Jednym z największych zaskoczeń jakie zafundował mi swego czasu sklep Sekretów Czekolady było wprowadzenie do swej oferty kolumbijskich czekolad Tibitó. Odkryłam tę markę podczas mojej podróży do Kolumbii w 2016 roku i nie udało mi się wówczas zaopatrzyć w cały asortyment tej manufaktury z siedzibą w Bogocie (te, które kupiłam, już dawno opisałam na swym blogu). Jak dobrze, że Sekrety Czekolady przyszły mi z pomocą! Dzięki nim, już parę miesięcy temu wypróbowałam mleczną Caramel, zaś teraz przyszedł czas na dalszą eksplorację ciemnych czekolad bez dodatków, wykonanych z ziaren pochodzących z różnych kolumbijskich departamentów.
"Pysznie "czekoladowa" tabliczka o nutach karmelu, orzechów laskowych, dojrzałych bananów i świeżych owoców, goździków i cynamonu. Kakao z niezwykle bioróżnorodnego regionu Kolumbii - Chocó" - taką charakterystykę opisywanej dziś czekolady odnajdziemy na stronie Sekretów. Chocó leży w północno-zachodniej części Kolumbii, mając dostęp zarówno do Oceanu Spokojnego, jak i fragmentem do Morza Karaibskiego. Zamieszkiwana głównie bez Afrokolumbijczyków, rzeczywiście stanowi przeogromne bogactwo kolumbijskich skarbów.
Solidna, 80-gramowa tabliczka podzielona na klasyczne kostki po prostu cieszyła oczy, zaś unosząca się nad nią przyjazna woń jeszcze mocniej poszerzała uśmiech. Zapach urzekł nas rozkoszną zapowiedzią lodów czekoladowo-orzechowych na świeżej śmietance, podanych w towarzystwie aromatycznej kawy. Jakże prosto, jakże pysznie.
Solidna, 80-gramowa tabliczka podzielona na klasyczne kostki po prostu cieszyła oczy, zaś unosząca się nad nią przyjazna woń jeszcze mocniej poszerzała uśmiech. Zapach urzekł nas rozkoszną zapowiedzią lodów czekoladowo-orzechowych na świeżej śmietance, podanych w towarzystwie aromatycznej kawy. Jakże prosto, jakże pysznie.
Z umiarkowaną tłustością rozpuszczała się w ustach - jej konsystencję można opisać jako niezbyt narzucającą się, lecz dobrze wypełniającą, przyjemną, pozwalającą bez większego wysiłku zanurzyć się w bogactwie smaku. Nie odnalazłam w niej ani odrobiny specyficznej kwaśności, której już zawsze będę poszukiwać próbując czekolad z kolumbijskich ziaren. Chocó okazała się za to znakomitą fuzją słodyczy i paloności. To mocna, obłędnie pachnąca kawa, w której roztopiono gęsty nugat z orzechów laskowych. Troszkę odnaleźć to można było paloności ziaren z kawy zbożowej, przełamanej korzeniami. Lekkością, z jaką znikała kostka za kostką, kojarzyła się też z mrożoną mochą, podaną ze spienionym mlekiem. Gdy w połowie degustacji odkryłam w niej miąższystość, soczystość i posmak marcepanu, stała się dla mnie jeszcze bardziej wciągająca. Na delektowanie się w niej typowo owocowymi nutami zabrakło mi już czekolady, choć przecież ważyła niemałe 80 g. Bezsprzecznie jednak można doszukać się tu bardzo dojrzałych bananów i papai.
Tibitó Chocó to czekolada prosta, dobra, wyrazista. Nie była wielce wymagająca, lecz jednocześnie czuło się, iż mamy do czynienia z solidnie wykonaną tabliczką, przemyślaną, dopieszczoną. Chocó oferuje moc pozytywnej, słodko-palonej energii. To uśmiechnięta, żywa Kolumbia...
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 80 g.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz