piątek, 28 kwietnia 2017

Zotter Mango + Wild Berries jogurtowa z mango z dyskiem malinowo-jagodowym


  Na Niedzielę Wielkanocną zaplanowaliśmy niezwykle widokową, bardzo reprezentatywną pętlę po Gorcach. Wyruszając z Lubomierza - Przełęczy Przysłop - mieliśmy najpierw udać się na Gorc i znajdującą się na szczycie wieżę widokową. Jednakże poranek był dość pochmurny i nauczeni poprzednimi dniami zdecydowaliśmy się odwrócić trasę - Gorc zostawiając sobie na koniec. W piątek i sobotę to popołudnia były najbardziej pogodne. Dziś opisywaną czekoladę jedliśmy właśnie na Gorcu, w niedzielne popołudnie.

 Wybór padł na zotterowską Mitzi Blue nie za bardzo pasującą do panującej aury, ale za to wprowadzającą w nią trochę żywszych barw. Oto zakupiona na biokredens.pl - czekolada jogurtowa z mango z małym dyskiem z owoców leśnych (jagody i maliny).


Duży dysk składem przypomina ten z Passion Fruit + Caramel, choć tu oczywiście zamiast marakui mamy mango (kolejne cudowne wspomnienie z Kolumbii, ah!). Przyznam jednak, że choć marakuja w wyżej przytoczonej czekoladzie nie spełniła moich oczekiwań, tak tutaj mango jeszcze mniej mnie usatysfakcjonowało. Duży beżowy dysk był dla mnie przede wszystkim jogurtowy, w mleczny sposób kwaskowaty. Owocowość odznaczała się, jednak nie robiła furory i nie mam pewności, czy bezapelacyjnie zdefiniowałabym obecny tutaj owoc jako mango. Przyjemnie jadło się taką orzeźwiającą, nietypowo słodką czekoladę na szlaku, ale ja życzyłabym sobie większego kopa płynącego wprost z mango.


Jak tym razem spisał się mały dysk? Czy również będę musiała narzekać na bezwzględne proporcje smaków? Niestety tak. Wyróżniający się niebywałą intensywnością kolorów mały dysk rozpływa się w ustach inwazją boskich jagód i malin. Naturalnie słodkie, bardzo wyraziste - przypominają najlepszy owocowy koktajl. Mały dysk jest niezwykle esencjonalny i chciałoby się go o wiele więcej. Owocowość dużego dysku wypada w porównania do maleństwa naprawdę blado.


W Mango Tango mango lepiej spełniło swoją rolę, tworząc wraz z ciemną czekoladą ciekawą iluzję dyni. Bez wątpliwości jednak stwierdzę, że mango lepiej wypada u Zottera w tabliczkach Handscooped - z czego najbardziej przypadły mi do gustu Mango and Mace oraz Yummy! Meals For Schools. Po degustacji Mango + Wild Berries pragnę Labooko z malinowo-jagodowym miksem!

Start z Przełęczy Przysłop w Lubomierzu jeszcze nie zwiastował tego, co spotkamy wyżej.


Przepiękna aura na Jaworzynce, ale już pojawił się śnieg.



Uroki polany Białe Skały.



Na Gorcu Troszackim widoczność znacznie się pogorszyła.

Krokusy na Hali Turbacza jeszcze dzień wcześniej nie były otulone śniegiem.

Jaworzyna Kamienicka. Niestety na wcześniejszych polanach tuż za Turbaczem, z których zazwyczaj rozciąga się piękny widok na Tatry - nie było widać zupełnie nic. Akurat zastała nas tam śnieżna zadymka.


Tatry pojawiły się dopiero przy polanie Beniowe i był to jedyny widok na nie tego dnia.

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone mango 9%, odtłuszczone mleko w proszku, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), suszone maliny 1%, suszone jagody 1%, lecytyna sojowa, wanilia, sól.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 573 kcal.
BTW: 2,6/38/55

wtorek, 25 kwietnia 2017

El Market Colombia Uchuva Picante ciemna 53% z miechunką i chili


W Niedzielę Wielkanocną również znaleźliśmy się w schronisku na Turbaczu, choć podążając tam zupełnie inną drogą niż dnia poprzedniego. Na trasie z tego dnia skupię się w kolejnych wpisach, dziś umieszczając na końcu notki zdjęcia z dalszego przebiegu trasy z Wielkiej Soboty. W niedzielę również oddaliśmy się degustacji czekolady pod Turbaczem, tym razem dokonując jej w murach schroniska, bowiem pogoda była bardziej kapryśna niż dnia poprzedniego. Żeby odczarować tę bardziej zimową niźli wiosenną aurę, sięgnęłam po wspomnienie Kolumbii - tabliczkę zakupioną na lotnisku El Dorado w Bogocie. Spośród licznej oferty kolekcji Chocolates Exoticos de Colombia marki El Market (opakowania inspirowane sztuką Barniz de Pasto) wybrałam tylko jeden egzemplarz, który najbardziej mnie zainteresował.
 

Po samej czekoladzie nie spodziewałam się niczego górnolotnego - to tylko 53% deserówka, no ale jednak wykonana z kolumbijskiego kakao. Najbardziej intrygował mnie zastosowany dodatek - suszone owoce miechunki (physalis), dodatkowo doprawione chili. Dotychczas jadłam tylko jedną czekoladę z udziałem tego owocu, była to Lindt Excellence Physalis. Podczas wyprawy do Kolumbii miałam okazję spróbować świeżych miechunek - było to na plantacji kawy Don Manolo, gdzie jako przekąskę podano nam zmrożone owoce, które smakowały genialnie! (Nawiasem mówiąc, większość świeżych miechunek dostępnych w polskich marketach sprowadzanych jest właśnie z Kolumbii - sprawdziłam!).


Nasza 80-gramowa tabliczka okazała się być dość błyszcząca, pachniała słodko i orzeźwiająco zarazem. Sama czekolada rozpuszczała się w ustach bardzo szybko, niczym czekoladowy sos czy likier. Słodka maź wypełniała buzię pieszcząc aromatycznym bukietem kakao, łagodnym, lecz w pełni satysfakcjonującym szczególnie po wysiłku fizycznym. Tak jak przypuszczałam - czekolada nie zafundowała nam złożonego bogactwa doznań, ale jej ciekawa konsystencja przypominająca czekoladową lawę wraz z jej likierowo-kakaową słodyczą była po prostu przyjemna w swej prostocie.


Jak widać na powyższym zdjęciu, na spodzie tabliczki widoczne są liczne wybrzuszenia - oto właśnie suszone miechunki - całe owoce oraz ich fragmenty. Gdy po roztopieniu się czekoladowej słodkiej lawy docieramy do owoców, są one miłą niespodzianką. Nieprzesuszone, lecz nadal jędrne i soczyste, orzeźwiająco kwaskowe, specyficznie słodkie - po spróbowaniu świeżej miechunki z łatwością potrafiłam odgadnąć, że to właśnie ten owoc. Miechunka bądź co bądź trudna jest do porównania z innym smakiem, mieszcząc w sobie nuty jabłek, kaki, brzoskwiń i nie wiadomo czego jeszcze. Już sama oryginalność miechunki czyniła tabliczkę ciekawą, ale to nie koniec!


Przecież mamy jeszcze chili! Chili zaskakuje, wypływając na wierzch w trakcie ciamkania orzeźwiającego physalis. Nie jest bardzo mocno, ale i tak bezsprzecznie wyczuwalne, doskonale zgrywając się z czekoladową lawą (jakże to sformułowanie doskonale pasuje do tej tabliczki, szczególnie teraz, gdy do głosu doszło jeszcze chili!). Zawadiacka pikantność nadaje czekoladzie zupełnie nowej twarzy, uzupełnia jej słodycz i rześkość owoców, nadając temu, co najpierw wydawało się proste - oryginalnej złożoności.


El Market Colombia Uchuva Picante to ciekawa kompozycja, która doskonale spisała się w górskich warunkach. Dodała energii, orzeźwiła, a także rozgrzała do dalszego marszu. Egzotyczne smaki zaintrygowały i sprawiły, że na pewno zapamiętam na długo tę barwnie opakowaną tabliczkę - jedną z wielu czekoladowych pamiątek z ukochanej Kolumbii.

Na Turbaczu.

 Z Turbacza na Stare Wierchy.


Okolice Maciejowej.

Powrót do Niedźwiedzia przez Olszówkę.

