Moja druga tabliczka z manufaktury Dzika Czekolada należącej do Arkadiusza Dziczka to połączenie białej i mlecznej czekolady w jednej tabliczce - dodatkowo mamy to wszystko posypane pistacjami. Od razu wiedziałam, iż taka czekolada świetnie nada się w góry, więc zjedliśmy ją przed zdobyciem Jedlovej w Górach Łużyckich. Tak jak w przypadku czekolady ciemnej, również tutaj nie mamy żadnych informacji na nader prostym opakowaniu - jedynie dzięki rozmowie z twórcą podczas Beskidzkiego Festiwalu Czekolady wiem, iż użyte ziarna kakao pochodzą z Tumaco w Kolumbii, zaś masło kakaowe - z Wenezueli.
Najpierw zajęłam się białą czekoladą i cóż, było dobrze, ale bez szału. Czuć, że masło kakaowe nie jest byle jakie, jest słodko i sycąco, mocno mlecznie, masywnie. Pistacje ciekawie przegryzają ten smak - bez nich byłoby trochę nudno. Potem przeszłam do mlecznej czekolady i... tutaj zaczęła się prawdziwa przygoda, a pistacje ot, przyjemnie mi chrupały, ale już przestałam o nich myśleć.
W ciemnej Dzikiej Czekoladzie niezwykle podobała mi się jej bardzo specyficzna "mięsistość", przywołująca na myśl turbo czekoladowe ciasto z delikatnymi akcentami dojrzałej truskawki i guawy. Tutaj mamy dokładnie to samo, tylko uzupełnione o mleczność. Właśnie tak - nie rozcieńczone o mleczność, lecz uzupełnione. Jest niesamowicie strukturalnie, wypełniająco, uzależniająco. Dosłownie, jakby dosypano do tej czekolady jakiś magiczny składnik, który nadaje jej TEGO. Cóż, chyba za jakiś czas przyjdzie mi coś zamówić z Nowin pod Szczytnem, bo już tęsknię za specyficznością Dzikiej Czekolady...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz