piątek, 29 kwietnia 2016

Zotter Sesame Nougat mleczny nugat z sezamu


Im bliżej szczytu Lubonia Wielkiego, tym stąpaliśmy po coraz to większej ilości śniegu. Po wyjściu z lasu obok Dziurawych Turni naszym oczom ukazała się wieża przekaźnikowa- dzięki jej obecności Luboń Wielki jest rozpoznawalny na panoramach z wielu miejsc w Beskidach. Zaraz za nią położone jest urocze, nieduże schronisko na Luboniu Wielkim. Rozsiedliśmy się na ławkach ustawionych obok niego, w pięknym punkcie widokowym. Oto zdobyliśmy Luboń Wielki 1022 m n.p.m., najwybitniejszy szczyt Beskidu Wyspowego. Osoby znajdujące się z nami u góry można było policzyć na palcach jednej ręki. Cisza, spokój, kontemplacja. Trzeba było uczcić to czekoladą!


Z plecaka wyjęłam Sesame Nougat z zotterowskiej serii Nougsus. Rok temu, podczas majówkowej wyprawy w Beskid Mały, miałam pierwszy raz do czynienia z tą kolekcją. Zawsze bardzo mnie kusiła, więc wówczas oczekiwałam od naszego Almond Nougat naprawdę sporo. Jak się okazało, tabliczka ani trochę nie sprostała moim wymaganiom - okazała się być mdła i płaska w smaku (zupełnie odmienna od orzechowej rozkoszy Hazelnut & Almond). Moja miłość do orzechów jest jednak na tyle wielka, że i tak pragnęłam wypróbować kolejne egzemplarze z serii Nougsus. Tym sposobem w moje ręce wpadł m.in. Sesame Nougat (możecie go zakupić na biokredens.pl).


Opakowanie nugatu jest eleganckie - cieszący oko okazuje się być również wygląd samej tabliczki. Bardzo przypadł mi do gustu podział na kostki imitujący klawisze fortepianu, charakterystyczny dla całej serii Nougsus. Barwa tabliczki jest ciepła, jasnobrązowa, wskazująca na duży udział mleka. Widok spodu czekolady uświadamia nam, iż upstrzono ją mnóstwem ziarenek sezamu. Po podzieleniu tabliczki na kostki przekonujemy się, że umieszczono je w dużej ilości w całej objętości czekolady.

 Sesame Nougat pachnie przede wszystkim głęboko mlecznie, z lekką wytrawnością kakao. Wydaje się być gładkim i słodkim kremem z sezamu - aromat sezamu spójnie łączy się z mlekiem, tworząc bardzo przystępną i uwodzicielską woń. Absolutnie nie jest to zapach ani chałwy, ani też sezamków - to coś zupełnie innego.


Po pierwszym kęsie ulżyło mi - już wiedziałam, że na pewno nie znajdę tu mdłości charakterystycznej dla Almond Nougat. Sezamowa tabliczka smakowała przede wszystkim bardzo głęboko mlecznie, rozkosznie. Nie wiem, ile zastosowano tutaj masy kakaowej, ale kakao daje o sobie znać w sposób bardzo wyważony, idealnie skomponowany z błogą mlecznością. Czekolada wspaniale rozpuszcza się w ustach, rozpościerając w nich napawającą spokojem słodycz. Doprawienie jej cynamonem i wanilią dodatkowo nasila jej smakowitość. W składzie znajdziemy także anyż - owszem, jest on wyczuwalny, ale jako... zwieńczenie sezamu. Wypadło to zaskakująco naturalnie.

Właśnie, jak to jest z sezamem? Stanowi on niemal 30% tabliczki, więc znajduje się w niej nie tylko jako osobne ziarenka, ale także jako masa (w końcu to nugat!). Sezamowy krem tak spójnie łączy się z mlekiem i kakao, jakby ów sezamowy smak był nutą wywodzącą się z kakaowego bogactwa oraz z karmelowości mleka. Świetne doznanie. Wszystko do siebie pasuje i wyciąga dodatkowe zalety ze swoich towarzyszy.



Niezaprzeczalną zaletą Sesam Nougat jest nieskończona ilość delikatnych ziarenek sezamu, która podkręca sezamowy smak, ale - tak jak w zapachu - robi to zupełnie inaczej niż w popularnych sezamowych słodyczach. Jest to smak w pełni naturalnych nasion, może lekko podprażonych - tak idealnie wpasowanych w kakaowo-mleczno-sezamową masę, że wydaje się to być nieprawdopodobne. 

Wyszukana mleczna subtelność jest zdecydowanie najznamienitszą cechą Sesam Nougat, ale do jej stworzenia potrzeba było idealnego doboru kakao i tytułowego bohatera - sezamu. Dla mnie więc jest to przede wszystkim przepyszna mleczna czekolada, gdzie sezam stanowi przemyślaną atrakcję i zwieńczenie. Oby kolejne egzemplarze z serii Nougsus były równie udane!



Po dokończeniu degustacji ruszyliśmy w dalszą drogę. Ufam, że wrócimy jeszcze na Luboń Wielki - łączy się tutaj kilka szlaków, które wydają się ciekawe, a siłą rzeczy musieliśmy je ominąć. W dół podążaliśmy za kolorem czerwonym, do Przełęczy Glisne. Było to całkiem strome zejście po północnym stoku, a więc obfitujące w śnieg, a w niższych partiach - w lepkie błoto. Tradycyjnie musiałam parę razy zaliczyć dupoślizg.




Przełęcz Glisne 634 m n.p.m. oddziela Luboń Wielki od kolejnego szczytu - Szczebla. Odsłonięta, porośnięta łąkami przełęcz uraczyła nas pięknymi widokami. Rozpoczęliśmy podejście zielonym szlakiem na Szczebel 976 m n.p.m., dość długie, lecz spokojne, prowadzące przez las. Szczebel był ostatnim szczytem zdobytym podczas wielkanocnego wyjazdu. Pobyliśmy na nim dłuższą chwilę - tak jak pozostałe zdobyte góry w Beskidzie Wyspowym, zaopatrzony był w bardzo sympatyczne miejsce do piknikowania.




Schodziliśmy dość stromym czarnym szlakiem do Mszany Dolnej - głównie przez las, lecz pod koniec drogi raczyliśmy się już rozległymi, przepięknymi widokami. Szkoda, że dopiero od połowy dnia widoczność zrobiła się naprawdę dobra! Kiedyś, przy innej okazji, na pewno zejdziemy ze Szczebla czarnym szlakiem w stronę miejscowości Lubień - na tej drodze znajduje się bowiem jaskinia Zimna Dziura. Jednak teraz trzeba było zakończyć wędrówkę. Zatrzymaliśmy się na obiad w mijanej restauracji, bodaj jedynej otwartej w Mszanie Dolnej w Wielką Niedzielę. To już koniec. W sercu coraz to bardziej narastał żal... Jeszcze nie wyjechaliśmy do domu, ale ja już tęskniłam.





Skład: surowy cukier trzcinowy, sezam 29%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, soja w proszku (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), lecytyna sojowa, sól, wanilia, anyż, cynamon.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 587 kcal.
BTW: 8,3/44/37

środa, 27 kwietnia 2016

Chocolate Bush mleczna 33% ze śliwkami i migdałami


Prognoza pogody na nasz ostatni dzień wędrówki po Beskidzie Wyspowym - Wielką Niedzielę - była bardzo obiecująca. Zachmurzenie miało tego dnia wynosić 2%, opadów brak. Jakże wielki był mój zawód, gdy budząc się rano widziałam za oknem pełne zachmurzenie i sporo mgły, zupełnie jak poprzedniego dnia. Mając nadzieję na późniejsze wypogodzenie się, i tak czy siak dzielnie ruszyliśmy na szlak. Oto ramowy plan naszej wędrówki (w rzeczywistości był on nieco dłuższy, z Mszany Krupciówki wracaliśmy oczywiście do punktu wyjścia).
 
Wychodząc spod naszego pensjonatu w Mszanie Dolnej obraliśmy szlak czarny, prowadzący przez otwarte przestrzenie łąk biegnących dość łagodnymi wzgórzami, w zasadzie należącymi już do Gorców. Jakże piękne widoki muszą się tu roztaczać przy lepszej widoczności! Ponieważ otaczająca nas mgła niespecjalnie napawała nas energią, dość szybko zatrzymaliśmy się na jednym ze wzgórz (zapewne w okolicach Adamczykowej) na kawę z termosu i coś słodkiego. Przebijające się gdzieś pomiędzy chmurami wierzchołki wyższych szczytów napawały nas nadzieją na rozpogodzenie.



Sięgnęliśmy po kolejny z dwóch fragmentów czekolad Chocolate Bush, jakie otrzymałam od Olgi z livingonmyown.pl. Tym razem, był to wariant mleczny o 33% zawartości kakao - na szczęście pozbawiony nieszczęsnego dodatku odtłuszczonego kakao w proszku. Tabliczka cechowała się ciepłą barwą jasnego brązu sugerującą znaczny udział mleka. Jej powierzchnia upstrzona była sporymi kawałkami suszonych śliwek, sprawiającymi wrażenie mięciutkich niczym poduszka czy wata. Kolejnego dodatku - migdałów - było jak zwykle zbyt mało jak na mój gust, choć użyte egzemplarze były okazały się być całkiem dorodne. Recenzję Olgi możecie przeczytać tutaj.

Czekolada pachniała całkiem przyjemnie - głęboko mlecznie, z wyraźnym akcentem wanilii. Lekko zdradzała swoją nieco podwyższoną zawartość kakao (w stosunku do standardowych trzydziestek). Aromat naprawdę zachęcał do jak najszybszego wgryzienia się w czekoladę.


Jest mocno słodko, ale w całkiem przyjemny, mleczno-waniliowy sposób. Chocolate Bush proponuje całkiem smaczną mleczną czekoladę, przyjemnie i gładko rozpuszczającą się w ustach, tworząc w nich błotniste bagienko - uwieńczone wanilią. Jest to słodycz prosta, niewymagająca większej refleksji, ale powodująca przypływ endorfin. Ich mleczna czekolada zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu niż oszukana wersja ciemna. Gdyby to tutaj zastosowano genialne suszone wiśnie, byłabym naprawdę urzeczona.

Suszone śliwki nie wypadają bowiem aż tak rewelacyjnie. Owszem, są całkiem dobrze spreparowane. Zarówno miąższ, jak i skórki, są miękkie, autentycznie owocowe, aromatyczne - ale mimo wszystko bardzo łagodne. Aż za łagodne, by wyraziście wyróżnić się na tle słodziutkiej i bagienkowej mlecznej czekolady, okraszonej wanilią. Smak migdałów w sposób bardziej zdecydowany łączy się tutaj z czekoladą. Dzięki swej świeżości i sporemu rozmiarowi bardzo dobrze zgrywają się z mleczno-waniliową słodyczą.




Doładowani energią ruszyliśmy dalej. Chmury bardzo nieśmiało poczynały odsłaniać nam większe połacie terenu. Gdy dotarliśmy na szczyt Potaczkowej, ukazał się nam rozległy widok na Gorce. Oczywiście, przy przejrzystości powietrza musi być tu naprawdę bosko, ale cieszyliśmy się tym, co akurat przyniósł nam dzień. Dobrze, że było widać cokolwiek. Z pobliskiego Niedźwiedzia kilku młodych mieszkańców podchodziło na Potaczkową wraz z psami. Świetny spacer po wielkanocnym śniadaniu. Wszyscy ludzie mieszkający w górach powinni doceniać takie możliwości...


W dali Luboń Wielki.

 Chwila kontemplacji na Potaczkowej i ruszyliśmy w dalszą trasę, nadal poruszając się wśród przestrzeni łąk. Schodziliśmy stopniowo do Raby Niżnej, rozkoszując się widokami górskich wiosek. Muszę przyznać, iż tamtejsze okolice są naprawdę bardzo zadbane. W porównaniu do sudeckich miejscowości przepaść jest ogromna. Sudety mają niepowtarzalny, dziki urok, lecz wiele przepięknych, wręcz zabytkowych domostw po prostu popada w ruinę.


Wiosna!




