piątek, 28 lutego 2020

Beskid Madagaskar Ambanja Superior Bio ciemna 80%


Ostatnio przybyła do mnie paczka ze sklepu Sekretów Czekolady zaskoczyła mnie bardzo krótkim terminem ważności jednej z tabliczek naszej rodzimej marki Beskid. Jestem przekonana, iż był to po prostu błąd w nadruku. Pomimo tego, popchnięta ciekawością, zdecydowałam się i tak przy najbliższej okazji otworzyć właśnie tę czekoladę. Wszak Beskid ostatnimi czasy bardzo pozytywnie mnie zaskakiwał (Sao Tome, Panama). Jedna z nowszych tabliczek wypuszczona spod skrzydeł beskidzkich czekoladników stworzona została z madagaskarskiego kakao uprawianego w dystrykcie Ambanja na północy kraju. Zawiera go aż 80% (same ziarna kakao, bez odrębnego dodatku masła kakaowego), pozostałe 20% składu stanowi jedynie nierafinowany cukier trzcinowy.


Nowe etykietowanie Beskidu jest o wiele bardziej atrakcyjne, cieszy również parę prostych degustacyjnych wskazówek nadrukowanych wewnątrz kartonika wraz z etapami produkcji czekolady. Po rozwinięciu samej tabliczki nie miałam już żadnych wątpliwości - krótki termin ważności to bzdura, czekolada była prześlicznie świeżutka. Lśniła się, z satynowym przebłyskiem, nadającym głębi czerwonawej barwie tak dobitnie kojarzącej się z madagaskarskimi czekoladami. Jej zapach okazał się świeży, aczkolwiek ostry - niczym kwiaty wyrosłe na wulkanicznej, surowej ziemi pełnej siarkowych wyziewów. Aromatyczne połączenie, które tej dźwięcznie łamiącej się tabliczce nadawało bardzo intrygującego charakteru.


Jakże miękka i świeża okazała się pierwsza kostka, tak przyjazna dla podniebienia... Tym bardziej, ciekawym kontrastem okazały się nuty smakowe, jakie ze sobą przyniosła - błoto, bagno, torfowisko po pożarze pośród chłodnej, mglistej pogody. Kwaśność tej madagaskarskiej czekolady szczególnie z początku odczuwałam jako wysoką. Mnóstwo w niej było przytłumionych akcentów, ciągnących się gęstą mgłą przy samej kwaśnej, wulkanicznej ziemi.

Dalej przebłysnęła łagodność maślanki, cały czas oparta jednak na ziemistej bazie. Do głosu doszły czerwone pomarańcze i grejpfruty, niczym wielka kula słońca wnosząca się ponad surową krainą wulkanicznych skał i mrocznych torfowisk. Wonna nuta mango i gryzących w nos kwiatów pokryta została zmrożoną mgłą, która niejako odcina nas od głębi smaku swym zimnem, zamyka głębię, która mogłaby się przed nami otworzyć. Pomimo tego odczucia mogącego budować niedosyt, chłodna mgiełka surowych nut osadza się na długo na podniebieniu, nie pozwalając zapomnieć o tej dziwacznej kompozycji miękkich i szorstkich doznań zarazem.


Madagaskar jeszcze nieraz mnie zachwyci... I jakże cieszy, że to właśnie polska marka tak cudnie potrafiła zająć się madagaskarskimi ziarnami!

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy nierafinowany.
Masa kakaowa min. 80%.
Masa netto: 50 g.

środa, 26 lutego 2020

Georgia Ramon Haiti Pisa Farmers Trinitario mleczna 58%


 W listopadzie 2019 na mym blogu ukazała się recenzja cudnie krzykliwie opakowanej Georgia Ramon Haiti Pisa Farmers Trinitario o 80% zawartości kakao. Haitańska ciemna czekolada urzekła mnie nutami bakaliowymi, orzechowymi i skórzanymi, owianymi aromatem wanilii. Dziś przyszedł czas na zaprezentowanie Wam mlecznej siostry powyższej czekolady - zapakowanej w jeszcze barwniejszy kartonik. Tym razem mamy do czynienia z 58% kakao pochodzącego również z plantacji w Acul du Nord, produkujących dla PISA. Pełne mleko w proszku znajduje się na trzecim miejscu w składzie (po miazdze i tłuszczu kakaowym), na samym końcu zaś widnieje surowy cukier trzcinowy. Obie haitańskie tabliczki od Georgia Ramon kupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


Soczyście błyszcząca czekolada pachniała mieszanką ciepłego owczego mleka, świeżo palonej kawy, prażonych orzechów i pieczonych owoców (gruszki, banany). Już dzięki samej woni wiedziałam, że to, co odnalazłam w ciemnej Haiti 80%, tu za sprawą mleka odrobinę odmieni swą twarz, lecz nadal pozostanie osobliwe.

W ustach czekolada układała się gładko i znacznie tłusto - konsystencją przypominając rozpadające się wnętrze pleśniowego sera lub ciągnący się smażony ser. Jeśli mowa o nutach smakowych, ich podsumowanie przywiodło na myśl duszoną cielęcinę polaną czekoladowo-kawowym sosem, w towarzystwie grillowanych owoców. Sporo tu było dymu i wędzonki, co przy udziale mleka stwarzało oryginalne złudzenie przypalonej śmietanki. W zasadzie, to wspomniany wyżej smażony ser też znalazł tu swoje miejsce.


