Pojawienie się na moim blogu tabliczek Maurinus, które są wyrobem dość pospolitym (wprawdzie nie na naszym, lecz na niemieckim rynku) - może być dla Was zaskoczeniem. Dwie czekolady Maurinus w bardzo klasycznych smakach otrzymałam pewnego razu w prezencie (czy raczej zostały mi one siłą wepchnięte do torebki). Dotąd z tą marką miałam bezpośrednio do czynienia jedynie raz - gdy za czasów studiów na jakimś terenowym wyjeździe zostałam poczęstowana kawałkiem pełnej mlecznej czekolady z tej firmy. Od tamtego czasu, czekolady Maurinus zmieniły znacząco nie tylko szatę graficzną opakowań, ale także wprowadziły korektę w składzie (polirycynooleinianowi poliglicerolu powiedziano stanowcze do widzenia).
Szukając w sieci informacji na temat tabliczek tej marki, spotkałam się z bardzo pochlebnymi opiniami konsumentów z Polski. Wiecie, chodzi o niedościgniony ideał "prawdziwej, niemieckiej czekolady". Niemiecka jakość nie do podrobienia, czekolady przywożone na tony zza granicy, celebrowanie zachodniej egzotyki w przerwie od prania ciuchów w niemieckim proszku. Z jednej strony bawi mnie aż taki entuzjazm, a z drugiej - sama przekonałam się, że niemieckie Milki jestem w stanie zjeść bez ogromnego cierpienia, jakie towarzyszy mi przy konsumpcji Milki wyprodukowanej w Polsce. Wiedziałam, że moje tabliczki Maurinus warto będzie zabrać w góry - co też uczyniłam.
W poprzedniej notce obiecałam kontynuację opisu naszej wyprawy z dnia 5 czerwca br. Po ponownym znalezieniu się na Przełęczy Brona, ruszyliśmy w stronę Małej Babiej Góry. Podchodząc na jej szczyt poczułam nagły odpływ sił witalnych. We wcześniejszych godzinach wędrowania wręcz kipiałam energią, aż tu nagle zaczęły boleć mnie głowa i brzuch (dobrze, że nogi nie narzekały i można było zasuwać dalej ;)). Wszystko okazało się jasne - w ferworze walki zapomniałam o czapce z daszkiem i palące słońce nieco dało mi w czajnik. Mój Ukochany z racji łysiny czapkę miał od samego początku (spieczona skóra na łepetynie to jedna z najgorszych rzeczy na świecie), natomiast moja czupryna już niemal żarzyła się żywym ogniem. Na Małej Babiej czapkę założyłam, w dalszej drodze specjalnie zwracałam uwagę na odpowiednie nawodnienie - ale apetyt odszedł w siną dal. Już myślałam, że nie spełnimy naszego czekoladowego planu na ten dzień...
Droga z Małej Babiej Góry na Mędralową to prawdziwa oaza spokoju po tłumach sunących na Diablak. W okolicach Jałowcowego Garbu wkroczyliśmy już praktycznie na dobre w strefę cienia, co było dla mnie olbrzymią ulgą. Po zdobyciu Mędralowej i zajrzeniu na Halę Mędralową, ucięłam sobie maleńką drzemkę - po której oczywiście przyszły zimne dreszcze i ubrałam na siebie wszystkie ciuchy, jakie ze sobą zabrałam. Z Mędralowej ruszyliśmy na Kolisty Groń. Przepiękna Hala Kamińskiego ogrzała mnie przyjemnym słońcem, przez co znów mogłam powrócić do negliżu. Widok na pominiętą przez nas z konieczności Czerniawę Suchą wzbudził we mnie kolejne pokłady wiecznego nienasycenia zdobywaniem gór. Rozgałęziający się na Hali szlak, prowadzący przez Czerniawę na Przełęcz Hucisko - kusił mnie swoją zielenią i spokojem. Nie mówiąc już o tym, że z Huciska mogłabym ruszyć na Pasmo Pewelskie, na które też mam chętkę. Tak tak, to jest materiał na jakąś kolejną wyprawę... Ale jak tutaj zejść góry świata, skoro ekscytuję się nawet tak maleńkimi pasemkami?
Przez lasy otaczające Kolisty Groń zeszliśmy już dość blisko Zawoi, ale wtem nagle mój udar słoneczny odszedł w siną dal i chęć docukrzenia organizmu uderzyła ze zdwojoną siłą. Rozpostarła się przed nami polana ze starą bacówką, z ładnym widokiem na Babią Górę - na której przecież jeszcze parę godzin temu byliśmy. Usiedliśmy na trawie w cieniu drzewa. Z dna plecaka wyjęłam trzymaną na czarną godzinę tabliczkę Maurinus. Ukryta pod warstwą ubrań praktycznie wcale się nie roztopiła, co widać na dołączonych zdjęciach - a w taki upał czekolada w formie stałej to prawdziwy dar od niebios.
