środa, 31 stycznia 2018

Georgia Ramon Carolina Reaper ciemna 70% z chili Carolina Reaper


 Dziś opisywaną czekoladę zakupiłam już ponad rok temu. Choć byłam jej niezwykle ciekawa, nigdy nie było dobrego momentu, żeby ją otworzyć. Wprawdzie kocham pikantne jedzenie, lecz ciągle brakowało mi odwagi, bądź po prostu miałam ochotę na coś mniej szokującego. Niemiecka marka Georgia Ramon, z którą przygodę w zasadzie dopiero co zaczynam (to moja czwarta tabliczka z ich bardzo bogatej oferty), wypuściła blend o 70% zawartości kakao, zawierający dodatek 0,3% papryczki chili Carolina Reaper. W 2013 roku została ona wpisana do księgi rekordów Guinessa jako najostrzejsza papryka świata. W skali Scoville'a osiąga średnio 1 569 300 SHU, zaś jej rekordowe egzemplarze mogą pochwalić się ostrością powyżej 2 200 000 SHU (dla porównania - popularny sos Tabasco charakteryzuje się jedynie poziomem 2 500 do 5 000 SHU!). Aż do zeszłego roku Carolina Reaper wiodła palmę pierwszeństwa w kategorii pikantności, niedawno prześcignęła ją wyhodowana "przez przypadek" Dragon's Breath.

Swoje tabliczki od Georgia Ramon kupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


 Obok opakowania 50-gramowej czekolady GR Carolina Reaper nie sposób przejść obojętnie. Od razu widać, iż w środku znajdziemy coś ekstremalnie odlotowego! Co bardzo istotne, na opakowaniu zawarto informację, iż produkt nie jest odpowiedni dla dzieci. Wszak dziecko mogłoby się skusić na smakołyk z diabełkiem, a mogłoby się to skończyć naprawdę tragicznie... Poza tym, totalnie rozbroiła mnie informacja dotycząca składu produktu. Jako piąty składnik (po miazdze kakaowej, surowym cukrze trzcinowym, tłuszczu kakaowym i chili) podano... ból. Hohoho! No to zapinamy pasy, zakładamy kask i jedziemy...

Niestety moja tabliczka całkowicie się połamała. Z tego powodu nie opublikowałam jej zdjęcia w całości - nie chciało mi się składać czekoladowych puzzli. Zdawała się być sama w sobie dość krucha, choć mimo to masywna i pełna. Wrażenie pełności podkręcał bardzo kompleksowy zapach. GR Caroline Reaper pachnie obezwładniająco pięknie i przywołuje na myśl smaczne potrawy. Momentalnie skojarzyłam sobie jej woń z meksykańskim daniem mole poblano - czyli w skrócie ujmując - kurczakiem w pikantnym sosie czekoladowym. Potem do głowy przyszedł mi też soczysty stek wołowy w pieprzowym sosie na bazie octu balsamicznego. Dla mnie to bardzo smakowite skojarzenia. Czekolada pachniała zarówno łagodnie, jak i zdecydowanie - ta woń była zapowiedzią czegoś spektakularnego.


 Ze skupieniem położyłam na języku pierwszą maleńką kosteczkę, czekając na inwazję. Najpierw zaskoczyła mnie jednak gładkość i łagodność czekolady. Na pewno użyto w niej sporo tłuszczu kakaowego, dzięki czemu łatwiej znieść późniejszy atak papryczek. Łagodność czekolady zdaje się być wręcz mleczna, lecz przy dłuższym jedzeniu jej solo prawdopodobnie doszukałabym się tu mnóstwo rześkich nut owocowych i przyjemnie nugatowych. Nie mogłam jednak długo cieszyć się kunsztem tego blendu, bowiem po chwili do głosu dochodzi ONA.

Nie tępo ostra, lecz pełna bogatej pikantności. Takiej z nutą papryki i pieprzu, a nie wręcz chemicznej. Najpierw puka do drzwi, by po chwili je wyważyć - i począć narastać z zatrważającą mocą. Czekolada prędko odchodzi na daleki plan, choć jej aksamitna łagodność stanowi genialne tło dla ekstremalnej pikantności. Ponieważ degustacja sprawiała mi ogromną przyjemność, zdecydowałam się na kilka kostek pod rząd (choć do towarzyszącej czekoladzie kawy musiałam dodać trochę mleka). Ostatecznie pikantność zaczęła nacierać głęboko do gardła i prawdziwie uderzać do głowy... To była niebanalna pieszczota, na tyle natarczywa - że musiałam ją powstrzymać. Nie wiem, do jakiego stanu doprowadziłaby mnie, gdybym jadła dalej. Poza tym... tak bardzo chciałam móc podchodzić do niej jeszcze i jeszcze raz...


 Znaczną część czekolady zostawiłam sobie na później. Jest idealna do tego, by fan pikantności mógł sięgać sobie po kosteczkę, gdy tylko będzie mieć ochotę na coś szalonego. Mój Mąż ma chyba mniejszą tolerancję na ostre jedzenie (choć również za nim przepada), toteż ku mojemu wielkiemu zadowoleniu odstąpił mi część swojej połówki. W najbliższym czasie mam zamiar raz po raz fundować sobie te masochistyczne przyjemności.

To zdecydowanie najostrzejsza czekolada z chili, jaką przyszło mi próbować. Z definicji spodziewałam się, że tak będzie - ale nie spodziewałam się, iż te ekstremalne doznania będą aż tak rozkoszne! Papryczka niesamowicie daje czadu, nieumiejętnie użyta mogłaby wyrządzić sporo niezbyt dobrego zamieszania - ale tu, w połączeniu z aksamitną czekoladą - tworzy symfonię dwuznaczności. Papryczka gra pierwsze skrzypce, lecz jej 0,3% ilość ("tylko"!!!) musiała być bardzo dokładnie przemyślana - aby uzyskać taki, a nie inny efekt. To samo tyczy się doboru ziaren do blendu oraz ich obróbki. To genialne dzieło, idealnie na prezent dla fanów ostrego żarcia. Jeśli macie z gronie znajomych takiego maniaka, koniecznie musicie mu sprawić Georgia Ramon Carolina Reaper!!!


Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, chili Carolina Reaper w proszku 0,3%, ból.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 571 kcal.
BTW: 7/51/35

niedziela, 28 stycznia 2018

Zotter For the Best Employee in the World ciemna mleczna 50% nadziewana ganaszem z grzanego wina, nugatem migdałowym i madagaskarskim czarnym pieprzem

Źródło: katalog Zotter na Boże Narodzenie 2017

Dziś opisywana czekolada jest jedną z tych Zotter Handscooped, na których posiadaniu bardzo mi zależało. Niniejsza wersja For the Best Employee in the World ukazała się przed świętami Bożego Narodzenia 2017 i jej skład niezwykle mnie urzekł. Była to bowiem ciemna mleczna czekolada o 50% zawartości kakao, nadziewana ganaszem z grzanego wina, nugatem migdałowym oraz czarnym dzikim pieprzem Voatsiperifery z Madagaskaru. Szczypta Akesson's w nadziewanym Zotterze, na dodatek w towarzystwie czerwonego wina, migdałów i korzennych przypraw? Po prostu musiałam to mieć! Koleje losu toczyły się jednak przeciwko mojemu pragnieniu, ale koniec końców czekolada dotarła do mnie pod postacią próbki - ekipa biokredens.pl jak zawsze stanęła na wysokości zadania! Z racji posiadania jedynie próbki czekolady - wprawdzie pełnowymiarowej, lecz bez oryginalnego opakowania - zdjęcie opakowania musiałam pożyczyć z katalogu Zottera.

Dzień publikacji recenzji For the Best Employee in the World nie jest przypadkowy - ukazuje się ona dzień przed naszym wyjazdem na kolejny wymarzony urlop, na który zdecydowanie zasłużyłam!!! :)


 
Nie ma co ukrywać - mając wieeelką ochotę na tę czekoladę i jeszcze zadziornie przekładając jej degustację - miałam co do niej spore oczekiwania. Z lubością oglądałam uroczo pofalowaną taflę ciemnej mlecznej czekolady, która miała ukrywać jakże smakowite wnętrze. Po przełamaniu na pół dojrzałam dwuwarstwowe wnętrze. Choć tak różne pod względem koloru, oba były tak samo zwarte pod względem konsystencji. Jedynie w nugacie migdałowym dostrzec można było liczne drobinki dzikiego pieprzu.

Co trzeba jej przyznać - pachniała znakomicie. Fuzja korzennych przypraw wydelikacona migdałami i delikatną czekoladą, z subtelnym muśnięciem wina i owoców. Ten zapach chciałabym zachować w pamięci na długo. Niestety konsystencja i smak... No, tutaj wprowadziłabym parę zmian. Tym bardziej, iż wiem, że Zotter naprawdę mógłby zrobić to lepiej!

 

Czarny pieprz zdominował smak całej czekolady - jednakże zrobił to w sposób zupełnie inny niż w Akesson's. Wyraźnie odczuwalny sam w sobie, nie modyfikował pozostałych składników kompozycji, lecz po prostu był - wyrazisty i smakowity. Jego styl bycia był podobny jak w specyficznej Brazil Nut Nougat with Jungle Pepper, choć zdecydowanie wyczuwało się różnicę samego rodzaju pieprzu. Dziki pieprz był wielką zaletą For the Best Employee in the World. Migdały i wino powinnny to wszystko naturalnie dopełnić, prawda?

A jednak... Nugat migdałowy - raczej suchy, mlecznie łagodny. Był wprawdzie neutralnym tłem dla charakternego pieprzu, jednakże sam w sobie odczuwalny był raczej jak mleko aromatyzowane migdałami i wanilią, a nie mocarne migdały. Na tym miejscu o wiele lepiej spisałby się klasyczny marcepan od Zottera - miąższysty, soczysty, z alkoholową nutą, esencjonalny (wystarczyło, abym otworzyła tag "marcepan" na moim blogu, a zaraz błogie wspomnienia powróciły, ah!). Taki, który wdałby się w romantyczną bitwę z pieprzem. W rzeczywistości migdały uległy pieprzowi bez jakiejkolwiek walki. A szkoda.

 

Ganasz z czerwonego wina również okazał się pewnym rozczarowaniem. W zasadzie stanowił on tylko pewną logiczną kontynuację rozgrzewającego działania pieprzu. Ot, nieco wytrawności wina i korzennych przypraw, podane znów w formie zwartego i mało soczystego ganaszu. To już pyszna i całkiem solidnie gruuuuba kuwertura z ciemnej mlecznej czekolady okazała się bardziej soczysta! I to ona - oprócz pieprzu - stanowi główną zaletę całej kompozycji - choć z początku wcale nie było to dla mnie tak oczywiste.

Czerwone wino? W Zotter Handscooped ukazało się już w wielu różnych odsłonach. Te bardziej słodkie i również korzenne - w Mulled Wine całkiem przypadło mi do gustu (choć w kompozycji z pieprzem i migdałami absolutnie takiego wydania bym sobie nie życzyła). Te prawdziwie wytrawne i eleganckie - w niedoścignionych Red Wine Rush i Red Wine "Salzberg Beerenauslese" - i, yhmmmm, to właśnie czegoś takiego spodziewałam się w For the Best Employee in the World. A było bardzo mało alkoholowo, zbyt sucho, a nawet zbyt mało korzennie! Wyszedł z tego jakiś łagodny krem, który równie dobrze spisałby się w pralince dedykowanej dla dzieci. Tak mi się wydaje...


    Smacznie, ale zbyt prosto jak na połączenie tak charakternych składników. Tak podsumowałabym For the Best Employee in the World. Czyżbym musiała jeszcze lepiej i więcej pracować, aby zasłużyć na prawdziwie zadowalającą mnie czekoladę o takiej nazwie? Nieważne... Na razie się tym nie przejmuję i lecę spełniać marzenia! Pa! Proszę trzymać za nas kciuki!

 Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, migdały, pełne mleko w proszku, czerwone wino, syrop cukru inwertowanego, masło, rum, słodka serwatka w proszku, suszone pomarańcze, dziki pieprz z Madagaskaru, pełny cukier trzcinowy, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, sól, koncentrat soku pomarańczowego, koncentrat soku cytrynowego, cynamon, wanilia, anyż, goździki, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), płatki róż.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 70 g.

czwartek, 25 stycznia 2018

Franceschi Choroní ciemna 70%


W końcu zdecydowałam się wypróbować drugą kolekcję czekolad - Premium - oferowaną przez wenezuelską markę Franceschi. Dotychczas na moim blogu pojawiła się w całości seria Fina (a więc trzy tabliczki: Río Caribe, Sur del Lago i Carenero), wykonane z wenezuelskiego Trinitario, którego zawierały 60%. Kolejna linia - Premium - pozwala nam zaznajomić się z wenezuelskim Criollo przy wyższym jego poziomie - te czekolady zawierają bowiem 70% kakao. Wszystkie smakołyki od Franceschi zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.

Dziś opisywana czekolada - Choroní - wykonana została z kakao Criollo wyhodowanego na terenie stanu Aragua, położonego nad Morzem Karaibskim w centralnej części Wenezueli. Stolicą Araguy jest miasto Maracay, zaś samo kakao uprawiane jest w dolinach Choroní przecinających Wenezuelską Kordylierę Nadbrzeżną.


Już na pierwszy rzut oka producent daje nam do zrozumienia, iż Premium jest kolekcją bardziej górnolotną niż Fina. Widać to po samym opakowaniu tabliczek Premium, na które to składają się dwa kartoniki - jeden nakładany na drugi - utrzymane w bardziej eleganckich odcieniach. Poza tym, tabliczki wyglądają standardowo - w skład opakowania wchodzą dwie cieniutkie 30-gramowe tafle podzielone na duże kostki. Każda z tabliczek opakowana jest w osobne sreberko. Ta forma podania czekolad mi się u Franceschi wyjątkowo podoba.

Choroní wydała się zaskakująco jasna jak na 70% kakao - na pewno była jaśniejsza i cieplejsza w barwie od koleżanek z serii Fina (pomimo tego, iż posiada o 70% więcej kakao)! Pachniała intensywną kwaśnością nabiału, niczym serek wiejski czy domowy jogurt. W aromacie przebijały się także nieśmiało cytrusy. Dzięki temu woń Choroní kojarzyła się madagaskarsko, jednakże z bardzo dużą dozą świeżości.


W smaku od razu można wyczuć, że Premium stoją o klasę wyżej niż Fina. W Choroní od razu uderzył nas jakikolwiek brak pudrowej bezowości znanej z Finy (przez co przypominała ona czasami twory Amedei) - tutaj mamy czysty aksamit, ale barrrrdzo lepiący się. Konsystencja Choroní przypominała nam dobrą kakaową krówkę. Parę razy odnalazłam twardsze ziarnistości, ale nie zaburzały one w żaden sposób odbioru czekolady. Lubię takie inwazyjne zalepianie.

Zaskoczenie ze strony konsystencji nie było jedną niespodzianką podczas degustacji. Smak okazuje się bowiem mocno zbożowy, w bardzo specyficzny sposób. Kojarzył się z bardzo mocną kawą zbożową podaną z kapką mleka, a także z palonymi słodami jeszcze w formie całego ziarna (a nie już jako nuta w piwie). Co ciekawe, owa paloność nie wchodziła raczej w nuty karmelowe, a raczej w ziołowe - czym przywodziła na myśl także surowe ziarna kakao. Było mi jednak trudno zidentyfikować konkretne nuty ziołowe - były one raczej tłem dla zbożowego szaleństwa. Palone zboża podane w lepko-aksamitnej formie wypadły bardzo smakowicie.


W zapachu dały wyczuć się cytrusy, toteż w smaku też nie powinno ich zabraknąć. Najpierw przyszły nam do głowy po prostu pomarańcze, ale NIE! Po chwili w wyobraźni zarysował nam się dokładny obraz tego, co czujemy. W Choroní są mandarynki, te raczej mniej lubiane - mocno uwodnione, mało soczyste, z pestkami. Nawet czuć było smak wydobywający się podczas przypadkowego przegryzania mandarynkowej pestki! Jako, że owa mandarynka nie była wiodącą nutą w kompozycji, potraktowałam ją jako miłą ciekawostkę. Dalej do głosu dochodziły znów zboża - tym razem w nieco innej formie.

Dalej jedliśmy już wilgotny i ciężki ciemny chleb na solidnym zakwasie, pełen ziaren - szczególnie słonecznika. Subtelna i poważna słodycz przebijająca się w tle stworzyła iluzję pajdy tego chleba posmarowanej miodem gryczanym (co ponownie skierowało nasze myśli w stronę niebanalnej ziołowości). Zdecydowanie sporo działo się w tej czekoladzie i były to same konkrety - wyraziste i bardzo smakowite, podane w bardziej ekskluzywnej formie niż w serii Fina. Na sam koniec odczułam delikatność podążającą w stronę mleka, a wtedy po raz kolejny zdziwiłam się, w jak piękny sposób siedemdziesiątka może łączyć w sobie siłę i delikatność. To był bardzo ciekawy debiut z serią Premium. Ze sporymi nadziejami sięgnę po kolejne tabliczki z tej kolekcji...


Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 60 g (2x 30 g).

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Cacao Sampaka Venezuela & Ecuador ciemna 91%


Wiosną zeszłego roku wracając z wyjazdu służbowego do Katalonii, zakupiłam na lotnisku w Barcelonie kilka czekolad. Wśród nich znalazły się dwie tabliczki z stricte barcelońskiej marki o nazwie Cacao Sampaka. Firma posiada w swojej ofercie przede wszystkim czekolady i praliny, lecz także kremy i konfitury. Dziś przeglądając ich stronę internetową widzę, iż oferują niezły przekrój czekolad single-origin, a nawet bardzo ciekawą serię "light roast". Nie mniej jednak, na lotnisku przeważała bogata paleta czekolad z dodatkami. Jeśli już o nich mowa, za swoją mleczną czekoladę z czarnymi truflami Cacao Sampaka otrzymała w 2017 roku złoto na International Chocolate Awards.

Podczas moich zakupów sięgnęłam po dwie ciemne tabliczki wykonane z ziaren z Ameryki Południowej. Dziś przed Wami pierwsza z nich, zawierająca aż 91% kakao - blendu z Wenezueli i Ekwadoru.


Kartonik tworzący opakowanie czekolady jest prosty i elegancki, a przez okienko możemy przyjrzeć się zawartości (co daje szczególny efekt przy wariantach z dodatkami). Po wyjęciu smakołyku z kartonika okazało się, iż w szczelnie zgrzanym opakowaniu foliowym znajduje się nie jedna, lecz dwie tabliczki. Obie dość cienkie, ważące 50 g każda, nie zostały podzielone na kostki. Czekolady od Cacao Sampaka to jedna gładka tafla z nazwą firmy wygrawerowaną na jej górze. Wszystko wyglądało bardzo kusząco i stylowo, ale... zmartwił mnie zapach czekolady. W pierwszym kontakcie zdawał się być bombonierkowo - jak polewa czekoladowa okalająca wiśniowe i orzechowe pralinki jakości nie najgorszej, ale też nie najlepszej. Pomimo tego miałam nadzieję, że w smaku czekolada da pozytywny popis - w końcu dysponowałam aż 100 g, z czego kakao stanowiło aż 91%! W aromacie dało się wyczuć także liczne palone nuty karmelu i kawy.


Pomimo początkowego wrażenia plastiku, czekolada szybko i gładko rozpuszcza się w ustach, prędko znikając. Rozpuszczała się z lekką popiołowością (zarówno w kwestii smaku, jak i konsystencji). Pomimo swej wysokiej zawartości kakao absolutnie nie masakrowała brutalnymi nutami, wręcz przeciwnie - z początku zauroczyła mnie łagodną nutą orzechów laskowych. Później narastała kwaśność połączona z lekkim ściąganiem i suchością. Pod koniec pojawiał się słodki akcent owocowy, w którym zidentyfikowałam truskawki i marakuje. Co ciekawe, mój Mąż w ogóle nie zanotował owej słodyczy - nazywał to raczej przepalonym karmelem. Generalnie wystawił tej czekoladzie surowszą opinię niż ja.


Gdyby tabliczka była mniejsza, być może tak dosadnie nie odczulibyśmy jej monotonii. Niby była w porządku, ale zdawała się jakby mało zarysowana, za mało wyrazista. Przyziemna i przysadzista, bez górnych nut pełnych energii, ulatujących gdzieś do nieba. Dynamika tej czekolady jest krótka i podczas kolejnych prób podejścia do niej nie przychodzi do głowy nic nowego - zamiast tego pojawia się uczucie ciężkości i przytłoczenia, jakby zaraz miała wywołać zgagę. Coś w tej czekoladzie było blokującego, jakbyśmy zastosowane kakao lizali przez szybę. Być może poziom kakao przy tym blendzie i obróbce ziaren był po prostu za wysoki?

Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że inna posiadana przeze mnie czekolada tej marki sprawi, iż nadal będę miała ochotę eksplorować jej asortyment.


PS Przez jakiś czas zmniejszy się częstotliwość publikowania recenzji... Przyczyna może być tylko jedna - wkrótce wyjeżdżam na urlop! :)

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy.
Masa kakaowa min. 91%.
Masa netto: 100 g (2x 50 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 534,8 kcal.
BTW: 10,4/52,9/13,4

piątek, 19 stycznia 2018

Manufaktura Czekolady Johe ciemna Nikaragua 70%


Pierwszą czekoladą zjedzoną w Nowym Roku 2018 stała się jedna z najnowszych propozycji naszej rodzimej Manufaktury Czekolady. Johe jest odmianą kakao Criollo uprawianą w Nikaragui. W zeszłym roku Manufaktura Czekolady zdecydowała się wypuścić dwie tabliczki z odmiennych rodzajów kakao występującego w tym kraju Ameryki Środkowej - współpracując z ekipą Ingemann. Była to właśnie Johe, oraz Nicalizo - obie oferowane w dość limitowanym zakresie - na Nicalizo nie udało mi się w ogóle załapać. Powyższy duet zbierał laury na międzynarodowych konkursach, a dziś opisywana Johe uzyskała srebro Akademii Czekolady. Według producenta, czekolada ma charakteryzować się nutami orzechów, zielonego jabłka, zielonej herbaty oraz ziół. Moją Johe nabyłam na biokredens.pl.


Dotąd jedyną próbowaną przeze mnie czekoladą z Nikaragui była wyjątkowa mleczna Nicaragua 50% od Zottera, więc moje doświadczenia z tym kakao są praktycznie żadne. Ciekawe recenzje Johe na blogach Kimiko oraz Commodities Connoisseur także sprawiły, że moja ciekawość wobec tej czekolady była ogromna. Jakże przyjemnie było zobaczyć ten charakterystyczny dla Manufaktury przekrój tabliczki, szorstki i piaskowy. Johe pachniała bardzo głęboko, a ów bukiet aromatów kojarzył mi się z ciemnym lasem i całą plejadą woni roślinnych i ziemistych: egzotyczne drewno, zioła i herbaty, suszone owoce i świeże jabłka, przypalone orzechy. Zapowiadało się bardzo smakowicie, aromat po prostu mnie uwiódł. Pojawiły się tuż kwiaty i mroczne perfumy. Tajemniczo...


Od samego początku ujęła mnie dwoistość tej czekolady. Zdawała się lekka, choć jednocześnie w ustach zachowywała się niczym zmielona kawa zlepiona wilgocią. Surowa w swej wyraźnej proszkowości, mimo wszystko szybko i gładko rozpuszczała się w ustach, pozostawiając wrażenie delikatności. Na pierwszy plan w kwestii nut smakowych wysuwały się niedojrzałe jabłka, dopiero co ledwo nasycone nieśmiałą słodyczą, oraz przyjemne herbaciane ściąganie - jak w dobrej liściastej herbacie (choć trudno mi było jednoznacznie określić czy była to herbata czarna czy zielona, a może jeszcze inna. Smakując dalej skłaniałabym się ku mieszance herbat, suszonych owoców i ziół, na dodatek nieco aromatyzowanej).

