sobota, 30 grudnia 2017

Zotter "Boozy Couple" Hemp and Schnapps ciemna 70% nadziewana konopnym nugatem i morelowym ganaszem z morelowym brandy


"Boozy Couple" Hemp and Schnapps stała się częścią czekoladowej rozpusty w dniu urodzin mojego Ukochanego Męża. Publikacja recenzji wypadła idealnie na dzień przed Sylwestrem, kiedy to wiele "boozy couples" pod wpływem "hemp and schapps" będzie świętowało zakończenie kolejnego roku (i wejście w zupełnie nowy). Przyznam, że Zotter nazwą czekolady oraz zgraną z nią grafiką widoczną na opakowaniu, zwiększył znacznie atrakcyjność tej tabliczki. Bez odpowiedniego wypromowania i wyróżnienia jej, przeszłabym obok bez dłuższego zawieszenia wzroku (choć oczywiście i tak kupiłabym ją na biokredens.pl, jak wszystkie nowe Zotter Handscooped).


Dziś opisywana tabliczka składa się z konopnego nugatu położonego na morelowym ganaszu wzbogaconym o morelowe brandy. Całość oblana została ciemną czekoladą o 70% zawartości kakao. Konopny nugat znam już z kilku Zotterów - Hemp Plantation, Artificial Fertilizer For Spirit And Soul, For Flashy Ones (Hempseed and Mocha) - stąd wiem, że jest smaczny, lecz specyficzny i może ciekawie zgrywać się z różnymi dodatkami. Przed zakupem Boozy Couple nawet nie wiedziałam, jak wiele moreli w sobie kryje. Suszone, w formie koncentratu i puree - oraz tytułowego sznapsa - morelowego brandy wykonanego w styryjskiej destylarni Gölles (skąd pochodzi także ocet balsamiczny zawarty w pysznej Gölles Apple Balsamico).

Czekolada pachniała alkoholowo-owocowo, a połączony z ową wonią akcent kakao w pierwszej chwili kierował nasze myśli bardziej w stronę jakiejś malinówki, a nie morelowego brandy. Do pełni aromatu dochodziła jeszcze charakterystyczna, sianowata woń konopnego nugatu. Niecodzienna kompilacja.


W mojej tabliczce konopnego nugatu było mniej, niż morelowego ganaszu. Najpierw zerwałam z góry odrobinę ciemnej czekolady. Przesiąknęła ona już orzechowo-sianowym smakiem leżącego pod spodem nugatu. Była wyważona, średnio słodka, nie tak soczysta jak bywa to w kuwerturach mlecznych o 60% zawartości kakao. Gdy po chwili przeszłam do próbowania konopnego nugatu, jego połączenie z tą ciemną czekoladą wydawało mi się odrobinkę mdłe. Konopny nugat był dość zbity, a w smaku przede wszystkim ziemisty, lekko dymiony, kojarzący się także z sianem i szeroko pojętą orzechowością. Ciekawy, ale gdyby występował solo - mógłby przytłoczyć.

Na szczęście poniżej znajdował się kilka tonów inaczej zabarwiony ganasz, który był również gładszy i... zdecydowanie bardziej soczysty. Do głosu wyraźnie doszły morele, cudnie naturalne, przełamane alkoholem stworzonych z nich samych. Od razu przekształciły lekko mdlące konopie w coś z ciekawą ziemistą nutą, a same pieściły zmysły smakowitą owocowością. O alkoholu chwilami całkowicie zapominałam. Na pewno był mniej wyczuwalny niż w jedzonej tego samego dnia Bread and Roses - przez co morele mogły dać prawdziwy popis. Dobrze, bo kocham morele! (swoją drogą przydałaby się morelowa Labooko).


Nazwa zobowiązuje, toteż po Boozy Couple spodziewałabym się czegoś mocniejszego, bardziej zadziornego. W gruncie rzeczy wyszła z tego łagodna kompozycja, całkiem łatwo przyswajalna. Powiem nawet, że romantyczna Bread and Roses posiadała większego pazura i bardziej zdecydowany charakter. Na pewno dałam się naciągnąć na chwyt reklamowy, a Zotter mógłby tą pijaną parkę bardziej podrasować, o tak. Tylko pytanie czym? Może wkomponować w konopny nugat jakieś niegrzeczne tytoniowe nuty? Owszem, ale same ziarna konopi straciłyby wtedy na autentyczności. Może zwiększyć poziom alkoholu w morelowym ganaszu? Tak, ale czy wówczas morele byłyby tak smakowite?

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, ziarna konopi, morelowa brandy, syrop cukru inwertowanego, suszone morele, koncentrat morelowy, morelowe puree, odtłuszczone mleko w proszku, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), migdały, masło, lecytyna sojowa, słodka serwatka w proszku, sól, pełny cukier trzcinowy, wanilia, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier).
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 548 kcal.
BTW: 7,3/36/43

czwartek, 28 grudnia 2017

Franceschi Carenero ciemna 60%


Ostatnią tabliczką z serii Fina od wenezuelskiej marki Franceschi, jaka została nam do wypróbowania - była opakowana w zieleń Carenero. Tak jak pozostałe reprezentantki kolekcji Fina (Río Caribe i Sur del Lago) Carenero wykonana została z wenezuelskich ziaren Trinitario, których zawiera 60%. Tym razem, kakao zostało wyhodowane w regionie Barlovento, leżącym w stanie Miranda. Miranda położona jest w centralnej części wybrzeża Wenezueli. Kakao z Barlovento znam już z Pralus Venezuela Trinitario 75% oraz unikatowej Willie's Cocoa El Blanco Venezuelan 00. Wszystkie tabliczki Franceschi zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


Spośród dwóch cienkich 30-gramowych tabliczek jedna trafiła w ręce mojego Męża, a druga w moje. Carenero pachniała słodyczą bananów przełamaną ziołowo-przyprawowym akcentem, kojarzącym się z lukrecją - a ściślej - już nawet z samymi lukrecjowymi cukierkami.