Pośród tego zielonego spokoju, chyląc się już ku końcowi wędrówki tego dnia, zapragnęliśmy prostej i smacznej czekolady. Otwierając przyjemne w dotyku, matowe plastikowe opakowanie, poczułam miły słodki zapach. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że to jest to, co ludzie nazywają dobrą niemiecką czekoladą. Świeża gęsta mleczność, słodki kakaowy napój - przez te beztroskie aromaty przebija się wyraźna nuta orzechów laskowych. Niemalże idealny dopalacz na górską wyprawę.
Tabliczkę podzielono na drobne kostki, a orzechy laskowe w niej zatopione zostały dość znacznie pokruszone. Nie przypominają jednak pyłku, ani nie są na tyle malutkie, by nie dało ich się jeszcze swobodnie poprzegryzać. Zdecydowanie wolę w górach czekolady z całymi orzechami, ale tutaj obfitość mimo wszystko dość grubej orzechowej kruszonki również była satysfakcjonująca.
Mleczna czekolada miło rozpuszczała się w ustach, rozpościerając w nich znaczną słodycz, ale nie okupioną nieprzyjemnymi, ordynarnymi doznaniami. Całość była delikatnie mleczna, świeża, dobra jakościowo. Kakao wprawdzie wyczuwalne było na takim poziomie, jak w wyżej wspomnianym napoju instant - ale w takich warunkach niespecjalnie mi to przeszkadzało. Tu liczył się dla mnie w miarę smaczny zastrzyk cukru - swoją rolę Maurinus spełnił w 100%.
Do takiej przyzwoitej słodziutkiej czekolady, bardzo maślanej i mlecznej - kruszone orzechy laskowe pasowały idealnie. Widać, że również i tutaj użyto wyselekcjonowanego surowca. Orzechy były chrupiące, bez śladu stęchlizny, w zdrowy sposób twarde. Czekolada zniknęła bardzo szybko, w radosnej i beztroskiej atmosferze - w żaden sposób nie mącąc pięknych widoków. To było miłe i proste doznanie.
Powoli schodząc już ku Zawoi Składy, zamieniliśmy parę słów z góralem, który pracował w lesie z koniem, w towarzystwie dwóch psów. Był zaskoczony długością trasy, jaką tego dnia przeszliśmy. Nie było widać po nas zmęczenia - z naszych twarzy nie schodził uśmiech, cali byliśmy pełni entuzjazmu - szczęśliwi i chętni na więcej. Dużo wody i czekolady, mnóstwo pasji i miłości - to na pewno pomogło nam zrealizować zaplanowaną wędrówkę. A kolejnego dnia czekała nas równie długa trasa...
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, orzechy laskowe 12%, słodka serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, naturalne aromaty.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 554 kcal.
BTW: 7/35,2/50,2
Kojarzę tą czekoladę lecz nie miałam okazji jej wypróbować.Pewnie lepsza od przesłodzonej Milki choć i polskie różnią się od niemieckich.
OdpowiedzUsuńPewnie chętniej zdegustowałabym tą tabliczkę niż MIlkę :P
Ta czekolada jest inna niż polska Milka, to na pewno. W górach sprawdziła się bardzo dobrze, choć fakt faktem, nie zastanawialiśmy się długo nad nią podczas spożywania - zresztą, nie było nad czym ;)
UsuńNie widziałam jej nigdy, ale od spodu wizualnie przypomnina mi jakieś czekolady z dawnych lat :p W milkach polskich i niemieckich także widzę sporą różnicę, ale i polską od czasu do czasu nie pogardzę ;)
OdpowiedzUsuńA poza tym to uwielbiam czytać o Twoich wyprawach :) I tak się zastanawiam jak ta czekolada przetrwała wycieczkę nie przechodząc w stan ciekły, bo w tych dniach było dosyć ciepło z tego co pamiętam :p
Ma dość klasyczny wygląd, więc rzeczywiście może się kojarzyć z produktem z dawnych lat.
UsuńMiło mi to czytać! Postaram się wkomponowywać takie opisy w moje recenzje. Tak jak napisałam w notce, czekolady były schowane w plecaku pomiędzy polarem i kurtką przeciwdeszczową. Wbrew pozorom, nie było im przez to jeszcze cieplej - ochronione przez bezpośrednim wpływem promieni słonecznych pozostały w stanie stałym.
Pierwszy raz spotykam się z tą czekoladą, ale już ją lubię ;)
OdpowiedzUsuńA może chciałabyś robić osobne posty o wyprawach? :D
Zwyczajność i prostota, czekolada przystępna, słodziutka, ale bez zbędnej przesady. W sam raz w góry!
