czwartek, 29 czerwca 2017

Bonnat Equateur ciemna 75%


Po Pacari i Hoja Verde nadal zostajemy w Ekwadorze, choć tylko w kwestii pochodzenia ziaren kakao - czekolada została wykonana we Francji. Tak, moi drodzy - oto Bonnat! Bonnat, z którym wielu z Was wiąże mieszane uczucia - dla mnie i mojego Męża stał się obietnicą czekoladowej przyjemności. Wprawdzie ilość używanego przez markę tłuszczu kakaowego może się wydawać kontrowersyjna, ale dotąd nie wązałam jej z przykrymi doznaniami. Dla mnie dobrej jakości masło kakaowe było w Bonnatach aksamitnym nośnikiem wyrazistych kakaowych nut - różnych dla poszczególnych źródeł kakao. Ekwadorską tabliczkę od Bonnat (o 75% zawartości kakao), zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady. Ciemna single-origin wypuszczona spod skrzydeł francuskiej marki to jak zwykle tylko trzy składniki: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy i cukier.


Niezbyt ciemna czekolada prezentuje sobą to, co charakterystyczne dla Bonnata - masywność, aksamit, tłustość. Patrząc na bonnatowskie single-origin 75% zawsze mam wrażenie, że doznam czegoś podobnego niż przy ostatniej degustacji czegoś z tej serii. W kwestii aksamitnej, maślanej konsystencji nigdy się nie mylę, ale nuty smakowe jednak zawsze odkrywam inne - wszak zawsze mam do czynienia z zupełnie innym kakao wziętym na warsztat.


Bonnat Equateur pachnie kwiatowo i rześko, niczym łąką o poranku. Łąka pełna rosy, smagana chłodnym wiatrem, a chwilę temu może nawet potraktowana majowym przymrozkiem. W kontakcie z podniebieniem oczywiście od razu uwagę zwróciła ponadprzeciętny tłusty aksamit, a następnie intensywna słodycz, syropowata. Wszystko to tworzyło w buzi rozkoszne czekoladowe błotko, przez iluzję chłodnej łąki kojarzące się ze zmrożoną słodyczą. Może jakimiś lodami? Po chwili słodycz przechodzi w delikatne ściąganie tanin. Wytrawność kwiatów miesza się z kostkami cukru i czuliśmy się nieco tak, jak przy piciu mocnej czarnej herbaty z bergamotką, solidnie posłodzonej.

 Taniny idą dalej w nuty bardziej chlebowe. Pomyśleliśmy najpierw o mokrym chlebie, a dalej o mocno wypieczonych bułeczkach podanych ze słodkim masłem bądź gęstą słodką śmietaną, do tego posypane cukrem. Ot, prosty przysmak dla dzieciaków. W zasadzie, kwiatowe nuty przepełniające od samego początku tę czekoladę dalej w połączeniu z wyrazistym prażeniem/ziemistością mogą prowadzić bardziej w stronę miodu i aromatycznego karmelu, niźli zwykłego cukru. Jeśli zaś mówić o owocach, to myślałabym raczej o czymś kandyzowanym, lub... wysuszonym i zatopionym w herbacie.


Czekolada nie jest skomplikowana. Cały czas poruszamy się w obrębie konkretnych nut i dalej już nie jesteśmy zaskakiwani. Możemy spokojnie je celebrować, wszak bonnatowskie tabliczki liczą sobie solidne 100 g. Przypuszczam, że za jakiś czas nie będę pamiętać jej smaku, ale sama degustacja była dla mnie czystą przyjemnością, nad którą nie musiałam zbyt mocno się skupiać.  Nadal mam ochotę na testowanie pozostałych czekolad od Bonnat.


Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 603 kcal.
BTW: 8,8/46/42,6

wtorek, 27 czerwca 2017

Zotter Pineapple and Cashew Nuts mleczna 50% nadziewana ananasami i nugatem z nerkowców


Zatęskniłam za nadziewanymi Zotterami! Choć spróbowałam ich już wiele, nadal pozostało sporo wariantów do przetestowania, no i na szczęście co jakiś czas pojawiają się nowości i reaktywacje. Przy okazji kompletowania czekoladowych zapasów na urlopową wyprawę (już w lipcu!), skusiłam się na kilka niepróbowanych wcześniej Zotter Handscooped. Zakupów dokonałam oczywiście w biokredens.pl!


Uwielbiam ananasy. Bezsprzecznie należą do czołówki lubianych przeze mnie owoców. Uwielbiam też orzechy, wszelakie. Zotter Pineapple and Cashew Nuts było więc dla mnie wyjątkowo kuszącym kąskiem. Kuwertura z mlecznej czekolady o 50% zawartości kakao kryje dwuwarstwowe nadzienie. Dolne, wpadające w jasnobrązowe odcienie beżu, to nugat z orzechów nerkowca (nerkowce stanowią aż 12% całości). Górne wypełnione jest suszonymi ananasami (15%) podkręconymi jeszcze ananasowym koncentratem (8%) - razem w całej tabliczce mamy aż 23% ananasa! W porównaniu do wielu innych tabliczek Handscooped, tutaj Zotter użył oszczędnie przypraw.


Czekolada po przekrojeniu na pół uwalnia swój obłędny zapach, jakby rozkroić soczystego ananasa, czy ewentualnie otworzyć puszkę z ananasem w syropie. Od pierwszego kontaktu z podniebieniem urzeka wiórkowatość nadzienia. O ile często Zotter robi bardzo aksamitne ganasze, tak tutaj struktura jest bardzo wyrazista, idealnie udająca... włókna ananasowe. Przebijając się przez wszystkie warstwy uświadamiam sobie, że nawet nugat z nerkowców udaje miąższ ananasa. Żaden inny orzech nie mógłby tego zrobić tak dobrze, także pod względem smaku - wszak nerkowce należą do najsłodszych orzechów.


Całą degustację przede wszystkim przepełniał zachwyt nad niesamowitą konsystencją nadzienia. To, że nie było ono gładkie, lecz podrabiające wnętrze prawdziwego ananasa - wraz z niebywale intensywnym i naturalnym ananasowym smakiem - doprowadzało moje kubki smakowe do szaleństwa. Zotter doskonale przemyślał sprawę. Obie warstwy nadzienia - ananas i nerkowce - tak świetnie się ze sobą zgrywały zarówno pod względem smaku, jak i konsystencji - iż zupełnie nie miałam ochoty na próbowanie ich z osobna. Razem tworzyły idealną całość, duet tak zgrany, że wręcz nie do rozdzielenia!


Czekolada, jak to mleczna pięćdziesiątka od Zottera, oczywiście jest pyszna, ale w mojej opinii w tej kompozycji tworzy jedynie spoiwo. Zbiera wszystko do kupy, oblewa ananasowe szaleństwo, jest... dodatkiem. Dodatkiem do wnętrza, które jest ananasowym gorącym sercem. Dobrze, że Zotter nie przesadził z przyprawami, tu nie było czego udoskonalać. Nerkowce uwypukliły ananas w wystarczający sposób. Dla osób kochających ananasy tak jak ja, jest to pozycja konieczna do wypróbowania. Dla mnie, właśnie przez te ananasowe bogactwo i autentyczność - Pineapple and Cashew Nuts staje się jedną w faworytek wśród licznych przetestowanych Zotter Handscooped.


Skład: surowy cukier trzcinowy, suszone ananasy 15%, tłuszcz kakaowy, orzechy nerkowca 12%, miazga kakaowa, koncentrat ananasowy 8%, syrop glukozowo-fruktozowy, słodka serwatka w proszku, masło, pełne mleko w proszku, sól, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, wanilia, proszek cytrynowy (cytryny, skrobia kukurydziana).
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 506 kcal.
BTW: 6,4/29/54

niedziela, 25 czerwca 2017

Pacari Goldenberries ciemna 60% z miechunką


Trzecią pełnowymiarową tabliczką od ekwadorskiego Pacari, jaką otrzymałam od Yarosa podczas naszego spotkania w Warszawie, była ciemna czekolada z dodatkiem miechunki. Tak jak w przypadku genialnej Pacari Passion Fruit, czekolada powstała z niesurowego ekwadorskiego kakao, zawiera go 60%, a posłodzona została cukrem trzcinowym.

Z chęcią sięgnęłam po kolejną czekoladę z miechunką, wywodzącą się z Ameryki Południowej. Wszak niedawno miałam okazję próbować zakupioną w Bogocie El Market Colombia Uchuva Picante. Oczywistością była dla mnie chęć porównania tych dwóch tabliczek, choćby powierzchownego.



Wąchając czekoladę pomyślałam o świeżo upieczonym maślanym cieście pełnym świeżych owoców. Cukiernicze skojarzenia związane z Pacari są niesamowite! W przekroju tej nie do końca gładkiej, nieco dzikiej z wyglądu tabliczki, z łatwością dostrzegamy dość spore kawałki suszonych miechunek, wielkością podobne do tych spotkanych w Uchuva Picante. Choć nie ujęłam tego na zdjęciach, możecie wierzyć mi na słowo - miechunek nie brakuje, a przy tym jest ich akurat tyle, że nadal pozwalają się skupiać na walorach samej ekwadorskiej czekolady.

 Czekolada jest przepyszna. Pacari po raz kolejny pokazało niebywałą klasę. Goldenberries uwodzi słodkością, rześkością, błogim rozpuszczaniem się w ustach. Wyczuliśmy przede wszystkim nuty orzechowe, ze szczególnym uwzględnieniem delikatnego masła orzechowego (bez soli). Pomimo bardzo dobrej jakości czekolady i tak kierowałam swe skupienie w stronę owoców. Wszak miechunki to kolejne owoce, które są moim smakowitym wspomnieniem z magicznej Kolumbii...


Choć czekolada sama w sobie była o wiele lepsza od Uchuva Picante, to forma owoców jest bardzo podobna. Tutaj również mamy do czynienia z bardzo dobrze spreparowanymi miechunkami, które nic nie straciły ze swojego smaku. Są cudownie kwaskowate i aromatyczne, leciutko gumowate, ale nadal autentyczne. Miechunka niosła w czekoladzie galaretkowaty posmak, niczym w milion razy podrasowanej Studentskiej! Znów przypomniałam sobie boskie zmrożone miechunki z Kolumbii... Wielką przyjemność podczas degustacji sprawiało szczególnie powolne rozpuszczanie czekolady, następnie pożądne wysysanie soku z owocowych kawałków. Smakowa petarda!

Nabrałam ogromnego apetytu na dalsze rozpracowanie asortymentu Pacari. Nieustannie mam cichą nadzieję, że kiedyś uda mi się zrobić to u samego źródła... Goldenberries to kolejna świetna owocowa tabliczka z Ekwadoru. Choć zastosowano tu owoce w zupełnie innej formie niż w Passion Fruit, również zrobione to zostało bardzo dobrze (choć Passion Fruit jest dla mnie bezsprzecznym faworytem!). Myślę jednak, że gdyby Pacari do swej miechunkowej kompozycji dodało jeszcze chili (tak jak w Uchuva Picante), doprowadziłoby to mnie do totalnej ekstazy...



Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, suszone miechunki 5%, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa. 
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 548 kcal.
BTW: 7/36/49

piątek, 23 czerwca 2017

Naive Porcini ciemna mleczna 62% Tanzania z borowikami


Wraz z ostatnią niewielką przesyłką ze sklepu Sekretów Czekolady zawierajacą najnowsze Domori oraz meksykańską Bonnat, otrzymałam w gratisie tabliczkę ze zbliżającym się terminem ważności. Tabliczkę kolejnej po La Naya litewskiej marki - Naive. Moje pierwsze doświadczenie z Naive miało być mocne i kontrowersyjne - oto w moje łapki trafiła ciemna mleczna czekolada o aż 62% zawartości kakao pochodzącego z Tanzanii. Zresztą, cała marka Naive jest wyjątkowa, gdyż zajmuje się przede wszystkim... projektowaniem odzieży, obuwia i dodatków. Prawdziwe Czekolady są diamentem w ofercie House of Naive!

 Nie ma co ukrywać, bałam się tej degustacji... W końcu nie mogłam znieść Zotter Kandierte Preiselbeeren, w której borowiki odgrywały główną rolę (pomimo nazwy produktu). Przypuszczam, że sama raczej nie zakupiłabym Naive Porcini, raczej sięgając po inne pozycje z asortymentu Naive, jak na przykład czekolada z chmielem. Ale że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, podjęłam wyzwanie...


Opakowania czekolad Naive są proste i eleganckie, to samo dotyczy samych tabliczek. 55-gramowa tafla nie została podzielona na kostki, za to na jej wierzchu znajduje się wypukłe logo marki. Porcini była bardzo ciemna, nie zdradzająca, że kryje w sobie mleko. W przekroju gładko-szklista, nie zdradzała także dodatku grzybów. Zapach jednak mówił nam wszystko. Wąchając czekoladę poczułam się, jakbym wsadziła nos do kosza z grzybami. Po chwili zastanowienia wcale nie czułam borowików, lecz raczej lekko przeschnięte na słońcu czubajki kanie, następnie rzucone na rozgrzaną patelnię (mniam!).


Na apetycznym zapachu się skończyło. Po pierwszym kęsie powiedziałam do Męża, że chyba zje całą tabliczkę... O ile bardzo lubię jeść grzyby i o ile bardzo kocham czekoladę, tak połączenie tych dwóch składników wyjątkowo mi nie leży. Kojarzy mi się z gorzkim posmakiem wymiocin... A fe!

Czekolada sama w sobie bardzo łatwo rozpuszczała się w ustach. Była wyjątkowo aksamitna i plastelinowa. Gdyby nie grzyby, taka konsystencja bardzo by mi odpowiadała. Intensywny grzybowy smak przyćmiewał jednak wszystko i teraz ów miły aksamit zdawał się jeszcze bardziej obrzydzać mi degustację. Cały czas czułam gdzieś w tle, że tanzańska czekolada od Naive musi być przepyszna, ale naprawdę nie byłam w stanie wyłapać nut płynących bezpośrednio z kakao. Grzyby za mocno dawały czadu.



Jednakże wraz z przebiegiem degustacji intensywność grzybów nieco płowieje, przez co czekolada staje się bardziej znośna. Ostatecznie łatwiej mi było ją znieść niż grzybowego Zottera, gdzie czekoladowo-grzybowy duet był jeszcze dodatkowo podkręcony wariackimi przyprawami. Naive stawia raczej na siłę wyrazistego duetu, bez efektów specjalnych - choć sam duet już jest wystarczająco szałowy. Dla mnie zbyt szałowy.


Przez cały czas nie mogłam odżałować, że umyka mi gdzieś sama czekolada. Choć Naive Porcini zupełnie nie trafiła w moje gusta, to zainteresowała mnie marką. Na pewno będę dążyła do przetestowania pozostałego asortymentu Naive. Coś mi podpowiada, że skubańcy robią naprawdę dobrą czekoladę!


Skład: ziarna kakao, cukier, czysty tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, liofilizowane borowiki, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 62%.
Masa netto: 55 g.

