sobota, 30 maja 2015

J.D. Gross Ecuador 70% ciemna z karmelem


Czytelnicy mający dość coraz częstszego pojawiania się u mnie czekolad nie zawsze dostępnych tuż za rogiem tym razem będą zadowoleni ;). Tak Olga, ciesz się - straaasznie umęczona byłam w pracy i nie pozostało mi nic innego, jak podskoczyć do Lidla po czekoladowe doładowanie ;)) (jeśli nie wiecie o co chodzi, zapraszam do lektury recenzji Bellarom Rich Chocolate). Bardziej serio - niedawna recenzja Czoko przypomniała mi o lidlowskiej marce własnej J.D. Gross, a tak pochlebna opinia bardzo zachęcała do wypróbowania akurat tego smaku. Musiałam znaleźć pretekst do zakupu rzeczonej tabliczki - a dłuższe posiedzenie w siedzibie firmy, skąd niedaleko mam do Lidla - można było świetnie wykorzystać jako okazję do spełnienia mojej zachcianki.

Dość dobrze znam asortyment J.D. Gross. To znaczy, od dawna nie miałam już do czynienia z tymi lidlowskimi czekoladami, ale swego czasu parę ich przetestowałam. Pod tagiem J.D. Gross możecie zobaczyć, jakie tabliczki z tej serii miałam okazję jeść. Części z nich już od dawna nie widuję w Lidlu, a szkoda... Szkoda również, że tak naprawdę dokładnie nie wiadomo, kto odpowiada za wyrób czekolad J.D. Gross. Bellarom robi Weinrich, Fin Carre wychodzi spod skrzydeł Solent - a na pięknych opakowaniach J.D. Gross ani śladu po producencie (EDIT: moje niedopatrzenie, Czoko podpowiada, że producentem jest Rausch).


Producent pozostaje nieznany, ale za to wiemy, z jakiego kakao została wykonana dziś opisywana czekolada. Mamy do czynienia z surowcem ekwadorskim, a dokładniej odmianą Arriba z prowincji Los Rios. Tabliczka jest spora (125 g), dość cienka, podzielona na duże i pięknie zdobione kostki. Naprawdę cieszy oko. Elegancja czekolad J.D. Gross sprawia, że wydają się być wspaniałym materiałem na prezent. Opakowane są w mój ulubiony zestaw, czyli kartonik i złotko-papierek.

Zapach tej czekolady nie uderza nas nieprzebranym bogactwem, ale jest zapowiedzią czegoś smacznego. Spośród stonowanych kawowo-drzewnych nut przebija się karmelowo-śmietankowa słodycz z delikatną nutką paloności. Ponadto aromat sugeruje, że czekolada należy do tych mniej suchych, a bardziej wilgotnawych w smaku - a jednocześnie nie przytłaczających wyjątkowo obfitym błotkiem.



Czekolada nie łamie się z głośnym trzaskiem, ale nie mamy tu również do czynienia z łatwym i zupełnie miękkim rozdzielaniem kostek od siebie. W ustach sprawia wrażenie lekkiej gumowatości, na szczęście bez cienia plastiku. Rozpościera przyjemną feerię słodko-gorzkich smaczków, praktycznie bez śladu kwaśności. Tak jak w zapachu, tak i tutaj pojawia się kawa (bądź mocno kawowy syrop), kora drzewa i coś na kształt lukrecji (o mamo, obym nikogo nie odstraszyła tą lukrecją... to luźne skojarzenie, a nie perfidny lukrecjowy strzał). Ściąganie nie jest mocne, nie ma też wyjątkowego zalepiania - finisz jest dość łagodny, bez fajerwerków, lekko waniliowy.

Dodatek w postaci kawałków karmelu posiada bardzo zadowalającą mnie konsystencję. Te zatopione w czekoladzie drobinki nie są ani twarde, ani gumowate - nieco chrupiące, bardzo przystępne i nienarzucające się. Nie są nadmiernie słodkie, a wręcz przeciwnie - sporą robotę robi tutaj przede wszystkim posmak paloności, a następnie lekka maślaność oraz słoność. 

Najprzyjemniejszym doznaniem w tej czekoladzie było środkowe wrażenie - moment, gdy smak samej czekolady zaczynał mieszać się z karmelem. Słodko-gorzko-słonawy dysonans, w pierwszej chwili dość mocno uderzający, a w ostatecznym rozrachunku dający odczucie specyficznej gorzkawej paloności. Skojarzyło mi się to trochę z gorącą przypaloną śmietanką. Wszystko to nieustannie podlewane jest jednak wyważoną słodyczą, więc nie ma tu mowy o żadnej przesadzie. 

Koniec końców, ta lidlowska czekolada wydaje się być bardzo przystępnym i prostym produktem, który ma jednak w sobie pewien charakterystyczny pazur, łatwy do zapamiętania. Na pewno warto po nią sięgnąć będąc w Lidlu - wydaje mi się, że mało kogo zawiedzie.

Skład: miazga kakaowa, cukier, chrupiące kawałki karmelu 15% (cukier, syrop glukozowy, bezwodny tłuszcz mleczny, naturalny aromat, sól, lecytyna słonecznikowa), tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 125 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 536 kcal.
BTW: 6,5/37,1/39,4

środa, 27 maja 2015

Zotter Hummus Street Art ciemna nadziewana nugatem sezamowym i hummusem


Hummus Street Art to jedna z najnowszych zotterowskich tabliczek z serii Handscopped. Jak widać, Zotter prężnie reaguje na popularność różnych produktów spożywczych, a hummus ostatnimi czasy stał się obrzydliwie modny. Jako że rzadko ulegam modom, kupnego hummusu spróbowałam raz z czystej ciekawości - a przede wszystkim dlatego, że miałam już w Magicznej Szufladzie tą czekoladę i chciałam mieć jakiś punkt odniesienia. Samą ciecierzycę i sezam bardzo lubię, ale do słynnego hummusu jakoś dotąd było mi nie po drodze. Zakup jednego pudełeczka hummusu skończył się na tym, że miałam ochotę spałaszować całą zawartość na raz. To pozytywnie wróżyło degustacji hummusowej czekolady. Kto jak nie Zotter mógł wpaść na dodanie hummusu do czekolady?

Po zdemaskowaniu licznych błędów tłumaczenia składu na nalepce umieszczonej na opakowaniu Rice Dark & White, i tym razem bacznie przyjrzałam się tej kwestii. Znów osobie odpowiedzialnej za umieszczenie składu w języku polskim na wyrobach Zottera należy się ochrzan. W tłumaczeniu w ogóle zabrakło udziału tłuszczu kakaowego (!), a także istotnej dla kompozycji zawartości grappy. Pomięto również słodką serwatkę w proszku.


Miałam bardzo ładne zdjęcie przekroju tej czekolady, które niestety uległo uszkodzeniu podczas obróbki, a nie zapisałam sobie kopii. Trudno, muszę posiłkować się dwoma innymi fotografiami i niech Wam to wystarczy (zresztą, jeszcze niedawno przecież wcale nie dodawałam zdjęć czekolad bez opakowań). Na szczęście aż tak wiele nie straciliście - pomimo grafiki na stronie Zottera obrazującej dwuwarstwowość nadzienia w tej tabliczce, ja odczuwałam nadzienie jako jednolitą masę.

Wnętrze inspirowane hummusem zostało otoczone czekoladą o 70-procentowej zawartości kakao. Odkrojenie jej warstwy dostarcza jednak wrażeń przywodzących na myśl wyrazistą mleczność. Prawdopodobnie sama czekolada mocno przesiąknęła niuansami zawartymi w nadzieniu. Wyczuwamy bowiem w niej także nuty alkoholowe (i tu kłania się pominięta w polskim składzie grappa). Generalnie czekoladowa powłoczka jest bardzo aksamitna, niczym kawa ze śmietanką. W ciemno w życiu nie powiedziałabym, że mamy tutaj aż 70% kakao. Po raz kolejny na moim blogu obalam mit ciemnej "gorzkiej" czekolady, haha!




Spod owej przyjemnej ciemnej czekolady spogląda na nas jasnobeżowy środeczek o konsystencji lekkiego musu. Naprawdę, w porównaniu do wielu innych czekolad Zotter Handscooped, tutaj wnętrze wydawało się być wyjątkowo leciutkie. Wystarczy spojrzeć na skład produktu by dowiedzieć się, że bazą nadzienia jest masło i mleko, a dopiero potem sezam, ciecierzyca, a także soja. Charakter podkręcić mają grappa, cytryna oraz korzenne przyprawy. Jak wypadła taka parahummusowa pasta?

Pierwszym skojarzeniem smakowym jest... marcepan, choć przecież migdałów w tej czekoladzie nie ma ani śladu. Zapewne była to iluzja zafundowana przez sezam, który podlany grappą sprawił takie marcepanowe wrażenie. Alkoholowa nuta w jasnobeżowym nadzieniu wybitnie kojarzy się z marcepanem i tyle. Jednakże tutaj owe nadzienie jest zdecydowanie bardziej kremowe, niż prawdziwy marcepan. Ma też w sobie nutkę cytrynowej świeżości.

Po kolejnych kęsach zdajemy sobie sprawę, że to rzeczywiście tylko marcepanowa iluzja. Docierają do nas pseudoorzechowe nuty smakowe charakterystyczne dla roślin strączkowych i sezamu. Słowem - delikatny i przyjemny posmak, który rzeczywiście odnajdziemy w hummusie. Nie wiem jednak, czy sama z siebie odgadłabym, iż czekolada inspirowana jest hummusem. Zwłaszcza, że wszelkie smakowe szczególiki poza lekką alkoholowością i tą pseudoorzechowością przykryte są dość solidnie... słodyczą. Nie spodziewałam się, że kiedyś to stwierdzę - ale ta tabliczka Zotter Handscooped była dla mnie po prostu zbyt słodka.

Ta czekolada to przede wszystkim kremowość i słodycz. Spodziewałam się mocnego zderzenia smaków i o wiele większej surowości, wyrazistego akcentu przypraw. Dłuższe "ciamkanie" nadzienia w ustach odkrywa małe sugestie sezamowe i sojowo-ciecierzycowe, ale to nadal za mało jak na coś, co nazywa się Hummus Street Art. Zbyt łagodnie, zbyt słodko. Smakowało mi - było przystępnie i milutkie, ale czy to akurat tak miało być? Czy może jednak coś nie zostało dopracowane? Niestety, ale dziś opisywaną tabliczkę mianuję jedną z najmniej przykuwających uwagę spośród dotąd próbowanych przeze mnie Zotter Handscooped. Nie wiem, czy ortodoksyjni fani hummusu by się tutaj odnaleźli. Zwłaszcza, że nazwa produktu sugeruje dwuwarstwowość: sezamowy nugat i sam hummus. Ja odnalazłam jedną gładką i słodką masę.

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, masło, sezam 7%, pełne mleko w proszku, syrop glukozowo-fruktozowy, grappa, słodka serwatka w proszku, olej sezamowy 1%, ciecierzyca 1%, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), białko jaja, odtłuszczone mleko w proszku, żółtko jaja, koncentrat cytrynowy, sok cytrynowy, pełny cukier trzcinowy, cytryna, sól, lecytyna sojowa, wanilia, cynamon, anyż, chili Bird's eye.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 558 kcal.
BTW: 7,3/41/36


poniedziałek, 25 maja 2015

Morin Panama ciemna 70%



Dziś będziecie mieć okazję poodkrywać wraz ze mną kolejny punkt na czekoladowej mapie świata. Dopiero co wróciliśmy z Peru, a teraz za sprawą francuskiej czekoladziarni Morin przeniesiemy się do Panamy. Ten wąski pas lądu pomiędzy Oceanem Spokojnym a Morzem Karaibskim nie jest dużym dostawcą kakao w skali światowej. Według Sekretów Czekolady panamskie ziarna kakao charakteryzują się kremowością i delikatnością. Subtelne smaki wyczuł w Morin Panama 70% organizator styczniowej poznańskiej degustacji, opisując je tak: "W pierwszym momencie uderza karmelowa słodycz, zbalansowana aromatami kakaowo-kawowymi, spod spodu wychodzą lekkie przyprawy. Pod koniec pojawiają się aromaty ziemiste i ściągająca, kakaowa goryczka." Czy również dla nas panamska czekolada okazała się być krainą łagodności?

Sam wygląd Panamy 70% wydał się nam niezwykły. Gładkość tafli czekolady była niecodzienna, nie niosła ze sobą najmniejszego pyłu szorstkości. Poszczególne kostki wyglądały tak, jakby ktoś je pieczołowicie wypolerował. Po podzieleniu tabliczki zaczęliśmy bawić się tą niecodzienną strukturą – okazało się, że pojedyncza kostka zrzucana z kilku centymetrów na pozostałą część czekolady wydawała dźwięk jak przy stykaniu metalu z magnesem. Takie stukanie kostka o kostkę stało się ważnym elementem tej degustacji – Panama po prostu brzmiała! A na dodatek pachniała w intrygujący sposób: trochę było tu pudełka na szachy, wilgotnego piernika i dojrzałych bananów.



Wzięcie pierwszej kostki do ust rzeczywiście równa się przeniesieniu do krainy łagodności. Na dzień dobry wita nas wyrazista owocowa słodycz, jak w smoothie z truskawek i bananów. Po chwili rozpuszczania kęsa na podniebieniu zalewa nas budyniowa gęstwina. Oto nieco przytłumiona słodycz idealnego czekoladowego budyniu – kremowego, bez grudek, aromatycznego. Budyń ten muśnięty został raz po raz karmelowym syropem. Pomiędzy wierszami pojawia się również drobna sugestia cynamonu i słodkich migdałów.

Po feerii słodkich nut stymulacji poddawane są także inne kubki smakowe. Zaczynamy odkrywać goryczkową stronę Panamy 70% (ze szczególnym zaznaczeniem – goryczkową, a nie gorzką!). Pojawia się karmel od strony bardziej palonej, niż stricte słodkiej. Mamy także wyraźną kawowość, mieszającą się z wilgotną ziemistością (ale nadal bardzo gładką i smukłą). Końcówka w tej czekoladzie rzeczywiście niesie ze sobą drobne uczucie ściągania, ale jest ono na tyle nienachalne, że po prostu kojarzy się z czymś odrobinę przypalonym. Spytacie o kwaśne nuty, które tak często odstraszają Was od ciemnych czekolad? Tu kwaskowatości nie było praktycznie w ogóle.

Jeśli miałabym Panamę 70% przyrównać do jednej konkretnej rzeczy, to byłby to lekko przypalony placek z truskawkami. Oprócz grubej, aksamitnie maślanej kruszonki z wierzchu przyozdobiony on został płatkami migdałów, kawową posypką i szczyptą cynamonu. Żeby nie zabrakło tutaj istotnego w całej kompozycji skojarzenia z budyniem – kawałek takiego ciasta to za mało, podano go więc z miseczką naturalnego mocnoczekoladowego budyniu z dodanymi zmiksowanymi bananami. O tak, teraz mamy deser idealny, świetnie odzwierciedlający tą przepyszną, specyficzną czekoladę.

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna.
Masa netto: 100 g.

sobota, 23 maja 2015

Zotter Peru Criollo 70% ciemna 16 godz. vs. 20 godz. konszowania



Trudno stwierdzić, która składowa w procesie tworzenia czekolady jest najważniejsza. Każdy element: od uprawy i zbioru ziaren kakao, przez suszenie i fermentację, po konszowanie i temperowanie – ma istotne znaczenie dla jakości finalnego produktu. Konszowanie jest jednak tym procesem, gdzie jednym z najistotniejszych czynników (prócz parametrów fizycznych) jest CZAS. A że czas to pieniądz, większość popularnych czekolad jest konszowana szybko, byle by zwiększyć wydajność produkcji. Skoro jedną z najistotniejszych funkcji konszowania jest EMULGACJA (o czym poczytacie szczegółowiej w kolejnym akapicie), to chyba już wiecie, po co w tak wielu czekoladach znajdują się lecytyny (będące emulgatorami). Stanowią po prostu istotne ułatwienie (i absolutnie tego faktu nie tępię!).

Czym tak właściwie jest konszowanie? Postaram się wyjaśnić Wam to pojęcie krótko i obrazowo. W fabryce czekolady znajdują się różnej konstrukcji maszyny zwane konszami, które w podwyższonej temperaturze pieczołowicie mieszają  surowce kakaowe wraz z cukrem (lub nie), a wypadku czekolad smakowych także z innymi dodatkami (np. z mlekiem). Dzięki ciepłu tarcia wszystkie te składniki pozostają płynne. Podczas konszowania  odparowywana jest woda, oraz częściowo wytracany kwas octowy i garbniki – przez to czekolady nie są zazwyczaj aż tak nieznośnie kwaśno-gorzkie jak potrafią być ziarna kakao. Dochodzi  również do ujednolicania całej masy i nadawania jej gładkości  - dzięki temu jedząc czekoladę odczuwamy kakao i cukier jako jedność. Przy bardzo długim konszowaniu dochodzi do coraz to mocniejszych zmian w przenikaniu się cząstek, co ma istotny wpływ na strukturę i smak czekolady.

Oczywistością jest różnica w smaku pomiędzy konszowaną kilka godzin tanią deserówką z dolnej półki a chociażby Zotter High-End 96%, gdzie proces konszowania trwał 34 godziny. Przy takich skrajnościach wszystko przedstawia się inaczej i basta. Czy jesteśmy jednak w stanie wychwycić niuanse dwóch  czekolad o identycznej zawartości  kakao jednej odmiany, pochodzących z tego samego regionu – różniących się jedynie czterema godzinami konszowania? Do takiego degustacyjnego eksperymentu zachęca nas Zotter, oferując duet czekolad z 70-procentową zawartością kakao odmiany Criollo z peruwiańskiego regionu Amarru. Jedna z czekolad była konszowania przez szesnaście, a druga przez dwadzieścia godzin. Musiałam podjąć to wyzwanie, tym bardziej, że przecież to czyste Criollo… Boskie Criollo!

Do degustacji przystąpiliśmy tuż przed powrotem z Majówki w Beskidzie Małym. Nie wątpiłam, że doznania związane z tymi czekoladami będą wyjątkowe – co miało ulżyć nam w opuszczaniu gór na kolejny miesiąc. W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że Zotter mógłby pokusić się w serii Labooko Contest o małe nadruki na złotko-papierkach z nazwą konkretnej czekolady. O ile odróżnienie od siebie czekolad ryżowych było oczywistością, to w przypadku wyglądających niemalże identycznie tabliczek łatwo o pomyłkę (różnica w odcieniach dziś opisywanego duetu była w rzeczywistości jeszcze mniejsza niż na zdjęciu – praktycznie żadna). Bardzo nie chciałabym pomieszać kiedyś dwóch tabliczek i nie wiedzieć, jak się do której ustosunkować. Przecież cała seria Labooko Contest ma w dużej mierze służyć porównaniom!




Przygodę rozpoczęliśmy od czekolady konszowanej 16 godzin, zwanej dalej pieszczotliwie 16-stką. Wzięta w dłoń wydaje się krucha i gładka, a pachnie właśnie gładziutkim, słodkim masełkiem. Identyfikujemy również woń czerwonych owoców oraz kawę z mlekiem. Co dalej, co więcej? Po prostu przejdźmy do smaku.

Pierwszy kęs 16-stki rozpoczyna niekończącą się salwę westchnień. W ustach rozpościera się bowiem niewyobrażalnie pyszna i aksamitna słodycz, wręcz szokująca. Wyczuwamy słodziutkie truskawki, rwane prosto z ogrodu – jeszcze z rosą, pachnące żyzną glebą. Potem do akcji wkracza solidnie wykonane cappuccino. To mocne espresso otwierające przed nami bogactwo dobrej kawy, przyozdobione ubitym tłustym mlekiem, lekko posłodzone surowym cukrem trzcinowym. Dalej pojawia się drobna sugestia czarnej porzeczki, a następnie wyraźne uderzenie moreli. Moreli, których nie kupicie w markecie. Tutaj wyczułam nasze polskie morele, ze starego ogrodu, krucho-soczyste, bosko aromatyczne i wspaniale dojrzałe.

Ahh… Przez cały czas degustacji tej czekolady zanurzamy się w niezwykłym aksamicie, bez cienia szorstkości. Na końcu pojawia się gładka gęstwina bitej słodkiej śmietany. Finisz, będący idealną ozdobą dla deseru ze świeżych owoców, spożywanego w pogodnym letnim ogrodzie, w towarzystwie pysznego cappuccino.