W ustach Carenero rozpuszczała się gęsto i soczyście, ale była przy tym specyficznie chrupiąca. Jej struktura była bardziej przyziemna, niźli błoga, niemniej jednak przyjemna. Miejscami konsystencja czekolady przypominała niedokładnie rozmieszaną masę, bowiem odnaleźć można było drobne grudki i piaszczystości. Od początku wiedziałam, że będzie to prosta, nieskomplikowana degustacja. Carenero mocno kojarzyła się z domową, dobrą polewą czekoladową na... marchewkowym cieście.


Czekoladowa polewa - tak samo chrupka, jak i soczysta - otaczała słodko-przyprawowe wnętrze. W pierwszej kolejności - słodkie - niczym młode marchewki i dojrzałe banany. Niedawno jadłam ponad miarę słodką Original Beans Beni Wild Harvest, ale to w Franceschi Carenero słodycz mocniej przypadła mi do gustu - była bardziej soczysta i żywiołowa. W tle wyraźnie odznaczał się akcent lukrecji, być może także innych przypraw, ale to lukrecja najdosadniej przychodziła mi na myśl. W połączeniu z rześką słodyczą - dokładniej były to nawet cukierki lukrecjowe. Słodycz czekolady przypominała bowiem landrynki, ale uderzające w stronę pomarańczy i ziół właśnie, nie zaś w stronę typowych owocowych cukierków. W kwestii lukrecji, warto zaznaczyć, iż wyraźnie czułam ją w Pralus Venezuela Trinitario 75%, wykonanej także z ziaren z Barlovento.


 Mało skomplikowana, trochę jak robiona w domowych pieleszach (przez nierównomierną, nie do końca gładką konsystencję), z jednoznacznymi nutami - Carenero nie jest bardzo wyróżniającą się czekoladą, ale jadło się ją przyjemnie. Generalnie cała kolekcja Fine to czekolady nie wymagające wielkiej refleksji, nieodznaczające się wybujałością smaków i wyjątkową szlachetnością. Były smaczne, lecz nie zawładnęły moim sercem. Ciekawa jestem, jaka okaże się seria Premium, wykonana z ziaren Criollo...

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 60 g (2x 30 g).

wtorek, 26 grudnia 2017

Zotter Bread and Roses mleczna 40% nadziewana różanym marcepanem, ganaszem z wódki chlebowej i porzeczkową czekoladą


Dzisiaj przed Wami nadziewany Zotter, który posiada jedno z najładniejszych w moim odczuciu opakowań. Po pierwsze Bread and Roses wyróżnia odmienna czcionką, jaką napisana została nazwa czekolady. Grafika jest równie subtelna, co sugestywna. Dwie postaci - zapewne mężczyzna i kobieta - splecione w miłosnym uścisku tak spójnym, iż zlewają się w harmonijną jedność. Bardzo, ale to bardzo chwyciła mnie za serce ta prosta koncepcja. Degustację zakupionej przez biokredens.pl Bread and Roses zaplanowałam na dzień urodzin mojego Ukochanego Męża.

W nadzieniu tej czekolady łączą się dwie siły - różany marcepan oraz ganasz wykonany na bazie wódki z ciemnego chleba. Wszystko to otoczone zostało bardzo cienką warstwą czekolady porzeczkowej i główną kuwerturą z czekolady mlecznej o 40% zawartości kakao. Trunek zawarty w kompozycji pochodzi z austriackiej Destillerie Farthofer, tak jak gin zawarty w Gin & Lemon. Co ciekawe, Josef Farthofer używa do stworzonenia swojego Black Bread Spirit tylko organicznego, wykonywanego w domu ciemnego pieczywa.


Dla mnie - fanki marcepanu i alkoholowo-kakaowych nadzień - przekrój tabliczki wyglądał bardzo zachęcająco. Marcepan zdawał się być idealnie miąższysty, zaś ganasz gładziutki. Trudno mi było jedynie dostrzec porzeczkową czekoladę... Było jej naprawdę malutko, pod całkiem solidną mleczną czekoladą niespecjalnie było ją widać. W obliczu różanego marcepanu i wódczanego ganaszu w zasadzie mocno mi to nie przeszkadzało... Choć czasem dodatkowa warstwa czekolady odmiennej niż główna kuwertura czyniła w nowych Handscooped dużą różnicę (np. Chocolate Banana), to najczęściej było to niepotrzebne posunięcie. W Bread and Roses - w zasadzie tylko symboliczne. Nie było sensu się wysilać, aby wyczuć owe porzeczki.