środa, 21 czerwca 2017

Pacari Raw 70% with Salt & Nibs ciemna surowa z solą i nibsami


Uparcie pozostajemy na ekwadorskiej ziemi. Dziś mam dla Was kolejną tabliczkę od Pacari, którą otrzymałam od Yarosa podczas naszego spotkania w Warszawie (jeszcze raz bardzo dziękuję!). Propozycja z solą i nibsami kakaowymi znacznie różni się od marakujowego obłędu. Po pierwsze, w Raw 70% with Salt & Nibs mamy do czynienia z czekoladą wykonaną z surowych ziaren kakao, jak zresztą sama nazwa wskazuje. Na temat surowych czekolad od Pacari rozpisałam się mocno przy czystej Raw 70%, odsyłam Was do tamtej recenzji po szczegóły (swoja drogą, jakże ja popłynęłam przy opisie tamtej czekolady!). Surową Pacari jadłam także w bardzo kontrowersyjnej wersji ze spiruliną. Tak jak obie powyższe tabliczki, Salt & Nibs zawiera 70% masy kakaowej. Posłodzona została cukrem kokosowym, z czym spotkałam się pierwszy raz przy czekoladach Pacari (co jest za to typowe dla Surovital).


Czekolada łamała się z trzaskiem, choć w środku kryła sporo pęcherzyków powietrza. Pomimo swej grubości (lubię formę tabliczek Pacari!) zdawała się być lekka, także przez olbrzymią świeżość aromatu. Najprostszym skojarzeniem było ciepłe i pulchne ciasto czekoladowe, ale zaraz woń rozwinęła się w coś o wiele bogatszego. Pacari Raw 70% with Salt & Nibs jest bardzo leśna, drewniana. Przywiodła na myśl nagrzany słońcem las.


Od samego początku czekolada cudnie błotniście rozpuszcza się w ustach, niosąc ze sobą wiele soczystości i ogrom leśno-drewnianych nut. Tak, w kwestii smaku samej czekolady nie potrafiłam wybiec dalej ponad las, drewno, ściółkę, glebę, liście, igliwie. Nie zaatakowała mnie feeria różnorodnych akcentów jak w czystej Raw 70%, tu cały czas brnęłam w jedną, głęboką dzicz. Bardzo mi się to podobało, a odczucie tematycznego zbalansowania czekolady napawało mnie spokojem.


Co jeśli chodzi o dodatki? Nibsy kakaowe są bardzo drobne, przy ewentualnym przegryzieniu czekolady w ogóle ich nie czuć. Trzeba spokojnie rozpuszczać czekoladę, by napotkać się na ich chrupkość z octowymi akcentami, dopełniającą leśne bogactwo czekolady.

W trakcie degustacji nieustannie odczuwamy delikatną słoność. Na tyle subtelną, że nie przełamuje ona kakao, lecz dyskretnie je podkreśla. Trochę tak, jakby sól wypływała z kakao. Sól umieszczono w czekoladzie raczej w bardzo drobnych kryształkach. Czasem napotykając się na maleńkie kakaowe nibsy odnosimy wrażenie, że to grudka soli, co jednak mija się z prawdą.



Lubię dodatki takie jak nibsy kakaowe oraz sól. Nie przeszkadzają mi nawet wtedy, gdy są zastosowane ordynarnie, gdy mocno mieszają w czekoladzie. Pacari jednak połączyło te składniki ze swoją czekoladą w bardzo subtelny i wyważony sposób. Szczególnie jeśli chodzi o nibsy, ich rola chwilami zdawała mi się być zbyt nikła. Sól za to, choć użyta oszczędnie, wyciągnęła z surowej czekolady niesamowity potencjał. Myślę, że tej czekolady nie powinny się bać osoby, które dotąd miały problem z połączeniem soli i kakao. Pacari umiejętnie wprowadza w świat odważnych połączeń - tak, że odnosimy wrażenie, jakby sól i kakao zawsze występowały razem.