UsuńPostów osobnych o wyprawach nie będzie, wszystko ma się kręcić wokół czekolady ;)
eee tam dawaj chociaż jeden post o wyprawach bo nie odpuszczę i zmolestuję! dla Cb to codzienność dla nas coś niesamowitego i niecodziennego! proszę jedną <3
UsuńMwahahaha w końcu jakaś czekolada nie deserowa, gorzka czy ciemna! w końcu coś dla mnie :D hehe ^^
Wyprawa niestety nie jest dla mnie codziennością. Codziennością jest praca, którą i tak czy siak bardzo lubię. Opisy wędrówek idzie sprytnie wpleść w recenzje czekolady - w końcu w górach zawsze czekolady jadam :D.
Usuńszukasz wymówki kochana! :D
UsuńPo prostu nie chcę za daleko odbiegać od konwencji bloga.
UsuńCzasem mi brat przywozi jedną czy dwie czekolady z Niemiec takiej tańsze i są całkiem smaczne:)
OdpowiedzUsuńCoś jest na rzeczy z tymi Niemcami...
UsuńLepiej dbają o konsumenta, a nie wciskają im kit jak np:. nam Wedel ;)
UsuńOpis czekolady brzmi zachęcająco. Kurczę, szkoda, że nie mieszkam w Niemczech :P
Może ich konsumenci są po prostu bardziej świadomi? Nie wiem.
UsuńJak ja uwielbiam Twoje wpisy o wycieczkach! Wspaniale piszesz, tak, że potrafię sobie wyobrazić nawet chęć na czekoladę, jaką odczuwaliście potem. ;)
OdpowiedzUsuńA tę czekoladę wiele razy widziałam w sklepie z niemieckimi produktami, w którym często robię zakupy, ale jakoś nie byłam do niej przekonana na tyle, żeby kupić. Widzę, że jeśli będę miała ochotę na smaczne zasłodzenie, to mogę ją z czystym sumieniem wreszcie kupić.
Oj, ssanie na czekoladę w górach to uczucie nie do opisania :D.
UsuńGdy będziesz miała ochotę na coś zwyczajnego - sięgaj śmiało. Dla mnie to lepszy substytut Milki :D.
Wędrówka faktycznie, niesamowita :) Odpoczynek przy czekoladzie zasłużony, nie ma co! :)
OdpowiedzUsuńCzekolada mnie zauroczyła - słodycz, orzechy. Dla mnie nie ma nic lepszego ! Oj nie ma.
I fakt, zaskoczyłam się otwierając bloga :)
Czasem warto jest mi sięgnąć po tak zwyczajną czekoladę i przekonać się, że i taka potrafi smakować.
UsuńRaz znajoma rodziców przywiozła tę czekoladę i przyznam, że chociaż mi smakowała to jednak wolałabym coś bardziej ekstra. Bo co jak co, ale mlecznych czekolada z orzechami to jest od groma , a i opakowanie kojarzyło mi się z taniością.
OdpowiedzUsuńJa też normalnie wolę coś ekstra. Sama z siebie bym tej czekolady nie kupiła. Ta czekolada jest w bardzo pospolitym typie, opakowanie też zwyczajne - ale w góry z chęcią jeszcze raz bym taką tabliczkę zabrała.
UsuńJa tej czekolady nie kojarzę, ale wydaje mi się, że to taki dobrej jakości orzechowy standard. Przyzwoita, ale bez szaleństw czy fajerwerków.
OdpowiedzUsuńNo i zgadzam się z Czoko odnośnie tego, że wersja smakowa dość pospolita, no i to opakowanie :D
Dokładnie tak jest :). Co nie zmienia faktu, że było po prostu smacznie. Słodko i prosto.
UsuńFajowa, fajowa, fajowa :)
OdpowiedzUsuńŚmiesznie, bo pierwsze moje skojarzenie dot. spodu czekolady było "o, jak kruszonka", a potem czytam... o niej samej ;) To duży plus. Nie wszyscy chcą/ mogą jeść całe orzechy jak w N. (zęby bolą, itp) a taka papka-mus im nie juz nie odpowiada. Ta tabliczka to idealne rozwiązanie...
Sam dostając paczkę białej czekolady i innych łakoci z Niemiec zauważyłem różnicę w smaku, serio :/
Nussbeiser to już w ogóle jest dla mnie przereklamowana porażka. Choć lubię czekolady z całymi orzechami, to bez zastanowienia wybrałabym tą Maurinus zamiast Nussbeisera.
UsuńRóżnica jest i nikt mi już kurde belek nie wmówi, że nie ma :(.