Bread and Roses pachniała smakowicie - ziołowo-różanie, z wyraźnym akcentem dobrego alkoholu oraz soczystej mlecznej czekolady. Wgryzienie się we wszystkie warstwy bombarduje na tyle intensywnymi smakami, iż odczuwam potrzebę eksploracji każdego elementu z osobna. Dopiero wtedy ujawnia się wyjątkowa moc różanego marcepanu. Dopadły mnie wspomnienia sprzed ponad trzech lat, kiedy to próbowałam mojego pierwszego Zottera - Mandel Rose. Powiem szczerze, że różany marcepan w Bread and Roses bardziej mi smakował, choć wspomnienie o Mandel Rose jest już dość odległe. Teraz marcepan był bardzo soczysty, cudnie migdałowy, a różany olejek uwodzicielsko intensywny. Róże były oczywiste, ale na tyle naturalne i nieprzesadzone, iż nie przytłaczały pysznego marcepanu. Idealne wyważenie smaków.

 Znajdujący się poniżej ciemny czekoladowy ganasz solidnie skropiony wódką z ciemnego chleba był aksamitny, rozpuszczał się w ustach prędzej niż marcepan i kuwertura. Alkohol siłą rzeczy był wyczuwalny, ale typowo alkoholowa nuta smacznie mieszała się z kakao i akcentami ziołowo-przyprawowymi, oraz specyficzną palonością. Moim marzeniem jest możliwość degustacji alkoholowych Zotterów z kieliszkiem zastosowanych w nich trunków, aby precyzyjniej wyłuszczyć wpływ specyfiki danego alkoholu na całą kompozycję.


Oba nadzienia tworzyły razem fuzję intensywnych smaków, zakrawających o wytrawność, bardzo dystyngowanych. Paradoksalnie, łagodna mleczna czekolada o 40% zawartości kakao pasowała tu doskonale. Dopełniała ideału swoją soczystością, topiła serce delikatną słodyczą. Ciemna kuwertura uczyniłaby Bread and Roses zbyt poważną. Tymczasem pomimo pozornie ciężkich róż i alkoholu całość je się przyjemnie i lekko, niepostrzeżenie znikają kęs za kęsem. To bardzo udana kompozycja, a zaprezentowany na opakowaniu miłosny uścisk jest doskonałą alegorią zgrania wiodących komponentów w tej czekoladzie. Tylko po co komu porzeczki?

Skład: surowy cukier trzcinowy, marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, syrop cukru inwertowanego, wódka z ciemnego chleba, mleko, woda różana, suszone porzeczki, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, sól, wanilia, olejek różany.
Masa kakaowa min. 40%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 498 kcal.
BTW: 6,1/31/43

niedziela, 24 grudnia 2017

Original Beans Beni Wild Harvest 66% ciemna z Boliwii


Po sobocie z dwoma Zotterami, które wzbudziły w nas odmienne odczucia (Gölles Apple Balsamico i Tahini Palestine) rzekłam do mego Ukochanego: "cóż, jutro na pewno się nie zawiedziemy - w niedzielę planuję otworzyć kolejną Original Beans". Tak, miałam ochotę wypróbować boliwijską Beni Wild Harvest zawierającą 66% kakao rosnącego zupełnie na dziko. Prawdą jest, że czekolady od Original Beans zawsze mnie dotąd zachwycały i nie miałam do nich żadnych zastrzeżeń... A małą Beni Wild Harvest kiedyś wciągnęłam gdzieś w locie i pamiętam, że bardzo mi smakowała... Nastawiłam się więc na naprawdę smakowitą niedzielną degustację. 

Dla przypomnienia - w smakołyki od Original Beans zaopatruję się w sklepie Smakowych Inspiracji.


Głęboki brąz tabliczki z fioletowymi przebłyskami i lśnieniami uśmiechał się do mnie. Po powąchaniu jej aż nie mogłam uwierzyć... Publikację recenzji planowałam na Wigilię Bożego Narodzenia, a tutaj... Poczułam czekoladowy tort z przyprawą do piernika, marcepanem i suszonymi śliwkami... Może trochę maku? Generalnie bardzo świąteczne tony. Po raz kolejny zdziwiłam się, jakim cudem boliwijskie kakao potrafi nieść ze sobą tak swojskie nuty.


Czekolada w ustach rozpuszczała się niespiesznie, aczkolwiek bardzo gładko, bez jakiegokolwiek proszku. Na samym początku doznaliśmy lekkiego złudzenia cukru pudru, które prędko uciekło w aksamit, ale raczej z gatunku powściągliwych, a nie błogo lejących się. Na pierwszy plan wysunęła się znaczna słodycz, o miodowym zacięciu. Towarzyszyła nam ona do samego końca degustacji i na mój gust była zbyt intensywna... Prędko stwierdziłam, że Beni Wild Harvest przydałoby się z 10% kakao więcej i optuję za tym do teraz.

 Beni Wild Harvest zdawała się być dość tłusta, co w połączeniu ze słodyczą dało wrażenie racuchów z awokado, cukrem pudrem i miodem. Potem myślałam już raczej o pierniku na miodzie. Wyraźnie czuć było suszoność owoców, głównie śliwek i moreli. Nuty smakowe uderzały również w masę makową pełną bakalii (także dosłodzoną miodem) oraz gładką masę marcepanową. Ten ostatni posmak był bodaj najprzyjemniejszy.


Jakoś nie byłam w stanie wychwycić drzewnych nut, o których wspominała Kimiko. Może w aromacie pojawiło się odrobinę kominkowych klimatów, ale to było jedynie przelotne wrażenie. Choć pełna świątecznych nut, kutiowo-piernikowych - Beni Wild Harvest na dłuższą metę była nudnawa. Przede wszystkim drażniła słodycz i przydałby się powiew czegoś poważniejszego, bardziej wytrawnego. Powtórzę się, iż tej czekoladzie przydałoby się z 10% kakao więcej. I tak Beni Wild Harvest smakowała mi bardziej niż Mężowi, co nie zmienia faktu, iż wybiegłam przed szereg ze stwierdzeniem, iż Original Beans nigdy nie zawodzi. Tutaj poczułam odrobinę zawodu.


Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 66%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 549 kcal.
BTW: 6/41/48

piątek, 22 grudnia 2017

Zotter Tahini Palestine ciemna 70% nadziewana sezamowym nugatem z owczymi skwarkami i ganaszem cytrynowo-winogronowym


Mięso w czekoladzie! Na to jestem zawsze chętna! Choć koniec końców zamówiłam z biokredens.pl wszystkie nowe Zotter Handscooped, Tahini Palestine wydawała mi się wyjątkowo pomysłowa i godna uwagi. Wariacji na temat mięsa w czekoladzie próbowałam dotąd niewiele, lecz z chęcią wypróbuję więcej - po prostu nie ma ich zbyt wiele na rynku. Z dotychczas testowanych wariantów najbardziej przypadły mi do gustu zotterowskie Bacon Bits oraz Kaffeepflaume mit Speck, a także boska Wild Ophelia Beef Jerky.

Tahini Palestine jest o tyle ciekawa, iż zastosowano w niej bardzo lubianą przeze mnie baraninę, a dokładniej baranie skwarki - karmelizowane i doprawione cynamonem. Wtopione zostały w sezamowy nugat. Drugą, nieco mniej obfitą warstwą nadzienia jest ganasz oparty na białej czekoladzie, wykonany z dodatkiem cytryn i verjuice, czyli soku z kwaśnych winogron. Znajduje się on powyżej nugatu i posiada jaśniejszą barwę. Całość oblano klasyczną ciemną czekoladą o 70% zawartości kakao.



Postanowiłam najpierw spróbować Tahini Palestine warstwa po warstwie. Oczywiście do ciemnej kuwertury nie miałam żadnych zastrzeżeń - była soczysta, mocno kakaowa, prawdziwa, pyszna. Nugat z sezamu wzbogacony o skwarki również był cudowny. Mocno sezamowy, jak porządna chałwa - był też wyraźnie tłusty. Raz, że sezam sam w sobie zawiera sporo tłuszczu, to jeszcze podkręcono to dodatkiem oliwy z oliwek, no i oczywiście skwarkami. Skwarki generalnie są drobniutkie, lekko chrupią, mają przyjemny mięsny posmak- jak dla mnie mogłoby być ich o wiele więcej i powinny być większe! W zasadzie to sezamowo-barani nugat mógłby zajmować całą objętość nadzienia...


Gładsze nadzienie z białej czekolady nadaje całości dodatkowej słodyczy, co moim zdaniem nie jest już potrzebne - sezamowy nugat wbrew pozorom w całej swej intensywności jest też wystarczająco słodki. Ponadto, mieszanina cytryny i znanego już z kilku czekolad verjuice nadaje posmak, który w wielu nowych Zotterach wprawił mnie już w stan poirytowania - kwaśność, niepotrzebna tępa kwaśność. Przy tak wyjątkowym nugacie ów ganasz usunęłabym całkowicie. Ewentualnie wzbogaciłabym sam nugat o parę kropel soku z cytryny i to wszystko.


Wychodzi więc na to, że tak jak autorce bloga hard-big-hand, również mi Tahini Palestine nie skradła serca. Jednakże mało brakowało do tego, by tak się stało. Tym razem Zotter przekombinował. Uparł się ostatnio niemiłosiernie na cytryny, a przecież w tej czekoladzie mieliśmy dwóch niekwestionowanych zwycięzców - sezam i skwarki. Ten duet okryty wyśmienitą ciemną czekoladą zdołałby o wiele więcej zawojować.


Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, sezam, owcze skwarki, mleko, pełne mleko w proszku, syrop cukru inwertowanego, odtłuszczone mleko w proszku, oliwa z oliwek, verjuice - sok z zielonych winogron, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), koncentrat soku cytrynowego, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, cynamon, lecytyna sojowa, sól, wanilia, anyż.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 559 kcal.
BTW: 8,3/40/39

środa, 20 grudnia 2017

Jordi's Chocolate Viet Nam Ben Tre ciemna 75%


Z wielkim zaciekawieniem sięgnęłam po kolejną single-origin wykonaną przez czeską markę Jordi's Chocolate. Moje pierwsze doświadczenie z ich Honduras Xoco Farms 75% było zaskakująco pyszne, toteż jeszcze przed spróbowaniem dziś opisywanej Viet Nam Ben Tre 75% zdecydowałam się zakupić kilka następnych Jordi's poprzez sklep Sekretów Czekolady. Jeśli chodzi o wietnamskie kakao, dotąd miałam okazję próbować czekolad wykonanych z kakao jedynie z rejonu Ben Tre - ciemnej od Erithaj oraz mlecznych od Erithaj i La Naya. Ciemna Ben Tre od La Naya jeszcze czeka na swoją kolej, więc na razie nie porównam jej z Jordi's.


Viet Nam Ben Tre wydawała się być nieco jaśniejsza i żywsza w barwie od koleżanki z Hondurasu, choć brąz obu tabliczek i tak był bardzo żywy, przepiękny. Czekolada pachniała nam cytrusami i bananami, a także ziemią i ogniskiem - mocne, apetyczne połączenie aromatów.

W swej strukturze czekolada okazała się niemalże orzechowo chrupiąca, a przy tym rozpływająca się w ustach esencjonalnie, z od razu ujawniającą się intensywnością nut smakowych. Owa esencjonalność ponownie skojarzyła mi się z Domori, choć konsystencja nie była aż tak gęsta i syropowa jak w przypadku włoskiej marki. Momentami jednak było i tak bardzo wyraziście i jednoznacznie, co zakrawało o syrop.


To jak było z tymi nutami? Najpierw mocno uderzyły świeże i mokre orzechy włoskie, takie jeszcze nie do końca dojrzałe, które dopiero co spadły z drzewa. Wstęp zdominowała urokliwa kwaśność, z elementami kwasku cytrynowego i niedojrzałych śliwek. Następnie do głosu dobijały się przyprawy, i to nie byle jakie - gałka muszkatołowa i kardamon. Wraz z wilgotnymi orzechami dały mi one obraz starej szafy z aromatycznego drewna, kryjącej w sobie skarby przeszłości. Był to specyficzny kompleks aromatów, który skojarzył mi się także z... sierścią konia. Tak naprawdę, trudno mi nazwać, jaką dominującą nutę tutaj wyczuwałam - a czuć było coś naprawdę charakterystycznego.


Kwaśność i przyprawowość poczęła nabierać także tłustości i słodyczy. Moja wyobraźnia poszła najpierw w stronę żurku, a później do kartoflanki lub kremu z kukurydzy - podanych z kwaśną śmietaną i marynowanym chili, lekko podwędzonym. Czekolada zalała mi aromatyczną masą całe usta tak, jakbym... hmmm... zajadała surowe ciasto piernikowe? O tak, wyraziste smaki właśnie tak się mieszały.

Na koniec zaszokowało mnie owocowe orzeźwienie, niczym świeżo wyciśnięty sok. W Hondurasie były to maliny, teraz mieliśmy do czynienia z wiśniami, może też z czarnymi porzeczkami. Wyczuwalne na początku orzechy laskowe przemieniły się teraz w marcepan.


Viet Nam Ben Tre 75% skończyła się szybciej, niż zdążyłabym ją porządnie ogarnąć umysłem. Atakowała pyszną wyrazistością. Zakochałam się w recenzji tej czekolady umieszczonej na blogu Commodities Connoisseur. Mój opis może jest mniej wartościowy, ale... na pewno przekonuje do tego, iż Jordi's Chocolate jest wartą uwagi marką, robiące bogate czekolady. Mimo to, z perspektywy czasu ciężko mi ocenić, czy była ciekawsza od Erithaj Ben Tre Vietnam 70%. Wracając do tamtej recenzji i porównując jej z dzisiejszą dochodzę tylko do jednego wniosku - kakao z Wietnamu to szokujące bogactwo smaków.

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 602 kcal.
BTW: 9/43/44

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Zotter Gölles Apple Balsamico ciemna 70% nadziewana czekoladowym ganaszem z jabłkowym octem balsamicznym i grappą, galaretką z jabłkowego octu balsamicznego, białą czekoladą i nugatem z orzechów włoskich


Mało brakowało, a nie zamówiłabym dziś opisywanej czekolady. Podczas rozmowy z biokredens.pl na temat najnowszych nadziewanych Zotterów wyraziłam obawę, czy aby na pewno Gölles Apple Balsamico nie jest odpowiednikiem Sauerstoff pod zmienioną nazwą i szatą graficzną. Na szczęście doszliśmy do tego, że to inna tabliczka! Wprawdzie obie czekolady łączy kilka rzeczy - galaretka z jabłkowego octu balsamicznego oraz czekoladowy ganasz z miodem i grappą, jednakże różnice są na tyle zasadnicze, że koniecznie musiałam wypróbować także nowość. 


W nowym octowym nadziewańcu kuwertura to ciemna czekolada o 70% zawartości kakao (w Sauerstoff była to ciemna mleczna pięćdziesiątka), zaś galaretka z jabłkowego octu balsamicznego została uwięziona pomiędzy cienkimi warstwami białej czekolady. Ponad i pod galaretką mieszczą się dwa różne nadzienia. Na dole - analogiczny do Sauerstoff czekoladowy ganasz doprawiony miodem i grappą, tutaj wykonany również z udziałem jabłkowego octu balsamicznego. U góry - nugat z moich ukochanych orzechów włoskich. W obliczu tego bogactwa zastanawiałam się nawet, czy tabliczka nie będzie przekombinowana...

Jabłkowy ocet balsamiczny użyty do stworzenia tej czekolady podchodzi z styryjskiej destylarni Gölles. Po stworzeniu octy Gölles poddawane są leżakowaniu w dębowych beczkach, co nadaje im wyjątkowego aromatu. 



Czekolada pachniała miąższystym ciastem orzechowym, bardzo esencjonalnym, z grubą polewą czekoladową. W przekroju tabliczka ukazała w pełnej krasie swe bogactwo. Zadziwiła mnie grubość białej czekolady, która jak się okazało wcale nie przeszkadzała, nie uczyniła całości zbyt słodką. Po wgryzieniu się we wszystkie warstwy z zaskoczeniem stwierdziliśmy, iż kompozycja imituje smak... wytrawnego białego wina. Sama galaretka octowa kojarzyła się nam ze smakiem winogron, zaś cała reszta - fuzja orzechów, białej czekolady i leżakowanego octu, plus oczywiście alkohol z grappy - daje bardzo smakowite winne skojarzenie. Dolna warstwa jest właściwie odzwierciedleniem nadzienia z Sauerstoff, więc nie będę się nad nią rozpisywać - najistotniejszy efekt tworzyła dla mnie w tej tabliczce spójna całość.