 Wśród owocowych nut prym wiodły skórzaste rodzynki, podwędzane śliwki, pieczona gruszka oraz grillowany banan - wszystkie otoczone kawową poświatą. Istotne miejsce w kompozycji znalazły również orzechy: makadamia, nerkowce i prażone migdały - jakby nie patrzeć, to najdelikatniejszy w możliwych wybór orzechów.

Już po ciemnej Haiti od Georgii Ramon wiedziałam, że mleczna wersja zaprezentuje nam coś niebanalnego. Dzika fuzja mięsa, sera, dymu, kawy, owoców, orzechów i przypraw, podana na w formie tak gładkiej i tłustej tabliczki - zrobiła niezłe wrażenie. Po degustacji długo pozostawał w ustach posmak, jak po zjedzeniu lekko podwędzonego, miękkiego, dojrzałego sera. Cóż, tak opakowana mleczna czekolada nie mogła być wszak jedynie słodkim czasoumilaczem...


Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, surowy cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 58%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 604 kcal.
BTW: 12/49/30.

poniedziałek, 24 lutego 2020

Pralus Chuao ciemna 75% Wenezuela


Pralus Chuao 75% wykonana z kakao z wenezuelskiego regionu Chuao, należy do jednych z najdroższych czekolad, jakie było mi dane dotąd zakupić (ponad 40 zł za 50 g w sklepie Sekretów Czekolady). Znając już jednak nieco francuską markę Pralus, a przy tym wiedząc, że uprawy delikatnego criollo w okolicach miasteczka Chuao cechuje niemalże święte uwielbienie dla kakao - w Chuao ziarna kakao suszą się na słońcu centralnym placu - nie obawiałam się wydatku bez pokrycia. Ziarna z regionu Chuao poznałam już dzięki: Amedei, Morin, Domori, Idilio Origins. To jednak Pralus przyoblekł swą czekoladę z Chuao w tak elegancką formę, iż automatycznie nabierało się przekonania o stworzeniu przezeń czegoś prawdziwie ekskluzywnego. Istotnie, została wysoko uznana w świecie Prawdziwej Czekolady: w 2011 roku tabliczka ta otrzymała srebro londyńskiej Akademii Czekolady.


 Głęboko i soczyście ciemna tabliczka lśniła się niczym wypolerowane lustro, dźwięcznie i mocno odzywała się do nas przy przełamaniu, ukazując tym samym piękne, satynowe wnętrze. Sam wygląd czekolady był bardzo apetyczny - ponadto, Pralus zadbał o bezpieczeństwo jej transportu i przechowywania, bardzo pieczołowicie pakując ją w przytulny kartonik, papierek i sreberko.

Chuao pachniała deserową słodyczą, kawą i melasą, skórą i drewnem, dojrzałymi gruszkami zanurzonymi w karmelu, posypanymi włoskimi orzechami. Sporo tu było świeżości owoców i przypraw, a przy tym paloności i mroku żyznych ziem, cienistych lasów.



 W ustach czekolada rozlewała się wręcz, niczym kakaowy szlachetny sok, zostawiając przy tym po sobie owo wspomniane wrażenie satynowości. Była niezwykle soczysta, a przy tym bardzo miękka i śmietankowa (iluzja gładkiej śmietanki pojawiała się także jako nuta smakowa). Konsystencję Chuao odebrałam jako wprost obłędną. Pozytywnego zaskoczenia dodawał fakt, iż jak na 75% kakao czekolad była nader słodka (od razu przypomniałam sobie peruwiańską Noe 80%).

 Wraz ze słodką soczystością uderzyła w nas moc owoców: wiśnie (przede wszystkim one), jagody, czerwone pomarańcze, żurawina. Taki zestaw owoców gwarantował zarówno żywiołowość, jak i pewną stateczność - sumarycznie powstała owocowa równowaga. Owoce te położone zostały na łagodnej śmietankowości, na delikatnym do przesady nugacie z nerkowców i leciutko uprażonych orzechów laskowych. Samo serce, bazę czekolady stanowiły mroki palonej kawy, melasy, ciemnego piwa, skórzanej whisky, wilgotnego drewna - nasączone waniliową esencją ze szczyptą pieprzu, owiane dymem. A wszystko to, zebrane razem w całość - płynęło, płynęło jednym zwartym nurtem, spokojnym i kołyszącym w takt niezwykle pięknej ballady trafiającej w najbardziej wrażliwe miejsca... I finisz, bardzo dłuuugi finisz, utrzymany właśnie w tych drewniano-skórzanych klimatach, przełamanych jagodą.


 Co sprawia, iż Prawdziwa Czekolada nie jest już tylko czekoladą dobrą, lecz wybitną? Co sprawia, że pomimo identyfikacji podobnych nut smakowych także w innych tabliczkach - tylko czasami wszystko zupełnie staje w miejscu podczas degustacji, obłędnie przyjemna konsystencja wciąga po czubek głowy, a kompleksowość kompozycji smakowych nut sprawia, iż naprawdę wierzymy w to, że kakao jest boskim pokarmem? Niby nie dzieje się nic wielkiego, ale jednak przepadasz... Dzierżyłam w rękach coś delikatnego i nieskończenie mocnego zarazem - oto dwoista siła Pralus Chuao, na inną modłę podana w Noe, zaś zupełnie niedoceniania i niedostrzegana przeze mnie w wychwalanej przez wielu Amedei Porcelana (jeśli zabierać się za porównywanie tabliczek z bardzo wysokiej półki cenowej).

Opakowanie po tej czekoladzie na pewno zajmie u mnie jedno z honorowych miejsc.


Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 585 kcal.
BTW: 9,4/44/33.

sobota, 22 lutego 2020

Kuná Cardamom-Salt ciemna 71% Ekwador z kardamonem i solą


 Ekwadorskie ziarna Nacional uprawiane na plantacjach Chakra w okolicy Rezerwatu Biosfery Sumaco poznałam już w czystej ciemnej czekoladzie Kuná Napo Amazonas 71%. Tym razem, również dzięki sklepowi Sekretów Czekolady, miałam okazję wypróbować analogicznej czekolady od ekwadorskiej Kuny, lecz wzbogaconej o sól z meksykańskiego wybrzeża oraz aromatyczny kardamon.

Maleńka 30-gramowa tabliczka urzekała - jak to u Kuny - zgrabnością i wzorzystością kostek. Od spodu, czekolada posypana została kryształkami soli i kardamonowym proszkiem. Pachniała przede wszystkim bardzo kardamonowo, z sugestią aronii i kawy.


 Przyjemnie gładko rozpuszczająca się w ustach czekolada, którą w czystej postaci Napo Amazonas wspominałam jako ekscytujący flirt pinacolady z lukrecją - tym razem od razu uderzyła nas mocną słonością odznaczającą się na języku, a do tego kardamonem tak wyrazistym, że aż lekowym. Połowę czasu degustacji zajmowało nam otrząśnięcie się z tego szoku - sypki kardamon przepychający się z świdrującymi na podniebieniu płatkami soli, począł stwarzać wrażenia anyżowe i kminkowe. Sól odzywała się raz po raz piorunującą kanonadą, nierównomiernie pokrywając powierzchnię tabliczki - już sama nie wiedziałam, czy wolałabym ją czuć równo, czy też odbierać ją co jakiś czas z całym jej namolnie uwodzicielskim impetem.


 W drugiej połowie degustacji - zdążyliśmy się już do tej całej intensywności przypraw przyzwyczaić. Ułożyła się już grzeczniej na czekoladowej bazie. Uroki kakao próbowały dojść do głowy - przyjemną słodyczą bakalii, lekka palonością kawy, aksamitem śmietanki. Nie dało jednak rady zidentyfikować aż tak dynamicznych nut, jakie pojawiły się w czystej Napo Amazonas - przyprawy i tak wywarły przeogromny wpływ na kompozycję.


 Kardamonowo-słona Kuná na pewno okazała się o wiele bardziej żywiołowa niż dominikańska Georgia Ramon Kardamom 70%, co zawdzięcza na pewno dodatkowi soli, ale zapewne również charakterystyce samego ekwadorskiego kakao. A Ekwador to esencjonalne, buzujące życie.

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, kardamon, sól.
Masa kakaowa min. 71%.
Masa netto: 30 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 600 kcal.
BTW: 8/44/44.

czwartek, 20 lutego 2020

Naive Finca La Rioja Mexico ciemna 68%



 To był doskonały poranek na to, by sięgnąć po kolejną czekoladę od litewskiego Naive zakupioną w sklepie Sekretów Czekolady. Tym razem przyszła kolej na tabliczkę z serii Nano_Lot, a ściślej rzecz ujmując - dwie tabliczki. Już na wstępie zaznaczę - uważajcie, gdy będziecie otwierać kartonik swojej Finca La Rioja! Wyciągajcie zawartość kartonika delikatnie i z uwagą, aby przypadkiem nie pomieszały się Wam dwie różniące się od siebie tabliczki! Na szczęście łatwo można organoleptycznie zorientować się, która jest która, ale po co narażać się na chwilę grozy.

Naive Finca La Rioja Mexico to dwie 20-gramowe ciemne czekolady o 68% zawartości kakao, pochodzącego z plantacji Finca La Rioja z Cacahoatán w meksykańskim stanie Chiapas. Z dziś opisywanym smakołykiem wiąże się kawał historii. Po pierwsze, Cacahoatán oznacza w języku Tolteków "miejsce kakao". Południowy wschód Meksyku uznawany jest jako kolebkę upraw kakao, jeszcze za czasów prekolumbijskich. Po drugie, sama plantacja Finca La Rioja liczy sobie dobrze ponad 100 lat. Założona przez andaluzyjskiego imigranta o imieniu Moisés Muguerza Gutiérrez, połączona z uprawą kawy, do dziś ma w swym składzie wyłącznie lokalne, pierwotne odmiany kakao: pentágona, lagarto, stare typy criollo. Dziś plantację prowadzi prawnuk Moisés, zaś plony uzyskiwane rocznie wynoszą od 70-140 kg jeśli chodzi o daną odmianę, toteż kakao z Finca La Rioja doskonale wpisuje się w ideę unikatowej i ulotnej kolekcji Nano_Lot.



Dobrze, czym więc różnią się dwie czekolady z Finca La Rioja? Ziarna użyte do stworzenia każdej z nich zostały zebrane w różnym czasie w ciągu roku - jedne wcześniej, drugie później - dojrzałość uzyskując w nieco innych warunkach klimatycznych. Zdecydowanie wpłynęło to na różnice w smaku, zapachu, a także kolorze tabliczek. Oba rodzaje ziaren przerabiane były jednak w ten sam sposób - fermentowano je w drewnianych boksach przez 6 dni, przewracając je 3 razy dziennie. Ziarna suszono na drewnianych łóżkach wprost na słońcu. Prażone zostały w temperaturze 115°C, rozdrobnione do wielkości 16 μm, konszowane przez 48 godziny.

Gdy przyjrzeć się dokładnie tabliczkom, wyraźnie widać na nich strukturę rozdrobnienia ziaren - tafle czekolady mają teksturę przypominającą delikatną tapetę.


 Czekolada opatrzona cyferką 1, z ziaren zebranych wcześniej, posiada intensywniejszą, żywszą barwę niż 2, która to przez większe stonowanie wydaje się być ciemniejsza. Obie tabliczki charakteryzuje wpadanie w czerwony ton i mimo wszystko relatywna jasność - ze spokojem możnaby uznać, iż zawierają dodatek mleka. Pachniały dość podobnie, lecz #1 cechowała się zdecydowanym podkręceniem aromatu: mieszanki cytrusowo-maślankowego kwasku ze świeżym sianem.


 Obie czekolady okazały się zaskakująco śmietankowe, zarówno w smaku, jak i w strukturze - można się było w nich cudownie zatopić, tak miękko i gęsto rozpuszczały się w ustach. #1 oferuje umiarkowaną słodycz świeżego siana wymieszaną z całym mnóstwem intensywnie kwaśnej maślanki wymieszanej z sokiem cytrynowym. Drugi plan jest bardzo ziemisty, kawowy, nieco brudny i mroczny - finalnie przynosząc osobliwy efekt cytrusowego toffi.

Czekolada #2 w porównaniu do #1 była o wiele łagodniejsza, aż w zaskakujący sposób. Dzięki temu, iż maślankowo-cytrynowa kwaśność zelżała, dostrzeć można było inne, subtelniejsze nuty. Przede wszystkim, był to miękki i słodki jabłkowy mus, posypany cynamonem, podany na kruchym, solidnie przypieczonym cieście. Sądzę, że była to wariacja na temat odmiennego odebrania siana, kawy i ziemi, tak wyraźnych w #1. Śmietankowość cudnie komponowała się z prażonymi jabłkami, co sprawiało, iż #2 zapamiętałam jako delikatniejszą i słodszą, odrobinę bardziej tłustą.

Z racji, że do kolekcji Nano_Lot zaliczają się czekolady o limitowanym charakterze nie wiem, czy Finca La Rioja Mexico będzie już kiedykolwiek dostępna w tej samej formie. Tym bardziej, degustacja tych dwóch bardzo osobliwych, pysznych czekolad - pozostanie dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Naive, dziękuję!

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 68%.
Masa netto: 2x 20 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 646 kcal.
BTW: 4/40/58

wtorek, 18 lutego 2020

Tibitó Chocó ciemna 70%


 Jednym z największych zaskoczeń jakie zafundował mi swego czasu sklep Sekretów Czekolady było wprowadzenie do swej oferty kolumbijskich czekolad Tibitó. Odkryłam tę markę podczas mojej podróży do Kolumbii w 2016 roku i nie udało mi się wówczas zaopatrzyć w cały asortyment tej manufaktury z siedzibą w Bogocie (te, które kupiłam, już dawno opisałam na swym blogu). Jak dobrze, że Sekrety Czekolady przyszły mi z pomocą! Dzięki nim, już parę miesięcy temu wypróbowałam mleczną Caramel, zaś teraz przyszedł czas na dalszą eksplorację ciemnych czekolad bez dodatków, wykonanych z ziaren pochodzących z różnych kolumbijskich departamentów.


 "Pysznie "czekoladowa" tabliczka o nutach karmelu, orzechów laskowych, dojrzałych bananów i świeżych owoców, goździków i cynamonu. Kakao z niezwykle bioróżnorodnego regionu Kolumbii - Chocó" - taką charakterystykę opisywanej dziś czekolady odnajdziemy na stronie Sekretów. Chocó leży w północno-zachodniej części Kolumbii, mając dostęp zarówno do Oceanu Spokojnego, jak i fragmentem do Morza Karaibskiego. Zamieszkiwana głównie bez Afrokolumbijczyków, rzeczywiście stanowi przeogromne bogactwo kolumbijskich skarbów.

Solidna, 80-gramowa tabliczka podzielona na klasyczne kostki po prostu cieszyła oczy, zaś unosząca się nad nią przyjazna woń jeszcze mocniej poszerzała uśmiech. Zapach urzekł nas rozkoszną zapowiedzią lodów czekoladowo-orzechowych na świeżej śmietance, podanych w towarzystwie aromatycznej kawy. Jakże prosto, jakże pysznie.


 Z umiarkowaną tłustością rozpuszczała się w ustach - jej konsystencję można opisać jako niezbyt narzucającą się, lecz dobrze wypełniającą, przyjemną, pozwalającą bez większego wysiłku zanurzyć się w bogactwie smaku. Nie odnalazłam w niej ani odrobiny specyficznej kwaśności, której już zawsze będę poszukiwać próbując czekolad z kolumbijskich ziaren. Chocó okazała się za to znakomitą fuzją słodyczy i paloności. To mocna, obłędnie pachnąca kawa, w której roztopiono gęsty nugat z orzechów laskowych. Troszkę odnaleźć to można było paloności ziaren z kawy zbożowej, przełamanej korzeniami. Lekkością, z jaką znikała kostka za kostką, kojarzyła się też z mrożoną mochą, podaną ze spienionym mlekiem. Gdy w połowie degustacji odkryłam w niej miąższystość, soczystość i posmak marcepanu, stała się dla mnie jeszcze bardziej wciągająca. Na delektowanie się w niej typowo owocowymi nutami zabrakło mi już czekolady, choć przecież ważyła niemałe 80 g. Bezsprzecznie jednak można doszukać się tu bardzo dojrzałych bananów i papai.


 Tibitó Chocó to czekolada prosta, dobra, wyrazista. Nie była wielce wymagająca, lecz jednocześnie czuło się, iż mamy do czynienia z solidnie wykonaną tabliczką, przemyślaną, dopieszczoną. Chocó oferuje moc pozytywnej, słodko-palonej energii. To uśmiechnięta, żywa Kolumbia...

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 80 g.

niedziela, 16 lutego 2020

Georgia Ramon Philippinen Kablón Farm Trinitario ciemna 75% z cukrem kokosowym


 Kakao z Filipin jak dotąd pozostało dla mnie dość tajemnicze. Choć ostatnio zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady cały dostępny asortyment filipińskiej marki Auro, to w mych zapasach znajduje się jeszcze sporo tabliczek do wypróbowania przed nimi, nabytych dużo wcześniej. Pierwsze me doświadczenia z filipińskimi ziarnami nie były zbyt spektakularne - zdobyłam je wraz z ciemną i mleczną czekoladą marki Blanxart, względem której nie żywię zbyt ciepłych uczuć. Co innego jeśli chodzi o niemiecką Georgię Ramon - to właśnie spod jej skrzydeł pochodzi trzecia moja filipińska czekolada. Warto na dłużej pochylić się nad kakao z tego państwa, bowiem to właśnie to Filipiny były pierwszą pozaamerykańską lokalizacją, na którą dotarło kakao (około 1670 roku).


Philippinen jest ciemną czekoladą o 75% zawartości kakao trinitario pochodzącego z jednej plantacji, a mianowicie Kablón Farm położonej w rejonie Tupi na południu Filipin. Plantacja ta została założona w latach 50' XX wieku przez Ernesta Pantuę Seniora. Uprawa liczy sobie 65 hektarów i prócz kakaowców rosną na niej tropikalne owoce, palmy kokosowe oraz czarny pieprz. Według Georgii Ramon, w tej czekoladzie należy doszukiwać się posmaku tropikalnych owoców, karmelu, przypraw i kwiatów, jakkolwiek ogólnikowo to brzmi. 

 Ta dość mocno ciemna tabliczka pachniała pikantnością, niemalże jak dobrze doprawioną mięsną potrawą. Miała też w sobie coś z woni suszonego mięsa, frywolnie przechodzącej w nuty jesiennych kwiatów i dusznawych perfum. Pomimo tak kontrowersyjnych akcentów sprawiała wrażenie, iż w smaku będzie dość słodka.


W ustach początkowo twarda i sucha, stopniowo rozwijała się w stronę coraz bardziej soczystą, choć nadal odrobinę proszkową. Pierwsze skojarzenie było dziwaczne, ale dla mnie zaskakująco wymowne, konkretne: szarpana wołowina duszona w czerwonym winie, podlana... waniliowym sosem. Nagle odkryta soczystość kojarzyła się z sokiem z wiśni i czerwonym winem właśnie, potem leciuteńko przechodząc w słodkawą, musującą piankę z szampana świeżo nalanego do lampki. Najważniejsze skojarzenia z początku to jednak czerwień: czerwone mięso, czerwony pieprz, czerwone wino, czerwone owoce.

Potem przyszła do nas coraz łagodniejsza słodycz suchego, piaskowego karmelu przełamanego solą. Okrywał on orzechy włoskie, lekko muśnięte także cynamonem. Cały czas mając gdzieś w tle wołowinowe skojarzenia pomyślałam też o kwaśnym owocowym tytoniu, czarnej herbacie z aromatem tropikalnych owoców, miąższu dojrzałych moreli oraz o... bardzo mączystych ziemniakach.


Nie wiem, na ile wpływ na taki niecodzienny całokształt czekolady miało zastosowanie cukru kokosowego jako słodzika. Nasza Philippinen wypadła jednak bardzo charakternie, deserowo i wytrawnie zarazem - mimo mnóstwa dziwnych skojarzeń nie wzbudzała negatywnych odczuć, jadło się ją bardzo dobrze. To świetne preludium dla dalszej eksploracji filipińskiego kakao... ciekawe, czy dalej będzie równie zaskakująco?

Skład: miazga kakaowa, cukier z kwiatów kokosa, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 531 kcal.
BTW: 13/43/24.

piątek, 14 lutego 2020

Naive Imperial Stout ciemna mleczna 62% z piwem imperial stout

 
Ostatnio rozpędziłam się z degustacjami czekolad z litewskiej manufaktury Naive, które kupione w sklepie Sekretów Czekolady już przeczekały sporo czasu w moich zapasach. Sama nie wiem, czy lepiej sobie Naive stopniowo dawkować jak najlepszy smakołyk, czy też orgiastycznie się w nim zatracać. Starając się odnaleźć jakiś złoty środek, czekając aż tęsknota zacznie mnie już wyraźnie kłuć - w końcu sięgnęłam po piekielnie kuszącą propozycję z eksperymentalnej kolekcji Forager.


