piątek, 29 stycznia 2016

Menakao Robust & Bold ciemna 80%


Droga moich doświadczeń z marką Menakao wydaje się być w pełni przemyślana. Przygodę z tą madagaskarską manufakturą czekolady rozpoczęłam od wariantu mlecznego, o najniższej zawartości kakao. Następnie sięgnęłam po boską czystą 72%, by potem zapoznać się z całą gamą czekolad z dodatkami (ówcześnie dostępnych - obecnie do oferty Menakao doszło jeszcze kilka zupełnie nowych tabliczek, w międzyczasie wszystkie zmieniły szatę graficzną). Teraz czas na najbardziej ekstremalne kakaowe doznania. Dziś przed wami 80% w wykonaniu Menakao. W tym momencie, w Magicznej Szufladzie z madagaskarskich skarbów pozostaje jeszcze 100%, czekająca na swoją kolej...


Na okładce opakowania Robust & Bold widnieje sylwetka mężczyzny z ludu Tanala. Reprezentantkę tego ludu zobaczyć mogliśmy już na okładce Bright & Indulgent, toteż w tym wpisie nie będę rozpisywać się na temat tej społeczności.

Osiemdziesiątka od Menakao była już opisywana na blogu Posypana Cukrem. Na Czoko czekolada ta wywarła hmm... piorunujące wrażenie? Myślę, że nie zagalopowałam się z tym stwierdzeniem. Ja, nie bojąc się już ani trochę wysokiej zawartości kakao w czekoladzie miałam nadzieję, że Robust & Bold będzie zintensyfikowaną wersją ukochanej Deep & Fruity 72%. Takich wrażeń szczerze sobie życzyłam.



Ciemny brąz tabliczki nadal ma w sobie mnóstwo czerwonawych refleksów, tak typowych dla Menakao. Wygląd czekolady nie jest idealnie wymuskany - sprawia ona wrażenie szorstkiej, surowej i nieco pylistej. 

Wwąchanie się w czekoladową taflę wzbudziło mój olbrzymi entuzjazm - oto właśnie cały Madagaskar! Wspomnienia związane z wcześniej degustowanymi tabliczkami tej firmy powróciły do mnie żywe i wzmocnione. Pośród całej feerii dobrze znanych nut zapachowych, tutaj szczególnie wyróżniał się słód oraz potwornie rozgrzana ziemia. Ten zapach wrzał, palił się!


Podczas przełamywania czekolada o dziwo sprawiała wrażenie miękkiej. Łamała się z specyficznym chrupnięciem, a nie trzaskiem. Już podczas pierwszego kontaktu z ustami i językiem czujemy, że rzeczywiście konsystencja Robust & Bold jest dość oryginalna. Nie dominowała tu ani kremowa łagodność, ani też jednoznaczna szorstkość. Konsystencja zdawała się być surowa, aczkolwiek w stonowany sposób - nadal pozwalający na bezproblemowe rozpuszczanie się w ustach. Rozpuszczanie, które przy pomocy w postaci lekkiego rozcierania - funduje rewelacyjne doznania.

 Od samego początku mocno odznacza się przyjemna kwaśność - typowa dla Menakao, lecz tutaj podbita o parę tonów do góry. Prym wiodą szalone cytrusy - grejpfruty, kwaśne pomarańcze i cytryny - a dopiero za nimi przebija się lekka słodycz czerwonych owoców. Czerwonych owoców, które są dzikie, nie do końca dojrzałe - przede wszystkim mam tu na myśli porzeczki oraz kompanię owoców typu dzika róża czy dereń. Jest pysznie, tak pysznie...


Kwaśność, choć tak wysoka, nie jest przeze mnie odczuwalna jako ordynarna. Dodatkowo, charakterystyczna konsystencja zamiast szorstkości również przywodzi na myśl dzikość. Dziwna chropowatość czekolady wraz z owocową kwaśnością łączy się w super rześkość. Rozcieranie kęsa językiem po podniebieniu wydobywa z niego niebywałą soczystość.

Im dalej w las, tym 80% kakao wydawało mi się tutaj coraz mniej oczywiste. Zaraz za wszystkimi wrażeniami związanymi z owocowością przychodzi kontynuacja gorąca odczuwalnego w zapachu. Znów pomyślałam o rozgrzanej ziemi, może nawet o buchającej lawie. Robust & Bold ma w sobie coś z pikantnie przyprawionej ziemistości, stąd takie a nie inne skojarzenia. Bardziej klasycznie - kojarzyła się ona również po prostu z gorącą, świeżo zaparzoną kawą z fusami. Mocną i aromatyczną, która pobudza już po samym powąchaniu.



Pod koniec znów pojawia się specyficzna dla Menakao twarogowo-kefirowa nuta, którą bardzo lubię. Wydawało mi się, że ściąganie w tej czekoladzie niespecjalnie następuje, w ogóle trudno jest mi mówić o cierpkości w Robust & Bold - to było zupełnie coś innego, właśnie coś ognisto-ziemistego. Spokoju nie dawał mi również pewien dziwny akcent, który ostatecznie zidentyfikowałam jako... kapustę z grzybami.

