Dziś przed Wami moja pierwsza i póki co jedyna czekolada kalifornijskiej marki Dick Taylor, którą udało mi się kupić w sklepie Sekretów Czekolady. Dick Taylor to manufaktura założona 10 lat temu przez Adama Dicka i Dustina Taylora, dwóch muzyków i szkutników (stąd tak oryginalne grafiki na opakowaniach). Cacuszko, które dołączyło do mojej kolekcji, stworzone zostało z myślą o świętach Bożego Narodzenia, zaś inspirowane rodzinnym przepisem na świąteczne ciasto.
Podstawą jest ciemna czekolada o 65% zawartości kakao z Belize, uprawianego przez zrzeszenie 302 farmerów Maya Mountain Coop w dystrykcie Toledo, a następnie eksportowanego przez Uncommon Cacao. Tabliczki od Dick Taylor są przepięknie zdobione, czego niestety nie udało mi się w pełni uchwycić na zdjęciach, gdyż żal mi było obracać czekoladę - pokrywająca ją kruszonka z każdym ruchem osypywała się, a nie chciałam jej tracić. Z czego ona jest? Otóż, tworzą ją maczane w burbonie orzechy pekan, kandyzowane z syropie klonowym z dodatkiem olejku pomarańczowego. Połączenie niezwykle oryginalne i kuszące.
Podstawą jest ciemna czekolada o 65% zawartości kakao z Belize, uprawianego przez zrzeszenie 302 farmerów Maya Mountain Coop w dystrykcie Toledo, a następnie eksportowanego przez Uncommon Cacao. Tabliczki od Dick Taylor są przepięknie zdobione, czego niestety nie udało mi się w pełni uchwycić na zdjęciach, gdyż żal mi było obracać czekoladę - pokrywająca ją kruszonka z każdym ruchem osypywała się, a nie chciałam jej tracić. Z czego ona jest? Otóż, tworzą ją maczane w burbonie orzechy pekan, kandyzowane z syropie klonowym z dodatkiem olejku pomarańczowego. Połączenie niezwykle oryginalne i kuszące.
Tabliczka od Dick Taylor zdawała się być prawdziwym skarbem, wszystko w niej było dopieszczone. Raz, iż sama czekolada przedstawiała się przepięknie, to samo opakowanie, grafiki je zdobiące, użyte czcionki, a także sreberko chroniące bezpośrednio czekoladową taflę - były opracowane w najmniejszym szczególe, niesamowicie estetyczne. Wszystko to sprawiało, iż degustacja stawała się prawdziwym świętem, wyjątkowym przeżyciem karmiącym wszystkie zmysły.
Zapach unoszący się nad Orange Bourbon Pecan był kwaskowaty, przywodzący na myśl żytni chleb na zakwasie oraz niedojrzałe brzoskwinie. Czekolada sama w sobie okazała się niesamowicie smolista, boska w strukturze - w mokry i aksamitny sposób rozlewała się w ustach. I w zasadzie czymkolwiek by nie smakowała, konsystencja ta dawała oszałamiający efekt. Jeśli zaś chodzi o smak, to dodatki na tyle mocno wpływały na całość kompozycji, iż wraz z trwaniem degustacji coraz bardziej rozmywała się mi charakterystyka kakao. Sama nie wiedziałam, czy traktować to jako wadę, czy jako zaletę. Wszak jakże mi to wszystko smakowało!
Zapach unoszący się nad Orange Bourbon Pecan był kwaskowaty, przywodzący na myśl żytni chleb na zakwasie oraz niedojrzałe brzoskwinie. Czekolada sama w sobie okazała się niesamowicie smolista, boska w strukturze - w mokry i aksamitny sposób rozlewała się w ustach. I w zasadzie czymkolwiek by nie smakowała, konsystencja ta dawała oszałamiający efekt. Jeśli zaś chodzi o smak, to dodatki na tyle mocno wpływały na całość kompozycji, iż wraz z trwaniem degustacji coraz bardziej rozmywała się mi charakterystyka kakao. Sama nie wiedziałam, czy traktować to jako wadę, czy jako zaletę. Wszak jakże mi to wszystko smakowało!
Kakao z Belize najwięcej miało do powiedzenia na początku, gdy esencjonalna kruszonka jeszcze nie zdążyła przeprowadzić pełnej inwazji na kubki smakowe. Tak jak sugerował zapach, było tu sporo roślinnych kwasków, ciemnego chleba z korzeniami, nachmielonego piwa, niedojrzałych brzoskwiń i miechunek, kwaśnych jabłek - a wszystko to na niebywale lejącym się, miękkim i wilgotnym podłożu. Brnąc dalej, robiło się coraz to bardziej słodko, za sprawą magicznej kruszonki.
Tak, kruszonka była przepyszna i stopniowo przenikała się ze smakiem czekolady próbując przejąć nad nim dominację, ostatecznie łącząc się w bardzo namiętnym uścisku. Pekany okazały się dość miękkie i przyjemnie chrupiące - skruszono je do bardzo delikatnej formy nie zaburzającej odbioru wyjątkowej konsystencji samej czekolady. Zatopione w burbonie, przejęły po nim całą waniliowość i słodowe nuty, alkohol zaś był niewyczuwalny - efekt godzien pochwały! Lekko karmelowo-miodowy posmak zapewne wypływał zarówno z owego burbonu, jak i z dodatku syropu klonowego, który niechybnie podkręcał słodycz całej kompozycji. Zaś olejek pomarańczowy, którego się trochę obawiałam, okazał się niemal niewyczuwalny solo - wydaje mi się, iż wkomponował się dobrze w kwaskowate i roślinne nuty płynące z kakao z Belize.
Zostałam urzeczona. Tak nietypowa czekolada wprost zawładnęła moim sercem, gdyż jej wykonanie okazało się mistrzowskie. Dodatki obok których trudno przejść obojętnie, z zamysłem otoczyły niesamowitą strukturę czekolady. Wszystko na długo wypełniło usta słodkawym, intrygującym posmakiem. Doświadczenie absolutnie nie do zapomnienia i mam nadzieję, że będzie mi jeszcze dane eksplorować asortyment manufaktury Dick Taylor.
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, orzechy pekan, syrop klonowy, burbon, olejek pomarańczowy.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 57 g.
Nie kupowałem jej ze względu na ten olejek, ale po takiej recenzji to chyba się skuszę :) Jak dotąd jadłem tylko figową tej marki i była świetna.
OdpowiedzUsuńBardzo się ucieszyłam, że olejek pomarańczowy był najmniej wyczuwalnym dodatkiem. Kompozycja jest świetna. Wkrótce powinno trafić do mnie parę innych czekolad tej marki; jestem ich obłędnie ciekawa.
Usuń