Podobnie jak w Sauerstoff czekolada nie jest octowa w dosłownym słowa tego znaczeniu. Jest bardzo złożona, delikatnie słodka, zakrawająca o wytrawność. Galaretka stanowiąca serce tabliczki jest miękka i jędrna niczym domowy dżem, taka winogronowo-jabłkowa, po prostu pyszna! Nadaje całości świeżości, bez niej Gölles Apple Balsamico byłaby może aż za wytrawna. Kryje w sobie wiele ciężkich nut, ale bardzo smakowitych, pełnych. Była jednak smaczniejsza od Sauerstoff, przede wszystkim przez wyrazistość orzechów włoskich i ciemnej czekolady.

Gölles Apple Balsamico przenosi nas do ciepłego jesiennego ogrodu. Siedzimy na ławce, pijąc białe wino pośród winorośli i drzew orzecha włoskiego. Moje obawy wobec przekombinowania tej czekolady były niesłuszne. Spójność to jej wielka zaleta, jest też przy tym dość poważna i melancholijna. Przepysznie romantyczna.



Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, jabłkowy ocet balsamiczny, tłuszcz kakaowy, orzechy włoskie, syrop cukru inwertowanego, pełne mleko w proszku, miód, masło, mleko, odtłuszczone mleko w proszku, grappa, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), pektyna jabłkowa, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, koncentrat soku cytrynowego, sól, lecytyna sojowa, wanilia, cynamon, anyż.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 492 kcal.
BTW: 5,4/30/48

sobota, 16 grudnia 2017

Morin Venezuela Porcelana ciemna 100%


Nadal pozostajemy w ciągu setkowym! Pewnego piątkowego dnia miałam sporo spraw biurowych do pozałatwiania. Postanowiłam, że będzie mi w nich towarzyszyć jedyna stówka od Morina, jaką zdecydowałam się zakupić. Mowa o Venezuela Porcelana Noir 100%. Nigdy nie miałam okazji jeść czekolady składającej się w 100% z kakao Porcelana, a byłam bardzo ciekawa, jak będzie ona smakować. Ze szlachetnymi ziarnami Porcelana moje doświadczenia były dotychczas różne. Generalnie jednak nie byłam w stanie docenić ich walorów, w wielu czekoladach okazały się dla mnie po prostu zbyt delikatne. Stówka zdawała się być idealnym sposobem na docenienie Porcelany. Zwłaszcza, że wykonana została przez francuską markę Morin, którą bardzo sobie cenię. Morin Venezuela Porcelana Noir 100% zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.

 Ziarna Porcelany zastosowane w naszej tabliczce wyhodowane zostały w wenezuelskim regionie Sur del Lago de Maracaibo leżącym w prowincji Zulia. Morin wskazuje, iż czekolada charakteryzuje przyprawowością i wyrazistym charakterem kakao, lecz odnaleźć w niej można liczne nuty suszonych owoców, migdałów i kwiatów - ze szczególnym uwzględnieniem jaśminu.


Mieć przed sobą 100 gram grubaśnej czekolady składającej się w 100% ze szlachetnego kakao - to dla mnie prawdziwa gratka! Będę powtarzać w nieskończoność, iż kocham francuskie marki - Morin, Pralus i Bonnat - za tworzenie Prawdziwych Czekolad w formacie 100 g. Nasza Porcelana z wierzchu przypudrowana była lekkim osadem, ale wewnątrz - mmm.... Drobnoziarnista, lecz masywna, zapowiadała mocne kakaowe doznania. Łamała się z twardym łomotem. Unosił się nad nią intrygujący, kwiatowo-grzybowy zapach. Wąchając ją pomyślałam również o porcelanowej filiżance wypełnionej gorącą kawą - na tyle istotna była tu także filiżanka, iż czułam zarówno ją, jak i kawę.


Nasza stówka okazała się bardzo gładka i delikatnie lepka, bez oleistości - w końcu została stworzona z samych ziaren kakao, bez dodatku masła kakaowego. W ustach każdy kęs sprawia wrażenie bardzo masywnego i ciężkiego, jak wilgotny piach. Nie ma tu jednak wcale ściągania, nawet w finiszu. Od samego początku wiem, że jest to setka z gatunku łagodniejszych.

Pierwszą w smaku identyfikuję specyficzna kwaśność, która skojarzyła mi się ze... spoconą skórą rozgrzaną na słońcu. Nie chodzi jednak o żadne negatywne i przykre doznanie, ale o bardziej erotyczne, przyjemne. Zwłaszcza, że owa kwaśność przechodzi stopniowo w słodycz, tak jak słodka potrafi być skóra. Słodycz narasta w sposób owocowy, a kwaśność staje się odrobinę nabiałowa - co daje efekt niezwykle trafnie nazwany przez Kimiko - serek brzoskwiniowy!