Skład: masa kakaowa, cukier kokosowy, nibsy kakaowe 3%, sól 1%, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 592 kcal.
BTW: 8,6/42/45

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Hoja Verde ciemna 100% z Ekwadoru


Swego czasu w sklepie Sekretów Czekolady dostępnych było całkiem sporo czekolad o 100% zawartości kakao, pochodzących z różnych firm i krajów. Wybrałam wówczas dla siebie kilka najciekawszych egzemplarzy. Niektóre z nich miały być moim pierwszym kontaktem z daną marką. Stało się tak chociażby w przypadku ekwadorskiej marki Hoja Verde (tak, tak - po Pacari nadal pozostajemy w Ekwadorze!)

Czekolady Hoja Verde powstają z kakao Arriba uprawianego przez kooperatywę Aproca z prowincji Esmeraldas w północnym Ekwadorze. Aproca zrzesza około 400 rodzin, a każda z nich opiekuje się plantacją o wielkości od 1 do 3 akrów. Kakao rośnie pośród bananowców, papai oraz sancha inchi, co niewątpliwie wpływa na profil aromatyczny ziaren.


Wszystkie tabliczki Hoja Verde liczą sobie 50 g. Większość z nich różni się jedynie procentową zawartością kakao, choć w ofercie znajdziemy także czekoladę mleczną, oraz deserówki 58% z dodatkiem ziaren chia i quinoa. Prócz tego Hoja Verde oferuje szereg kuwertur, pralin, a także kawę i quinoa w czekoladzie.

Prosto, lecz elegancko opakowana w kartonik tabliczka podzielona została na długie, rzeźbione rządki. Od początku niesamowicie spodobał mi się jej przekrój, oleisty i miąższysty zarazem, pełen przebłysków obiecujących feerię smaków. Piękno przekroju było potęgowane przez dość znaczną grubość tabliczki.



Zapach sugeruje wysoką zawartość kakao, ale niekoniecznie obstawiałabym 100%. Na pewno kierując się wonią spodziewałam się w niej wiele owocowych nut. Czekolada okazała się nie za mocno goryczkowa, raczej kwaskowata w sposób rzeczywiście typowo owocowy. Od pierwszego kęsa zdała się być przystępna jak na setkę. Jej błotnistość i gładkość zarazem sprawiała, że rozpuszczanie jej w ustach było prawdziwą przyjemnością, bez cienia proszkowatości. Tworzyła w ustach zwięzłe, lecz aksamitne błoto.


Ekwadorska stówka jest mocno owocowa (przede wszystkim miks jabłek i pomarańczy), lekko ziemista, pozostawiająca po sobie kokosowe wrażenie. Nie jest mocno ściągająca, kojarzy się bardziej z bryłami wilgotnego węgla niż z sypką sadzą. Po owocowej eksplozji cały czas przytłumionej ziemistością kakao, wyłaniająca się w tle świeżość kokosa tworzy iluzję słodyczy, która miałaby zaraz uderzyć, tak jak w słabszej procentowo czekoladzie. Mocniejsza słodycz jednak się nie pojawia. Podobnego uczucia doznałam przy Michel Cluizel Noir Infini 99%.


To nie była niezwykle bogata stówka, lecz nie można odmówić jej smakowitości. Jak na taką czekoladę jadło się ją naprawdę lekko - częściowo przez jej bardzo przystępną strukturę, częściowo przez świeże i proste smaki. Ciekawa jestem, jak odebrałabym Hoja Verde o niższej zawartości kakao. Mam nadzieję, że będzie mi kiedyś dane spróbować - może w samym Ekwadorze?


