29 grudnia zapuściliśmy się w zupełnie inny rejon Gór Kaczawskich (a właściwie - Pogórza Kaczawskiego), bliżej miasta Jawor. W jego bliskości znajduje się znaczna część Parku Krajobrazowego Chełmy, na którego terenie położonych jest pięć rezerwatów przyrody. Trzy z nich mieliśmy obejść tego dnia, zaś dwa kolejne następnego. Ze Świerzawy podjechaliśmy autem z samego rana do Myśliborza, gdzie rozpoczęliśmy naszą wtorkową wędrówkę. Pierwszym punktem na trasie tego dnia był szczyt Rataj wraz z dawnym kamieniołomem i niesamowitym bazaltowym czopem wulkanicznym zwanym Małymi Organami Myśliborskimi. Ta piękna rzeźba natury stworzona z zakrzepłej lawy liczy sobie bagatela 30 milionów lat!
Z Rataja udaliśmy się na Bazaltową Górę. Na jej zboczach również znajduje się dawny kamieniołom (z pięknymi bazaltowymi słupami), zaś na szczycie - poniemiecka wieża widokowa. Dziś Bazaltową Górę porasta wysoki las i szczyt nie ma żadnych walorów widokowych (jego zbocza już tak). Nie mniej jednak - sama wieża jest bardzo urokliwa i to przy niej postanowiliśmy zatrzymać się na kawę z termosu. Towarzyszką do kawy była Lindt Creation Amarettini.
150-gramową mleczną tabliczkę nadziewaną kremem migdałowym, migdałami i kawałkami ciastek zakupiłam swego czasu w niemieckim markecie Edeka (razem z m.in. tą czekoladą). Szłam do Edeki z zamysłem kupienia tego wariantu smakowego i bardzo się ucieszyłam, gdy zastałam go na półce. Znając już dość dobrze asortyment i styl Lindta, w mojej głowie ułożyła się wizja smaku tej czekolady. Czułabym się bardzo zawiedziona, gdyby rzeczywistość znacznie odbiegała od tego wyobrażenia. Wcale nie oczekiwałam od produktu obecności alkoholu w składzie, choć przecież w oryginalnych makaronikach amarettini musi znajdować się amaretto. W tej czekoladzie jakoś zupełnie tego nie widziałam.
Na szczęście, Creation Amarettini okazała się być kubek w kubek odzwierciedleniem mojego marzenia. Poczułam to już w momencie rozwinięcia czekolady ze sreberka. Ciepły i jasny brąz tafli, nad którą rozpościerał się delikatny migdałowo-mleczny zapach, momentalnie wprowadził uśmiech na moją twarz. Już wiedziałam, że miałabym dylemat, gdyby postawiono mnie przed wyborem ponownego spróbowania Amarettini lub Weihnachts Orangen-Truffel.
Creation Amarettini jest czekoladą niezwykle przystępną, obowiązkową dla każdego miłośnika migdałów. Mleczna czekolada okalająca nadzienie jest klasycznie lindtowsko pyszna - mleczność jest tutaj błogo głęboka, a kakao nieustannie brzmi w tle. Jedyne co mogłabym jej zarzucić to fakt, iż mogłaby odrobinę lepiej rozpuszczać się w ustach. Być może była to po prostu kwestia temperatury na dworze.
Biały krem wypełniający jej wnętrze nie jest tłuszczowo-cukrowym tworem. W końcu trafiłam w Lindcie na białe nadzienie, które praktycznie nie wzbudziło żadnych moich zastrzeżeń. W konsystencji nie jest ono ani maziste, ani też zbyt zbite - stanowi po prostu zwarty krem pełen drobinek. Czuć w nim wyraźną mleczność, bez proszkowatości - podszytą mocnym akcentem migdałowego olejku. Jest słodko, ale niebanalnie. Właśnie coś takiego chciałam czuć w tej czekoladzie!
Było na tyle smacznie, że naprawdę nie przeszkadzał mi mały rozmiar zatopionych w kremie dodatków. Drobno posiekane migdały i okruchy migdałowych ciastek stanowią dobry umilacz degustacji. Przyjemnie chrupią, są smaczne, wyraziście migdałowe i nie za twarde. Świetnie wkomponowały się zarówno w krem, jak i w mleczną czekoladę. Wydaje mi się, że gdyby były większe, cała kompozycja zyskałaby pewnej ordynarności.