Energetyzująca, życiodajna kwaśność tej czekolady pulsuje rozgrzaną ziemią i owiana jest słodkim obłoczkiem owocowego aromatu. Ah, coś perwersyjnie wciągającego jest w Robust & Bold. Coś, co czyni ją dla mnie diabelsko przystępną i mogłabym jeść jej dużo i często, dużo i często... Moje życzenie zostało spełnione przez madagaskarskiego maga - rzeczywiście ta czekolada to turbo podkręcona Deep & Fruity i chyba to właśnie degustacja osiemdziesiątki dała mi jeszcze więcej satysfakcji. Dzikiej satysfakcji!

Przez całą degustację rozpierała mnie ciekawość, co jest dalej... Co nadejdzie, jeśli w tabliczce pojawi się jeszcze więcej madagaskarskiego kakao. Co poczuję, gdy w końcu sięgnę po 100%... Przeszłam już z Menakao kilka ważnych etapów, toteż teraz czas na kulminację. Jestem tak podekscytowana perspektywą spróbowania stówki od Menakao, że na razie odkładam ją w czasie, póki mogę.

PS Wszystko to oczywiście dzięki niezastąpionym Sekretom Czekolady

Skład: ziarna kakao w Madagaskaru, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 80%.
Wartość energetyczna w 100 g: 604,41 kcal.
BTW: 13,3/43,93/38,96

wtorek, 26 stycznia 2016

Zotter Pear Cardamom mleczna nadziewana gruszkami z kardamonem i gruszkowym ganaszem z gruszkowym brandy


Tak się złożyło, że wśród tabliczek zamówionych jesienią w Czekolady Zotter Polska, najdłuższe terminy ważności miały te Zotter Handscooped, które najbardziej mnie ciekawiły. Uznałam, że układanie kolejności degustacji według terminów ważności będzie w tym przypadku przyjemnym oczekiwaniem na to, na co miałam największą chrapkę (no, może z małą nutką masochizmu).

Podobnie jak Kimiko (która nie potrafiła długo czekać z otwarciem tej tabliczki i jej recenzja pojawiła się już w listopadzie) - uwielbiam gruszki z kardamonem. Jednym z moich ulubionych połączeń śniadaniowych jest właśnie kakaowa owsianka z gruszką posypaną obficie cynamonem i kardamonem (a do tego jeszcze orzechy i miód). To jedno z najlepszych rozwiązań na jesienne i zimowe poranki. Pear Cardamom to idealna czekoladowa propozycja dla fanów tego typu smaków, na dodatek nie bojących się alkoholu w słodyczach.



Pomimo dokładnego przestudiowania składu produktu i zaznajomienia się z recenzją Kimiko, aż do skosztowania swojej tabliczki nie umiałam sobie uzmysłowić konkretnych różnic pomiędzy dwoma warstwami nadzienia. Jak się okazało - ku mojemu zachwytowi - różniły się one praktycznie wszystkim. Ale o tym za chwilę... W końcu najpierw, przed przepołowieniem tabliczki, zapoznałam się z jej zewnętrznymi walorami.

Kuwertura z ciemnej mlecznej czekolady o 50% zawartości kakao skrywała nieznane mi jeszcze wnętrze, z którym to wiązałam wiele nadziei. Nad ciemnobrązową taflą unosił się głęboki kakaowy aromat okraszony wyrazistym kardamonem. Kardamon był tutaj oczywisty, lecz ukazywał się nie w sposób duszny i przytłaczający. Spod przyprawowego aromatu wyłaniała się soczysta gruszka. Wszystko sprawia wrażenie wybornego ciasta.



Po przekrojeniu tabliczki na pół dostrzegamy, że samej czekolady nie żałowano - jej gruba warstwa otacza podwójne nadzienie o stonowanych barwach. U góry widzimy coś strukturalnie bardziej szorstkiego, o zielonkawym odcieniu - co sugeruje solidną dawkę gruszek. Na dole mamy warstwę o podobnej grubości - gładki krem w barwie czekoladowej o parę tonów jaśniejszej od kuwertury.

Ciemna mleczna czekolada jest wspaniale gładka, z wyraźną mleczną nutą i lekko kwiatowo-orzechowym zacięciem. Mocno przesiąknęła ona kardamonem, przez co wydaje się być jeszcze bardziej urokliwa i jeszcze mocniej pogłębia to jej spójność ze smakiem nadzienia.


Wgryzienie się w górną warstwę nadzienia nieźle mnie zadziwiło. Oczywiście pozytywnie! Składa się ona praktycznie tylko z drobno posiekanych gruszek, bardzo intensywnych i autentycznych. Gruszki te są jędrne niczym w domowym musie, nieco kojarzą się posmakiem i strukturą z galaretkami w innych nadziewanych Zotterach - a jeszcze bardziej przypominają startą na grubych oczkach dojrzałą soczystą gruszkę, którą odrobinę podsmażono. Tak przyrządzona gruszka sama w sobie jest pyszna, natomiast tutaj na dodatek bardzo umiejętnie doprawiono ją kardamonem. Nie przesadzono - kardamon jest wyraźny, pięknie podkreśla gruszkę i współgra z czekoladą - a przy tym nie zapyla i nie zadusza swoją intensywnością.


Dolna warstwa jest gładka z pewną dozą porowatości czy gąbkowatości. Bardzo łatwo rozpuszcza się w ustach i pozostawia w nich dość tłusty, acz bardzo przyjemny film. Jest on jakby gładkim przejściem pomiędzy samą czekoladą, a warstwą gruszek. Ganasz jest bowiem mocno czekoladowy, lecz nie brakuje w nim innych ciekawych nut smakowych. Po pierwsze, obdarzony został dodatkową soczystością za sprawą gruszkowego soku. Po drugie, charakterystyczne gruszkowe brandy zarówno świetnie komponuje się z kakao, jak i oczywiście z samymi gruszkami. Ponadto, brandy świetnie podkreśla smak kardamonu, przez co cała kompozycja staje się jeszcze bardziej rozgrzewająca i nabiera kolejnych wytrawnych nut. Warto zaznaczyć, że alkohol mimo wszystko nie odznacza się tu bardzo intensywnie, nigdy nie przyćmiewa pozostałych nut i nie staje się dominantem. Raczej przychodzi drobnymi falami, ze skromnością składając hołd czekoladzie.


Pear Cardamom jest złożona, a przy tym nadal prosta - wszystkie ze składników zostały połączone w idealnych proporcjach. Przegryzając się przez wszystkie warstwy doznajemy wrażenia, że wszystkie składniki zostały spójnie wkomponowane w czekoladę - grają razem pięknie, ale czuć je również z osobna. Z łatwością identyfikujemy, co który składnik wnosi do kompozycji. Wykwintna słodycz, doza pikanterii, soczystość owoców, rozgrzewający dobry alkohol. Ponadto, pomiędzy tym wszystkim radośnie przebrzmiewa prawdziwa wanilia.

To jedna z tych zotterowskich tabliczek, która jest obowiązkowa dla fanów korzennych przypraw. W porównaniu do Spiced Marzipan on Cinnamon Nougat jest bardziej spokojna, mniej gwałtowna - zaś zestawiając ją z Cinnamon Apple + Honey wiemy, że to w Pear Cardamom odnajdziemy więcej powagi i wytrawności. Każdy znajdzie coś dla siebie w typowo jesienno-zimowej ofercie Zottera. Z chęcią powróciłabym do tej intensywnie czekoladowej kompozycji, gdzie umiejętnie dobrane gruszka, alkohol i kardamon i tak czy siak podbijają wartość tego, co już w Zotterze jest najcenniejsze - wartość czekolady.



Skład: surowy cukier trzcinowy, suszone gruszki 15%, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowo-fruktozowy, sok gruszkowy 6%, gruszkowe brandy 5%, mleko, migdały, sól, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, wanilia, kardamon 0,03%, lecytyna sojowa, płatki róż, proszek cytrynowy (cytryny, skrobia kukurydziana).
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 448 kcal.
BTW: 5,3/26/43.

sobota, 23 stycznia 2016

Domori Teyuna Colombia ciemna 70%



Sylwestrowy wieczór spędziliśmy w domu, popijając wino i oglądając zdjęcia z dopiero co zakończonej wyprawy w Góry Kaczawskie. Poszliśmy spać wcześnie, dokładnie tak jak rok temu w Maroko, gdy byliśmy totalnie odurzeni intensywnością Marrakeszu. 1 stycznia był dla nas dniem odpoczynku w domowych pieleszach, wcale nie ze względu na kaca (którego nie było). Za oknem sypał śnieg, a my zdawaliśmy naszym rodzicom relacje z gór. Pierwszą czekoladą, którą zjedliśmy w 2016 roku była kolumbijska 70% single-origin od Domori, stworzona z kakao Trinitario z okolic zaginionego miasta Teyuna (Ciudad Perdida).

Zotterowska tabliczka powstała wprawdzie z ziaren wyhodowanych w zupełnie innym regionie Kolumbii, jednakże zarówno Acandi jak i Teyuna leżą w bliskości Morza Karaibskiego. Ponadto, Teyuna znajduje się na obszarze gór Sierra Nevada de Santa Marta.


Domori Teyuna zdobyła srebrny medal Academy of Chocolate w 2009 roku w kategorii czekolad jednorodnych. Opinie znalezione w sieci są przede wszystkim pełne uznania dla tej czekolady (1, 2, 3, 4). Studiuję je dopiero po własnej degustacji, gdyż nie chcę się niczym sugerować. Szczególnie spodobała mi się opinia z serwisu severtypercent.com mówiąca o tym, iż Domori wyraźnie wyciągnęło całą esencję z kolumbijskiego ziarna. We włoskiej manufakturze nadano mu uroku i głębi nieznanych z wcześniej degustowanych przez recenzenta kolumbijskich czekolad. Choć moje kolumbijskie doświadczenia to dopiero dwie tabliczki poczułam, że gość może mieć świętą rację... Przekonałam się bowiem nieraz, że Franzoni to zawodowy wyciskacz kakaowej esencji.



Choć odcień brązu wydawał się tu nieco inny (głębszy i ciemniejszy) niż u Zottera, cechował się również pewnym chłodem. Tafla Domori była jak zwykle idealnie gładka i błyszcząca, jakby wypolerowana. Czekolada łamała się z głośnym i wyraźnym trzaskiem ukazując teksturę wnętrza która nie sugeruje pełnej gładkości.

Zapach Teyuny zupełnie nas zniewolił. Ukazał zupełnie inne nuty niż Zotter Colombia 75%, a na dodatek były one potwornie wyraziste. Od razu rzuciła się na nas olbrzymia paloność. Paloność dobrej kawy, wysokiej jakości drewna, mocno skarmelizowanych orzechów. Woń całkowicie wypełnia nozdrza, rozlewa w nich pełny i lejący się zapach. Prócz paloności wyczuwamy bowiem słodycz - niczym w oblanych miodem orzechach nerkowca. Nie jest to miód tak oczywisty jak w Pacari, ale na etapie wąchania domyślamy się, że wiele będzie miał do powiedzenia także w sferze smaku.


Po umieszczeniu w ustach czekolada rozpościera w nich specyficzne błotko. Błotko, choć jednocześnie nie rozpuszcza się ona z niebywałą łatwością. Po prostu wydaje się być bardzo pełna w ustach i rzeczywiście smakowo jest kontynuacją zapachu. Nad całą kompozycją króluje miodowo-karmelowy obłok, przełamany kwaskowatą palonością. Konsystencja jaka zostaje w naszej buzi jest odrobinę ziarnista, jakbyśmy rozdrobnili na pył skorupy podpalonych orzechów. Jednoczesne oblanie ich miodem mimo wszystko stwarza iluzję soczystej gęstwiny.

Co jakiś czas czujemy się, jakbyśmy przegryzali ziarna kawy, pełne ziemistych akcentów. Wyraźna podpalano-miodowa słodycz rzeczywiście mocno kojarzy się z orzechami nerkowca. Jeśli chodzi o owoce, to przychodzą one na myśl dopiero po tej całej kawalkadzie orzechów, kawy, ziemi, drewna, karmelu i miodu. Owocowość w tej czekoladzie to przede wszystkim truskawkowy dżem, słodycz galaretki z soczystych brzoskwiń i mango. 


Pod koniec, cały czas w nawiązaniu do drzewności, pojawia się coś na kształt kokosa, co na dodatek ozdobione jest pikantnością. Odrobina cynamonowej pikanterii w finiszu, wraz z niesłabnącym lejącym się palonym karmelem - dają nam obraz idealnego czekoladowego sosu, jakiego nie powstydziłaby się najwykwintniejsza restauracja. Ściąganie w tej czekoladzie to tylko lekkie świerzbienie języka jak po zjedzeniu dobrze doprawionej potrawy.


Kolumbia w interpretacji Domori wydaje się być od Zottera o wiele pełniejsza, a także przyjemniejsza i bardziej przystępna. Rzeczywiście jest tu więcej głębi i esencji. Teyuna w kwestii nut smakowych jest jednak zupełnie odmienna od Acandi. W eterycznej Acandi mamy głównie owoce i cytrusy, a tutaj... o wiele więcej czegoś innego. Obie kolumbijskie tabliczki okazały się być jednak równie konsekwentne i niezmienne w wiodących nutach smakowych, bez nagłych skoków w bok i zwrotów akcji. Obie, choć tak odmienne, cechują się wspaniałą łaskawością kakao. Mój Mąż bezapelacyjnie stwierdził, że z porównywanego duetu bardziej zasmakował mu Zotter, bowiem charakteryzujące go nuty smakowe mocniej pasowały mu do kolumbijskiego pochodzenia. Były one dla niego bardziej dzikie, niczym południoamerykańska dżungla. Moje serce pozostaje rozdarte, choć szala przechyla się w stronę esencjonalnego Domori.



Skład:: masa kakaowa, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 561,5 kcal
BTW: 10/38,5/39,5

czwartek, 21 stycznia 2016

Zotter Colombia 75% ciemna

 

31 grudnia był dla nas dniem powrotu z Gór Kaczawskich. Przed świętami myśleliśmy, że po prostu rano zapakujemy bagaże do samochodu i po czekoladowej degustacji ruszymy w drogę do domu. Liczne tajemnice Gór Kaczawskich spowodowały jednak, że sylwestrowy dzień wypełnił się nam objazdowymi wycieczkami aż do zmierzchu. Najpierw, o samiutkim świcie, udaliśmy się zaraz na drugi brzeg przepływającej koło naszej kwatery rzeki Kaczawy. W końcu trzeba było zdobyć sąsiadującą z nami Wielisławkę, której to zbocza zdobią Organy Wielisławskie. Wielisławka to dawny wulkan pełen sekretów, cały poprzecinany korytarzami dawnych sztolni. Za czasów niemieckich jego szczyt zdobiła restauracja, z której wówczas na pewno rozciągał się piękny widok. Dziś w dużej mierze jest on ograniczony, lecz Ostrzycę oraz Śnieżkę dostrzegliśmy bez problemu.

 

Następnie podjechaliśmy do wioski Krzeniów, skąd odbyliśmy spacer na kolejny dawny wulkan - Jeziorną. Przez ów szczyt nie prowadzi żaden szlak turystyczny, a szkoda... (z drugiej strony, takie postępowanie jest zrozumiałe ze względów bezpieczeństwa - wytyczając tam szlak trzeba by było skonstruować zabezpieczenia, a to przecież dodatkowa koszta... Żal!) O magii Jeziornej dowiedzieliśmy się przez przypadek, oglądając ten filmik. Również koniecznie go obejrzyjcie, opisana jest tam cała historia tej magicznej góry z jeziorem w kraterze pośrodku (w tym filmiku opisana jest również Wilcza Góra). Jeziorna to niesamowite miejsce, w którym totalnie się zakochałam!