Skład: masa kakaowa.
Masa kakaowa 100%.
Wartość energetyczna w 100 g: 650 kcal.
BTW: 12/54/24

sobota, 17 czerwca 2017

Pacari Passion Fruit ciemna 60% z marakują


Zakończenie wyprawy w Bieszczady wcale nie wiązało się dla mnie z powrotem do domu. Weronika i mój Mąż wprost ze Smereku zawieźli mnie do Warszawy, skąd kolejnego dnia czekała mnie służbowa podróż. Moja osoba nie znosi próżni, toteż parę wolnych godzin w stolicy postanowiłam wykorzystać na czekoladowe spotkanie. Chłopaki z foodieshop24.pl akurat nie mieli czasu w niedzielne popołudnie, ale za to udało mi się umówić z wiernym czytelnikiem mojego bloga. Tak oto poznałam Yarosa, który z okazji spotkania sprezentował mi kilka tabliczek ekwadorskiego Pacari. Nie omieszkałam się otworzyć ich podczas spotkania, byśmy mogli wspólnie ich skosztować, chociaż po kosteczce. Resztę zostawiłam na domowe degustacje z Mężem. Otwarte Pacari nie były w stanie długo czekać na swoją kolej - sięgnęłam po nie już w kolejny weekend (przepraszam za zdjęcie już napoczętej tabliczki... brakuje jej jednego rządka po warszawskim spotkaniu).


W pierwszej kolejności sięgnęłam po szczególnie ekscytującą czekoladę - wykonaną wprawdzie jak zawsze u Pacari z ekwadorskiego kakao, ale przywołują moje wspomnienia z sąsiedniej Kolumbii. Smak świeżego soku z marakui to jedno z najintensywniejszych doznań kulinarnych, jakich doświadczyłam podczas wyprawy do tego przepięknego kraju.

Warto nadmienić, że jeszcze jakiś czas temu Pacari Passion Fruit wykonana była z surowego ziarna kakao, zawierała o 10% więcej masy kakaowej niż moja tabliczka, a ponadto jako słodzidła używano w niej cukru kokosowego (a nie trzcinowego). Szkoda, że prawdopodobnie nie będzie mi dane wypróbować Pacari Passion Fruit w wersji surowej... Ale kto wie?



Zapach i jednolity wygląd nie zdradzają obecności tego owocu w czekoladzie. Czekolada pachnie wprawdzie owocową rześkością, kojarzącą się ze chłodnym torcikiem z galaretką brzoskwiniową, świeżo dostarczonym do cukierni - ale jeszcze nie upatrywałabym się tu samej marakui. Wąchając czekoladę można naciąć się, że owocowy charakter woni to tylko kwestia bogactwa kakao. O samego początku degustacji urzeka nas mięsistość, konkretność czekolady. Przygodę rozpoczyna lekkim kwaskiem kakaowo-cytrynowym, a gdy pozwalamy powoli rozpuszczać się jej w ustach uderza.... ONA. Bezpretensjonalna, boska marakuja, z każdą sekundą ujawnia się coraz mocniej.

Najpierw wraz z kakao tworzy iluzję nibsów kakaowych - ich kwaskowatej dzikości i surowości, by po chwili zamienić się w idealny miks kakao z marakują. Marakuja stopniowo przejmuje dominację. Intensywna owocowość narasta tak, jakby miała zaraz eksplodować! Czekolada z czasem wręcz ginie pod jej naporem, co akurat w przypadku marakui zupełnie mi nie przeszkadza. To kolejne po piwie Raduga Trapeze uzmysłowienie moich wspomnień z Kolumbii!!! (jeszcze doskonalsze niż w Zotter Passion Fruit and Caramel with Thyme). To powrót do kolumbijskiego świeżego soku z marakui...



Podczas przegryzania czuć drobinki owocowe, jakby musująco-przyklejające się. Podczas ssania niezauważalnie się rozpuszczają. Jak oni to zrobili? W składzie napisane jest - po prostu marakuja 6%, nie wiadomo w jakiej formie jej zastosowano. Cokolwiek by to nie było, Pacari Passion Fruit jest obłędnie wykonaną czekolada. Zakochałam się! Na pewno będę chciała powrócić do niej i to nie raz. Sprawdzi się w każdych warunkach - do delektowania się w domu, a także jako rześki energetyczny kop na górskim szlaku. Polecam każdemu, koniecznie! Marakujowa bomba zaklęta w bardzo dobrej, Prawdziwej Czekoladzie...