 Imperial Stout to ciemna mleczna czekolada o 62% zawartości kakao (blend różnych ziaren), wzbogacona o solidną kroplę piwa imperial stout, leżakowanego w dębowych beczkach po burbonie. Rozpakowując czekoladę, z wielką radością dojrzałam wewnątrz kartonika wkładkę zawierającą moc informacji o produkcie - jak bardzo lubię, gdy Naive je dołącza! Tym razem, prócz historii stworzenia tabliczki, proponuje sparowanie jej z degustacją właśnie imperialnego stoutu, bądź też z whiskey (my, jak to my - nie skorzystaliśmy z opcji łączenia czekolady z alkoholem). W Imperial Stout odnaleźć mieliśmy nuty kawy, orzechów laskowych, karmelu oraz tiramisu. Czułam, że to jednak będzie coś o wiele mocniejszego...


 Znów producent nadał czekoladzie dziwnego kształtu, lecz naprawdę przestało mi to już przeszkadzać - wszak gramatura zupełnie na tym nie ucierpiała. Barwę czekolada posiadała ciepłą, jakby uładzoną dodatkiem mleka. Zapach zaś... zapach mnie upoił. Budził skojarzenia z obłędną Spices, przede wszystkim pieszcząc nozdrza wanilią, a do tego pewną rozgrzewającą nutą podbijającą kawowo-kakaowe ciemne akcenty.


 Pierwszy kawałek położony na języku. Chwilkę trzeba było poczekać, by czekolada gładko i gęsto się na nim rozpuściła, a wtedy... stałam się totalnie urzeczona błogą i zarazem mocną wanilią miękko położoną na kawowym kremie na bazie śmietanki. Czuć przy tym było posmak alkoholu, z drewniano-palonym zacięciem - na tyle subtelny i wyrazisty w jednym, jak to potrafi być w czekoladowym cieście uświetnionym odrobiną dobrego alkoholu. Imperial Stout oferuje nam hipnotyzującą fuzję przypraw, alkoholu i kakao - z każdym kęsem sączymy tym samym dobry drink z kawą i czekoladą, albo po prostu... po prostu to, czym czekolada jest w rzeczy samej - imperialny stout leżakowany w dębowych beczkach po burbonie, zaklęty w formę tabliczki czekolady.


 Wytrawne na swój sposób nuty spotkały się tu z niebywałą soczystością, potęgowaną zapewne przez udział mleka. Z przebiegiem degustacji, czekolada zdawała mi się być wręcz... za słodka, jak na udział tak mocnych nut. Miałam wrażenie, że z czasem całe bogactwo Imperial Stout chciało mi umknąć pod osłoną mlecznej, soczystej słodyczy. Tak, dopiero blisko finiszu pojawiły się te łagodniejsze skojarzenia sugerowane przez producenta: orzechy, tiramisu, karmel. Nie chciałam ich. Pragnęłam mocnego, gęstego trunku.

Ostatecznie skojarzenia poprowadziły mnie w stronę Boozy Chocolate Mousse od Zottera, w której soczystość czekoladowego musu łączyła się spójnie z aromatycznym, rozgrzewającym alkoholem. Doprawdy, nasza Naive miała pewien wciągający wilgotny pierwiastek, jaki posiadają liczne Handscooped.


Pomimo momentu, w którym poczułam pewne rozdarcie i tęsknotę za przemijaniem jej wyjątkowej mocy, Imperial Stout rzuciła mnie na kolana.

 Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, imperial stout (słód, chmiel, jęczmień).
Masa kakaowa min. 62%.
Masa netto: 57 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 572 kcal.
BTW: 5,9/38/44.

środa, 12 lutego 2020

Beskid Panama ciemna 70% Bocas del Toro


Niedawno degustowana ciemna czekolada z kakao pochodzącego z Sao Tome, stworzona przez naszą rodzimą markę Beskid - okazała się dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem. Po mojej pierwszej czekoladzie z Beskidu - fantastycznej mlecznej Wenezueli - długo nic mnie prawdziwie nie urzekło. Aż do Sao Tome. A po niej... w mych zapasach została niestety już tylko jedna tabliczka z Węgierskiej Górki, a mianowicie dziś prezentowana Panama 70%. Czekolada ta została wykonana z ziaren uprawianych w turystycznie rozwiniętej prowincji Bocas del Toro, położonej w zachodniej części Panamy nad Oceanem Atlantyckim. Tak jak pozostałe czekolady z Beskidu, również panamską zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


Tabliczka zdawała się być ciemniejsza od koleżanki z Sao Tome, miała w sobie więcej granatowych i fioletowych przebłysków, dość poważnie wyglądających. Pachniała słodko, deserowo, kawowo. Zapowiadało się słodko, lekko i przyjemnie - pomimo tak ciemnych i stonowanych barw.

Rzeczywiście, Panama pokazała o wiele milsze oblicze niż większość dotychczas próbowanych beskidzkich czekolad - nawet pomimo tego, iż jej struktura nadal pozostawała dość zbita, zwarta, bardzo powoli rozpuszczająca się. Oczyma wyobraźni przeniosłam się do karnawałowego stołu, na którym ułożono mnóstwo kolorowych deserków w małych pucharkach. Każdy pucharek krył w sobie odrobinę coś innego, lecz wszystko to było słodkie, beztroskie, leciutkie. W tym deserowym królestwie popijać można było gładką gorącą czekoladę z piankami marshmallows, które po chwili bardzo namacalnie przeistoczyły się w skojarzenie z ptasim mleczkiem. Tak, mnóstwo tu było śmietankowych pianek, orzechowych kremów, owocowych galaretek, mocnych kakaowo-kawowych sosów polewających miękkie owoce wyciągnięte wprost z syropu. Na końcu pojawiała się urokliwie drapieżna szorstkość kakaowego proszku wymieszanego z aromatycznym cynamonem. Całość jednak pozostawiła po sobie delikatne wrażenie, acz wciągające swą słodką kompleksowością.


Najlepszym podsumowaniem oceny tej czekolady niech będzie fakt, iż pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po jej degustacji było zamówienie kolejnych tabliczek z Beskidu. Jeśli zaś miałabym porównać Panamę w interpretacji z Beskidu z innymi czekoladami wykonanymi z kakao z tego kraju, najbliżej jej było do Zotter Panama 72% oraz dawnej, 70% wersji panamskiego Morina.

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy nierafinowany.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.

poniedziałek, 10 lutego 2020

Soklet ciemna 82% Indie


Sobotni leniwy i niespieszny poranek, świeżo zaparzona kawa i... eksploracja następnej czekolady spod indyjskiego sztandaru Soklet tree-to-bar. Tym razem miało być mocniej - porcja 82% kakao uprawianego wśród gór Anaimalai, wraz z bananowcami, palmami kokosowymi, pieprzem i muszkatołowcem korzennym. Dotychczas próbowana tabliczka mleczna oraz ciemna 70% (również kupione w sklepie Sekretów Czekolady) urzekły mnie swym bogactwem i spokojem. Czy nadal zostaną one zachowane, przy zwiększonej zawartości kakao? Czy nic mnie nie przytłoczy?

Hm, w zasadzie jakoś wielce się tego nie obawiałam - na tyle marka Soklet wzbudziła moje zaufanie... Wiedziałam, że będzie dobrze...


Nie myliłam się. W sferze zapachu dostaliśmy to, co przy siedemdziesiątce, nawet nie jakoś szczególnie wzmocnione. Mnóstwo owoców, kwiatów, przypraw, ziół - podane nie w formie buzującej eksplozji, lecz ułożonej, przemyślanej, spokojnej symfonii. Ze znajomą już powściągliwością, suchością i twardością, pierwsza kostka przywitała się z moim spragnionym podniebieniem. Pieszcząc ją powoli, czułam stopniowo, jak przenoszę się w czasie do degustacji jej 70% siostry - nasza 82% była w zasadzie jedynie odrobinę bardziej kwaśna.

Pierwszym wyrazistym skojarzeniem był dojrzały melon zanurzony w waniliowym sosie. Dalej, mym oczom ukazała się już cała miska pełna owocowej sałatki przyprawionej w niebanalny sposób, bo białym pieprzem i odrobiną kardamonu. Znalazły się tam prócz melonów, truskawki, brzoskwinie i jabłka. Z czasem, narastała bardzo specyficzna nuta, która znalazła swe apogeum w finiszu - dopiero wówczas potrafiłam ją nazwać. Solidne uderzenie owoców opuncji figowej, znane mi z soków opuncjowych, którymi rozkoszowałam się w Peru po powrocie z Huascaran. Nadal były to owocowo-przyprawowe smaki zmiksowane z płatkami owsianymi, dodatkowo posłodzone cukrem pudrem subtelnie układającym się na języku.


Tak, ta czekolada była bardzo podobna do siedemdziesiątki i trudno mi wybrać, którą obdarzyłam większą sympatią. Moc w 82% nie była podkręcona na tyle, by zaserwować nam totalnie odmienne doznania, raczej po prostu zwracaliśmy uwagę na nowe niuanse skryte w magicznym indyjskim kakao.

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 82%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 549 kcal.
BTW: 14,1/33,7/47,67.

sobota, 8 lutego 2020

Naive Super Dark ciemna 80% Ekwador


 "Niech smak dżungli pozwoli Ci zrozumieć noc" - tak głosi ostatnie zdanie opisu czekolady Super Dark, umieszczone na opakowaniu. Super Dark to kolejna czekolada od litewskiej manufaktury Naive, należąca do serii Equator, a więc wykonana z ekwadorskiego kakao. Tym razem nie mamy do czynienia z dziełem uświetnionym zmyślnymi dodatkami. To po prostu ciemna czekolada, mocna, bo 80%. Kupiłam ją jak zwykle w sklepie Sekretów Czekolady, zaś do degustacji zasiadłam w Nowy Rok. Nie ma to jak wejść w kolejny rok z prawdziwie mocnymi doznaniami...


 Głęboko ciemna, z granatowymi przebłyskami - pachniała zapowiedzią czegoś gęstego, przepastnego, bogatego... Mieszało się w niej mnóstwo leśnych, kwiatowych, orzechowym i owocowych nut - taka plejada, że aż nie potrafiłam uporządkować myśli wąchając ją. Jedno było pewne - Naive przyszykowało nam ostrą czekoladową jazdę.