Wchodząc już na teren Rabki Zdrój skręciliśmy z szosy na szlak wiodący wprost na Luboń Wielki. Najpierw prowadził przez łąki, skąd oglądając się za siebie mogliśmy podziwiać coraz to bardziej odsłaniające się przed nami Gorce. Następnie wkroczyliśmy w las, gdzie zaczęło się robić coraz bardziej stromo. W końcu rozpoczęła się Perć Borkowskiego - fragment żółtego szlaku na Luboń Wielki, wiodący przez rezerwat przyrody nieożywionej. To unikalne w Beskidzie Wyspowym miejsce, gdzie stąpać możemy po pokaźnym gołoborzu. Ponadto, możemy obserwować oryginalne osuwiska skalne zwane Dziurawymi Turniami. Stąd jest już bardzo blisko do szczytu...




http://www.odkryjbeskidwyspowy.pl/
http://www.beskidwyspowy.com/

Skład: czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, wanilia burbońska), migdały 5%, śliwki 3%.
Masa kakaowa min. 33%.
Masa netto: 85 g.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Zotter White Chocolate biała


W Wielką Sobotę, po zejściu czerwonym szlakiem do Kasiny Wielkiej, kilka kilometrów maszerowaliśmy wzdłuż drogi. Podziwialiśmy trzech głównych bohaterów tego dnia: Ćwilin, Śnieżnicę oraz Lubogoszcz. Lubogoszcz, położony po przeciwnej stronie od Ćwilina i Śnieżnicy, był od pozostałych szczytów znacznie odseparowany i jawił się nam jako całkiem masywna góra. Obserwowany od strony Kasiny wyglądał niczym stożek wulkanu, częściowo osnuty chmurami. Już za chwilę mieliśmy odbić z szosy na ścieżką prowadzącą w las i rozpocząć podejście na Lubogoszcz.

Lubogoszcz widziany z Kasiny Wielkiej.

Śnieżnica widziana z Kasiny Wielkiej.

Choć w samej Kasinie pogoda również niespecjalnie dopisywała, rozpoczynając podejście na Lubogoszcz raz po raz nachodziły nas fale deszczu. Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem, postanowiliśmy sięgnąć do plecaka po czekoladę, która miała nadać nam radosnej mobilizacji do dalszego marszu. Przysiedliśmy na szlabanie ograniczającym wjazd aut do lasu i rozpakowaliśmy tabliczkę, która - jak się po chwili okazało - zasługiwałaby na towarzystwo najwspanialszych górskich widoków. Tymczasem, my spożywaliśmy ją w niezbyt sprzyjających warunkach, również do robienia zdjęć - musicie wybaczyć krople deszczu zdobiące tabliczkę (i moje palce).

 Klasyczna biała czekolada Zottera od niedawna jest wykonywana według nowej receptury. Nie miałam możliwości próbowania wersji poprzedniej, jednak porównując skład z opakowania mojego egzemplarza oraz nieaktualny skład odnaleziony w sieci, mogę wyłapać różnice surowcowe. Dawniej, na pierwszym miejscu plasował się tłuszcz kakaowy, za nim surowy cukier trzcinowy, pełne mleko w proszku, syrop glukozowo-fruktozowy, słodka serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, pełny cukier trzcinowy, wanilia, lecytyna sojowa, sól i cynamon. Całkiem długi skład jak na tak prosty produkt. W nowej wersji został on mocno skrócony. Na pierwsze miejsce wysunęło się pełne mleko w proszku, stanowiąc jedyny surowiec mleczny. Zaraz po nim stoi tłuszcz kakaowy, a dalej surowy cukier trzcinowy. Całkowicie pozbyto się syropu glukozowo-fruktozowego (bardzo dobrze!) - kolejne składniki to już tylko wanilia, lecytyna sojowa, sól i cynamon. Niestety przy obu wersjach nie podano procentowej zawartości tłuszczu kakaowego.


Duet 35-gramowych tabliczek Labooko rozpakowaliśmy z myślą o porównaniu ich do próbowanej poprzedniego dnia białej Domori, lecz już jedno zaciągnięcie się zapachem Zottera uświadomiło nam, że nie będzie ich można porównać. Tak, jak ciężko było mierzyć jedną miarą białe Willie's Cocoa i Original Beans. Po pierwsze, Zotter White Chocolate wydawała się być zaskakująco biała nawet jak na białą czekoladę. Utrzymana była w mleczno-śnieżnej tonacji. Ponadto, w całą powierzchnię tabliczek wtopione zostały drobniutkie kropki wanilii i jeszcze drobniejszy cynamonowy pyłek. Czekolada wyglądała dzięki temu naprawdę przerozkosznie. Pachniała również bosko - tłustym świeżym mlekiem przyprawionym prawdziwą wanilią i szczyptą cynamonu, czy raczej starannie przyrządzonym puddingiem bazującym na powyższych składnikach.


Wystarczył kęs by przekonać się, że grafika umieszczona na opakowaniu idealnie pasuje do tej czekolady. Kilka sekund rozpuszczania się czekolady w ustach przeniosła nas z ponurego lasu do zupełnie innej krainy. Czekolada rozpuszcza się błogo, naprawdę błogo, rozpościerając w ustach niesamowitą rozkosz słodyczy, niewinnej i zadziornej jednocześnie. Odczuwamy przede wszystkim świeżą mleczność, bardzo gęstą, z wyraźnie karmelowym akcentem płynącym z cukru trzcinowego. Lekko palona słodycz mleczności zawładnęła całą powierzchnią podniebienia sprawiając, że zapadamy się w nią niczym w najbardziej miękką i pachnącą pościel. Wysokiej jakości tłuszcz kakaowy połączony z cukrem i mlekiem stanowi idealny zalepiacz języka, obezwładniacz zmysłów.

 W zasadzie mam pewne wątpliwości, jak sama czekolada spisałaby się bez przyprawienia wanilią i cynamonem. Obie przyprawy, a szczególnie wanilia, wnoszą bowiem do kompozycji niesamowicie dużo. Autentyczna wanilia, niesamowitą mocą wieńczy karmelowo-mleczne niebo. Przebrzmiewający w tle cynamon jeszcze bardziej podkręca ciepło bijące z White Chocolate. Genialnie komponujące się z resztą składników, idealnie dobrane przyprawy sprawiają, że całość jawi się jako cieplutka i gęsta, aksamitna kasza manna gotowana na tłustym mleku. Coś niesamowitego, zalewającego błogością, przerozkosznie słodkiego.

Dziewczynka widoczna na opakowaniu zdaje się być idealnym odzwierciedleniem charakteru tej czekolady. Degustacja White Chocolate jest niczym wtulenie się w miękką pościel po aromatycznej gorącej kąpieli. Z drugiej strony, przez niesamowicie silny charakter przypraw mam wrażenie, że owa śliczna dziewczynka będzie w nocy rozkopywać pościel, na złość mamie. Może też podkradać się do szafki nocnej, podjadając z niej wykwintne pralinki, gdy cały dom już pogrąży się w błogim śnie. Zotterowska biała czekolada to niebiańska rozkosz z przyprawowym pazurem. Coś obłędnego! Pozycja konieczna do wypróbowania dla każdego fana bogatej słodyczy. Jeśli już musiałabym porównywać White Chocolate z Domori Cioccolato Bianco, to tutaj mamy do czynienia nie w rozgrzaną słońcem kobietą, lecz z słodko-psotną dziewczynką z wąsami od mleka. Obie czekolady są rozkosznie pyszne, ale w zupełnie inny sposób. Różnorodność dobrych białych czekolad zachwyciła mnie po raz kolejny.



Nasza White Chocolate skończyła się niespodziewanie szybko, lecz w stu procentach spełniła swoje zadanie - dała nam energię i motywację do dalszego marszu, rozpościerając w naszych ustach prawdziwe niebo. W dalszych partiach podejścia na Lubogoszcz deszcz już nam praktycznie wcale nie doskwierał. Podejście było dość żmudne, a wyżej pojawiło się już całkiem sporo śniegu. Gdy byliśmy już blisko szczytu, uderzający wcześniej raz po raz deszcz zamienił się w śnieg - szło się w nim zdecydowanie lepiej, niż w deszczu. W końcu osiągnęliśmy zamglony szczyt, na którym znajdowało się sporo miejsca dogodnego na piknikowanie - podobnie jak na Ćwilinie i Śnieżnicy. My oczywiście po zrobieniu pamiątkowych zdjęć ruszyliśmy dalej, długo idąc wypłaszczonym grzbietem Lubogoszcza. Dopiero po jakimś czasie rozpoczęło się zejście lasem w dół - my podążaliśmy cały czas szlakiem czerwonym, choć były również alternatywne zejścia.




Gdy wyszliśmy z lasu, naszym oczom ukazały się w końcu jakieś rozleglejsze widoki. Schodząc podnóżem Lubogoszcza do Mszany Dolnej obserwowaliśmy m.in. nasz cel na kolejny dzień - Wielki Luboń oraz Szczebel. oddychaliśmy pełną piersią i delektowaliśmy się przestrzenią. Po zejściu do miasta, pomimo znacznego przemoczenia ubrań - nie udaliśmy się bezpośrednio do pensjonatu. Najpierw zahaczyliśmy o pizzerię, racząc się sporą pizzą. A potem już tylko kąpiel, wino i książka - na zakończenie kolejnego udanego dnia w Beskidzie Wyspowym.







PS Dla przypomnienia - odsyłam Was do planu naszej wielkosobotniej trasy, oraz na portale zajmujące się Beskidem Wyspowym (klik i klik).

Skład: pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, wanilia, lecytyna sojowa, sól, cynamon.
Masa netto: 70 g (2x35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 

sobota, 23 kwietnia 2016

Chocolate Bush ciemna 70,4% z wiśniami, migdałami i kokosem


W Wielką Sobotę planowaliśmy zrobić szlak, którego gwoździem programu miał być Luboń Wielki. Gdy jednak budząc się o szóstej rano zobaczyliśmy stuprocentowe zachmurzenie i mgłę zdecydowaliśmy się zrobienie trasy planowanej na Wielką Niedzielę (tutaj znajdziecie plan naszej trasy). Postąpiliśmy tak przez wzgląd na fakt, iż część tej trasy chcemy przejść jeszcze podczas któregoś z następnych wyjazdów w Beskid Wyspowy i być może jeszcze będzie okazja obejrzeć ją podczas lepszych warunków pogodowych.

Krótko po siódmej wyruszyliśmy z Mszany Dolnej obierając żółty szlak w stronę Ćwilina, prowadzący długi czas przez łąki. Otaczające nas otwarte przestrzenie sugerowały, że podczas dobrej widoczności musi tu być przepięknie. My maszerowaliśmy w mgle, ale tak jak wspomniałam, zapewne jeszcze będziemy mieć okazję robić ów fragment w korzystniejszej aurze. Powoli nabieraliśmy wysokości, a osiągając szczyt Czarnego Działu postanowiliśmy zatrzymać się na kawę z termosu i kawałek czekolady.




Sięgnęliśmy po fragment jednej z dwóch czekolad marki Chocolate Bush, które otrzymaliśmy od Olgi z livingonmyown.pl. Najpierw wypróbowaliśmy wersję ciemną 70,4% z wiśniami, migdałami i kokosem. Z recenzją Olgi możecie zapoznać się tutaj

Chocolate Bush to jedna z kilku polskich firm trudniąca się ręcznym wyrobem tabliczek z posypkami, sprawiających wrażenie luksusowych. Pomimo zapewnień na stronie producenta o naturalności stosowanych surowców i tak wiem, że mam do czynienia z czymś mało górnolotnym. Nie są to czekolady bean-to-bar, nie mam informacji o pochodzeniu surowców kakaowych, no i... oczywiście w wersji ciemnej brak jest tłuszczu kakaowego, ehhh... Zastosowano za to solidną dawkę odtłuszczonego kakao w proszku, jak ja to kocham! Tylko po co producent na swojej stronie internetowej zachwala używanie naturalnego masła kakaowego, skoro w ciemnych tabliczkach po prostu go nie ma!


Jedno trzeba oddać Chocolate Bush - ich czekolada z wiśniami, migdałami i kokosem jest potwornie urodziwa i fotogeniczna. Barwy dodatków idealnie komponują się z ciemnym brązem czekolady, naprawdę ciesząc oko. Ponadto, już przy pierwszym kontakcie z kubkami smakowymi sama czekolada okazała się być smaczniejsza od dzień wcześniej próbowanej Green Dream, co było dużym plusem przy równie niepoprawnym składzie.

Czekolada jest przyjemnie ziemisto-słodka. Nie rozpuszcza się idealnie w ustach, jest raczej zwarta - ale nie niesie ze sobą perfidnej proszkowatości czy wiórowatości. Na szlaku jadło się ją całkiem dobrze, choć o głębi smaku oczywiście nie mogło być mowy. Wywarła na mnie jednak całkiem pozytywne wrażenie swoją prostotą, bez odrzucających wad, z lekkim waniliowym akcentem.



Totalnym hitem tego produktu okazały się być suszone wiśnie. Na powierzchni tabliczki umieszczono ich całkiem sporo, a w smaku były naprawdę wyborne. Soczyste, miąższyste, wyraziste, naturalne - od razu przywiodły mi na myśl zotterowską Graumohn-Kirsch. Były milion razy przyjemniejsze niż wiśniowe suszki w tabliczce Meybona. Jak dla mnie, mogłyby być jedynym dodatkiem w tej czekoladzie!

Migdałów oczywiście użyto za mało jak na mój gust, a dość miękkie wiórki kokosowe - wprawdzie świetnie wypadające pod względem wizualnym - przepadały gdzieś pod naporem intensywnych wiśni. Użycie pojedynczych migdałów i sypniętych wiórków dobrze spełnia swoją rolę dla urozmaicenia wyglądu, lecz względem smaku wszystko zostaje zdominowane przez przepyszne wiśnie. Mogłabym jeść je solo, bez tej czekolady!

Dziś opisywana Chocolate Bush może być pięknym prezentem, ale tylko pięknym - na pewno nie wprowadzającym w świat naprawdę dobrej czekolady. Jest smacznie i prosto - nic poza tym.




Gdy podchodziliśmy z Czarnego Działu na Ćwilin, zaczęło się robić coraz to bardziej ponuro. Mgła skraplała się na naszych ubraniach, widoczność była jeszcze gorsza, a śniegu coraz więcej - było całkiem przeraźliwie. W końcu osiągnęliśmy szczyt Ćwilina, drugi co do wysokości w Beskidzie Wyspowym. Znajdująca się na nim polana musi być świetnym miejscem biwakowym podczas ładniejszej pogody (widoki z niego też są piękne - tak jak ten na Luboń Wielki i Babią Górę, ah...). My jednak nie zatrzymywaliśmy się na Ćwilinie długo - po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia rozpoczęliśmy zejście do Przełęczy Gruszowiec. Zejście to przebiegało północnym stokiem Ćwilina - najbardziej zaśnieżonym i stromym, co wiązało się z wieloma atrakcjami. Zjechane bieżniki podeszw w moich trekkingowych butach mocno dawały się we znaki, przez co większość drogi w dół pokonałam metodą dupoślizgu. Śmiechu było co nie miara!



W końcu osiągnęliśmy Przełęcz Gruszowiec. Ledwo co zeszliśmy w dół z jednego szczytu, a już trzeba było podchodzić na drugi - cały urok Beskidu Wyspowego. Kolejnym naszym celem była Śnieżnica. W czasie podejścia na nią, w dolnych partiach zaczął siąpić na nas deszcz. Nasze brzuchy dopominały się o drugie śniadanie, lecz przy takiej pogodzie nie było się gdzie zatrzymać. Zdesperowani, urządziliśmy sobie piknik na jednym z przystanków Drogi Krzyżowej.



Po zaaplikowaniu porcji energii, dość szybko osiągnęliśmy spokojny, zalesiony szczyt Śnieżnicy. Poniżej niego znajduje się wyciąg i tor narciarski, z którego korzystało nieco narciarzy i snowboardzistów. Ze Śnieżnicy zeszliśmy rowerową trasą MTB użytkowaną w cieplejszych miesiącach. Doszliśmy do miejscowości Kasina Wielka, skąd udaliśmy się dalej w stronę kolejnego szczytu...




 
Skład: czekolada ciemna (miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna sojowa, wanilia burbońska), wiśnie, migdały, kokos.
Masa kakaowa min. 70,4%.
Masa netto: 85 g.