czwartek, 29 września 2016

Vanuato Ka Kaw ciemna 60% Meksyk


Trasa po Beskidzie Makowskim realizowana przez nas dnia 27 sierpnia była dość długa, ale po prostu musiałam w drodze powrotnej z Lubomira zahaczyć o niewysoki masyw Ostrysza i Trupielca leżący za Przełęczą Zasańską. Wokół Trupielca znaleźć można bowiem liczne kurhany ciałopalne z VII-IX wieku, odkryte w latach trzydziestych XX wieku. Tak niezwykle ciekawe obiekty, kawał historii, zostały już znacznie zamazane przez czas. Moim zdaniem, powinny być specjalnie chronione - tymczasem zostawione zupełnie samopas stopniowo wtapiają się w otoczenie. Eksploracja cmentarzyska na Trupielcu okazuje się być materiałem na osobną wyprawę. My, mając do przejścia tego dnia łącznie 37 km po prostu nie mogliśmy dłużej się tam kręcić. Ponadto, podczas II Wojny Światowej w okolicach Trupielca intensywnie działało AK, co czyni ten rejon jeszcze ciekawszym historycznie (krótki opis obu zagadnień na Portalu Górskim).



Z Pasma Trupielca (czy właściwie Pasma Glichowca) zeszliśmy do wioski Trzemeśna. Akurat w największy popołudniowy skwar smażyliśmy się maszerując wzdłuż asfaltowej drogi. Wejście w zalesiony obszar Krowiej Góry było dla nas wielką ulgą. Dalsza droga powrotna do Myślenic prowadziła już bardzo przyjemnymi, zacienionymi ścieżkami, fundującymi nam moc sielskich widoków. Gdzieś po drodze postanowiliśmy posilić się trzecią czekoladą tego dnia, przysiadając na ławce w budce przystanku autobusowego.



Otworzyliśmy ostatnią czekoladę przywiezioną bezpośrednio z Meksyku. Wprawdzie na mojej liście czekolad ułożonej według terminów ważności plasowała się ona na samym końcu, jednak moja ciekawość musiała zostać zaspokojona wcześniej. Meksykańskie pamiątki zafundowały mi dotąd bardzo przewrotne wrażenia. Wyroby Marii Tepoztlan zaskakiwały mnie za każdym razem swoją specyfiką, zaś po ki'Xocolatl spodziewałam się większego szału. Mleczna amarantusowa Vanuato Ka Kaw okazała się być bardziej amaranatusowa niż kakaowa. Generalnie meksykańskie kakao nadal pozostawało dla mnie zagadką. Klasyczna ciemna single-origin o 60% zawartości kakao, wydana w 100-gramowym formacie, wydawała się idealną okazją na kolejną próbę rozszyfrowania tej tajemnicy.


Przepiękne zdobienia dużych i grubych kostek Vanuato Ka Kaw robią jeszcze większe wrażenie przy ciemnej czekoladzie bez dodatków, niż w mlecznej amarantusowej. Ponadto, już samo opakowanie przyciąga wzrok - wyszukane ornamenty bardzo przypadły mi do gustu. To po prostu 100% meksykańska czekolada, także pod względem wyglądu. Jedynie pachnie zwyczajnie, niczym zwykła ciemna czekolada używana do pospolitych pralin, z pewną dozą miodowego i waniliowego zacięcia - dobrze jednak, że nie wąchałam jej zbyt długo i przeszłam do smakowania.

Czekolada nie łamie się z mocnym trzaskiem. Wydaje się krucha, miękka, szorstka i soczysta zarazem. Weźmy to wszystko do kupy i połączmy z faktem, iż dość sprawnie rozpuszcza się w ustach - tworzy się obraz wilgotnej ziemi doniczkowej, i rzeczywiście nieco ziemistych nut tutaj odnajdziemy. Słodycz w tej czekoladzie jest przede wszystkim miodowa, bardzo przyjemna. Pojawiają się też bardzo aromatyczne ziołowe nuty - a połączenie ziemi, ziół i miodu momentalnie poprowadziło mnie w stronę Marii Tepoztlan. Charakterystyczne elementy wyczuwalne w tamtych ekstremalnych czekoladkach odnalazłam również tu, tym razem zaklęte w taką formę czekolady, do jakiej jesteśmy na co dzień przyzwyczajeni. W efekcie otrzymaliśmy bardzo smakowity, przystępny, choć specyficzny i intrygujący produkt, owiany tajemniczą dzikością. Niby zwyczajny, ale jednak kryjący w sobie głębię, która już zawsze będzie kojarzyć mi się z meksykańskim kakao - ziemi, ziół, przypraw, miodu. Zalepiająca, pysznie czekoladowa kompozycja dała nam witalnej energii na dalszy marsz, aż do powrotu do naszej bazy w Myślenicach.


Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, aromat waniliowy.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 540 kcal.
BTW: 6/34/45

wtorek, 27 września 2016

Zotter Cherries with Vanilla ciemna mleczna nadziewana wiśniami i marcepanem z wanilią


Drugą z trzech czekolad zjedzonych podczas robienia trasy po Beskidzie Makowskim w sobotę 27 sierpnia była od dawna kusząca mnie nadziewana propozycja od Zottera o bardzo klasycznie brzmiącej nazwie: Cherries with Vanilla. Niby nic, ale możnaby naprawdę wiele spodziewać się po tej czekoladzie. Przekonajmy się, co takiego sobą reprezentowała...


Recenzja Cherries with Vanilla została niedawno opublikowana przez Kimiko, macie więc moi drodzy czytelnicy okazję do małego porównania. Moim zdaniem Zotter niepotrzebnie wprowadza w błąd konsumenta poprzez nazwę, w której jak byk stoi samo "cherries" - co wskazywałoby na wiśnie. W składzie zapisanym po angielsku znajdziemy już "black cherries", co m.in. przez Kimiko zostało odczytane jako czereśnie. Moim zdaniem nazwa ta bardziej pasuje do czeremchy amerykańskiej (jednej z "dzikich wiśni") - po małym śledztwie taki trop wydaje mi się najbardziej słuszny. Co by jednak za bardzo się nie spierać, pozostałam po prostu przy wiśniach - które przecież w obrębie poszczególnych odmian potrafią się od siebie bardzo różnić.


Wiedziałam, że ta tabliczka wprost musi cudnie pachnieć. Ciemna mleczna czekolada o 60% zawartości kakao jak zwykle urzekała bogactwem wykwintnej słodyczy, zaś spod jej uwodzicielskiego bukietu wynurzał się soczysty marcepan z alkoholowym zacięciem, z wyraźnym naciskiem na obecną w składzie wiśniową brandy. Choć ciężko było mi w pełni uchwycić w terenie piękno przekroju czekolady na zdjęciach, było ono spektakularne. Zbity, miąższysty marcepan usiany był waniliowymi kropeczkami, zaś na nim położona została warstwa przesmażonych wiśni.

W smaku totalnie zaskoczył mnie bardzo mocny akcent korzennych przypraw. Wyrazista wanilia uwypuklała wykwinty alkohol i cudnie komponowała się z cynamonem, niewyobrażalnie obrastając w siłę. Przegryzając się przez wszystkie warstwy czekolada, wiśnie i marcepan tak cudnie przeplatały się z przyprawami, iż wcale nie miałam ochoty próbować poszczególnych części osobno. To była pełna, przemyślana kompozycja. Subtelnie miękka i jednocześnie zdecydowana w smaku.


Cherries with Vanilla to dla mnie po prostu rewelacyjna wykwintna pralina, oparta na wyśmienitej czekoladzie, przesmażonych bardzo ciemnych wiśniach oraz świetnym jakościowo marcepanie z nietypowymi dodatkami. Królująca nad wszystkim wanilia w zestawieniu z brandy i cynamonem przywołuje na myśl wiśniowe nadzienie z pierniczków, ale pierniczków zadedykowanych wyłącznie dla dorosłych. Wątpię bowiem, by ta czekolada zasmakowała dzieciom. Pomimo niekwestionowanej, przyjemnej słodyczy jest to dla mnie połączenie w przewrotny sposób wytrawne.


