niedziela, 29 maja 2016

Menakao Fudgy & Smooth mleczna 44% z orzechami laskowymi


Spod Oszusa wędrowaliśmy dalej niebieskim szlakiem, pokonując kolejne szczyty i przełęcze. Koniec końców, dotarliśmy do Przełęczy Glinka, na której znajduje się dawne przejście graniczne. Tam ulokowaliśmy się na skraju lasu na krótki posiłek stworzony z zabranych ze sobą materiałów. Gdy kończyliśmy jeść złapał nas deszcz. Nie trwał on jednak długo i był jedynym deszczem podczas trzech dni majówkowej wędrówki. Rewelacyjnie się złożyło biorąc pod uwagę fakt, iż prognozy pogody wcale nie były obiecujące.



Z Przełęczy Glinka czekało nas jeszcze nieco marszu, aż w końcu osiągnęliśmy zbocze szczytu Krawców Wierch. Tam, na malowniczej Hali Krawculi, znajduje się Bacówka PTTK na Krawcowym Wierchu. Stąd można by dojść dalej na Halę Rysianka, gdzie z Mężem byłam już dwukrotnie podczas poprzednich wypraw (podejścia z Węgierskiej Górki i Korbielowa). Tym razem zabrakłoby nam dnia, aby tam podejść i jeszcze wrócić do Soblówki. Rozsiedliśmy się na ławeczkach, zamówiliśmy kawę i... herbatę z rumem (a raczej sam zamaskowany rum, co widać na załączonych zdjęciach). To było miejsce na kolejną czekoladę.


Fudgy & Smooth to jedna z najnowszych propozycji od tak lubianej przeze mnie madagaskarskiej manufaktury Menakao. Jest to kolejna obok Fudgy & Light mleczna czekolada z jej asortymentu. Zawiera 44% masy kakaowej, a jako dodatek zastosowano posypkę z kruszonych orzechów laskowych. Zakupiłam ją oczywiście za pośrednictwem Sekretów Czekolady.

W zasadzie do samego końca nie wiedziałam, w jakiej formie użyto tutaj orzechów. Aż do otwarcia opakowania miałam cichą nadzieję, że producent pokusi się o całe orzechy. Niestety, tak nie było. Na pocieszenie, oprócz posypki, orzechy laskowe odnajdziemy tutaj także w formie pasty wtopionej w czekoladową masę.



Czekolada pachnie wspaniale. Osoby, które jadły klasyczną mleczną Menakao muszą sobie po prostu dodać do tego aromatu wyrazistą nugatową woń. Mmmm!!! Podpalona mleczność, czerwone owoce, rozgrzana ziemia, a do tego autentyczne orzechy... To musiało być pyszne!

Rozmieszczenie posypki przypomina tą kokosowo-sezamową w Bright & Crispy, ale tutaj niestety mamy do czynienia z mniejszą równomiernością. Ciężko było podzielić tabliczkę na trzy osoby tak, by każdy został po równo obdzielony orzechowym dobrodziejstwem. To oczywiste, że wolałabym, aby umieszczono tu dorodne orzechy laskowe w całości. Zwłaszcza, iż czuć, że orzechowa kruszonka i tak została stworzona z egzemplarzy wysokiej jakości - aż żal było je kruszyć! Chciałam wychwycić ich smaku jak najwięcej zwłaszcza, iż przepięknie komponowały się z i tak mocno nugatową czekoladą.




Skupiając się na samej czekoladzie odniosłam podobne wrażenie jak przy próbowaniu Fudgy & Light w zmienionej wersji - jest ona łagodniejsza od wcześniejszej mlecznej opcji proponowanej przez Menakao. Nieco mnie to uwiera, ale nic nie poradzę na takowe zmiany... Obecna mleczna czekolada od Menakao na pewno jest przystępniejsza dla ogółu, mniej dzika. Nadal wyczuwamy tu całą feerię smaków charakterystycznych dla ziarna z doliny Sambirano w interpretacji Menakao: czerwone owoce, gęsty kefir, parująca ziemia, paloność egzotycznego drewna. Wszystko zostało jednak w nadzwyczajny sposób uładzone.


W Fudgy & Smooth nie mamy jednak do czynienia z typową mleczną Menakao - w końcu wkomponowano w nią masło z orzechów laskowych. Czuć to wyraźnie, czekolada staje się bardziej nugatowa od samej orzechowej posypki! Jest tak zapewne przez fakt, iż charakterystyczne dla madagaskarskiego kakao nuty w połączeniu z orzechami laskowymi jeszcze mocniej podkręcają smak tych drugich. Akurat ta niebywała nugatowość kompozycji jest olbrzymim plusem dziś opisywanej tabliczki. Ponadto, całość pozostawia w ustach wspaniałe uczucie orzeźwienia. Mleczne Menakao nadal nie ma idealnie gładkiej struktury, nadal pozostał tu element zadziornej dzikości, odrobina czegoś szorstkiego i ziemistego - przez co świeżość smaków jeszcze mocniej przeistacza się w wrażenie orzeźwienia.


Doładowani pyszną czekoladą, wznieśliśmy jeszcze toast kieliszkiem rumu, a potem ruszyliśmy spod Bacówki w dalszą drogę. Wielu turystów zostawało tutaj na nocleg i już oddawali się lenistwu, ale my mieliśmy jeszcze przed sobą z trzy godziny marszu. Żółty szlak spod Krawców Wierch do Glinki, a następnie z Glinki do Soblówki okazał się bardzo malowniczy. Mijaliśmy górskie osiedla wspaniale zlokalizowane. Mieć takie widoki z okna to marzenie... Gdy schodziliśmy do Soblówki słońce już chyliło się ku zachodowi, ale zdjęcia z tego etapu wędrówki znajdziecie dopiero w kolejnym wpisie...



Skład: cukier trzcinowy, ziarna kakao z Madagaskaru, czysty tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, kruszone orzechy laskowe, masło z orzechów laskowych, wanilia z Madagaskaru, lecytyna słonecznikowa, sól morska.
Masa kakaowa min. 44%.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 601,82 kcal.
BTW: 11,5/43,34/41,44

piątek, 27 maja 2016

Valrhona Lait Caramelia mleczna karmelowa 36% z karmelowymi ciasteczkami pszennymi


Niebieski szlak wiodący z Przełęczy Przysłop na Przełęcz Glinka pozwolił całkowicie się wyłączyć podczas marszu, totalnie zrelaksować. Ludzi po drodze spotkaliśmy niewiele, po prostu maszerowaliśmy sobie w ciszy zdobywając kolejne szczyty Grupy Oszusa (lub jak kto woli - Oszusta). Do góry i na dół, do góry i na dół... Ciekawym punktem napotkanym na naszej drodze był Pański Kamień, zamontowany na Równym Beskidzie w 1888 roku jako znak graniczny ziem Zamku Orawskiego.



Najciekawszym punktem tej trasy było podejście na szczyt Oszust 1155 m n.p.m., będący najwyższym w swojej grupie, na którego terenie leży Rezerwat Przyrody Oszast (z fragmentem pierwotnej Puszczy Karpackiej). Skubany, był naprawdę stromy! My, jak opętani, dostaliśmy na to podejście niesamowitego turbodoładowania. Mi endorfiny wręcz buzowały w głowie i pchały mnie go góry energicznymi krokami. Czułam w sobie tyle siły, tyle energii! Gdy już stanęliśmy na szczycie Oszusta, tak mnie nosiło, że aż zaczęłam skakać! Para z Warszawy, która za nami podchodziła na Oszust pytała wręcz, co ja takiego brałam. Jak to co? Po prostu góry to nałóg...



Zejście z Oszusta również było nie lada sobie... Tradycyjnie już, musiałam podczas niego wyrżnąć się na tyłek wprost w największe błoto (spokojnie, to była moja ostatnia wycieczka ze zdartymi bieżnikami w podeszwach). Po zejściu z Oszusta przysiedliśmy sobie na postawionej przy źródełku ławkach ze stolikiem - taki fajny szczyt trzeba było uczcić czekoladą! Po jakimś czasie dotarła do nas para z Warszawy, która degustację urozmaicała nam wonią konserwy turystycznej, ale cóż... nie wszyscy na szlaku to czekoladowi burżuje, tak jak my ;). W każdym razie, kontrast zapachowy był szokujący.


Czekoladą po którą sięgnęliśmy, była jedna z tabliczek Valrhony z dodatkami należącą do zestawu, który zakupiłam na lotnisku w Madrycie podczas powrotu z urlopu w Meksyku. Trudno nie zwrócić uwagi na akurat tę tabliczkę - jej piękna nazwa Caramelia przyciąga sama. Jak zawsze elegancka szata graficzna Valrhony połączona z tą nazwą i cudnym karmelowym kolorem pobudza wyobraźnię, przez co ślinianki automatycznie zaczynają pracować.

 Caramelia to mleczna czekolada o 36% zawartości kakao, w której dodatkowo zatopiono maślaną karmelową masę. Ponadto, cechuje ją dodatek pszennych ciasteczek karmelowych, przez producenta nazwanych perełkami. Wystarczy wyjąć czekoladę ze sreberka by przekonać się, że nazwa trafia w punkt. Cały jej spód jest gęsto usiany okrągłymi drobinkami o jasno karmelowym kolorze. Wygląda to trochę tak, jakby czekolada dostała wysypki. Tabliczka jest dosłownie upstrzona ciasteczkowymi perełkami. Wygląda to ciekawie, ale jak smakuje? Cóż, woń sugerowała coś bardzo przyjemnego - Caramelia pachniała jak najlepszej jakości krówki otulone dobrą mleczną czekoladą.


Od razu przyznam, że o Caramelii nie można i nie trzeba długo się rozpisywać. Nie jest to wielce złożona kompozycja, choć trzeba było się troszkę nagłówkować, aby stworzyć karmelową czekoladę właśnie w takiej formie. Położenie na języku kostki to długo trwająca, niezwykle prosta błogość. Od pierwszego kontaktu z kubkami smakowymi zapadamy się w relaksującą gładką toń wysmakowanej słodyczy. Czekolada wydaje się być niesamowicie mleczna, a jest to mleko świeże i tłuściutkie, bardzo aromatyczne. Lekko palone nuty wyraźnego, lecz łagodnego kakao spójnie łączą się z rozkoszną mlecznością.

Wszystko cudownie rozpuszcza się na podniebieniu aksamitnym filmem, uwalniając również zaklęty w czekoladzie karmel. Po dłuższym obcowaniu z Caramelią dochodzimy do wniosku, że w istocie sama w sobie jest ona bardzo karmelowa, w krówkowy sposób - ale jest to krówka niecodzienna, wykwintna, jakby stworzona przez najlepszego cukiernika (przy jakiej czekoladzie już takie coś pisałam?).



Gdy czekolada obtoczy już całe wnętrze ust swoją błogą lepkością, dochodzimy do ciasteczkowych perełek. Są one lekko chrupiące, a przy tym delikatne. Absolutnie nie kaleczą podniebienia, co w kontraście z tak aksamitną czekoladą byłoby barbarzyństwem. Smakują jak odrobinę przypalone, delikatnie skarmelizowane płatki pszenne. Stanowią ciekawe urozmaicenie ale... to sama czekolada jest w Caramelii bardziej karmelowa od rzeczonych ciastek. Jednego elementu zdecydowanie zabrakło mi w ciasteczkowych drobinkach - mowa o większej ilości soli. Gdyby użyto jej nieco hojniej, Caramelia zaplusowałaby uwodzicielskim pazurem.

Przyznam, że ciasteczka wcale nie zrobiły tu wielkiej rewolucji smakowej. Nie były złe, nie przeszkadzały mocno, lecz... z chęcią wypróbowałabym Caramelii bez ich dodatku, a za to okraszoną grubymi kryształkami soli. To mogłoby być rewelacyjne!



Po tej jakże błogiej degustacji uskutecznionej pośród leśnej ciszy, ruszyliśmy dalej swoim szlakiem... Tego dnia czekała nas jeszcze jedna czekolada...

PS Trwa kolejny długi weekend. No oczywiście, że jestem teraz w górach! Opisy wypraw wraz z recenzjami zjedzonych na szlaku czekolad tradycyjnie już pojawią się w połowie kolejnego miesiąca.

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, karmel (odtłuszczone mleko w proszku, serwatka, cukier, masło, aromat), pełne mleko w proszku, ziarna kakao, ciasteczkowe perełki 6% (mąka pszenna, cukier, słód pszenny, wodorowęglan sodu, lecytyna słonecznikowa, sól, naturalny aromat waniliowy), lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 36%.
Masa netto: 85 g.

środa, 25 maja 2016

Maria Tepoztlan ciemna 70% z chili


2 maja czekała na nas najdłuższa wędrówka na majówkowym wyjeździe. Po wypasionej owsiance zapitej kawą wyruszyliśmy z naszego pensjonatu w Soblówce zielonym szlakiem w stronę Przełęczy Przysłop. Droga najpierw wiodła asfaltem mijając zacisznie położone budynki mieszkalne, by w końcu stać się zwykłą leśną ścieżką. Przełęcz Przysłop znajduje się na granicy ze Słowacją. Można obrać z niej szlak na Rycerzowe, my jednak udaliśmy się w stronę przeciwną. Ze schematem naszej trasy możecie zapoznać się tutaj.



Prosta droga z Soblówki na Przełęcz Przysłop była dla nas rozgrzewką przed podejściem na pierwszy szczyt, jaki mieliśmy tego dnia zdobyć podążając wzdłuż słowackiej granicy. Świtkowa 1082 m n.p.m. uraczyła nas całkiem stromym podejściem, co rekompensował piękny widok z jej wylesionego zbocza.




Po wdrapaniu się na szczyt Świtkowej postanowiliśmy przysiąść na chwilę celem napawania się krajobrazem oraz doładowania akumulatorów niedużą czekoladą. Osoby, które czytały wcześniej recenzję Maria Tepoztlan z cynamonem na pewno dziwią się, dlaczego na tak miłe okoliczności przyrody wybrałam strasznego szatana... Otóż, moi drodzy, w wybieraniu czekolad na majówkową wyprawę pomagała mi Weronika. Maria Tepoztlan z chili była pierwszą tabliczką, jaką capnęła. Teraz musiała ponieść konsekwencje swojego wyboru, ha! Poza tym, byłam bardzo ciekawa jej reakcji na takie dziwactwo, po prostu musieliśmy ją otworzyć...

 
 Bałam się, naprawdę się tego bałam! Tradycyjna meksykańska tabliczka wyglądała podobnie do swej cynamonowej poprzedniczki i nic nie wskazywało na to, by doznania z niej płynące miały się diametralnie różnić. Ba, mogło być nawet bardziej ekstremalnie - w końcu to czekolada z chili!

Czekolada tradycyjnie już pachniała słodkim rozpuszczalnym proszkiem kakaowym, a oprócz tego... starym dywanem i przykurzonym swetrem. Weronika kierując się samym zapachem była przekonana, że ma do czynienia z mleczną czekoladą! Przed umieszczeniem pierwszego kęsa w ustach cały czas przygotowywałam ją na hardkorowe wrażenia, a tymczasem...



Pierwszym wrażeniem smakowym jest słodycz, przede wszystkim miodowa oraz szorsko-słodko kakaowa. Po tym odczuciu wcale nie przychodzi do nas piołunowa gorycz, o nie! Specyficzna, lekko ziołowa słodycz trwa i trwa. Choć struktura czekolady jest tak samo niejednolita i surowa jak w poprzedniczce, tutaj wszystko zdaje się być o wiele łagodniejsze. Szok! Gdzie podział się ten czekoladowy szatan?!

Po pewnym czasie przychodzi do nas chili, bardzo wyważone, zupełnie nie ekstremalne! Było delikatniejsze niż chociażby w Menakao. Co więcej, mój Mąż stwierdził, że niemal w ogóle go nie czuje. My dziewczyny twierdziłyśmy inaczej - chili było wyraźne, jednoznaczne, jednakże nie atakowało kubków smakowych z niewyobrażalną mocą. Po prostu sobie było, jak pikantny akcent w przemyślanie doprawionej potrawie.



Nic nie wykręca nam twarzy, choć nadal jest to bardzo nietypowa czekolada. Podczas rozpuszczania czekolady w ustach (robi to bardzo mozolnie, ale jednak) raz po raz natrafia się na kawałki ziaren kakao. Nawet one zdają się być nie tak octowe, jak w cynamonowej diablicy. Są przystępniejsze i bliżej jest im nawet do nibsów z jedzonej dzień wcześniej Surovital.

Całość sprawia wrażenie masy ulepionej z gliny, niejednolitej, nietypowo przyprawionej. Pod koniec degustacji pojawia się nieco aptecznego syropu, ale nie przesadnie gorzkiego. Było to raczej coś zakrawającego o prawoślaz.



Mój Mąż nie był ani trochę zaintrygowany tą czekoladą, natomiast Weronika i ja byłyśmy nią w dziwny sposób zafascynowane. Po prostu nam smakowała i nie była to masochistyczna przyjemność, choć zdecydowanie dziwaczna i niecodzienna. Całe wykonanie czekolady, takie śmieszno-straszne, jednoznacznie kojarzyło mi się z kiczem ukwieconych plastikowych figur Maryi porozstawianych w meksykańskich toaletach publicznych.

No to teraz mam niezłą zagwozdkę. Została mi jeszcze jedna tabliczka od Marii Tepoztlan, z wanilią. Ciekawe, co ona przyniesie? Zastanawiając się nad tym ruszyłam dalej niebieskim szlakiem wzdłuż słowackiej granicy, by zdobywać kolejne beskidzkie szczyty...



Skład: ziarna kakao, cukier, chili, lecytyna.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.

poniedziałek, 23 maja 2016

Surovital ciemna surowa 65% z jagodami goji i kruszonym ziarnem kakao


Nim przejdziemy do dalszego opisu naszej pierwszomajowej wędrówki, przed Wami jeszcze parę kadrów z magicznego miejsca, gdzie konsumowaliśmy mleczną Vanuato Ka Kaw...




Kontynuując drogę czerwonym szlakiem dotarliśmy ponownie na Przełęcz Przegibek. Tym razem nie zatrzymywaliśmy się przy schronisku, lecz od razy obraliśmy szlak czarny, rozpoczynając tym samym podejście na Bendoszkę Wielką 1144 m n.p.m. Na jej szczycie znajduje się krzyż łatwo zauważalny z okolicy. Na wierzchołku Bendoszki planowaliśmy urządzić sobie piknik, jednak przy krzyżu grupa rodziców z dziećmi uskuteczniała modły, toteż zeszliśmy niżej na hale otaczające Bendoszkę. Aura stawała się coraz mniej przejrzysta, ale widoki nadal imponowały swym pięknem.


Dalej maszerowaliśmy w dół do Przełęczy Przysłóp Potocki przy której w uroczym zaciszu położona jest baza namiotowa o tej samej nazwie. Z przełęczy rozpoczęliśmy dość strome podejście na kolejny szczyt - Praszywkę Wielką 1043 m n.p.m. Pustki na tym szlaku były prawdziwym ukojeniem po dość znacznym ruchu na eksplorowanym wcześniej tego dnia szlaku czerwonym. Delektowaliśmy się ciszą i spokojem bijącym z lasu.



W końcu osiągnęliśmy szczyt Praszywki, z którego to można kontynuować wędrówkę czarnym szlakiem przez Rycerkę Dolną do miejscowości Sól. My jednak po przybiciu sobie piątki przy punkcie pomiarowym, cofnęliśmy się na łąkę położoną na zboczu Praszywki. Usadowiliśmy się na trawie, rozkoszowaliśmy się widokami i... wyciągnęliśmy czekoladę.



Po zawodzie, jaką sprawiła nam Surovital Wiśnia-Acai bardzo chciałam pokazać Weronice, że nasza rodzima marka potrafi zrobić o wiele lepszą czekoladę. Nigdy wcześniej nie próbowałam wariantu z jagodami goji i kruszonym ziarnem kakao, jednakże pokładałam w nim spore nadzieje. Wersja z jagodami goji zawiera o 5% peruwiańskiego kakao więcej, niż wariant wiśniowy. Posypanie tabliczki dodatkami zamiast wtopienie ich w czekoladową masę pozwala przypuszczać, że czekolada bez przeszkód rozwinie przed nami swój bukiet.

Ciemnobrązowa tafla została suto posypana okruchami kakao oraz dorodnymi jagodami goji. Ich rozmieszczenie nie było wprawdzie równomierne, ale dzieląc tabliczkę na trzy jakoś sobie z tym poradziliśmy. Prezentowała się naprawdę atrakcyjnie, a przy tym pachniała bardzo smakowicie i zachęcająco. Woń czekolady lekko świerzbiła w nosie niczym dobrej jakości gorąca kawa przyprawiona korzeniami.



W strukturze czekolady odnajdujemy pewną dwoistość. Z jednej strony jest ona dość twarda, typowa dla Surovital. Ma w sobie pewną szorstkość, jakby rozpuszczać w ustach kostki lodu - a jednocześnie nie jest to szorstkość perfidna, bo czekolada mimo wszystko tworzy w ustach gładki i spójny film. Kruszone ziarno kakao rewelacyjnie zgrywa się z taką niejednoznaczną strukturą czekolady - podczas badania owej konsystencji przez swobodne rozpuszczanie na podniebieniu, możemy jednocześnie bawić się przegryzaniem chrupkich ziaren. Ziaren, które dodatkowo są prawdziwą bombą smaku. Ale o tym za chwilkę...

W smaku samej czekolady po pierwsze mocno uderza nas miód, co wydaje mi się już być typowe dla surowych czekolad. W zasadzie, to jeśli chciałabym dokładnie opisać tą czekoladę, musiałabym niemal kropka w kropkę powtórzyć recenzję klasycznej 70-tki od Surovital. Te same nuty smakowe, tak samo przyjemne i w gruncie rzeczy bardzo łagodne. Wersja z kruszonym kakao i jagodami goji ma jednak nad siedemdziesiątką tą przewagę, iż kakaowa posypka czyni ją bardziej charakterną, mocniej kakaową. Kruszone ziarno kakao w połączeniu z subtelną surową czekoladę uwalnia całą feerię palono-słodkawych akcentów, pełnych energetyzującej soczystości. Rewelacyjne doznanie.



Dorodne jagody goji według mojego Męża są tutaj bardzo istotnym dodatkiem niosącym ze sobą mnóstwo winno-owocowych nut, natomiast dla Weroniki i mnie w konfrontacji z mocą kakao schodzą one na dalszy plan. Przyjemnie rześko-cierpkie urozmaicają wprawdzie kompozycję, ale nie stają się gwoździem programu, co w gruncie rzeczy bardzo mnie cieszy. Ich struktura nie jest przesadnie sucha, nie są też wprawdzie tak jędrnymi sztukami jak w zotterowskiej Goji Berries in Sesame Nougat, ale generalnie nie mogę im niczego zarzucić.

Muszę przyznać, że to najsmaczniejsza tabliczka do Surovital, jaką było mi dane wypróbować. Jej dostępność w Tesco, Carrefourze i licznych sklepach z ekologiczną żywnością jest dla mnie prawdziwym wybawieniem - już wiem, jakimi czekoladowymi upominkami będę z czystym sumieniem obdarowywać znajomych. Świetnie przemyślana kompozycja, pozwalająca na pełne delektowanie się bogactwem smaku i struktur.




Z Praszywki Wielkiej cofnęliśmy się w dół, ale nie powróciliśmy już na Przełęcz Przysłóp Potocki. Zboczyliśmy w jedną z nieoznakowanych leśnych dróg prowadzących w stronę Rycerki Górnej i to właśnie nią doszliśmy do zaparkowanego rano auta. Tego dnia, planowaliśmy podjechać jeszcze do Zwardonia na Rachowiec, ale coraz to bardziej mglista aura oraz długi czas spędzony tego dnia na wylegiwaniu się w punktach widokowych sprawił, że zrezygnowaliśmy w tego pomysłu. Pojechaliśmy bezpośrednio do Soblówki, gdzie po domowym obiedzie wybraliśmy się na krótki spacer po Soblówce o zachodzie słońca, w towarzystwie... wina z kompotów. Przed nami był jeszcze jeden dzień wędrówki, z najdłuższą trasą na tym wyjeździe...


Skład: nieprażone ziarno kakaowca, cukier z kwiatu palmy kokosowej, tłuszcz kakaowy, jagody goji 5%, kruszone ziarna kakaowca, wanilia burbońska.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 579 kcal.
BTW: 8/44/36

sobota, 21 maja 2016

Vanuato Ka Kaw mleczna 36% z amarantusem


1 maja był drugim dniem naszej wyprawy. Rano podjechaliśmy autem z Soblówki do Rycerki Górnej, skąd pragnęliśmy zdobyć najwyższy szczyt podczas Majówki. Mowa o Wielkiej Raczy 1236 m n.p.m. Bardzo chciałam wejść na nią czerwonym szlakiem od strony Zwardonia, ale trzeba było wybrać inny wariant, aby zrealizować dalszą trasę. Schemat naszej wędrówki w dniu 1 maja możecie prześledzić tutaj.



Szczyt Wielkiej Raczy osiągnęliśmy dość szybko. Nieopodal niego znajduje się schronisko, lecz my najpierw udaliśmy się na sam wierzchołek z wieżą widokową, z której to rozciągała się niesamowita panorama na wszystkie strony. Oczywiście największe wrażenie robiła Mała Fatra. Po wykonaniu zdjęć i nakręceniu pamiątkowego filmiku zeszliśmy na dół, by na ławce zjeść drugie śniadanie. Tuż przed wyruszeniem w dalszą drogę udałam się z Weroniką do schroniska na toast limonkową słowacką wódką.





 

Dalej ruszyliśmy czerwonym szlakiem w stronę znanej nam już z poprzedniego dnia Przełęczy Przegibek. Idąc tą drogą zdobyliśmy m.in. Małą Raczę i delektowaliśmy się przestrzeniami kilku hal. Im bliżej Przełęczy Przegibek, tym teren był coraz to bardziej zalesiony i błotnisty (w porównaniu do poprzedniego dnia sporo śniegu stopniało). Nam już mocno chciało się kawy, a tutaj jak na złość żadnej widokowej polanki na chwilę postoju...



Aż w końcu już całkiem blisko Przegibka otworzyła się przed nami niesamowita przestrzeń. Zatrzymaliśmy się tam na dłużej, by kontemplować widoki w towarzystwie kawy i czekolady. Było nam tak błogo, że nawet się chwilkę zdrzemnęliśmy...



Naszą towarzyszką w tej pięknej scenerii była mleczna czekolada Vanuato Ka Kaw o 36% zawartości meksykańskiego kakao z 5% dodatkiem amarantusa. Zakupiłam ją na lotnisku w Mexico City w tym samym sklepie co ki'Xocolatl. Vantuao Ka Kaw to marka firmy Zam Fre SA, która swoją fabrykę posiada w Mexico City, w najliczniej zaludnionej dzielnicy Iztapalapa (również tam mieszkają nasi przewodnicy z HG Mexico).

Myślę, że amarantusa nie trzeba przedstawiać żadnemu z moich czytelników. To bardzo cenne ziarno, bogate w wartości odżywcze, o dużej zawartości egzogennego aminokwasu lizyny. W Polsce dostępny jest najczęściej w formie poppingu i kosztuje krocie, w Meksyku natomiast jest tani jak barszcz - w końcu rośnie go tam mnóstwo! Wprawdzie nie przywiozłam ze swojej podróży ziaren amarantusa, ale za to nabyłam chociaż czekoladę z tym meksykańskim skarbem.



Po otwarciu opakowania zaskoczyła mnie grubość i wielkość kostek, a także ich zdobienia nawiązujące do tradycji. Tabliczka prezentowała się imponująco! Poza tym, jej przekrój również był dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie spodziewałam się, że wnętrze tabliczki będzie wręcz pękało od ogromu amarantusa. Nieco mnie to zirytowało, bowiem czekolada stała się wręcz lekka od nadmiaru owych ziaren i wiedziałam, że zdominują one smak kakao.



Czekolada nie pachniała wyjątkowo, a raczej jak zwyczajna mleczna czekolada z pewnym zbożowym zacięciem. W aromacie nieco przypominała batoniki z preparowanym ryżem. W smaku w pierwszym uderzeniu poraziła mnie słodyczą, która była naprawdę intensywna i już zaczęłam martwić się o jakość czekolady. Po chwili stała się jednak przyjemnie mleczna, z lekko palonym zacięciem, lecz... ów motyw nie był w stanie dalej się rozwinąć, gdyż zaraz do głosu wchodził amarantus. Choć 5% w składzie to niby nie jest dużo, to w rzeczywistości jest on dominantem. Trudno mi ów smak przyrównać do czegokolwiek innego. Są słodkawe, przez co czekolada nabiera jeszcze większej słodyczy. Ich lekka orzechowość świetnie uzupełnia się z mlecznością czekolady, ale... 36% kakao mimo wszystko tu nie czuję. Swego rodzaju mdłość nietypowo łączy się z palonym akcentem kakao i cóż... chyba wolałabym, aby kakao było tu jeszcze o kilka procent więcej. Wszystko byłoby wtedy bardziej wyraziste. Nie mniej jednak, zapewne jeszcze długo nie będę mieć okazji skosztowania innej czekolady z amarantusem, więc cieszę się choćby tym eksperymentem.

Po czekoladzie, kawie i drzemce - czas w końcu ponownie osiągnąć Przełęcz Przegibek...



Skład: cukier, pełne mleko w proszku 19%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy, amarantus 5%.
Masa kakaowa min. 36%.
Masa netto: 85 g.