Dzisiejszą notką rozpoczynam wielki cykl czekolad zakupionych w Innsbrucku. Kolejność ich degustacji będzie podyktowana terminami ważności ;). Nie ukrywam, że najliczniej zaopatrzyłam się w tabliczki Zottera. Austriackich producentów czekolady jest wiele, ale Zotter przebija wszystkich bogactwem swej oferty. Prawdziwym wyzwaniem jest dla mnie marzenie o spróbowaniu każdej czekolady tej marki. Może się kiedyś uda ;) . Naróbcie sobie wilczego apetytu zaglądając na www.zotter.at :) . Jak widzicie, da się produkować słodycze ekologicznie i zgodnie z zasadami fair trade, a przy tym być NIEZIEMSKO pomysłowym!
Szczerze powiedziawszy, nie tak wyobrażałam sobie otwarcie pierwszej tabliczki Zottera. Deszczowy i chłodny poranek, samotnie pita kawa przed wyjazdem do pracy. Myślałam, że czekolada załagodzi moje smutki i tęsknoty. Oczywiście zamierzałam zostawić połowę tabliczki dla mojego Ukochanego, który miał się pojawić obok mnie tego samego dnia, ale dopiero wieczorem. Wiedziałam, że zje swoją część już wkrótce i podzieli się ze mną własnymi wrażeniami. Pomimo tego, otwieraniu opakowania nowej czekolady nie towarzyszyły jak zawsze fanfary. Samotnie było jakoś tak pusto i dziwnie.
Nadziewane tabliczki Zottera cechują się 70-gramową gramaturą i na pozór skromnym papierowym opakowaniem - które to jednak zawsze przyozdobione jest oryginalnym malowidłem. Pod papierkiem znajduje się jeszcze złotko, na którym dostrzegamy liczne nadruki z logo firmy. Prosto i elegancko, bez przepychu. Po otwarciu ukazuje się nam tafla czekolady niepodzielona na kostki, o średniociemnej brązowej barwie. Z wierzchu delikatnie pofałdowana, od spodu bardziej gładka, z wygrawerowanymi logo Zottera.
W zapachu silnie dominuje marcepan, ale bez alkoholowej nuty, tak często spotykanej w marcepanowych słodyczach. Wszystko gra, bowiem z składzie o alkoholu nie ma mowy. Oprócz bardzo wyrazistych migdałów czuć również wytrawne kakao z posępną kwiatową nutą. Tak, ciężki aromat jesiennych kwiatów - nie żadna rześkość wiosennej łąki. Dodatek imbiru oraz olejku i wody różanej zapewne mają na to wpływ.
Przekroiłam tabliczkę na pół. Pierwsze co rzuca się w oczy, to niezbyt gruba warstwa czekolady... Ale wrócę do tego za chwilę. Górna warstwa nadzienia jest zielonkawa, dolna zaś to beż wpadający w brąz. Oba nadzienia są takiej samej grubości, ale teraz moje pytanie... Która warstwa to migdałowy nugat, a która to różany marcepan? ;) Myślałam, że może smak coś wyjaśni, ale jednak nie...
Smak. Zawiodłam się, że czekolady jest tak mało. Owszem, mogłam się tego spodziewać - oglądałam przecież nie raz fotografie wyrobów Zottera w sieci. Warstwa jest tak cienka, że przy wyrazistym smaku nadzienia ciężko wczuć się w samą czekoladę. Próbę oddzielenia tej delikatnej powierzchownej warstewki od obfitego wnętrza trudno uznać jako udaną. Jedyne co udało mi się wyczuć, to fakt, że kakao rzeczywiście nie pożałowano (mamy go 50%, a czekolada jest mleczna!). Subtelny mleczny posmak też dało się wychwycić, ale trzeba się było nad tymi skraweczkami czekolady potwornie skupiać... Czułam żal, że nie mam możliwości bezgranicznego zagłębienia się w warstwie czekolady - bo tak jej poskąpiono! A nie wątpię, że była ona wysokiej jakości...
Nadzienie jest bardzo dobre, co też zresztą potwierdził później mój Ukochany. Wieczorem po swoim przyjeździe chciał wziąć tylko gryza na spróbowanie, a możecie się domyśleć, jak ów gryz się skończył ;). Tak jak wspomniałam wyżej, nie potrafiliśmy zidentyfikować, które z nadzień jest które. Oba są bardzo migdałowe i ten smak dominuje nad wszystkim. Specyficzny kwiatowy aromat unosi się nad całą czekoladą, więc nie mam pojęcia, do której konkretnie warstwy dodano olejku i wody różanej. Wnętrze tabliczki jest zbite i przyjemnie tłuste. Boski smak migdałowych past nie jest w żaden sposób zaburzany przez nadmiar cukru. Notabene, użyto tu przede wszystkim cukru trzcinowego, którego specyficzny posmak również robi swoje i nie pozwala na przesłodzenie. Migdały zostały podkreślone jakąś taką duszną, nieco wytrawną nutą - domyślam się, że jest to zasługa jakże oryginalnych różanych dodatków (a pewnie również szczypty soli i imbiru).
