poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Chocolate Amatller ciemna 85% z Ekwadoru


Po zejściu z Holubnika kierowaliśmy się w stronę Cernej Hory. Tu krajobrazy już znacznie się zmieniły - drzewa iglaste i torfowiska całkowicie zdominowały okolicę. Wszak zawsze kojarzyłam taką roślinność z Izerami, a tymczasem na początku naszej wędrówki zupełnie zaskoczyły mnie walory Jizerohorskich Bucin. Na Siodle Holubnika położonym pomiędzy dwoma wyżej wymienionymi szczytami znajdowała się zadaszona budka z ławkami i stolikiem. Postanowiliśmy zatrzymać się tam na czekoladę i... to był najlepszy wybór! Ledwo zdążyliśmy wyjąć termos z kawą z plecaka, by nad Cerną Horę wstąpiły gęste chmury, a dookoła poczęły rozlegać się złowrogie, przeciągłe grzmoty. Burza! My schronieni pod jedynym dostępnym zadaszeniem w okolicy rozkoszowaliśmy się tym żywiołem. Zajęliśmy się degustacją czekolady cierpliwie czekając, aż burza przejdzie.


Tabliczka barcelońskiej marki Chocolate Amatller to jedna z moich czekoladowych pamiątek z lutowego urlopu. Wraz z wieloma innymi czekoladami została zakupiona na lotnisku w Madrycie. Ekwadorska single-origin o 85% zawartości kakao okazała się być jedynym produktem Chocolate Amatller jaki wpadł w moje ręce. Wprawdzie chciałam dla porównania nabyć analogiczną Ghanę, ale koniec końców do samolotu do Berlina wsiadłam tylko z Ekwadorem.

Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać po tej marce. Imponowała informacja, iż historia marki sięga 1797 roku, zaś raził fakt, iż w wielu czekoladach o niższej zawartości kakao niż mój egzemplarz spotkać możemy odtłuszczone kakao w proszku.



Wąchając tabliczkę najpierw poczułam zachwyt, gdyż zdał mi się on bardzo dynamicznie kwiatowo-owocowy. Kilka sekund obcowania z ową wonią sprowadziło mnie jednak na ziemię. Czekolada sprawiała wrażenie mocno perfumowanej, przypominała wiśnie w galaretce otoczone tanią czekoladą z bombonierek. Aż odechciało mi się testować jej smak, poczułam zawód. W smaku jednak okazała się być lepsza, niż zapowiadał zapach.

 Przede wszystkim, w pełnym odkrywaniu nut smakowych przeszkadzała bardzo specyficzna konsystencja czekolady. W przekroju przypominała marmur, okazała się bardzo twarda, szklisto-ostra niczym nóż. Bardzo topornie rozpuszczała się w ustach, tworząc w nich niezwykle gęste i mroczne błoto. To już nie była bombonierkowa czekolada - to coś balansującego na granicy nieznośności, lecz plasującego się o kilka pięter wyżej niż pospólstwo. Kęs tworzył w buzi mokrą proszkową kulę, kleistą, smakiem przypominającą popiół bądź grudę węgla. Mocno ściągająca i wysuszająca praktycznie od samego początku ulepkowatość wywoływała niejednoznaczne wrażenia.


Gdzieś w tym wszystkim rzeczywiście pojawiły się wiśnie, wonne kwiaty, żywiczne nuty, ale przykryje taką warstwą popiołu, iż trudno je nazwać soczystymi czy odświeżającymi. Wyciągnięcie z czekolady jakiegokolwiek bogactwa zostało ponadto utrudnione przez niezwykłą twardość tabliczki. Miałam wrażenie, iż kant kostki byłby w stanie zranić mnie w podniebienie. Nie wiem, czy to tak miało wyglądać... Wolałabym mieć porównanie, czy normalnie prezentująca się tabliczka również niosła by ze sobą takie wrażenia. Czy aby na pewno moja Chocolate Amattler nie była całkowicie wadliwa? Ponoć można dostać ją w jakimś hiszpańskim sklepie w Warszawie, może kiedyś się przekonam...

 Gdy w końcu opuściliśmy już schronienie na Siodle Holubnika po obfitym i nagłym deszczu Cerną Horę spowijała jeszcze mgła, lecz prędko słońce znów przejęło władzę. Cerna Hora nie była widokową górą, w przeciwieństwie do poprzedniczek, lecz i tak znajdowały się na niej ciekawe formacje skalne, położone wśród torfowisk.


Gdy w końcu opuściliśmy już schronienie na Siodle Holubnika po obfitym i nagłym deszczu Cerną Horę spowijała jeszcze mgła, lecz prędko słońce znów przejęło władzę. Cerna Hora nie była widokową górą, w przeciwieństwie do poprzedniczek, lecz i tak znajdowały się na niej ciekawe formacje skalne, położone wśród torfowisk. O wiele bardziej interesujący okazały się jednak położone nieopodal Skalne Vezicky. Kryjące się wśród lasu nie za duże, lecz strzeliste kolumny przyciągały swoim urokiem. Czesi zrobili niesamowity gest w stronę turystów budując drabinki pozwalające bez problemów dostać się na szczyt tak licznych atrakcyjnych skałek Gór Izerskich.

 


 

Dalej podążaliśmy w stronę trzeciego najwyższego szczytu Gór Izerskich (po Wysokiej Kopie i Smreku) - mowa o Izerze 1122 m n.p.m. W jej pobliżu rozpościerały się już charakterystyczne dla Izerów monotonne krajobazy, poprzecinane asfaltowymi drogami przystosowanymi dla ruchu rowerowego. U stóp Izery podziwiać mogliśmy piękne torfowisko, a walory punktu widokowego znajdującego się na jej skałkach szczytowych wprawiały w niewypowiedziany zachwyt.








Skład: masa kakaowa, cukier.
Masa kakaowa min. 85%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 610 kcal.
BTW: 14/51/22

sobota, 27 sierpnia 2016

Zotter Heaven on Earth (Nut Delight) ciemna mleczna nadziewana orzechami laskowymi, migdałami i nerkowcami


Dopiero co w niedzielę 24 lipca wróciliśmy z weekendu w Masywie Śnieżnika, a już parę dni później pakowaliśmy manatki do auta, by w nocy z czwartku 28 lipca na piątek 29 lipca ponownie ruszyć w góry. Mój Mąż miał wolny piątek, więc ja szybko dobrałam urlop i postanowiliśmy zaliczyć parę szlaków, tym razem we dwoje. Gdyby nie Światowe Dni Młodzieży pewnie wybralibyśmy czekający w kolejce Beskid Makowski, a tak musieliśmy postawić na coś innego, z mniej problemowym wyjazdem. Padło na Góry Izerskie, lecz tym razem po czeskiej stronie. Praktycznie całą polską część Izerów zeszliśmy w 2012 roku - czeska pozostawała dla nas zagadką, którą właśnie mieliśmy odkryć.

Przyjechaliśmy w piątek rano do Świeradowa, gdzie przywitała nas... ulewa. Zameldowaliśmy się w naszym pensjonacie, zjedliśmy śniadanie - a deszcz ciągle nie przestawał padać. Mój Mąż był już nieźle zdenerwowany. Czy cokolwiek wyjdzie z trasy zaplanowanej na ten dzień? Ja ciągle miałam nadzieję, wszak pogoda w górach potrafi zmieniać się jak w kalejdoskopie. Niczym się nie przejmując zaparzyłam kawę i wyciągnęłam Heaven on Earth (Nut Delight) od Zottera, licząc na to, że jeszcze otrzymamy tego dnia swoje niebo na Ziemi.



Opis producenta jest wręcz poetycki, bardzo kuszący. Zotter zapewnia nas m.in. o "crescendo orzechowych aromatów" czy "zapierającej dech w piersiach mlecznej czekoladzie". Nut Delight to kuwertura z ciemnej mlecznej czekolady o 60% zawartości kakao, kryjąca w sobie nugat z drobno zmielonych prażonych orzechów laskowych położonych na bazie z ciemnej czekolady, wzbogacony o kawałki migdałów i nerkowców, doprawiony cynamonem, wanilią, kardamonem i anyżem. Dla fanów orzechów to rzeczywiście może być niebo na Ziemi. A że ja jestem takową fanką, koniecznie musiałam sprawdzić to na własnym podniebieniu (zwłaszcza po degustacji Thousand Layer Nougat).

