak nie... Chciałam porozkoszować się meksykańskim kakao podanym w bardziej przystępnej, współczesnej formie - choćby tak, jak zaprezentował je Michel Cluizel w swojej Mokayi. Czy dostanę taką szansę, o tym przekonacie się już wkrótce.
Skład: ziarna kakao, cukier, cynamon, lecytyna.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wstrząsnęło mną nie podoba mi się ta czekolada.
OdpowiedzUsuńTo było rzeczywiście wstrząsające doznanie!
UsuńCiekawa,ale jednoczesnie przerazajaca(przynajmniej dla mnie XD) Co nie zmmienja faktu,ze sprobowalabym :)
OdpowiedzUsuńZdradzę, że próbowałam już kolejną tabliczkę z tej serii i... też mnie zszokowała, ale w drugą stronę! Co za meksykańskie dziwactwa :D
UsuńPodoba mi się to "dziwactwo" w tej czekoladzie :D Chętnie bym jej spróbowała.Zapach mylący,a wnętrze..intrygujące i szokujace :>
OdpowiedzUsuńByłabyś bardzo zaskoczona!
UsuńCzekolada z cynamonem to dopiero coś, kocham jedno i drugie, a połączenie tego to już bomba :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że przeczytałeś tylko tytuł recenzji, a nie jej treść :p
UsuńCynamon bardzo na tak, ale ta suchość... no nie. Ja muszę mieć bagienko. :D
OdpowiedzUsuńTu o bagienku nie ma mowy ;).
UsuńZnam doskonale historię czekolady więc jak tylko zobaczyłam informację o azteckiej recepturze to prawie się przeżegnałam. Wiem, że by mi nie smakowała, co nie znaczy, że bym nie skosztowała jakby ktoś mnie poczęstował.
OdpowiedzUsuńZ czystej ciekawości warto spróbować!
UsuńJa bym brała te Herskey's i, jak czytam, wyszłabym na tym tysiąc razy lepiej. Opakowanie i sama tabliczka rewelacja, ale to, co funduje człowiekowi po włożeniu jej do ust - ohyda!
OdpowiedzUsuńDla mnie możliwość spróbowania autentycznej azteckiej czekolady była bardziej kusząca :)
UsuńNiezły egzotyk, Kimiko byłaby zachwycona :)
OdpowiedzUsuńKto wie. :P
UsuńHaha, to są czekolady dla freaków :D. Po zaznaniu dobrych współczesnych czekolad ciężko się je takie autentyki.
UsuńNo cóż... wyprzedziłaś mnie w zaprezentowaniu pierwotnej czekolady - a miałam taką satysfakcję, że taki ciekawy post mogłam napisać i niedługo pojawi się na blogu (w kolejce czeka jeszcze jakieś 4-5 dni). Tej konkretnej oczywiście nie jadłam, ale... potrafię ją sobie całkiem nieźle wyobrazić. Do takiej pierwotności mam dość podobny stosunek. :P
OdpowiedzUsuńZdradzę, że ja sobie na początek zaserwowałam "pierwotną" z chili... tam to się działo!
Zapomniałam napisać, że oczywiście chodziło mi o konsystencję etc., bo smaki w mojej... takie pokrętne nie były, aczkolwiek dziko było. :>
UsuńJa jestem już po Marii Tepoztlan z chili i... jasny gwint, ona była mniej pokrętna niż ta :P. Jestem w szoku do teraz. Czekam z niecierpliwością na Twoją recenzję!
UsuńE, moja recenzja nie jest aż taka dynamiczna i złożona, bo tamta czekolada nie była: po prostu w trakcie jedzenia miałam dziwny moment, bo mi cukier, kawałki kakao i chili w gardło dziwnie zaleciały, więc.. haha. xD
UsuńAczkolwiek tak, po takiej czekoladzie człowiek myśli nieco inaczej i mam kolejny powód by cieszyć się, że żyję w obecnych czasach, a nie, jak wiele osób, twierdzić, że dzisiejsze czasy schodzą na psy. :>
Hmm, najbardziej jestem w takim razie zestawienia Twojej recenzji z Marią Tepoztlan z chili :)
UsuńNie sądzę, by jakieś duże podobieństwo mimo wszystko było.
UsuńPo dzisiejszej lekturze stwierdzam, że hm... no jednak rzeczywiście to coś innego :)
UsuńNa "wymiocinowy posmak i wyraźna sugestia octu" przestałyśmy czytać :P To nie na nasze siły :P Co jak co ale to prawda, takiej czekolady nigdy się wcześniej nie jadło :P
OdpowiedzUsuńA w życiu trzeba wszystkiego spróbować :>
UsuńSpróbowałabym bez cukrową, z chili i kawą. :D Szaleństwo byłoby w połączeniu. Nie wiedziałam, ze Meksykanie lubują się wpiciu czekolady, naprawdę. A jak tk przeglądam Twojego bloga to mam ochotę jechać w góry.
OdpowiedzUsuńNigdy chyba nie widziałam ciekawszego składu czekolady. Zdziwiła mnie tylko trochę grubość.
Ja mam ciągle ochotę na góry :D
UsuńGrubość też mnie zaskoczyła, ale skład? Całkiem normalny.
Ciężko napisać o wrażeniach, bo Twoje są dość specyficzne. Rzeczywiście smak tej czekolady stanowi spore wyzwanie, próbę, dla niektórych pewnie nie do przejścia.
OdpowiedzUsuńNawet sama miałam obawy, czy to przejdę, ale byłam zbyt mocno zaintrygowana by zrezygnować.
Usuń