To dopiero początek naszej przygody z Zotterem. Nie zakochaliśmy się od pierwszego razu, ale przecież jeszcze tyle przed nami... No i proszę o więcej CZEKOLADY w nadziewanych tabliczkach, bo zbyt mała dawka teobrominy w żaden sposób nie pomogła mi na smutki. Dopiero widok mojego Ukochanego pałaszującego swoją połówkę czekolady wyzwolił we mnie wystrzał endorfin... :)
Skład: marcepan (migdały, cukier trzcinowy, cukier inwertowany), cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, migdały 12%, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, woda różana 3%, syrop glukozowo-fruktozowy, masło, nierafinowany cukier trzcinowy, sól kuchenna, lecytyna sojowa, imbir, ziarna wanilii, olejek różany 0,01%.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 557 kcal.
BTW: 9,5/39/39
Wartość energetyczna w 100 g: 557 kcal.
BTW: 9,5/39/39
Czyli początek był średni ale przynajmniej nadzienie nie zawiodło :) Czekam na następne nieznane mi czekolady :D
OdpowiedzUsuńJezu, aż wystraszyłam się tego faceta z oficjalnej strony, tego oblanego czekoladą :D
Nadzienie było specyficzne, smaczne, aczkolwiek w gruncie rzeczy bardzo delikatne. A to zdjęcie Zottera jest genialne :D
UsuńZawsze uwielbiałam marcepan, a że ostatnio coraz częściej pozwalam sobie na nieco słodsze czekolady to ta pewnie by mi zasmakowała :)
OdpowiedzUsuńZwłaszcza, że wcale nie powiedziałabym, że ta czekolada była słodka ;)
UsuńNadzienie tej czekolady musi powalać :D
OdpowiedzUsuńNie było aż takich fajerwerków, jakich można się spodziewać. Bardzo delikatne i wyważone, ale fakt - oryginalne.
Usuńciekawe opakowanie.
OdpowiedzUsuńWszystkie opakowania Zottera są przepiękne :)
UsuńChcę!
OdpowiedzUsuńOj warto warto odkrywać Zottera ;)
Usuńwczesniej nie skasował Ci się wpis? wiem ze jakis był i co otwierałam by przeczytac to wyskakiwał błąd.
OdpowiedzUsuńSama skasowałam ;). Przez przypadek za wcześnie opublikowałam notkę :D. Jeszcze parę dni trzeba będzie na nią poczekać ;)
Usuńaaach i wszystko jasne.
OdpowiedzUsuńwychodzi tylko na to, że masz nałogową czytelniczkę, której nic nie uknie, haha ;))
To bardzo miłe :D
UsuńPróbowałaś może czekolad Monster Roth? Myślisz,że są warte uwagi? :) U mnie w mieście w jednym z niemieckich sklepów widnieją one na półkach i właśnie zastanawiam się czy są warte tych 8 zł. Szkoda,że nie mają Lindt'ów :((
OdpowiedzUsuńNie próbowałam, więc się nie wypowiem (nie ma ich na blogu = nie jadłam :D). Doczytałam, że Storck robi je dla marketów Aldi, mogą być warte uwagi ;)
UsuńJa zawsze tak samotnie degustuję i... cóż, zależy od człowieka, jestem samotniczką, więc mi to odpowiada. Wiesz, dziwnie się czyta teraz o pierwszym spotkaniu z Zotterem, znając juz naszą miłość do tych czekolad i po tylu spróbowanych wariantach. ;D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, jak odbiorę tę tabliczkę. Nie wydaje się szczególnie zachwycająca, ale nie zmienia to faktu, że z czasem chcę ją kupić. Może nie w pierwszej kolejności, ale jednak. Mam tylko nadzieję, że mi trafi się więcej samej czekolady.
Z kimś innym niż mój Luby chyba nie potrafiłabym degustować. To nasz rytuał. Ale cóż, myślę, że z Tobą degustacja też mogłaby być całkiem miła :D. Nie cierpię, gdy ktoś zawraca mi dupę gdy skupiam się na czekoladzie, ale dyskusja na temat właśnie próbowanego wyrobu to zupełnie inna kwestia...
UsuńLubię czasem wracać do tej recenzji, rzeczywiście dziwnie się ją czyta :D