Jak już wcześniej wspomniałam, na dzień powrotu zaplanowałam bardziej standardową degustację czekolady, niż posilenie się czymś słodkim w terenie. Tego dnia miałam sięgnąć po Zotter Columbia 75%, by w Nowy Rok zestawić ją z kolumbijską Domori. Taki był plan i koniec. To nic, że nie było czasu, aby po Columbię 75% sięgać w pensjonacie, przy spokojnie popijanej kawie. Czekolada została rozpakowana w kraterze Jeziornej. Tabliczka, która niczym Jeziorna, również cechuje się ciekawą historią.

"Kakao zamiast kokainy" to projekt, który pozwala małym kolumbijskim farmerom przeciwstawić się ubóstwu. Umożliwia legalną działalność zarobkową bez zależności od mafii kokainowej. Kolumbijski rząd wraz z United Nations Office on Drugs and Crime i austriackim ministerstwem spraw zagranicznych dzięki owemu projektowi pozwolił Zotterowi stworzyć Columbię 75%, a południowoamerykańskim farmerom uwolnić się od kokainowego interesu. Dziś 234 rodziny z najbiedniejszych rejonów północnozachodniej Kolumbii (okolice Acandi w, uwaga uwaga, departamencie Choco) uprawia fair trade kakao zamiast kokainy. Zotter Columbia 75% to pierwsza czekolada pochodząca z tego projektu, wypuszczona spod skrzydeł Acandi-APROCAFA. Czas jej konszowania wynosił 20 godzin.



Kolor tabliczki był dość chłodny, niczym tafla naszego kaczawskiego jeziora. Po przełamaniu czekolady (a łamała się ciężko, z głośnym trzaskiem) z rozbawieniem stwierdziliśmy, że jej przekrój wygląda niczym Organy Wielisławskie bądź Myśliborskie - w taki wzór ułożyła się 20 godzin konszowana masa. Bardzo zaskoczył mnie zapach unoszący się nad tabliczką, który wydawał się być bardzo lekki, a jednocześnie sugerował znaczną goryczkę. Aromat przywodził na myśl bukiet delikatnych łąkowych kwiatów.

Po umieszczeniu w ustach kawałka czekolady, rozpuszcza się on dość długo i bez zalepiania - pozostawia jedynie lekki film. Pierwszym smakowym wrażeniem jest przyjemna cytrusowa słodycz, z chwilowymi przebłyskami czerwonych owoców. Może było też tutaj trochę wędzonej śliwki? Zaraz po słodyczy jako jej kontynuacja przychodzi kwaśność, również typowo cytrusowa. Szczególnie mocno kojarzy się ona z różowymi grejpfrutami. Kwaśność gładko przechodzi w niezbyt silną goryczkę, również utrzymaną w cytrusowym tonie.



Jedząc Colombię 75% czujemy, że jest ona spokojna i łagodna. Nie zalepia buzi w sposób totalny, lecz pomimo to sprawia wrażenie gęstej i soczystej. Gdy bawimy się ciamkając czekoladę kwaśność grejpfruta mocno się uwydatnia i robi to falami. Tuż za nim pojawia się bardzo subtelna sugestia mlecznej aksamitności. Niewiele jest tu ściągania, a finisz zaskakuje lekką słonością (która pojawia się na samiutkim końcu, już dawno po przełknięciu kęsa).

W tej czekoladzie występuje pewien dualizm. Z jednej strony w aromacie przeważają suche badyle i eteryczna łąka, gdzieś tam przywodzące na myśl wytrawną goryczkę. Z drugiej strony, w smaku odczuwamy przede wszystkim słodycz i kwaśność, a głównie rześkość. Otulona jest ona jedynie lekką kwiatową mgiełką. To ciekawy kontrast pseudosuchości z niby-soczystością.

Generalnie doszłam do jednoznacznego wniosku, że nie powinnam degustować czekolad single-origin w atrakcyjnym, nowym terenie na świeżym powietrzu. Wrażenia związane z samą eksploracją Jeziornej sprawiły, że nie byłam w pełni skupiona na jedzeniu. Pisząc recenzję Colombia 75%, pomimo sporządzonych notatek trudno jest mi przypomnieć sobie coś więcej ponad urok Jeziornej. Na pewno Colombia 75% była tabliczką zbyt pogodną jak na to otoczenie, które miało w sobie coś przerażającego przez wzgląd na swoją tajemniczość. Do degustacji na Jeziornej lepiej nadawałoby się coś znacznie cięższego. Choć skąd miałam wiedzieć, że tabliczka o jakby nie patrzeć bardzo wysokiej zawartości masy kakaowej okaże się tak eterycznie owocowo-kwiatowa.



Po Jeziornej podjechaliśmy jeszcze pod Łysą Górę podziwiać wspaniałe widoki w stronę Karkonoszy (i nie tylko). Następnie z wioski Podgórki podeszliśmy na górę Krzyżowa, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie (warto obejrzeć ten filmik o atrakcjach w Podgórkach). Później udaliśmy się do Lwówka Śląskiego na Szwajcarię Lwówecką, by na koniec wyprawy zwiedzić klimatyczny Zamek Grodziec zbudowany na szczycie dawnego wulkanu o tej samej nazwie. Stamtąd obraliśmy kierunek dom, zostawiając za sobą magiczną Krainę Wygasłych Wulkanów, która kryje przed nami jeszcze całe mnóstwo tajemnic...