Mój Ukochany bezapelacyjnie stwierdził, że jeżeli ktoś ma wyraźne obiekcje wobec czekolad „gorzkich”, to po degustacji 16-stki na zawsze się ich wyzbędzie. Ta tabliczka zdaje się być nawet lepszą „terapeutką gorzkości” od Morin Sao Tome Uba Budo – ponieważ słodycz w niej zawarta jest prawdziwie wykwintna i delikatna, bez żadnych ostrzejszych nut. To czysty słodki aksamit. Wbrew pozorom w tej czekoladzie nie działo się nie wiadomo jak dużo , lecz swoimi wyraźnymi nutami smakowymi idealnie uderzała w nasze czułe punkty. To było genialne…

Jeszcze nie zdążyliśmy wyjść z szoku po 16-stce, a już wyciągnęliśmy ręce w stronę 20-stki. Jak porównywać, to porównywać – raz po razie. Od pierwszego niuchnięcia dłużej konszowana koleżanka wydała się nam być odrobinę mroczniejsza. W strukturze zdaje się mieć również coś z kruchości (ale jednocześnie sprawia wrażenie bardziej zwartej niż 16-stka) i wydaje się być mniej gładka. Kęs wzięty do ust przekonuje nas o tym, że 20-stka jest bardziej szorstko-oblepiająca niż 16-stka. Ta szorstkość wydaje się być absurdalna biorąc pod uwagę cel technologiczny wydłużonego konszowania. Jest to jednak ta specyficzna „gładka szorstkość”, spotęgowana przez uczucie lepkiej gęstwiny.

W 20-stce odnajdujemy również wiele słodyczy, ale ma ona inny wymiar niż w poprzedniczce. Bardzo wyraźnie wyczuliśmy banany. Dojrzałe, lecz nie sczerniałe. O tak, to zdecydowanie była bananowa słodycz – wraz z charakterystycznym dla konsumpcji tych owoców odczuciem zamulenia. Słodycz w 20-stce była bowiem nieco przytłumiona, jakby przypudrowana. Kolejnym owocem, jaki pojawia się w tej czekoladzie jest czarna porzeczka z całą swoją intensywnością i naturalną kwaskowatością . Ta sugestia jest bardzo wyraźna. Znów mamy więc owocowy deser, ale złożony z zupełnie innych składników. O ile 16-stka była jedynie lekko porzeczkowa, tak tutaj wraz z bananem czarna porzeczka gra pierwsze skrzypce w kwestii owocowych nut.

Kolejnym skojarzeniem jest ziołowość. Akcenty lekko cierpkie i kwaskowate podlane sporą dozą słodyczy. Na myśl przychodzi napar z górskich ziół pity w schronisku we włoskich Alpach Retyckich parę lat temu. Albo – jeszcze bliżej – marokańska zielona herbata z miętą, tym hojniej posłodzona, im wyżej nad poziomem morza się znajdowaliśmy.

Obie tabliczki łączyły nuty czarnej porzeczki i wyjątkowa słodycz, choć zaprezentowana w innych wymiarach. Choć po 20-stce z definicji spodziewałam się większej gładkości, okazała się bardziej szorstka i wytrawniejsza niż 16-stka. Być może przez to, że nie znalazłam w 20-stce tylu nut mlecznych, co w 16-stce, a kawa została tutaj zastąpiona przez zioła. W obu czekoladach odnalazłam również nuty słodkich orzechów: nerkowców, makadamia, migdałów.

Te czekolady łączy tak wiele, a dzielą je jedynie cztery godziny. Tak dużo i tak mało. Nie spodziewałam się, że poczyni to naprawdę istotną różnicę – a na dodatek inną, niż mogłabym przypuszczać. Niesamowite jest to, jak można bawić się czekoladą – zmieniając pozorną drobnostkę w procesie jej wytwarzania, znacznie modyfikujemy całość. Dlatego właśnie świat czekolady jest magiczną krainą, którą można odkrywać bez końca. Duet czekolad z Peru Amarru zafundował nam niezapomniane doznania, to było naprawdę przepyszne...

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sól.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 608 g.
BTW: 10/46/35