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, marakuja 6%, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 598 kcal.
BTW: 7/42/48

czwartek, 15 czerwca 2017

Zotter Cherry-Almond with Cinnamon wiśniowa z migdałami i cynamonowym dyskiem


Zotter Cherry-Almond with Cinnamon była czekoladą, którą jedliśmy już nie górskim szlaku, ale w samochodzie - podczas powrotu w Bieszczadów. Ta barwna Mitzi Blue (kupiona oczywiście w biokredens.pl) swą strukturą przypominała mi nieco świetną Gingerbread, toteż otwierając ją przygotowywałam się na coś smakowitego. Biała wiśniowa czekolada kryła w sobie mnogość migdałowych okruchów, zaś biały cynamonowy dysk kusił wyraźnie widocznym cynamonowym pyłkiem.


Co na pewno muszę przyznać po degustacji tej czekolady - kruszone orzechy wtopione w duży dysk są świetnym posunięciem. Ciekawie urozmaicają całą kompozycję i sprawdzają się dużo lepiej niż dziwnie namoknięta posypka orzechowa (np. w Milk + White with Almonds). Tu były miłym przełamaniem i tak czy siak przyjemnego smaku wiśniowego dysku. Wiśnie nie były tu nachalnie kwaśno-cierpkie, ale także nie mdłe - ot, ich naturalna słodycz i specyfika została delikatnie złamana mlecznością i wanilią. Choć można by na siłę więcej wymagać od tego dysku, uważam go za dobrze zbalansowany. Pokuszenie się o więcej wiśni czy więcej mleka mogłoby doprowadzić do przesady w którąś ze stron, a tego nie chcemy! Zwłaszcza, że taki zrównoważony wiśniowo-mleczny smak dobrze współgrał z migdałami.


Mały cynamonowy dysk odebrałam dokładnie tak samo, jak duży dysk w Happy Buzz. Słodkie mleko z tubki mocno doprawione cynamonem, muśnięte wanilią - o wiele bardziej smakowite niż tłusta przesadzona maź z Cinnamon Nuts. Cherry-Almond with Cinnamon jest jednym z przykładów na to, jak przemyślane i złożone potrafią być Mitzi Blue. Tutaj wszystko zdawało się być na swoim miejscu, w idealnie dobranych proporcjach, bez krzty mdłości czy przesady. Bardzo przyjemna tabliczka.



Jeszcze trochę pięknego Bukowego Berda dla Was...










A właśnie tak wyglądała nasza degustacja Amedei Toscano Red!





To już zejście do Mucznego...


A w Mucznem pyszna zupa z botwinki w Domku Myśliwskim...


...oraz obłędne nalewki domowej roboty oraz piwa z tamtejszego browaru - w magicznym Siedlisku Carpathia!


Gdy przesiadywaliśmy w Siedlisku dojechała do nas Weronika. Po chwilach relaksu ruszyliśmy obejrzeć zagrodę żubrów znajdującą się nieopodal...


...a potem ruszyliśmy na naleśniki do Chaty Wędrowca w Wetlinie. Do dziś nie mogę pojąć, dlaczego z Mucznego nie obraliśmy azymutu na Dolinę Sanu! Przecież była na wyciągnięcie ręki, a mieliśmy jeszcze czas. Cóż, po coś trzeba jeszcze wrócić w Bieszczady...


Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone wiśnie 9%, odtłuszczone mleko w proszku, migdały 3%, pełne mleko w proszku, lecytyna sojowa, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon 0,1%, wanilia, sól.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 573 kcal.
BTW: 5/38/52