Dalej słodycz oscyluje w okolicach wręcz konfiturowych - pomyślałam o konfiturze z moreli, a także o esencjonalnej z czarnych porzeczek. Element kakaowej goryczki przywoływał także kawę słodzoną miodem. Następnie do głosu dochodziły niby to kwiatowe, ale jednak bardziej perfumowane nuty. Słodkie migdały, lekka ziołowość i przyprawość, olejki perfumowe... W międzyczasie na tyle namacalne, iż wydawało mi się, jakbym czuła jedne z moich ulubionych perfum (Mugler Angel Muse). Pod koniec degustacji pojawiło się bardzo silne wrażenie jedzenia surowych ziaren kakao. Tak, jakby wszystkie wyczuwalne wcześniej nuty nagle skumulowały się w jedną petardę o olbrzymiej mocy.

Nawet nie spostrzegłam, kiedy zjadłam swoją połówkę tabliczki. Mój Mąż, który poczęstował się swoją częścią później, nie był nią tak zauroczony jak ja. Ku mojej uciesze oddał mi jeszcze kilka kostek. Ostatnio mam szczęście do dobrych, naprawdę oryginalnych setek. Chociaż Morin Venezuela Porcelana Noir 100% była generalnie mniej smakowita niż boska Akesson's Madagascar Bejofo Estate 100% Criollo, to oprócz zwariowanej Szanto Tibor zdecydowanie moja ulubiona czekolada wykonana z ziaren Porcelana.



Skład: ziarna kakao.
Masa kakaowa: 100%.
Wartość energetyczna w 100 g: 607 kcal.
BTW: 14,2/52/12,7

czwartek, 14 grudnia 2017

Zotter "Fake Chocolate" Peanuts and Nettles ciemna mleczna 60% nadziewana nugatem z orzechów arachidowych i pokrzywową galaretką z chili


Czytając o genezie powstania Zotter "Fake Chocolate" Peanuts and Nettles miałam dokładnie taką samą myśl jak Kimiko: "Szkoda, że Obama nie mógł walić trzeciej kadencji..." Dlaczego? Po wyborze Obamy na prezydenta USA, Zotter stworzył czekoladę z orzechami arachidowymi i... ketchupem. Bardzo chciałabym spróbować czekolady z ketchupem! Obecnie "Fake Chocolate" została stworzona z myślą o Donaldzie Trumpie. Nie za bardzo rozumiem, dlaczego padło akurat na pokrzywę, no ale dobra - polityka nie leży w gronie moich zainteresowań. Za to ciekawe czekolady na pewno! Tak jak Kimiko, nie mam nic przeciwko "spożywczości" pokrzywy, a napar z tego zioła jest dla mnie bardzo smaczny. Swoją tabliczkę zakupiłam oczywiście poprzez biokredens.pl.


Po niezbyt udanej Peanut Butter and Banana byłam ciekawa użytego tutaj nugatu z orzechów arachidowych, jednak po tamtych doświadczeniach nie spodziewałam się rewelacji. Generalnie, "Fake Chocolate" Peanuts and Nettles to ciemna mleczna czekolada o 60% zawartości kakao (chyba najczęściej najlepiej sprawdzająca się kuwertura w Zotter Handscooped) nadziewana dwoma warstwami nugatu z orzeszków ziemnych, kryjąca wewnątrz pokrzywową galaretkę doprawioną chili. Kocham galaretki w nadziewańcach Zottera, uwielbiam też chili - to mogło być naprawdę ciekawe połączenie!

Czekolada pachniała cudownie - przede wszystkim świeżo prażonymi orzechami arachidowymi, dobrą mleczną czekoladą o wyższej zawartości kakao, delikatną piernikową przyprawowością oraz nutą ziół. W przekroju prezentowała się bardzo apetycznie, wszystko za sprawą soczystej galaretki. Po doświadczeniach z innymi galaretkowymi Zotter Handscooped, te naturalne trzęsawce działają na mnie jak lep na muchy, mniam! Nugat miał taką barwę i zapach, iż od razu wiedzieliśmy, że fistaszki dadzą tutaj czadu...


Wystarczył kęs, bym przekonała się, że "Fake Chocolate" Peanuts and Nettles stanie się jedną z ulubionych nowych Handscooped, choć wcale ją o to nie posądzałam. Kompozycja okazała się wyrazistym połączeniem niecodziennych smaków, a wielu nowych Handscooped brakowało mi właśnie takiej bezkompromisowej wyrazistości! Po pierwsze, nugat z fistaszków jest rewelacyjny, idąc za Kimiko rzeczywiście kojarzył się nieco snickersowo, choć absolutnie nie był za słodki - był obłędnie fistaszkowy. Wspaniale komponował się z ciemną mleczną czekoladą 60%, która również nie była przesadnie łagodna, miała charakterek - dlatego tak bardzo lubię ją w Handscooped, bo cokolwiek by nie znajdowało się w środku, tabliczka zawsze zachowuje wówczas czekoladowy charakter.

 A co mogę powiedzieć o galaretce? Była bardzo mięciutka, wręcz rozpływała się w ustach, a smak za to miała naprawdę mocny. Dominowało boskie chili, idealnie wplatające się w fistaszki i czekoladę. Było dość intensywne, co dla mnie stanowi wielką zaletę - kocham chili w wielu połączeniach, a masło orzechowe z chili to mój faworyt dodawany codziennie do owsianki. Już pod tym względem byłam więc kupiona.