Skład: cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, suszone miechunki, chili, lecytyna sojowa non-GMO, naturalny aromat waniliowy.
Masa kakaowa min. 53%.
Masa netto: 70 g.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Zotter Passion Fruit + Caramel jogurtowa marakujowa z karmelowym dyskiem


W Wielką Sobotę wstaliśmy o piątej rano, aby po pożywnej owsiance wyruszyć z Niedźwiedza na szlak prowadzący nas bezpośrednio na Turbacz. Planowaliśmy powrót do Niedźwiedzia przez Stare Wierchy, Maciejową i Olszówkę. Schemat naszej trasy odnajdziecie tutaj. Podczas podejścia pod schronisko na Turbaczu napawaliśmy się ciszą lasu, raz po raz sycąc oczy malowniczymi widokami z gorczańskich polan.

Po dobrych kilku godzinach marszu dotarliśmy do schroniska, skąd nieśmiało spoglądały na nas nie tak odległe Tatry. Nie było zbyt zimno, toteż postanowiliśmy urządzić sobie degustację na świeżym powietrzu. Wyciągnęliśmy termos z kawą oraz jedną z nowszych Mitzi Blue od Zottera (zakup w
biokredens.pl). Tym razem wybór padł na Passion Fruit + Caramel, czyli duży marakujowo-jogurtowy dysk z małym karmelowym dyskiem. Po wizycie w Kolumbii marakuja zawsze będzie mi się doskonale kojarzyć i we wszelkich marakujowych produktach będę szukać intensywności smaku tego owocu, jakiego doznałam w boskiej Kolumbii. Na razie w Polsce udało mi się to raz - w przypadku piwa Raduga Trapeze Passion Fruit Wheat.


Marakuja pojawiła się już kilka razy w próbowanych przeze mnie kompozycjach Zottera. Jeśli chodzi o Mitzi Blue, były to Eco Rosa oraz Hip Hop, zaś wśród Handscooped: Mango mit Maracujatrauben i niebanalna Passion Fruit and Caramel with Thyme. Marakujowo-jogurtowy dysk w Passion Fruit + Caramel był lekki, z wyraźnym akcentem jogurtu, bez śladu mdłych posmaków - tych już dawno nie odczuwałam w owocowych Zotterach, na szczęście. Duży dysk idealnie nadawałby się nawet na bardzo upalną pogodę - ze swą nienarzucającą się słodyczą i kwaskowatym orzeźwieniem. Poszukując marakujowego kopa byłam nieco zawiedziona, że czysty smak marakui został w dużej mierze przyćmiony przez mleczne nuty płynące z jogurtu. Ciekawą rolę w kompozycji spełniała za to wyrazista wanilia. Duży dysk był smaczny, jednak odbiegał od moich oczekiwań, które to jednak płynęły po prostu ze wcześniejszych doświadczeń i z... tęsknoty.


Jak to niestety w Mitzi Blue często bywa, mały dysk okazał się dużo bardziej spektakularny. Wyjątkowo intensywny karmelowy smak był tak samo słodki, co palony. Stanowił ciekawy kontrast do marakujowo-jogurtowej czekolady, zdecydowanie ją przyćmiewając swoją mocą. Szczególnie ważnym elementem w małym dysku okazał się cynamon, o dziwo stojący na samym końcu składu. Duży dysk chłodził, a mały grzał, wręcz wrzał! Mały dysk kojarzył mi się nieco z karmelową czekoladę w G.Nuss.Tafel Mandel, co tym bardziej wpływało in plus. 

Ileż to razy będę narzekać na proporcje w Mitzi Blue... Chyba tylko w przypadku, gdy marakujowej części odebrano by sporo jogurtowości, byłabym w stanie przystać na zastosowane proporcje w Passion Fruit + Caramel. W stanie obecnym, z całego serca popieram karmel!

Podchodzimy z Niedźwiedzia w stronę Orkanówki.

Gorce czekają na nas!

Z Ukochanym na Turbaczyku. Jedno z wielu urokliwych miejsc w Gorcach.

Podejście na Czoło Turbacza.

Nie trzeba jechać do tłocznej Doliny Chochołowskiej żeby podziwiać krokusy - tutaj na Hali Turbacza.

Na jednej z ławeczek degustowaliśmy dziś opisywaną czekoladę - z widokiem na Tatry.

A tym poprawiliśmy w schronisku po czekoladzie - przysmak gorczański i wiśniówka.