 Skład: miazga kakaowa z Kolumbii, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sól.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 627 kcal.
BTW: 10/51/30

wtorek, 19 stycznia 2016

Lindt Sundae Choco mleczna nadziewana sosem z ciemnej czekolady i kremem mlecznym z migdałami

 

 30 grudnia wyruszyliśmy samochodem w podobnym kierunku co dnia poprzedniego, jednak zatrzymaliśmy się wcześniej we wsi Muchów. To właśnie w okolicy tej wioski znajdują się Muchowskie Wzgórza. Mszana (475 m n.p.m.), Obłoga (442 m n.p.m.) oraz Owczarek (448 m n.p.m.) wraz z Czartowską Skałą (463 m n.p.m.) wizytowaną przez nas dzień wcześniej - stanowiły w trzeciorzędzie jeden wulkan, największy w okolicy. Dziś na ich terenie funkcjonuje rezerwat Mszana i Obłoga, który powstał dopiero w maju 2015 roku. Jego zadaniem jest m.in. ochrona unikatowych słupów i rumowisk bazaltowych. My, celem obejrzenia pięknych bazaltowych słupów skierowaliśmy swe kroki na Mszanę, na której to szczycie znajduje się stara wieża widokowa (dziś widać z niej jedynie otaczające drzewa). Żałuję, że nie znaleźliśmy czasu na Owczarka, na którym to dodatkowo znajduje się oczko wodne po dawnym kamieniołomie. Na Owczarka nie prowadzi żaden szlak.

 

Z Muchowa podjechaliśmy do sąsiedniej Nowej Wsi Wielkiej, gdzie zostawiliśmy samochód celem zatoczenia pętli pobliskimi wąwozami. Najpierw przespacerowaliśmy się Wąwozem Nowowiejskim, będącym przedłużeniem urokliwego Wąwozu Siedmickiego. Doszliśmy do rozstajnych dróg, gdzie dzień wcześniej wybraliśmy szlak w stronę Wąwozu Myśliborskiego. Tym razem wyruszyliśmy do Wąwozu Lipa, również objętego ochroną rezerwatową. Nim jednak to zrobiliśmy, zatrzymaliśmy się na kawę i czekoladę... 


Sundae Choco to trzecia i ostatnia czekolada Lindta jaką zakupiłam podczas jesiennych zakupów w niemieckim markecie Edeka. Darzę sporą sympatię lindtowską serię Hello i tak naprawdę tylko jedna propozycja z tej kolekcji mi nie smakowała (mowa o Sweet Popcorn). Wprawdzie połączenie smakowe inspirowane deserem lodowym wydawało mi się banalne, ale i tak postanowiłam ja nabyć. Nieco później, Czoko opublikowała jej recenzję na swoim blogu, niezbyt pochlebną. Byłam niepocieszona. Szczególnie irytował mnie mleczny krem, który miał być identyczny jak w egzotycznej serii nadziewańców (Acai Beere, Papaya, Mango-Maracuja). Przezornie zostawiłam sobie Sundae Choco jako ostatniego Lindta do degustacji na wyjeździe w Góry Kaczawskie.


Po rozwinięciu czekolady ze sreberka, które to z zewnętrznej strony ma przepiękny niebieski kolor - poczułam naprawdę kuszący zapach. Zapach cudownie mlecznej lindtowskiej czekolady unosił się nad tabliczką, po raz kolejny dając mi do zrozumienia, że mam niebywałą słabość do tak prostej rzeczy jak właśnie mleczna czekolada tej firmy. Aż wierzyć mi się nie chciało, że wewnątrz może być coś mało smacznego.

Przegryzienie kostki ukazuje całkiem atrakcyjne nadzienie. U góry mamy cudnie gęsty czekoladowy sos, zaś na dole zbite mleczne nadzienie wzbogacone o małe kawałki migdałów. Małe i w zbyt małej ilości? Pewnie tak - migdałów nigdy dość. Ja jednak nie mam zamiaru psioczyć, bowiem... Sundae Choco zaskakująco dobrze smakowała i wprowadziła mnie w lekko euforyczny stan.



Po pierwsze - sama lindtowska czekolada uwodzi mleczną słodyczą, bla bla bla, nie bez głosu kakao, bla bla bla. Dobrze znacie już tą historię, zresztą nie tylko z mojego bloga. Jest błoga, smaczna w sposób prosty i lekki, no po prostu darzę ją wyjątkową sympatią i tutaj była właśnie taka, jak lubię. Po drugie - czekoladowy sos do złudzenia przypominał mi ten obecny w pysznej Creation Chocolate Cake. Gęsty, mocno czekoladowy, soczysty. Te dwie rzeczy właściwie już wystarczyły, abym była kupiona. Byłam w górach, chciało mi się słodkiego - naprawdę niewiele potrzebowałam, by czuć satysfakcję.

Dolna, mleczna warstwa nadzienia, hmm... Ona na pewno zasługuje na poprawkę, bez dwóch zdań. Na pewno nie jest niczym więcej niż cukrowo-tłuszczowy miks z wyżej wspomnianej egzotycznej serii. Tutaj jednak mleczność owej warstwy wydała mi się bardziej autentyczna, z lekką jakby śmietankowo-waniliową nutą. Całkiem możliwe, że dodatek delikatnie chrupiących migdałów sprawił, że smak wydaje mi się przyjemniejszy i więcej można z niego wyciągnąć. Ponadto, może po prostu lindtowski "mleczny krem" bardziej pasuje mi w połączeniach orzechowo-kakaowych, niźli w owocowych (na dodatek przesłodzonych i lejących się)?