Czekolada pachniała bardzo intensywnie orzechowo, oczywiście był to w pełni naturalny zapach, lecz bardzo esencjonalny. Pierwsze skrzypce grały orzechy laskowe idealnie skomponowane z bogatym aromatem kakao, sprawiając wrażenie leśności, świeżości i zmurszałości zarazem. Przekrój nadzienia posiadał dość ciemną barwę, jednoznacznie wskazującą na obecność ciemnej czekolady w środku. Wnętrze było miąższyste, zbite, zwarte. Dominowały w nim drobno zmielone orzechy laskowe wymieszane z ciemną czekoladą. Raz po raz pojawiały się większe okruchy migdałowe. Wygląd Nut Delight sprawia, że wszystkim orzechożercom ślinka pocieknie do pasa.



Ciemna mleczna czekolada jest jak zawsze u Zottera po prostu przepyszna. Stanowi idealną kuwerturę pasującą do wielu nadzień, świetnie chłonie nuty przebijające się od spodu - tutaj przesiąkła orzechami, co sprawiło, że stała się jeszcze bardziej smakowita.

Środek wydaje się rzeczywiście ulepiony z mielonych orzechów laskowych obtoczonych w ciemnej czekoladzie. Dzięki temu, ów nugat przypomina orzechowe smarowidło do pieczywa domowej roboty, niedoprowadzone do idealnej gładkości, surowe. Sama fuzja orzechów laskowych z kakao jest tak intensywna, że są smaczną prostotą zdominowała całą kompozycję. Możemy bez przeszkód napawać się orzechowością.

Większe cząstki migdałów bez problemu odnajdujemy w znacznej ilości (według składu powinny być to również nerkowce), lecz bez znajomości składu ciężko by mi było zidentyfikować inne orzechy niż laskowe. Mąż przyznał mi rację. Wszystko jest tak bardzo laskowe, że wyróżnienie jakichkolwiek innych elementów stało się naciągane. Po prostu coś tam chrupie podczas degustacji, ale smakuje laskowo. Nie mogłoby być inaczej, skoro zostało wtopione w tak intensywnie laskowe tło.



Nie wiem, czy nazwać wadą czy też zaletą niemal zupełny brak wyczuwalności przypraw. Być może dały one umiejętny popis swych sił wyłuszczając jeszcze mocniej orzechowość. Może. Nie byłam jednak w stanie wyróżnić ich spośród orzechowego oceanu, a chyba powinnam to zrobić - skoro producent w opisie Nut Delight wyraźnie wspomina o cynamonie. Kocham zarówno orzechy, jak i przyprawy korzenne, więc pozostałam w kropce. Raczej życzyłabym sobie, aby i te drugie dały popis, choćby maleńki.

Mimo wszystko Thousand Layer Nougat bardziej mnie urzekł, był nietypowy. Nut Delight jest wprawdzie niezwykle orzechowy, ale na tyle prosty w swej orzechowości, na tyle nierewolucyjny - że przypomina batona. Bardzo dobrego, ale jednak batona. Dlatego też, Nut Delight będę zdecydowanie polecać jako przerywnik i dopalacz w trakcie wysiłku fizycznego.

A nasze niebo na Ziemi? Czekolada była smaczna, ok, ale niebo miało się dopiero zacząć... Gdy wsiedliśmy do auta kierując się w stronę czeskiej miejscowości Hejnice przestało padać. Pogoda diametralnie się zmieniła i...


Taką aurę zastaliśmy po przejeździe do miasteczka Hejnice.


Po pozostawieniu za sobą panoram pośród łąk otaczających Hejnice, przedzieraliśmy się przez aromatyczny i spokojny las, coraz wyżej i wyżej.


...aby w końcu osiągnąć skalisty Oresnik 800 m n.p.m., ze stromym podejściem na sam szczyt.



Dalej urzekł nas Wodospad Stolpichu...


...oraz kolejne skałki z pięknym widokiem - Krasna Mari.


Następnie czekała nas chwila marszu asfaltową drogą pośród lasu, ale warto było zasuwać po takim podłożu by dojść do niesamowicie urokliwego miejsca - oto Ptasi Koupy 1013 m n.p.m.


A takie były widoki z Ptacich Koup.




Niedaleko Ptacich Koup leży kolejny szczyt - Holubnik 1070 m n.p.m., również zwieńczony skałkami. Dodam, że wszędzie roiło się od ogromnych, przepysznych jagód...


Na Holubniku... Oj tak, góry to moje prawdziwe Niebo na Ziemi!!!



Skład: surowy cukier trzcinowy, orzechy laskowe 20%, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, migdały 5%, orzechy nerkowca 5%, masło, odtłuszczone mleko w proszku, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia, cynamon, kardamon, anyż.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 621 kcal.
BTW: 11/46/36

czwartek, 25 sierpnia 2016

Lindt Creation Sublime Mint ciemna 47% nadziewana kremem migdałowo-mlecznym, sosem miętowym i kruszonym ziarnem kakao


Droga z Górnej Morawy do Jodłowa przebiegała w totalnym spokoju. Słońce chyliło się ku zachodowi, na szlaku nie było nikogo prócz nas. Świerszcze grały niesamowitą symfonię, powietrze pachniało świeżością łąki i lasu. Do auta doszliśmy równo z zapadnięciem zmroku. Aż nie chciało się wierzyć, że rano przemierzając tą samą trasę w drugą stronę byłam dosłownie wściekła. Teraz zrelaksowałam się na maksa... Chłonęłam każdą sekundę. To jeden z tych dni, w których z każdej chwili wyciska się wszystkie soki. Jadąc z Jodłowa na nocleg do Międzylesia, pośród ludzkich osad położonych w samiutkim lesie, w jednej z nich odbywała się wiejska impreza z DJ-em na świeżym powietrzu. To wyglądało wręcz irracjonalnie. Do naszego pensjonatu dotarliśmy równo o dwudziestej drugiej. Właściciel tylko przekazał nam klucze, polał w barku campari i już zaszyliśmy się w pokoju, zaraz po prysznicu i szklaneczce campari zapadając w błogi sen.



W niedzielę 24 lipca czekał nas powrót do domu. Nie mieliśmy jednak zamiaru tak po prostu zwinąć manatków, ponieważ dysponowaliśmy jeszcze odrobiną czasu. Postanowiliśmy zwiedzić Twierdzę Kłodzko. Weronika wprawdzie kiedyś już tam była, jednak mój Mąż i ja postanowiliśmy nie odpuścić - wiele razy byliśmy w Kłodzku przejazdem, za czasów bez samochodu było ono naszym częstym punktem przesiadkowym - a nigdy nie było okazji zwiedzić największą atrakcję miasta. Po zakupieniu biletów czekaliśmy na wejście naszej grupy, a czekanie umililiśmy sobie kawą i czekoladą.


Lindt Creation Sublime Mint (100 g) otrzymałam od Mamy na Dzień Dziecka. W dobie redukowania przez Lindta gramatury tabliczek Creation byłam przekonana, że jest to po prostu odmieniona wersja niegdyś próbowanej Lindt Creation Mint Supreme (150 g). Po porównaniu składów okazało się, że jednak są to dwa różne produkty, nie różniące się jedynie opakowaniem i rozmiarem.

Sublime Mint charakteryzuje się niską zawartością kakao tj. 47% (podobnie jak większość tabliczek Excellence), zaś Mint Supreme była solidną siedemdziesiątką. No, może nie do końca taką solidną - w jej składzie wysoko plasowało się  odtłuszczone kakao w proszku, którego na szczęście nie uświadczymy w Sublime Mint. Pomimo niższej zawartości ogólnej masy kakaowej Sublime Mint ma krótszy i odrobinę przyjaźniejszy skład. W obu wypadkach nadzienie składa się z dwóch warstw - miętowego musu i migdałowego-mlecznego kremu, jednakże w Sublime Mint dodatkowo zatopiono w białej części drobinki kruszonych ziaren kakao. W obu przypadkach mięta występuje jako naturalny aromat miętowy (to nie Zotter, suszków i olejków nie uświadczymy...).