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone marakuje 9%, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka, proszek karmelowy 4% (odtłuszczone mleko, serwatka, cukier, masło). pełne mleko w proszku, lecytyna sojowa, pełny cukier trzcinowy, wanilia, sól, cynamon.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 575 kcal.
BTW: 2,8/37/58

piątek, 21 kwietnia 2017

Cacao Nativa Quetzal ciemna 70% z nibsami kakaowymi


 Podziwiając widoki z Lubonia Wielkiego otworzyliśmy czekoladę, na którą miałam niesamowitą chrapkę. Koleżanka Weroniki przywiozła ją prosto z Meksyku. Taka tabliczka w moich rękach momentalnie przywołała milion wspomnień. Na dodatek nie była to pierwsza lepsza czekolada, ale produkt w pełni rzemieślniczy, wypuszczony spod skrzydeł marki Cacao Nativa. Siedziba firmy mieści się w meksykańskim Chiapas.


 Do produkcji naszej tabliczki użyto oczywiście meksykańskiego kakao. Znajdziemy go w czekoladzie 70%, a dodatkowo wzbogacona została w liczne kakaowe nibsy. Weronika szczególnie mocno cieszyła się na te chrupacze, gdyż próbowane wspólnie tabliczki Maria Tepoztlan przywiezione przez nas z Meksyku bardzo przypadły jej do gustu.


 Tabliczka niestety połamała się podczas trekkingu, co jednak bez żadnych tajemnic odsłoniło przed nami jej niezwykłe wnętrze. Głęboko brązowa czekolada, niczym najszlachetniejsze drewno, podzielona została na klasyczne kostki. W jej wnętrzu iskrzyła się mnogość kakaowych cząstek różnej wielkości, z czego większość była dość spora. Nibsy urokliwie mrugały do nas feerią barw: brązu, czerwieni, fioletu, beżu. Przekrój tabliczki prezentował się przepięknie.


 Czekolada pachniała bardzo delikatnie, lecz specyficznie. Woń kojarzyła mi się przede wszystkim z lekko posłodzonym ziołowym naparem, sporządzonym z mnogości własnoręcznie zbieranych, suszonych na słońcu ziół. Pewnego razu piłam u klientki świeży napar z pokrzywy, skrzypu i kopru - i to było mniej więcej coś takiego, tyle, że z nutą miodu i z dodatkiem jeszcze innych ziół (szałwia? dziurawiec?). Intrygujące, niebanalne aromaty.


 Obawiałam się, że tabliczka dostanie trochę w kość przez relatywnie niskie temperatury podczas trekkingu, ale nie było tak źle - rozpuszczała się w ustach powoli, lecz bezproblemowo. Bez przeszkód mogliśmy delektować się jej bukietem. Tutaj dosłownie - bukietem ziół. Najpierw przez gładką czekoladową masę próbowały przebijać się piołunowe nuty, jednakże szybko złagodzone zostały miodową słodyczą, przechodząc w wyczuwalny w sferze zapachu lekki ziołowy napar. Pokrzywa, skrzyp, koper, mięta, melisa, szałwia, dziurawiec... Może trochę lipy i czarnego bzu... Coś niesamowitego. Ziołowa kompilacja pieściła zmysły, pozostając nadal po prostu dobrą czekoladą ze wszystkimi jej cechami. Specyfika meksykańskiego kakao użytego przez Cacao Nativa niesłychanie mnie urzekła.


 Gdy dodamy do tego jeszcze kakaowe nibsy - zostałam całkowicie kupiona. Kawałki kakao nie zostały przeprażone, idealnie uwalniają swój bukiet spajający się z samą czekoladą. Nibsy podkręcają nuty odnalezione w czekoladzie, stają się dopełnieniem, a przy okazji - chrupiącym urozmaiceniem. Cudownie było rozpuszczać w ustach ziołowo-miodową czekoladę, by na koniec zostawić sobie do chrupania przepyszne nibsy, lekko goryczkowe, nadal pięknie bogate w smak. Połączenie przewrotnego zdecydowania i łagodności tej kompozycji przywiodła na myśl wysokiej jakości ziołową nalewkę. Goryczka płynąca z nibsów niosła alkoholowe złudzenie, co podsycało to skojarzenie.

Degustacja meksykańskiej czekolady w urokliwych okolicznościach polskiej przyrody była prawdziwą rozkoszą. Rozbudziła mnóstwo wspomnień związanych z naszą podróżą do Meksyku, ale także pozwoliła cieszyć się chwilą, w naszych pięknych górach. Aż chciało się krzyczeć: chwilo trwaj! Ciekawy efekt po degustacji przyniosła odrobina nalewki jeżynowej domowej roboty, jaką zabrała ze sobą Weronika. Złudzenie ziołowej nalewki wymieszało się z realną owocową nalewką, tworząc bardzo nietypowe zestawienie.


A nasz powrót z Lubonia Wielkiego do Niedźwiedzia był niesamowicie malowniczy - w promieniach popołudniowego, wiosennego słońca... 


 Luboń Wielki za nami...
 A przed nami... Gorce, widoczne ze zbocza Potaczkowej - już wkrótce miały być nasze!


PS A to my rok temu na Potaczkowej i Luboniu Wielkim (1 i 2).
Skład: kakao, nibsy kakaowe, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 80 g.

środa, 19 kwietnia 2017

Cukiernia Szorski ciemna 54% z żurawiną


Z racji, że siedziba firmy w której pracuję znajduje się nieopodal Ostrowa Wielkopolskiego, ostatnio doszło do mnie kilka głosów o ręcznie robionych czekoladach w jednej z tamtejszej cukierni. Ludzie wiedzący o tym, iż pasjonuję się czekoladą, nie omieszkali się poinformować mnie o nowości w tym mieście - choć ja wiem, że "ręcznie robione czekolady" są tylko tanim chwytem. Wszystkie produkty tego typu na polskim rynku są prawdopodobnie robione z tych samych czekoladowych pastylek, czyż nie? (zresztą, pisałam o tym niedawno przy okazji recenzji Cortez). Cukiernia Szorski jest kolejnym miejscem, gdzie można takie tabliczki nabyć. Deserową czekoladę o 54% zawartości kakao, ozdobioną żurawinową posypką, Weronika zabrała na nasz wielkanocny wyjazd w góry.


Dziwnym jest dla mnie fakt, iż na etykiecie tabliczki nie odnalazłam informacji o gramaturze. Nietypowo rozciągnięta tafla może wprowadzić w błąd sugerując, że czekolada jest dość duża. Nie zważyłam naszej tabliczki, więc trudno mi stwierdzić, na ile jej kształt był kolejnym chwytem - sprawiającym, że horrendalna cena jakoś mniej odstrasza. To znaczy, mnie i tak 18 złotych zdecydowanie odstrasza jeśli mowa o czekoladach, które nawet nie leżały koło Prawdziwych. Za taką kwotę Cukiernia Szorski mogła postarać się chociaż o bardziej eleganckie opakowanie, które zachęcałoby do zakupienia czekolady z przeznaczeniem prezentowym.

 
Na pewno brawa należą się za niepożałowanie dorodnych połówek żurawin, które są mięciutkie i autentyczne w smaku, idealnie cierpko-kwaskowate ze specyficzną słodyczą. Zastosowane owoce są wielkim plusem tej słodkości. Nad samą czekoladą trudno się rozwodzić. Łatwo rozpuszcza się w ustach, jest przede wszystkim słodka, posiada mleczny i lekko waniliowy posmak. Wszystko. Proste smaki dobre przed wyjściem na szlak.

Pamiętajcie, tego typu tabliczki nie są Prawdziwymi Czekoladami. Ich "ręczne wykonanie" nie oznacza produkcji od ziarna do tabliczki. Nie mniej jednak zawsze będę powtarzać, że wolę dostać coś takiego niż Milkę.


W Wielki Piątek wraz z Mężem i Weroniką zameldowaliśmy się około południa w pensjonacie U Stóp Gorców położonym w miejscowości Niedźwiedź. Głównym celem naszej wielkanocnej wyprawy były Gorce, jednak pierwszego dnia postanowiliśmy zrobić sobie rozgrzewkę na Luboniu Wielkim (Beskid Wyspowy). Mąż i ja byliśmy tam w zeszłą Wielkanoc i uznaliśmy, że warto pokazać tę górę Weronice, która pierwszy raz pojechała z nami w góry dopiero na majówkę. Luboń Wielki jak zwykle był piękny, ze swym unikalnym podejściem gołoborzem i piękną panoramą szczytową na Beskid Wyspowy. Od Rabki Zdrój w trekkingu towarzyszyła nam urocza suczka, która wymknęła się z czyjejś posesji by... po powrocie do Rabki ze szczytu spokojnie wrócić do domu. Na Luboniu Wielkim otworzyliśmy pewną niezwykłą czekoladę, ale o niej już w następnym wpisie...



Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, żurawina, lecytyna sojowa, wanilia.
Masa kakaowa min. 54%.
Masa netto: nie podano.