Swój egzemplarz nabyłam oczywiście dzięki biokredens.pl. A Wy wybaczcie mi mało dociekliwą recenzję, ale zrobiły mi się na blogu straszne zaległości i opisuję dziś czekoladę jedzoną miesiąc temu (na dodatek w przeddzień zaplanowanej publikacji wpisu)...


Kontynuując relacje z naszej wędrówki, powyżej krajobraz spod szczytu Lubomira, na którym znajduje się obserwatorium astronomiczne. Widzimy znane nam już Pasmo Cietnia w Beskidzie Wyspowym.


A tu już Sucha Polana pomiędzy Lubomirem i Kamiennikiem. To na niej chcieliśmy zjeść Cherries with Vanilla, lecz piknikowało tam zbyt dużo rodzin z dziećmi. Podeszliśmy więc wyżej, na zbocze Kamiennika, i urządziliśmy sobie degustację na skraju lasu.


Poniżej widok z łąki spod Kamiennika - jeszcze dokładniej widać Pasmo Cietnia w Beskidzie Wyspowym - od prawej Ciecień, Księża Góra, Cubla Góra, Grodzisko i Klasztorówka.


Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, marcepan, pełne mleko w proszku, syrop kukurydziany, suszone wiśnie 8%, mleko, wiśniowa brandy 2%, migdały, odtłuszczone mleko w proszku, wanilia 0,3%, pełny cukier trzcinowy, sól, słodka serwatka w proszku, lecytyna sojowa, cynamon, płatki róż, proszek cytrynowy.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 529 kcal.
BTW: 8,2/35/43

niedziela, 25 września 2016

Chocolate Organiko mleczna 46% Dominikana z pomarańczą i kardamonem


Na drugi dzień naszej wyprawy w Beskid Makowski tj. sobotę 27 sierpnia wybraliśmy dość długą trasę, którą zaplanowaliśmy już dawno temu. Prowadziła ona pograniczem z Beskidem Wyspowym, a jej schemat możecie prześledzić tu. Nim jednak zdam krótką relację z pierwszego etapu naszej sobotniej wędrówki, czas na opis czekolady którą posililiśmy się jeszcze w godzinach porannych.

 Czekolady hiszpańskiej marki Chocolate Organiko to jedne z moich ostatnich kakaowych pamiątek zakupionych na lotnisku w Madrycie podczas powrotu z Meksyku. Ludzie z Chocolate Organiko od 2004 roku w swojej małej pracowni w Madrycie wyrabiają czekolady bazując na dominikańskim organicznym kakao oraz cukrze trzcinowym. W jednym ze sklepów na madryckim lotnisku zakupiłam dwie tabliczki wypuszczone spod ich skrzydeł. Dziś przed Wami pierwsza z nich - mleczna z pomarańczą i kardamonem . Drugą, jak na ironię, zabraliśmy z powrotem do Hiszpanii, gdzie w końcu została zjedzona, ale to już zupełnie inna historia.


70-gramowa tabliczka została zapakowana w kartonik i folię. Sama tabliczka wygląda oryginalnie z grawerem nazwy marki i specyficznym podziałem na kostki - cóż, mnie asymetrie nieco denerwują, więc nie podniecałam się za bardzo tą czekoladową prezencją. Jasna barwa czekolady o 46% zawartości kakao była za to przyjaźnie apetyczna, sugerując owocową słodycz.

Czekolada pachniała przede wszystkim pomarańczą - intensywną, lecz naturalną. Przez swoiste oklepanie tego aromatu w czekoladowych słodyczach najpierw skojarzył się on z bombonierką, ale na szczęście nie z jedną z najtańszych, gdzie z pomarańczy znajdziemy tylko aromat. Gdzieś w oddali wyczuwaliśmy szczyptę kardamonu. Kakao tak naprawdę gdzieś umknęło pod pomarańczowym naporem.


W kontakcie z językiem czekolada okazuje się być w pewien sposób szorstka, co akurat w tym wypadku wpływa na to, iż wydaje się lekka, mało zbita i nader odświeżająca. Delikatnie lepka słodycz zdecydowanie dominuje, lecz wynika ona nie tyle z cukru, co z jego fuzji z pomarańczą i kakao. Kęs szybko i lekko rozpuszcza się w ustach. Słodka prostota (lecz nie bylejakość) świetnie spisywały się w górskich warunkach. Kostka znikała za kostką.

Mimo swej intensywności również w smaku pomarańcza okazuje się być bardzo naturalna, niczym świeżo wyciśnięty sok z miąższem. W tabliczce nie odnajdziemy jej fragmentów - została idealne wkomponowana w kakaową masę. Pomarańcza na tyle zawładnęła smakiem czekolady, iż nie chce mi się wierzyć, że zastosowano jej jedynie 4%. Jakże inne były to doznania w porównaniu do sztucznej Munz!


Słodycz tej czekolady nie jest ordynarna. Podczas dalszej degustacji w duecie pomarańczy z kakao doszukujemy się wielu nut karmelowych i maślanych. Czuć, że produkt w pewien sposób wyróżnia się jakością. Pikantność kardamonu odczuwamy dopiero gdzieś w głębi na języku, no i to bym zmieniła - życzyłabym sobie większą ilość tej lubianej przeze mnie przyprawy. Żywa pomarańcza spycha go na daleki plan, a jego 2% udział w całości zdaje się mało prawdopodobny. Całkiem możliwe, iż smakując czekoladę w ciemno nie zidentyfikowałabym tu kardamonu (bez uprzedniego wąchania).

Podsumowując, był to przyjemny słodki kop energii i orzeźwienia, z nutą rozgrzania - ale i tak czy siak jest to bardziej czekolada na lato, niż na zimę. Po tej degustacji narosła moja ciekawość względem drugiej posiadanej przeze mnie tabliczki Chocolate Organiko i postanowiłam zabrać ją na kolejny górski wyjazd, który miał nastąpić już wkrótce...



Powróćmy na szlak. Naszą niemal 40-kilometrową trasę rozpoczęliśmy w Myślenicach, gdzie nocowaliśmy. Weszliśmy na masyw Uklejnej, skąd z kulminacyjnego punktu rozpościera się widok w kierunku Krakowa. Ponoć przy bardzo przejrzystym powietrzu można stamtąd ujrzeć Wawel.


Dalej udaliśmy się w kierunku gór Łysina i Lubomir, których sylwetki podziwialiśmy na jednej z polan.


Nim jednak zdobyliśmy powyższe szczyty zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie przy prześlicznym schronisku Na Kudłaczach.


Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, ziarna kakao, pomarańcze 4%, kardamon 2%, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 46%.
Masa netto: 70 g.

piątek, 23 września 2016

Zotter Banana mleczna bananowa


 Co lepiej odda opis naszej dalszej wyprawy w pierwszym dniu eksplorowania Beskidu Makowskiego (plan trasy znajdziecie tutaj) jak zdjęcia z okolic punktu kulminacyjnego tamtej piątkowej wędrówki - Koskowej Góry. Na szczycie nie ma nawet tabliczki z nazwą, a porastające go różnorakie barwne rośliny coraz to bardziej ograniczają widok, jednak nadal z jej zboczy można podziwiać unikalny widok na Tatry, Podhale, Beskid Wyspowy, Pasmo Policy i Babiej Góry, calutki Beskid Makowski oraz Beskid Mały.











A poniżej już powrót do Skomielnej Czarnej...


Gdzieś po drodze zatrzymaliśmy się na kolejną czekoladę. Była to propozycja od Zottera (zakupiona dzięki biokredens.pl), która najbardziej ciekawiła mnie z klasycznych owocowych Labooko mojego ulubionego producenta. Mowa o Banana - mlecznej czekoladzie (tak, nie jest to w pełni czekolada biała - w składzie znajdziemy udział miazgi kakaowej), w której mleko w proszku zostało w 13% zastąpione suszonymi bananami. Banany w słodyczach innych niż ciasta kojarzą się zazwyczaj z czymś zamulającym i sztucznym. Nie wierzyłam w to, by Zotter stworzył kiepską czekoladę z bananem w roli głównej, ale i tak nie miałam pojęcia, czego się spodziewać.