Zapach Sublime Mint jest zachęcający, naprawdę przyjemny. Nie cechuje się przytłaczającą wonią czekoladek miętowych. Zamiast tego niesie ze sobą miły poniuch świeżości, położony na zwyczajnej (lecz smacznej), soczystej czekoladzie deserowej. Ten nieprzekombinowany aromat wydaje się apetyczny w swej prostocie. Po przegryzieniu kostki i obnażeniu jej wnętrza dostrzegamy, iż pod średniej grubości warstwą czekolady kryje się dwuczęściowe nadzienie - u góry mamy cieńszą warstwę zabarwionego chlorofilami miętowego musu, zaś na dole plasuje się gruba połać mazistego kremu na bazie mleka i migdałów. To właśnie w tym ostatnim miejscami możemy dojrzeć bardzo drobne plamki kruszonych ziaren kakao.

 Dawno już nie jadłam Lindta, a ta czekolada dała mi sporo prostej radości i przypomniała mi, dlaczego niegdyś Lindt był moją ulubioną marką. Czekolada pomimo niskiej zawartości kakao była najzwyczajniej w świecie smaczna, przyjemne tłusta i słodka, z wyraźnym soczystym kakaowym zacięciem. Miętowy akcent był wyraźny, ale nieprzesadzony. Wprawdzie nie była to boska herbaciana miętowość, do cna autentyczna, tak jak w miętowych Zotterach - ale i tak swobodnie mieściła się w moich granicach tolerancji dla miętowych słodyczy. Lekkie miętowe perfumy doskonale leżały na skórze z deserowej czekolady. Sam mus był przyjemnie soczysty w swej strukturze, nie wylewał się i nie zalepiał. Nazwa produktu idealnie do niego pasuje.


Biały krem na całe szczęście bazował na maśle, a nie ma tłuszczu palmowym. Lindt lubi mieć wyskoki z tłuszczem palmowym, na szczęście powstrzymał się od nich przy Sublime Mint. Tłuste, przede wszystkim mleczne w smaku nadzienie, ma w sobie jedynie lekki migdałowy akcent, dodatkowo podparty wanilią (bleh, niestety waniliną...). Pomimo znacznej grubości odchodzi na trzeci plan za wiodącymi prym czekoladą do pary z miętą. Myślę, że główną rolą tej warstwy nadzienia było stanowienie nośnika dla kruszonego ziarna kakao. Wprawdzie owe nibsy były niezwykle mikre i w gruncie rzeczy nieliczne, ale świetnie urozmaicały kompozycję. Dopełniały soczystości kompozycji, wzmacniając ją o dodatkowe kakaowe nuty.

Sublime Mint świetnie komponowała się z kawą, a dzięki swej świeżości dobrze sprawdziłaby się na szlaku w ciepły dzień. Przyznam, że podchodziłam do tej degustacji jak pies do jeża, ale jednak zostałam miło zaskoczona. Fajerwerków nie otrzymałam (za dużo już pojadłam lepszych czekolad, żeby Lindt mógł mi takowe zafundować), ale z zadowoleniem sięgałam po kolejne kostki. Jeśli nie boicie się mięty, bez obaw sięgajcie po tą czekoladę (a na półkach sklepowych widują ją dość często).


Spacer po Kłodzku.

W korytarzu kontrminerskim.

Dawny szpital.

Panorama Kłodzka widziana z murów Twierdzy.


Co zaś z Twierdzą Kłodzko? Jej zwiedzenie polecam wszystkim, tak jak zresztą w ogóle odwiedzenie Sudetów i eksplorowanie ich tajemnic. Sudety pełne są zagadek i ciekawostek. Nie trzeba być wcale fanem gór by doskonale bawić się w Sudetach. To kopalnia historycznych rewelacji. Zapraszam serdecznie! Zwiedzanie Twierdzy Kłodzko podzielone jest na dwie części: podziemną i naziemną - każda niesie ze sobą moc wrażeń i wiele ciekawych opowieści.

Na zwiedzenie niedawno otwartych korytarzy podziemnych pod Kłodzkiem już zabrakło nam czasu... Ale co się odwlecze to nie uciecze!




Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, mleko w proszku, cukier inwertowany, syrop glukozowy, migdały, sorbitol, laktoza, kruszone ziarno kakao 0,8%, lecytyna sojowa, naturalny aromat miętowy, chlorofile, chlorofiny, wanilina.
Masa kakaowa min. 47%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 543 kcal.
BTW: 4,8/34/51