Bez zawahania jeszcze raz z chęcią zabrałabym Sundae Choco na szlak. To prosta i przystępna słodycz, lepsza jakościowo od większości łatwo dostępnych czekolad. Nie trafia ona do mojej czołówki w serii Hello, ale i tak będę ją bardzo miło wspominać. Podsumowując, jestem naprawdę zadowolona z nowych Lindtów zabranych w góry. Tylko Edelbitter Mousse Schwarze Johannisbeere mi nie smakowała, a reszta jak najbardziej nadawałaby się do powtórnego skonsumowania gdzieś na szlaku.



Wąwozem Lipa doszliśmy do Olszowego Stawu, skąd Nowowiejskim Lasem powróciliśmy do Nowej Wsi Wielkiej. Stamtąd podjechaliśmy w okolice miejscowości Świny, gdzie znajdują się ruiny zamku. Z ich okolic rozpościera się piękny widok na Pogórze Bolkowskie, Grzbiet Wschodni Gór Kaczawskich i Góry Wałbrzyskie. Stamtąd przespacerowaliśmy się do Bolkowa, gdzie zwiedziliśmy wspaniale utrzymany zamek (dziś znany głównie z Castle Party). Z Bolkowa powróciliśmy pieszo do Świn i już zapadał zmrok... Kolejny dzień wyprawy dobiegał końca, a jeszcze tyle tajemnic Gór Kaczawskich zostało przed nami nieodkrytych...

 

 

 



 Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, laktoza, cukier inwertowany, syrop glukozowy, migdały 1%, odtłuszczone mleko w proszku, sorbitol, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, aromaty.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 555 kcal.
BTW: 6/34/55.

niedziela, 17 stycznia 2016

Zotter Cheeky Fruits biała ryżowa z malinami, mango, pomarańczą i cytryną


Choć dziś opisywaną czekoladę również jedliśmy na szlaku w Górach Kaczawskich, w tym wpisie nie uraczę Was opisem wyprawy. Skupimy się tylko na tabliczce. Tabliczce niezwykłej, innowacyjnej, atrakcyjnej wizualnie. Drodzy Państwo, przed Wami Cheeky Fruits!

Cheeky Fruits to jedna z zotterowskich nowości z serii Labooko. Gdy tylko zauważyłam zdjęcie jej niesamowitego opakowania w sklepie internetowym Zottera, od razu zapragnęłam ją mieć. Pierwsze jesienne zamówienie moich Zotterów zrealizowałam jednak bez tej czekolady - była jeszcze niedostępna. Niejako w roli zamiennika zdecydowałam się wtedy na zakup Eco Rosa. Jak się okazało, pomimo równie barwnego opakowania i mnogości owoców w składzie, Eco Rosa i Cheeky Fruits to zupełnie inne produkty. Co takiego kryje w sobie urokliwa Cheeky Fruits?



Zotter już wcześniej zrewolucjonizował podejście do białej czekolady oraz dodatku owoców w czekoladzie. Seria Labooko Fruit oraz jej elementy wykorzystywane są bardzo często w kolekcji MitziBlue, ale także jako kuwertura w Handscooped (przykład: Blackcurrants In & Out). To gratka dla każdego fana owocowych słodkości. W dotychczas wykonywanych przez Zottera owocowych białych czekoladach, część mleka w proszku zastępowana była sproszkowanymi owocami. Taki chwyt zastosowano np. w niedawno opisywanej Eco Rosa. Niestety, niektóre z owocowych tabliczek, jak np. Blueberry, wychodziły na mój gust zbyt mdłe. Tym razem, Zotter znalazł na to receptę.

Zotter czyni również sporo w kwestii wegańskich imitacji mlecznych i białych czekolad. W zależności od wykorzystywanych zamienników mleka wychodziło różnie. Za ryżową i sojową czekoladę dałabym się pokroić, a kuwertury tabliczek Handscooped wykonane na ich bazie również wychodziły pysznie (w Basmati Rice with Saffron to pyszna ryżowa kuwertura ratowała sytuację, zaś sojowe Ayurveda Genusskur i Goji Berries in Sesame Nougat należą do moich ulubionych nadziewanych Zotterów). Od czekolady jaglanej i gryczanej trzymam się już z daleka, choć przecież kasze kocham bardziej od ryżu. Pomimo smakowitości ryżowej i sojowej czekolady, kryją one w sobie bardzo specyficzne posmaki, które nie każdemu mogą przypaść do gustu. I tym razem, Zotter wpadł na genialne rozwiązanie, jak temu zaradzić.



Cheeky Fruits to ostatecznie zażegnanie problemów opisanych w dwóch powyższych akapitach. Mamy czekoladę białą w pełni wegańską, opartą na napoju ryżowym. Zarówno dla alergika, jak i wegana - mleko w proszku nie będzie już przeszkodą w zjedzeniu zotterowskiej owocowej czekolady. Prócz tego, Zotter zupełnie zmienił sposób wykonywania owocowej tabliczki. W Labooko Fruit wszystkie składniki były konszowane wspólnie, proces tworzenia czekolady przebiegał już z udziałem ich wszystkich na raz. W Cheeky Fruits najpierw wykonano ryżową czekoladę, a dopiero później dodano do niej drobinki suszonych owoców. Przez ten zabieg czekolada jest mniej gładka i jednorodna, ale też o wiele bardziej wyrazista w smaku i orzeźwiająca. Strzał w dziesiątkę? Przekonajmy się!