Pokrzywa sama w sobie nie grała pierwszych skrzypiec. Niosła lekko miodowy, ziołowy posmak, który dopełniał kompozycji. I bez niego całość radziłaby sobie znakomicie, ale dzięki pokrzywie "Fake Chocolate" Peanuts and Nettles stała się bogatsza. Sama galaretka nabrała też większej świeżości, dzięki czemu chili nie jest odczuwalne jako zbyt inwazyjne. Wszystko zostało dograne tak, iż nie mogę sobie wyobrazić lepszej wersji takiego dziwnego połączenia. Zotter ma łeb nie od parady... Pomysłowa "Fake Chocolate" Peanuts and Nettles to na to kolejny przykład. Jeśli tylko nie boicie się chili - polecam z całego serca.

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, orzechy arachidowe, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, syrop cukru inwertowanego, olej arachidowy, słodka serwatka w proszku, suszone pokrzywy, koncentrat soku cytrynowego, pełny cukier trzcinowy, odtłuszczone mleko w proszku, pektyna jabłkowa, lecytyna sojowa, sól, wanilia, chili bird's eye, cynamon.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 510 kcal.
BTW: 9,6/31/47

wtorek, 12 grudnia 2017

La Naya Vietnam Ben Tre mleczna 50%


Litewska marka La Naya pojawiła się dotychczas na moim blogu tylko ze swym asortymentem czekolad z dodatkami. To te tabliczki, które tak doskonale nadają się na prezent - bowiem w pełnym zestawie opakowania pięciu czekolad ułożone obok siebie tworzą jeden obrazek. Już niemalże rok temu w sklepie Sekretów Czekolady zakupiłam także pozostały dostępny asortyment od La Naya, a mianowicie czekolady single-origin. Podczas ostatniego weekendowego wypadu w góry postanowiliśmy sięgnąć po jedyny mleczny wariant spośród nich - czekoladę o 50% zawartości wietnamskiego kakao z prowincji Ben Tre. Ben Tre znam już z boskich czekolad Erithaj, a mleczną wersję tej marki szczególnie dobrze wspominam. Litewskiej interpretacji tego kakao byłam więc niesamowicie ciekawa.

Nasza degustacja miała miejsce w leśnej głuszy, w czeskich Zaworach. Rozsiedliśmy się na powalonym drzewie i pośród ciszy delektowaliśmy się wyjątkową czekoladą.


Aż podziw bierze, jak La Naya cudownie potrafiła opisać swoją czekoladę. Zdania umieszczone na wkładce wewnątrz opakowania rozanielają tak jak sama czekolada. Według producenta mleczna Ben Tre inspirowana jest uczuciem określanym jako "liberosis". Jest to pożądanie martwienia się w mniejszym stopniu troskami życia codziennego, wzniesienie się ponad to. Jakże przyjemnie czyta się, że ziarna z plantacji Ben Tre w magicznej fabryce La Naya zostały przemienione w miód, karmel i beztroską wolność. La Naya swoje bean-to-bar określa jako bean-to-emotion. Mleczna La Naya ma zamienić nas w dzieci huśtające się na huśtawce, w zabawową piłkę plażową i w beztroskiego delfina na środku oceanu. La Naya wypunktowuje emocjonalną strukturę Vietnam Ben Tre 50%: owoce, ciasteczka mamy, dzień na plaży, miód, palmy, emancypacja, kwiaty, borowiki.


W ustach rozpuszczała się powoli i w dość zwarty sposób. Nie była więc typowo dziecięcą czekoladą, ale jednak bardziej poważną, powściągliwą. W pierwszym kontakcie z kubkami smakowymi skojarzyła się mi ze zmrożoną krówką, a dalej już z orzechowymi ciastkami z miodem. Następnie pojawiły się zaskakujące nuty, dla nas wcale nie grzybowe jak podpowiada producent. Pewne akcenty w tej czekolady kojarzyły nam się z... soczystą szynką pokrojoną w cienkie plasterki, ewentualnie z boczkiem (z przewagą mięsa nad tłuszczem). Ewentualna kwaśność w tej czekoladzie oscylowała gdzieś w okolicach serwatki (czyli generalnie niski poziom, ale skojarzenia serwatkowe się pojawiły). Podczas spokojnego, gładkiego rozpuszczania się naszej La Naya powracał miód w nabiałowym kontekście (tłuste gorące mleko z miodem), no i dziwne myśli mięsne, jak boczek oblany miodowym karmelem. Po jakimś czasie olśniło mnie - smak ten był zbliżony do nadzienia w Zotter Bacon Bits!


Wietnamska mleczna La Naya różniła się od tej z Erithaj. Obie bardzo mi smakowały, obie niosły ze sobą kontrowersyjne nuty, ale... to La Naya była spokojniejsza, a swym wyważeniem urzekała na tyle, iż można by było zjeść jej naprawdę dużo. Nie za słodka, nie za gorzka, nie za kwaśna - choć jej smaki były wyraźne i ciekawe, paradoksalnie odczuwało się ją jako coś klasycznego. Ciekawe, co zaprezentuje nam wersja ciemna...




W niedzielę 26 listopada po zakończeniu naszego szlaku w Łącznej wsiedliśmy do samochodu i podjechaliśmy do rezerwatu przyrody Głazy Krasnoludków. Mało popularne Zawory obfitują w ciekawe formy skalne - inną ciekawostką jest chociażby Diabelska Maczuga. Wszak Zawory są już częścią Gór Stołowych, a to zobowiązuje... Przyznam się, że nim pojawiłam się w Zaworach, nawet nie wiedziałam, że istnieje taki region. Malowniczy, spokojny... Idealne miejsce na degustację dziś opisywanej czekolady!


Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, masło, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 60 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 568 kcal.
BTW: 9/40/41