Pierwszy kęs, głęboki oddech. Zostałam złapana w pułapkę, z której nie sposób się wydostać. Gęstwina, w której w pierwszej kolejności zidentyfikowałam... grzyby. Gotowane podgrzybki, borowiki i maślaki, jeszcze otoczone śluzem, podlane gęstą śmietaną. Dalej ukazała się wilgotna ziemia, zbutwiałe drewno porośnięte hubami, mchem i porostami. Chłonęłam to. Bez słodyczy, bez goryczy, bez kwasku. Jedna wielka leśna gęstwina.


 Z czasem czekolada próbowała stać się choć odrobinę bardziej typowa, ale nadal każda wychwytywana przeze mnie nuta zdawała się być ekstraordynaryjna. Zrobiło się orzechowo. Na tyle niebanalnie, iż trudno mi było zdecydować, jakie orzechy tak naprawdę tu czuję. Było to coś pomiędzy orzechami laskowymi a piniowymi, może nieco żołędzi i buczyny. Zatopiłam się też w orzechowo-kasztanowym kremie, który okalał coraz to mocniej wysuwające się z ciemności owoce. Były to przede wszystkim owoce tropikalne, co dziwiło przy tak mrocznym, leśnym zacięciu czekolady. Choć może nie powinno dziwić... Być może zgodnie z zapowiedzią Naive, otrzymywałam właśnie wprost do ust smak dżungli, który miał mi pozwolić zrozumieć noc!

Super Dark zasługuje w pełni na swą nazwę - ona mówi o niej wszystko. Jest tak mocna, nietypowa, wyrazista, gęsta, iż trudno będzie o niej zapomnieć. Kolejny majstersztyk od Naive i naprawdę wyjątkowa osiemdziesiątka. Ekwadorskie kakao zostało totalnie zaczarowane...

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 80%.
Masa netto: 57 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 599 kcal.
BTW: 9,5/43/38.

czwartek, 6 lutego 2020

MIA Baobab & Salted Nibs ciemna 65% Madagaskar z baobabem i solonymi nibsami kakaowymi


 Moja przygoda z madagaskarską marką Mia zaczęła się od rewelacyjnej 75% czekolady bez dodatków. Następnie eksplorowałam krok po kroku ofertę ich tabliczek 65% z dodatkami - z których najmocniej ujęła mnie ostatnio próbowana Cranberry & Hazelnut. Myślałam, że w asortymencie tej manufaktury nic mnie już wielce nie zaskoczy, więc po Baobab & Salted Nibs sięgałam przede wszystkim ze względu na zaciekawienie baobabem. Baobabu w czekoladzie zaznałam dotychczas jedynie w tłumie superfoods w Zotter Artificial Fertilizer For Spirit And Soul. Solo nie miałam okazji w ogóle go próbować, toteż nie miałam pojęcia, czego się spodziewać.

Mia Baobab & Salted Nibs to ciemna czekolada o 65% zawartości madagaskarskiego kakao, z 2% dodatkiem sproszkowanego baobabu od firmy Aduna zajmującej się afrykańskimi superowocami, posypana solonymi kakaowymi nibsami (stanowiącymi 4% całości). Tę, jak i inne czekolady marki Mia, zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


 Zapach czekolady momentalnie przywiódł na myśl Madagaskar - na pierwszym miejscu gęsta maślanka z cytrusami, na drugim ziemiste tchnienie i plejada czerwonych owoców. Jak ja za tym tęskniłam! Apetycznie wyglądające nibsy przyciągały mnie niezmiernie, toteż prędko zatopiłam się w pierwszym kęsie. I tak... zatopiłam się tym samym w przyjemności.

Zacznijmy od nibsów. Są idealne - soczyście chrupiące, świeżutkie, bez żadnych przykrych nut. Smakowo doskonale zgrywały się z czekoladą, stanowiąc jej płynne uzupełnienie. Soli praktycznie na nich nie czuć - bez wiedzy o jej obecności zapewne bym się nie domyśliła. Całą czekoladę spowijała wszak subtelna naturalna słoność, jak w mlecznych napojach fermentowanych.


 Sama czekolada była cudownie intensywna w całej przekrojowej charakterystyce madagaskarskich ziaren - tak jak z sferze zapachu, tak i w smaku pojawiła się maślanka, grejpfruty, limonki, pomarańcze, ziemista gorąca kawa oraz bardzo, bardzo dużo dorodnych owoców żurawiny maczanych w wiśniowym syropie. Przeogromna rześkość biła od tej czekolady, potęgowana wrażeniem kąsków zielonego kwaskowatego jabłka maczanych w gorącej, lejącej się czekoladzie. Ciekawą, nową i bardzo istotną dla całości nutą były lody waniliowe obficie posypane orzechową kruszonką. Cała kompozycja była przepięknie dynamiczna i żywiołowa - a jest to coś, co w czekoladach szczególnie doceniam.

Nie wiem tylko, co tak naprawdę wnosił baobab. Według informacji w sieci, smakuje on cytrusami, a przecież samo madagaskarskie kakao cechuje się cytrusowymi akcentami. Pod kątem udziału baobabowego proszku nie jestem więc w stanie oceniać tej czekolady i w zasadzie całkowicie o tym przyciągającym uwagę dodatku zapomniałam. Baobabowa nieoczywistość jest jedyną rysą na szkle tej nieskończenie przyjemnej w odbiorze tabliczki.


Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, nibsy kakaowe 4%, baobab w proszku 2%, lecytyna słonecznikowa, sól morska <1%.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 75 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 576 kcal.
BTW: 12,2/38,3/44,5.