Znam ten smak i tę kompozycję, choć nie tej firmy. Może i za nimi nie przepadam, ale to klasyk barku mojego dziadka. Taka tabliczka i tuż przy niej druga, z wiórkami kokosowymi, o której zrecenzowanie nawet Cię kiedyś poprosiłam (masz to jeszcze na względzie? ;>). Zaskakując samą siebie, napiszę, że dla przywołania wspomnień spróbowałabym obu.
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę na taką zwyczajną mleczną z kruszonymi orzechami laskowymi do Maurinus polecam z czystym sumieniem. A jaką mleczną z wiórkami kokosowymi mam zrecenzować? :> Mogę poświęcić się dla Ciebie, ale zaproponuj markę :D
UsuńŁooo <3 Tyle że ja nie wiem, bo nawet się wśród takich nie rozglądam. Dziadek brał pewnie no-name :P
UsuńDziękujemy za opis wyprawy, ja uwielbiam je czytać, bo jako, że sama jestem miłośniczką gór to czuje jakbym niemalże ,,wędrowała" razem z Wami. :D
OdpowiedzUsuńCo do czekolady, to ona mi się kojarzy z takimi typowymi, dobrymi czekoladami z orzechami jakie jadało się w dzieciństwie z prostej przyczyny - nie było większego wyboru. Teraz taka czekolada jest dla mnie ,,zwyklakiem" i po nie nie sięgam ACZKOLWIEK nie odmawiam im tego, że są smaczne, słodkie i przyjemne. :-)
Mam nadzieję, że udaru słonecznego nie poczułaś ;).
UsuńOj tak, zwyklaczek - ale można mieć do niego sentyment, zgadzam się.
O nieee, tylko nie to! Jem ją kilka razy w miesiącu, zawsze jak jestem u babci i już mi bokiem wychodzi! Oczywiście przy każdej możliwej okazji dostaję ich kilka na zapas ;_; Dla mnie to czekolada "starych ludzi", bo kojarzy mi się własnie z takimi babciami, które robią zakupy w Aldi i hurtowo kupują te czekolady xD Chociaż pomijając fakt, że po prostu już mi się przejadła, to jest całkiem smaczna w porównaniu do np. naszych biedronkowych czekolad, bo to chyba podobna liga.
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać o Twoich wojażach! Mam to samo, potrafię się zachwycić nawet jakąś niewielką górką i "chce tam!", bo generalnie w górach chcę wszędzie. Włóczyłam się tam raz, w podobnym skwarze i bardzo mi się podobało, przede wszystkim dlatego, że przez całą drogę nie spotkaliśmy praktycznie nikogo. Idąc z Koszarawy doszłam tylko do Mędralowej, a choć była chętka na więcej, to brak wody uniemożliwił dalsze wędrowanie ;(
Miliard razy bardziej wolę tą czekoladę z Aldi, niż serię Tai Tau sprowadzoną do Biedry, serio. Notabene, jak swoje Maurinus dostałam właśnie od starszego państwa :D.
UsuńJa sobie właśnie w ten sposób upatrzyłam Przełęcz Hucisko. Mój Luby dostaje już szału, jak słyszy tą nazwę :D. Tylko za Chiny nie potrafię wymyśleć sensownej trasy, żeby z Jeleśni przejść Pasmo Pewelskie i przez Hucisko pójść potem na Czerniawę Suchą - tak, żeby to miało ręce i nogi...
Oj, woda to podstawa... W trasę zawsze zabieramy pełną "sowę" (http://www.deuter.com/assets/products/accessory/900x600_1919_Streamer_3_0000_11.jpg), która mieści trzy litry wody. Oprócz tego w upały bierzemy jeszcze z dwie półtoralitrowe butelki wody.
O matko, jak czytamy Twój wpis to już nas nogi bolą na samą myśl o tych wędrówkach xD
OdpowiedzUsuńWydaje nam się, że czekoladę tej firmy miałyśmy okazję kiedyś próbować ale deserową :) Pamiętamy, że myślałyśmy, że to jakaś tabliczka niewiadomego pochodzenia nieznanej firmy a okazała się naprawdę dobrą i przyjemnie rozpuszczającą się w ustach czekoladą :)
Przepraszam za ten ból! :D Wolałbym, żebyście czuły energię i satysfakcję, jaką czułam po takiej wyprawie :).
UsuńSzukam w sieci deserowej Maurinus i jakoś nie mogę znaleźć śladu... Może chodzi Wam o czekolady Alpia?
Alpia też jadłyśmy ale nugatową i też nam smakowała ale to nie ta o której piszemy.... hmmm.... może coś pomyliłyśmy? Nawet z ciekawości następnym razem jak będziemy miały możliwość wejść do sklepu z niemiecką żywnością to specjalnie jej poszukamy xD
UsuńZ chęcią się dowiem, co to za czekolada :)
Usuńmm..czekolada z orzechami i takie widoki, coś pięknego :)
OdpowiedzUsuńOj tak, idealnie :D
Usuń