Wygląd Cheeky Fruits jest uosobieniem zalotnej filuterności. Kolorowa pani na grafice okładki jest przepiękna, a dwie tabliczki ukryte w ekologicznym opakowaniu w pełni dorównują jej urodą! Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się, że wygląd tej czekolady tak bardzo mnie urzeknie. Jest ona bardzo jasna, uroczo różowiutka, w pastelowo-malinowym odcieniu. Przebłyskujący tu i ówdzie białawy beż sugeruje bazowanie na ryżowej czekoladzie i dopiero późniejsze połączenie jej z owocami. Cała powierzchnia tabliczki usiana jest piegami będącymi fragmentami suszonych owoców: malin i mango. W czekoladę wmieszany został również proszek pomarańczowy i cytrynowy, a całość doprawiono wanilią i tradycyjnie szczyptą soli. To rumiana, piegowata buzia zdrowej i radosnej dziewczynki!


Zapach czekolady jest upajający. Z jednej strony czujemy jeszcze ciepły ryżowy kleik, pewną maślaność - a z drugiej - niesamowitą rześkość świeżych owoców. Dopiero co zerwane wilgotne od rosy maliny idą na równi z cytrusowym kopniakiem pomarańczowo-cytrynowym oraz z egzotyczną nutą mango. Dopóki nie powąchałam Cheeky Fruits jeszcze nie wiedziałam, czy zasmakuje mi bardziej niż Eco Rosa. Teraz nie miałam już najmniejszych wątpliwości.

Ona jest wyborna. Kawałek położony na języku rozpuszcza się zaskakująco łatwo, choć nie zalewa maślanością. Rzeczywiście przypomina ryżowy kleik, którego wymieszanie z wysokiej jakości tłuszczem kakaowym nadaje mu przyjemnie tłustawej konsystencji. Jednocześnie, na podniebieniu wyczuwamy też pewną dzikość, roślinność. Czujemy wyraźnie słodycz, ale jest ona bardzo zróżnicowana, nieostra, bogata. Na dodatek przyprawowa wanilia podkreśla ryżowy posmak. Wiem, że gdybym miała zjeść samą białą ryżową czekoladę, jaka stanowi bazę Cheeky Fruits - również byłabym zachwycona.



Do głosu bardzo szybko dochodzi owocowa feeria. Najmocniej wyczuwalne są maliny, bez jakichkolwiek sztucznych posmaków - czysta natura. Poprzez udział również innych owoców w kompozycji, maliny nie są tutaj aż tak oczywiste - choć pozostałe owoce trudno by było bez zająknięcia zidentyfikować. Myślę, że mango odpowiada tutaj za odrobinę jogurtowych nut, zaś pomarańcza i cytryna okraszają wszystko kwaskowatą rześkością. Podczas degustacji czuć, że połączenie tych owoców w odpowiednich proporcjach i formach wcale nie było przypadkowe. Otrzymujemy koktajl o wiele bardziej smakowity niż w Eco Rosa, choć przecież kilka razy prostszy.

Niesamowite doznania funduje także sama struktura tej czekolady. Poprzez zatopienie owocowych drobinek w czekoladowej masie, konsumowaniu jej towarzyszy pewna szorstkość, a rześkość owoców jest kilkukrotnie nasilona. Wydają się one tym samym bardziej autentyczne, naprawdę jak w świeżym koktajlu. Pomimo smakowej dominacji malin drobinki owoców za nic nie przypominają pesteczek. Jedząc Cheeky Fruits odczuwałam nietypowe, fascynujące wrażenie, że czekolada zaraz eksploduje w mojej buzi niczym owocowy cukierek z musującym nadzieniem. Tak się jednak nie stało - niesamowite, energetyzujące owocowe orzeźwienie wieńczone zostało pełną naturalnością.

To było świetne. Myślę, że ta tabliczka zaskarbi serca wszystkich osób po prostu kochających owoce. Nie ma tu ani krzty przykrych i niechcianych posmaków, żadnych niedociągnięć. To fuzja najlepszej białej czekolady, ryżowego kleiku i ogromu orzeźwiających, soczystych owoców. Zotterowski eksperyment udał się w pełni. Brawa dla Mistrza! Kolejna nieoczywista twarz czekolady została odkryta.



Na koniec wpisu mały bonus utrzymany w owocowym temacie - fotografia naszego codziennego śniadanie spożywanego przed wyjściem na szlak w Górach Kaczawskich. Na tą kolorową bombę energetyczną składały się: płatki owsiane, mielone siemię lniane, kasza manna, otręby żytnie, quinoa, chia, mleko półtłuste, naturalny serek homogenizowany, masło orzechowe crunchy, miks orzechów (brazylijskie, włoskie, nerkowce, laskowe, migdały), banan, ananas z puszki, jagody w syropie, kakao w proszku, cynamon. W połowie śniadań jagody zastąpione zostały domowej roboty konfiturą z czereśni. Po takim turbodoładowaniu można robić kilometry!

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), maliny w proszku 2%, suszone mango 2%, proszek pomarańczowy 2% (koncentrat soku pomarańczowego, mąka ryżowa), proszek cytrynowy 1% (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), lecytyna słonecznikowa, sól, wanilia.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 561 kcal.
BTW: 0,6/35/60.