 Jakoś niespecjalnie skłaniałam się ku wyłuszczonych przez producenta orzechom. Bardziej doszukiwałam się w Johe aromatycznej ziemi na łące pełnej ziół. Szczególnie na koniec degustacji jabłka i herbacie uległy... rozmarynowi. Wybitnie mi się finisz kojarzył z tym ziołem, czekolada wręcz nabrała syropowo-lekowego posmaku. Im dalej w las, tym z nut suszonych jabłek i herbaty przesuwaliśmy się coraz bardziej w stronę ziół i przypraw - jakiegoś gorącego naparu z nich wykonanego. Wszystko to subtelnie dosłodzone było wilgotnym trzcinowym cukrem i czymś na kształt melasy - może tu można by odnaleźć iluzję orzechów.


Szkoda, że nie dane mi było porównać Johe z Nicalizo - to by było na pewno ciekawe doświadczenie. Liczę na to, iż Manufaktura Czekolady powróci jeszcze z tymi tabliczkami, może włączając je do stałej oferty. Ba, a może wykorzysta jeszcze inne odmiany kakao z Nikaragui, dostępne u Ingemann? Trzymam kciuki, żeby tak się stało. Wszak czekolad wykonanych z kakao z Nikaragui mamy stosunkowo niewiele...


Skład: ziarno kakao z Nikaragui (Criollo odmiana Johe), cukier, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 594 kcal.
BTW: 9,5/38,2/52,3

środa, 17 stycznia 2018

Idilio Origins 4rto Carenero Urrutia Superior ciemna 70%


 W sylwestrowe przedpołudnie miałam zamiar rozpocząć przygodę z serią Premium od Franceschi. Uświadomiłam jednak sobie, że wcześniej warto by było zrobić porównanie z ostatnią próbowaną przeze mnie tabliczką jeszcze z serii Fina, pochodzącej od tej marki. W moich zapasach znajdowała się bowiem czekolada od Idilio Origins, wykonana z Trinitario Carenero z wenezuelskiego regionu Barlovento leżącego w stanie Miranda - a więc z tego samego kakao co Franceschi Carenero 60%. Szwajcarska marka Idilio Origins, z którą dotąd miałam wyłącznie najlepsze wspomnienia, bazuje tylko na wenezuelskim kakao. Cieszyło mnie, że tym razem będę mogła spróbować Carenero w ich wydaniu, i to przy poziomie 70%. Jak już wspominałam przy Franceschi Carenero, kakao z regionu Barlovento znałam wcześniej z Pralus Venezuela Trinitario 75% oraz Willie's Cocoa El Blanco Venezuelan 00. Wszystkie wspomniane w tym akapicie nabyłam w niezastąpionym sklepie Sekretów Czekolady.


Los Urrutia to plantacja w regionie Barlovento, która zajmuje się uprawą ziaren Carenero Superior. Tak właściwie, Carenero to po prostu nazwa dawnego portu eksportowego. Słowo Superior ma być znacznikiem wysokiej jakości - optymalnej fermentacji i suszenia ziaren oraz czystości odmiany. Według producenta, nasza czekolada miała charakteryzować się smakiem świeżych tropikalnych owoców, liczi, wanilii oraz lekką przyprawowością w tle. Podzielona na klasyczne kostki Idilio prezentowała się prosto, jej wyważony łagodny brąz nie był zmącony żadnym osadem - pomimo tego, iż czekolada dość długo czekała w moich zapasach na swoją kolej.

 Podczas wąchania tabliczki ze zdziwieniem stwierdziliśmy, iż pachnie ona dziwną mieszanką lakierowo-farbową, którą znaliśmy już ze wspomnianej Pralus Venezuela Trinitario 75%. W woni było też wiele słodyczy kandyzowanych tropikalnych owoców i naturalnych galaretek z nich zrobionych. Gdy w gliniasty, błooogi i gęsty sposób poczęła rozpuszczać się w ustach, wiedziałam, że Idilio po raz kolejny nie zawiedzie. I już pod względem samej konsystencji, bardzo pełnej, mogłam ocenić ją wyżej niż analogiczną Franceschi.


Dalej przyszła do nas delikatna słodycz tropikalnych owoców. Rzeczywiście przywodziła na myśl liczi, na szczęście nie za mocno, bowiem niespecjalnie przepadam za tym owocem. Dalej to były ponownie galaretki z guawy, jakie jadłam w Kolumbii - już w którejś czekoladzie też je czułam, ale nie mogę znaleźć w jakiej. Naturalne, owocowe galaretki - papaja, mango, brzoskwinia, może trochę dojrzałych gruszek. Nienarzucające się smaki, a jednak o cukierkowym charakterze, niosącym także świeżość landrynek.


Pomimo prostoty smaków, Idilio Carenero była zdecydowanie szlachetniejsza od Franceschi Carenero. Idilio, choć bardzo delikatna, pieściła usta wyważonymi i konkretnymi smakami. Jej łagodna przystępność konsystencji i poukładane spokojne smaki sprawiały, że można byłoby jej zjeść całkiem sporo. Miło było kończyć stary rok z tak dobrą, harmonijną czekoladą. Jak dobrze, że ostatnio kupiłam sporo kolejnych tabliczek od Idilio Origins. Naprawdę lubię tę markę!


Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 80 g.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

La Naya Vietnam Ben Tre ciemna 70%


 Wietnamskie kakao stanowi dla mnie wielką zagadkę. Dotąd w mojej czekoladowej przygodzie miałam do czynienia jedynie z wietnamskimi ziarnami pochodzącymi z regionu Ben Tre w delcie Mekongu. W przypadku degustacji ciemnej i mlecznej Erithaj Ben Tre przekonałam się, iż dodatek mleka przekształca wietnamskie kakao w atrakcyjniejsze dla mnie, wyciągając z niego więcej wyrazistości i nietypowych nut. W mlecznej La Naya Ben Tre 50% zaskoczył mnie wyraźny akcent... boczku, tym ciekawszy, iż występujący pośród pysznych łagodnych nut karmelu i miodu. W mojej kolekcji czekała jeszcze ciemna La Naya Ben Tre (70% zawartości kakao) i mając jeszcze świeżo w pamięci mleczną wersję, postanowiłam po nią sięgnąć pewnego sobotniego wieczoru.


 Moje tabliczki litewskiej marki La Naya zakupiłam za pośrednictwem sklepu Sekretów Czekolady. Zawsze był w nim szczególnie eksponowany prezentowy zestaw czekolad La Naya z dodatkami (pięć tabliczek, których opakowania tworzą jeden obraz - wszystkie były już recenzowane u mnie), ale moje najnowsze doświadczenia z single-origin od La Naya przekonują mnie, że również doskonale nadają się na prezent! Nawet nie wiem, czy nie bardziej... Pasują na chyba jeszcze bardziej elegancki upominek. Zewnętrzna część opakowania jest wyważona i skromna, natomiast środek jest poetycko bogaty. Znów odnalazłam wewnątrz kartonika grafiki związane z nutami smakowymi, które powinno się wyczuć w danej czekoladzie. Jest też piękny opis tych nut oraz samego wietnamskiego kakao. No i karteczka-wkładka o emocjach...


 La Naya kierując się zasadą bean-to-emotion tym razem przyrównuje czekoladę do określenia "sonder". Definiuje je odczucie, gdy pędząc pośród tłumu orientujemy się, że każdy mijany przez nas człowiek ma swoją własną niesamowitą historię - kompleksowe życie pełne emocji, zupełnie takie jak nasze, choć jednocześnie zapewne tak odmienne. To odczucie empatii i braterstwa, jakże ważne w dzisiejszym świecie. Ben Tre 70% ma wraz z obecną w sobie słodyczą i goryczką tworzyć harmonię - tak jak w życiu każdego z nas słodycze i gorycze muszą odnaleźć harmonię, by żyło nam się dobrze.


 Sugerowane przez producenta nuty czerwonych owoców oraz kawy wydawały mi się zbyt oczywiste na Wietnam... Wystarczyło jednak powąchać urokliwie górsko uformowaną tabliczkę, by przekonać się, że tym razem spostrzeżenia producenta będą bardzo trafne. Czekolada przecudnie pachniała kawą, lekko paloną z licznymi owocowymi i kwiatowymi, nieco wilgotną. Jednocześnie zapach sugerował, że odnajdziemy tu całkiem sporo słodyczy. Tabliczka charakteryzowała się dość jasną barwą, niemalże sugerującą obecność mleka - co widać dopiero na ostatnim zdjęciu - cóż, taki urok fotografowania czekolady po zmroku, przy sztucznym świetle.

 Z początku popiół, który jednak prędko przemienia się w bardziej tłustą i gładką, lecz rozpuszczającą się niespiesznie. Od początku słodycz i kwaśność owoców (ze szczególnym naciskiem jednak na kwaśność) przeplata się z subtelną goryczką kawy, jej przyjemną palonością i bukietem. Wyczuwamy cytrynę i grejpfrut, a potem rzeczywiście pałeczkę przjmują czerwone owoce. Pomyślałam o jagodach wprost z lasu, nie do końca dojrzałych czereśniach i malinach. Najbardziej trafnym przyrównaniem owej fuzji kwaśności ze słodyczą zdały mi się jednak truskawki jeszcze częściowo białe, ledwo tylko zaczerwienione u szypułki. Potem  pojawiło się trochę nektarowych, bardziej tropikalnych nut - sok z mango, z marakui. Słodycz chce walczyć z kwaśnością niedojrzałych jagód, która to staje się z czasem nawet bardziej cytrusowa - zataczając tym samym koło, do samego początku.


Ciemna La Naya Ben Tre bardzo, ale to barrrdzo pasowała do towarzystwa kawy, głównie przez zgrywające się z nią kawowe nuty - kęs popity kawą sprawiał wrażenie jedności i wydawało mi się, że kawa wyciągała jeszcze więcej walorów z tej czekolady. Spodziewałam się dziwniejszych nut, nie mniej jednak czekolada okazała się bardzo kompleksowa, wielopłaszczyznowa, a przy tym w pełni harmonijna i urzekająco soczysta w swych smakowych przeplatankach. Nie mogę za to pojąć, jakim cudem w wersji mlecznej mleko tak zmodyfikowało to kakao, że wyczuwaliśmy smak boczku? Tak jak przy Erithaj, powtórzyło się wrażenie, iż Wietnam w ciemnych i mlecznych wydaniach to zupełnie inna bajka. A z ciemną Erithaj, naszą La Nayę łączyły chyba tylko kawowe akcenty... A to Ci Ben Tre! Ładnie mi namieszało w głowie kakao z tego regionu, no ładnie...


Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 60 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 555 kcal.
BTW: 7/41/34

sobota, 13 stycznia 2018

Zotter Almond Nougat + Tonkas mleczna 50% nadziewana nugatem migdałowym i ganaszem migdałowo-mlecznym z ziarnami tonka, miodem i białą czekoladą


Będąc wielką fanką przypraw z gatunku "słodkich" i rozgrzewających (wszelkie korzenie itp.), z ogromną ciekawością podeszłam do kolejnej nowości Zotter Handscooped, która miała w pełnej krasie zaprezentować nam właściwości ziaren tonka. Almond Nougat + Tonkas zakupiłam oczywiście poprzez biokredens.pl i nieco nieśmiało sięgnęłam po nią gdy mój nos był nieco przytkany przeziębieniem, z nadzieją, iż choroba nie przeszkodzi mi w odbiorze intensywności aromatów. Na szczęście konsultując się na bieżąco z Mężem wiedziałam, że nic mnie nie ominęło.

Almond Nougat + Tonkas to mleczna czekolada o 50% zawartości kakao, pod którą według producenta ma znajdować się cieniutka warstwa ciemnej czekolady - jak dla mnie w ogóle nic nie wniosła (a zmierzając dalej - jak już mogła całkowicie zastąpić mleczną kuwerturę). Wnętrze tabliczki stanowią dwa nadzienia. Dolne to po prostu nugat z migdałów, zaś w górnym również odnajdziemy migdały, lecz oprócz nich mleko, miód, wanilię, cynamon, no i oczywiście ziarna tonka. Obie warstwy nadzienia delikatnie różnią się strukturą i odcieniami beżu. Połączenie ziaren tonka z migdałami, miodem, cynamonem i wanilią jest o tyle ciekawe, że ponoć ich smak jest podobny właśnie do powyższych smakołyków (dodajmy do tego jeszcze karmel, pieprz oraz gałkę muszkatołową).



Prawdopodobnie nigdy nie miałam okazji jeść żadnej potrawy przyprawionej ziarnem tonka (oprócz Zotter Cardamom + Macadamia, gdzie smak w pełni zdominował kardamon). Jest ono dość rzadkie i drogie jeśli chodzi o naszą kuchnię. Ziarna tonka rosną w strąkach tonkowca wonnego, występującego w Brazylii, Gujanie i Wenezueli. Tak jak cynamon, zawierają w sobie sporo kumaryny. Jeśli chodzi o Europę, bodaj najłatwiej zdobyć je we Francji (gdzie też są dość popularne). Ze względu na swój złożony aromat, olejek w tonka zdobył wielką popularność w produkcji perfum.


Czekolada pachniała w pierwszym momencie drewnianym domem otoczonym licznymi kwiatami, stojącym pośrodku lasu. Po chwili poczułam bardzo mocny zapach lekko przypalonego ryżu z jabłkami, cynamonem i wanilią. Generalnie woń rzeczywiście przywoływała na myśl złożone, apetyczne perfumy. Jeśli chodzi o konsystencję, obie warstwy nadzienia były nietypowo wilgotne, miękkie i łatwo rozpuszczające się. Od samego początku intensywna słodka przyprawowość wraz z ową wilgocią balansowała na granicy obrzydzenia i przesady. Wszystko ze sobą tak śmiesznie się mieszało, iż mój Mąż pomyślał nawet o... smaku świeżo duszonych grzybów leśnych, pachnących jeszcze runem.


Połączenie, które z zasady wydało się proste i zdecydowane, okazało się niestety przekombinowane. Moim zdaniem całość nadzienia mógłby stanowić zwykły nugat migdałowy, bez dodatku miodu, mleka i białej czekolady. Na tej bazie życzyłabym sobie same ziarna tonka, żeby realnie móc poczuć ich moc. Tutaj migdały, miód, cynamon i wanilia zlewają się wraz z tonką. Choć przez całość tabliczki przemawia oryginalność i doza nowości, nie mogłam skupić się na przyprawie, która miała stanowić głównego bohatera. Wolałabym też ciemną czekoladę jako kuwerturę. Tutaj, wraz z mleczną kuwerturą, całość była naprawdę zbyt słodka, co z intensywnymi przyprawami dało efekt przesytu. Zarówno mój Mąż, jak i ja, zjedliśmy po połowie tabliczki i to w zupełności nam wystarczyło. Almond Nougat + Tonkas uratowałby większy umiar.


Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, migdały, pełne mleko w proszku, mleko, miód, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, masło, pełny cukier trzcinowy, syrop cukru inwertowanego, lecytyna sojowa, sól, wanilia, ziarna tonka, płatki róż, cynamon, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier).
Masa kakaowa min. 50%. 
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 549 kcal.
BTW: 7,8/38/41

czwartek, 11 stycznia 2018

Kuná Esmeraldas Rio Verde ciemna 100%


 Kuná to ekwadorska marka z siedzibą w Guayaquil, produkująca czekolady z cennego kakao odmiany Nacional (typowej dla Ekwadoru). Swe maleńkie 30-gramowe tabliczki pakuje w zgrabne kartoniki ozdobione urokliwymi grafikami. Dziś opisywaną czekoladę kupiłam już dawno temu w sklepie Sekretów Czekolady, wówczas jako jedyną dostępną przedstawicielkę marki. Mała stóweczka wykonana została z kakao rosnącego w kantonie Rio Verde, położonym w prowincji Esmeraldas (północne wybrzeże Ekwadoru). Sięgnęliśmy po nią w Wigilię Bożego Narodzenia, popijając kawę przed wyruszeniem na parę godzin nordic walkingu w Wielkopolskim Parku Narodowym (trzeba było zasłużyć na świąteczną wieczerzę! ;))


 Choć maleńka, czekolada charakteryzowała się znaczną grubością. Tabliczka była nietypowo zaokrąglona na bokach, została też podzielona na kostki - choć przy łamaniu grubej tafli ciężko było to maleństwo rozdzielić równo według linii podziału. Każda kostka została przyozdobiona znaczkami związanymi z charakterystycznym logo firmy. Wszystkie te czynniki wpłynęły na oryginalność wyglądu czekolady, bez przekombinowania - co z eleganckim opakowaniem daje naprawdę miły dla oka efekt końcowy.

Tabliczka łamała się z kruchym trzaskiem, choć jednocześnie zdawała się być tłusta i wilgotna. Pachniała niezwykle kusząco - w aromacie dominowała słodycz tropikalnych owoców. Pomyślałam o marakui i granadilli, a także o bardzo dojrzałym granacie oraz mango - słowem, owoce pełne słodkiego i wonnego soku. Mniam! Nasza Kuná zapachem w ogóle nie przywodziła na myśl czekolady o 100% zawartości kakao.


 Przy takim smakowitym preludium zapachowym, kostka czekolady położona na języku szokuje. Od razu czuć, że użyto sporo tłuszczu kakaowego - czekolada rozpuszcza się dość tłusto, ale przy tym w nietypowy sposób - przypominający kostkę lodu. Od czekolady bije dziwny chłód, który wraz z narastającą goryczką i kwaśnością podczas rozpuszczania kojarzy się z zamarzniętymi ziołami i porostami rosnącymi gdzieś wzdłuż górskiego strumienia skutego lodem. Ściąganie pojawiające się na końcu rozpuszczania pierwszego kęsa kojarzy się tak mocno ze skałami, lodem i dzikimi ziołami, że aż przeszedł mnie zimny dreszcz. Gdzie gorrrące owoce ze sfery zapachu? Uff, tu Nacional prezentuje się tak jak prawdziwy Ekwador - z tropiku prędko możemy przenieść się w surowość wulkanów z wiecznym lodem.

Owoce próbowały się pojawić, jednak nie przebiły się pod naporem bardziej surowych kakaowych nut. Cieszę się, że niedawno zakupiłam Esmeraldas Rio Verde od Kuná o nieco niższej zawartości kakao - może tam nacieszę się tropikalnymi owocami. Tymczasem po ataku lodowatej ziołowości przyszedł czas na łagodniejsze nuty orzechowe, jednak również odmienne od tych, jakie najczęściej pojawiają się w czekoladach. Producent sam wspomina o prażonych fistaszkach, jednak ja poszłabym w nieco inną stronę. Owszem, czułam orzechy arachidowe, ale surowe - i to z wyraźnym akcentem cienkiej brązowej skórki otaczającej orzeszek. Mokre, nieco miękkie fistaszki i może odrobina niedojrzałych orzechów włoskich. Wilgotna, chłodna ziemia. Mech, zioła chwiejące się na mroźnym wietrze. I znów powrót lodu, lodu, brrr...


 Nie wiem, jakie dodatkowe odczucia dałaby mi większa gramatura tabliczki, być może lód nieco by się roztopił... To ciekawa i nietypowa setka (ten kontrast między zapachem a smakiem!), która rozbudziła moje zainteresowanie marką Kuná. Na pewno będę chciała dalej zagłębiać się w ichniejsze interpretacje kakao Nacional... Zaczęłam od setki, teraz będzie już "lżej", ale na pewno nadal bardzo przygodowo - w końcu to barwny Ekwador!

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa 100%.
Masa netto: 30 g.

wtorek, 9 stycznia 2018

Akesson's Madagascar Bejofo Estate 75% Trinitario & Pink Pepper ciemna z różowym pieprzem

 
Dziś przed Wami ostatnia czekolada z trójki madagaskarskich Akesson's z dodatkiem różnych rodzajów pieprzu. Planowałam, że degustacje każdej z trzech tabliczek nastąpią w mniejszych odstępach czasu, żebym łatwiej mogła wyłuszczyć różnice, jednak niespecjalnie mi to wyszło. Zabierając się do wersji z różowym pieprzem żywiłam nadzieję, że wspomnienia związane z dwoma poprzednimi degustacjami (czarny pieprz, dziki pieprz) mimo czasu wrócą do mnie wyraźne i jednoznaczne. Tamte dwie czekolady również zawierały w sobie 75% madagaskarskiego Trinitario, jednakże konkretnie z plantacji Ambolikapiky. Opcja z różowym pieprzem, jakiej byłam posiadaczką, wykonana została z kakao z nieco szerszego regionu - Bejofo (na jego terenie leży także plantacja Ambolikapiky). Warto zaznaczyć, iż na blogu Kimiko znajdziecie recenzję Ambolikapiky z różowym pieprzem, ja zaś Bejofo znam już z wyśmienitej stóweczki. Szkoda trochę, że Akesson's nieco chaotycznie szasta nazewnictwem pochodzenia ziaren.

Wszystkie moje Akesson's zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.

 

Pozostałe pieprzne Akesson's zafundowały nam wiele górnolotnych wrażeń. Nie ma się co dziwić, iż po wersji z różowym pieprzem oczekiwałam tego samego. Ucieszyłam się, że ta tabliczka, choć dość długo czekała w moich zapasach, z pieprznej trójki prezentowała się najbardziej świeżo (mniejszy nalot). Łamiąc się z trzaskiem, ukazała swe wnętrze pełne drobinek różowego pieprzu (stanowiącego 2% całości). Zaskoczył mnie fakt, iż w porównaniu do poprzednich pieprznych doświadczeń, nasza Trinitario & Pink Pepper po prostu pachniała mi świeżo zmielonym pieprzem, bez dodatkowych nut. Był to zapach bardzo głęboki, mocny, charakterystyczny - ale zdawał się nie nieść żadnej nuty kakao. No może gdzieś daleko w tle, próbował się przebić typowy Madagaskar, ale... niezaprzeczalnie rządził pieprz.
 

W ustach czekolada rozpuszczała się powoli, gładko, miękko - bardzo przyjemnie. Od razu dały się odczuć liczne drobinki pieprzu, które nie wpływały jednak znacznie na odbiór konsystencji samej czekolady. Mocno wpłynęły jednak na jej smak... W przypadku wersji z czarnym i z dzikim pieprzem, przyprawy modyfikowały madagaskarskie kakao, pozwalając odkryć je na nowo. Tutaj różowy pieprz od początku do końca grał pierwsze skrzypce, nie dając kakao porządnie dojść do głosu. Myślałam, że w trakcie degustacji bądź przy drugim podejściu do niej, zmieni się nieco owa pieprzna dominacja, ale nie... Jedynie słabym echem odbijały się cytrusy, czerwone owoce, kefir - pyszne akcenty charakterystyczne dla madagaskarskiego kakao. Różowy pieprz nie tworzył tutaj nowej twarzy dla kakao, a po prostu był różowym pieprzem pod postacią aksamitnej tabliczki.

Pieprz był bardzo smaczny, gdy rozpatrzymy go pod kątem samego pieprzu - rzeczywiście smakował jak świeży, dopiero co grubo zmielony, mocno aromatyczny i mało pikantny czy ziołowy - a po prostu smakujący pieprzem. Nadawał czekoladzie nieco mięsnego wymiaru - pomyślałam o tatarze doprawionym właśnie takim świeżo mielonym pieprzem (ostatnio tatar jest moją manią). Wrażenia tego dopełniała lekka ogórkowość, płynąca z błąkającej się w tle kwaskowatości kakao zmodyfikowanej przez pieprz. Kakao totalnie przełamane pieprzem skojarzyło mi się także z... zielonym groszkiem konserwowym.

 

Gdy wracam do recenzji pozostałych Akesson's z pieprzem w pełni dociera do mnie, że Pink Pepper wypadła najsłabiej. Wyrazisty pieprz przyćmił wszystko, nie zgrał się z kakao. Próbowałam przyrównać tę tabliczkę do Menakao Bright & Citrusy, jednak w niej limonka kaffir dodatkowo modyfikowała kompozycję. Dwie poprzednie pieprzne Akesson's bardzo mnie wciągnęły pomimo swej mocy i specyficzności, zaś Pink Pepper najlepsza była do próbowania małymi kęsami raz po raz - pieprz po prostu przytłaczał. Szkoda...
 

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, różowy pieprz 2%.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 60 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 575 kcal.
BTW: 9,3/45,81/31,37