Zaskoczyła mnie dość ciemna barwa czekolady - dopiero potem doczytałam o miazdze kakaowej. Ciepły kolor karmelizowanych bananów upstrzony waniliowymi kropeczkami prezentował się bardzo apetycznie. Czekolada pachniała podobnie jak wegańskie Zottery na bazie ryżu. Za nic nie mogłam wyczuć tu mleka w klasycznym wydaniu. Czułam się tak, jakbym wąchała kleik ryżowy z papką bananową (a ryżu w składzie w ogóle nie uświadczymy), mający w sobie pewną orzeźwiającą nutę cytrusów.


Smak był wielkim zaskoczeniem. Mogłam się domyśleć, że nie odnajdę tu zamulenia, ale nie spodziewałam się tak rześkich doznań niczym w Cheeky Fruits! Bombarduje nas zbity i dojrzały banan otoczony nutą cytryny (kwaskowatość przypominająca kroplę likieru cytrynowego), a także malin (co dziwne, bo ich w składzie również nie ma). Pewnie to iluzja wynikająca z tego, jak niebywale żywo owocowa okazała się być ta czekolada. Banan jest rześki, słodki, niczym lekko skarmelizowany - niczym w świeżo przyrządzonym deserze w dobrej kawiarni. Deser ów został doprawiony prawdziwą wanilią, na szczęście nie tylko widać ją na powierzchni tabliczki, ale także czuć.


Czekolada nie rozpuszczała się wprawdzie w ustach z dużą łatwością, była dość zwarta - ale to jeszcze bardziej eksponowało jej rześkość. Zostawiła po sobie bardzo naturalny smak, oryginalny i radosny. Miło by było ujrzeć ją i spróbować w duecie z urokliwą Cheeky Fruits. Bananożercy nie mogą przegapić Zotter Banana!!!


Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone banany 13%, odtłuszczone mleko w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, proszek cytrynowy, wanilia, sól.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).

środa, 21 września 2016

Amedei Toscano Black 63 ciemna 63%


Mój Mąż dostał niespodziewanie aż 3 tygodnie urlopu. Coś trzeba było w tym fantem zrobić, choć ja miałam roboty po uszy. Szykowaliśmy większy wyjazd na ostatni tydzień wolnego, lecz wcześniej (26-28 sierpnia) postanowiliśmy urządzić trzydniowy wypad - rozgrzewkę - w rejon, który zawsze odkładaliśmy na później (mimo, iż mapa była dawno zakupiona i trasy zaplanowane). Mowa o Beskidzie Makowskim, zwanym inaczej Średnim. Góry te są bardzo mało popularne, bowiem właściwie nie cechują się niczym charakterystycznym i wyjątkowym. W zasadzie kilka ich części odwiedziliśmy już wcześniej np. Pasmo Jałowca, Mędralową czy Żurawnicę. Położone pomiędzy Beskidem Wyspowym, Masywem Babiej Góry a Beskidem Małym, nie prezentują oszałamiających walorów widokowych - poza paroma wyjątkami. Są znacznie zalesione, niezbyt wysokie, bez ciekawych formacji skalnych. Nasz weekend w Beskidzie Makowskim zapowiadał się bardzo upalnie, więc taka zalesiona okolica doskonale nadawała się do wędrówek.


Pierwszego dnia zostawiliśmy auto w Skomielnej Czarnej, skąd wykonaliśmy pętlę, której dokładny przebieg możecie prześledzić tu. Jednym z bardziej widokowych miejsc w pierwszej połowie wędrówki była polana na szczycie Groń - mogliśmy obserwować mieniące się w słońcu Tatry.


Gdzieś w zacisznym lesie pomiędzy Groniem a Koskową Górą postanowiliśmy posilić się czekoladą, i to nie byle jaką. Wybraliśmy bardzo dobre miejsce na degustację - spokojne, bez spektakularnego widoku - gdzie w pełni mogliśmy się skupić na doznaniach płynących z włoskiego smakołyku. Tak, wybór padł na jedną z najznamienitszych (obok Domori) włoskich marek - Amedei (produkty obu marek trafiają do mnie dzięki Sekretom Czekolady). Marka, której rozpracowywanie dopiero rozpoczęłam, nadal pozostawała dla mnie tajemnicą. Podczas fotografowania tabliczki przed rozpoczęciem smakowania, ni stąd ni zowąd znalazł się przy nas samotny piesek. Pocieszył się, pocieszył i... poszedł dalej, a my zajęliśmy się czekoladą.


Amedei Toscano Black 63 to druga tabliczka w dorobku firmy. Reprezentuje serię trzech Toscano Black o różnej zawartości kakao - nasz egzemplarz cechuje się najmniejszym jego udziałem. Czekolada to specjalnie wyselekcjonowany blend ziaren Criollo i Trinitario z różnych plantacji świata. Prócz surowców kakaowych odnajdziemy tu jedynie cukier trzcinowy i szczyptę wanilii. Zgrabna 50-gramowa tabliczka mieni się czerwonymi przebłyskami.


 W pierwszym kontakcie z ustami wydaje się być szorstka i dość mocno palona, z wyraźnymi nutami kawy, ziemi, tytoniu, a także drewna, być może skóry. Owe mocne nuty powracają później raz po raz, lecz w dalszym obcowaniu czekolada mimo wszystko łagodnieje i to w bardzo zaskakująco sposób.
 

Musiałam się przez dłuższą chwilę zastanowić, jaką charakterystyczną nutę wyczuwam po przeżyciu tego wyrazistego preludium. W końcu doszłam do konsensusu, iż przychodzący tuż po mocnym wstępie subtelny smak to... świeżo starte jabłko. Owa początkowa szorstkość właśnie jak w takim startym jabłku oferuje dalej słodycz oraz świeżość. Ponieważ czekolada poczęła maślanie gładko rozpuszczać się w ustach z lekkim tylko szorstkawym filmem, niosąc ze sobą waniliowy przebłysk - pomyślałam następnie o szarlotce z maślaną kruszonką i kruszonymi laskami wanilii. Pojawił się także specyficzny ryżowy posmak, niczym w puddingu.


Dzięki ryżowo-kleikowym nutom do głowy przyszło mi coś o innej konsystencji niż klasyczna szarlotka. Przeniosłam się do Tyrolu, gdzie niegdyś zajadaliśmy się tradycyjnym strudlem z rodzynkami i orzechami piniowymi. Słodkich, ciastowych nut pojawiało się coraz więcej i były naprawdę przepyszne. Czekolada stawała się w coraz bogatszy sposób wyrazista, a obecna na początku paloność teraz zdawała się być przyrumioną skórką od strucli czy podsmażonym jabłkiem. Dalej zanotowaliśmy również bardzo wyraźne sugestie miodu.

  
Na sam koniec zostaliśmy totalnie zdetronizowani tak oczywistym, że wręcz namacalnym skojarzeniem z... bezą. Po prostu czuliśmy smak bezy. Rozpuszczająca się czekolada była niczym znikający jak obłoczek niby-szorstki środek chrupiącej i lekkiej bezy, uwodzicielsko słodkiej. Finisz w Toscano Black 63 to już apogeum słodyczy w całej degustacji.


 To dzieło spod skrzydeł Amedei niezwykle nam zasmakowało. Czekolada zafundowała nam wiele zaskakujących doznań, a przy tym była po prostu przepyszna. Jej degustacja była czystą przyjemnością. Z chęcią powróciłabym kiedyś do tej tabliczki - ciekawa, czy ponownie wyłapię  w niej tak niecodziennie nuty. 


Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia.
Masa kakaowa min. 63%.
Masa netto: 50 g.