Nie daje mi spokoju jedynie jedna rzecz - mam świadomość, że gdyby w składzie nadzienia zastosowano tłuszcz mleczny zamiast palmowego byłoby jeszcze smaczniej. Nie mniej jednak, ten nadziewany Lindt naprawdę się udał i z chęcią bym do niego wróciła jeszcze kiedyś na szlaku. Smak amarettini został podjęty prosto i na temat, bez zbędnych kombinacji. Jakże to miłe, gdy coś spełnia nasze oczekiwania (a w końcu wcale nie wymagałam od Lindta cudów)...
Po Bazaltowej Górze czekał na nas kolejny szczyt - Radogost. Na nim również znajduje się poniemiecka wieża widokowa, z której tym razem dane nam było podziwiać piękny okoliczny krajobraz.
Z Radogostu skierowaliśmy swe kroki w stronę wsi Grobla, przy której położony jest Rezerwat Nad Groblą. Podążając zielonym szlakiem podziwialiśmy jego teren, by następnie niemalże płynnie (jedynie mijając szosę w Siedmicy) przejść do kolejnego rezerwatu - Wąwóz Siedmicki.
Oba powyższe rezerwaty leżą w dolinie rzeki Młynówka. Z góry przyznam, że Wąwóz Siedmicki wywarł na mnie największe wrażenie spośród rezerwatów Parku Krajobrazowego Chełmy. Piękne rzeźby skalne jak chociażby Zbójecki Zamek oraz ogólny niesamowity urok tego zacisznego miejsca sprawił, że poczułam się jak w bajce...
Doszliśmy do skrzyżowania szlaków. Dalej mogliśmy się kierować na przykład w stronę Wąwozu Lipa lub Wąwozu Myśliborskiego. Tego dnia naszym kolejnym celem był Wąwóz Myśliborski, w którym to płynie rzeka Jawornik. Kolejny wąwóz pełen piękna i tajemnic... Ze szczytu Golica i znajdujących się na nim Skałek Elfów podziwiać można z góry niemałą głębokość tego wąwozu. Mijając biwakową Słoneczną Łąkę powróciliśmy do Myśliborza. To jednak nie był koniec naszej wtorkowej wyprawy...
Wracając autem z Myśliborza do Świerzawy zatrzymaliśmy się przy kolejnym powulkanicznym wspomnieniu - Czartowskiej Skale, będącej stożkiem pozostałym po dawnym rdzeniu komina wulkanicznego. Rozpoczęliśmy wyścig z czasem. Słońce nieubłaganie chyliło się ku zachodowi, a my chcieliśmy bez przeszkód przyjrzeć się skale i obejrzeć widoki rozpościerające się ze szczytu. Choć co do widoków - nie było to takie oczywiste, bowiem widoczność tego dnia wcale nie zbliżała się ku ideałowi. Warto jednak było pędzić na Czartowską, by przekonać się, jak zachód pięknie podświetlił Karkonosze i Góry Kaczawskie... Śnieżkę, choć ze sporej odległości, podziwialiśmy w pełnej krasie i szkoda, że na zdjęciach tego nie widać... Z sekundy na sekundę aura zmieniała się, Czartowska Skała piękna sama w sobie nabierała coraz to większej tajemniczości, a widoki wokół niej mieniły się milionem barw. Na długo zapamiętam ten pospieszny marsz na Czartowską, który dostarczył nam tylu wizualnych wrażeń.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, śmietanka w proszku, mąka pszenna, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, białka jaj, migdały, pestki moreli, aromaty, syrop glukozowo-fruktozowy, sól.
Masa netto: 145 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 558 kcal.
BTW: 6,8/36/51
Hmm.. Jakie miłe zaskoczenie.Doszłam do wniosku,że takie kombinacje smakowe lepiej sprawdzają się niż czysto owocowe.Szkoda właśnie,że Lindt namiętnie używa tłuszczu palmowego zamiast mlecznego ;/, no cóż koszty, koszty..
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak z chęcią skosztowałabym tego "dopalacza" :P
Orzechy zawsze się spisują, mniej lub bardziej!
UsuńI tak Lindt czesto używa tłuszczu mlecznego, w porównaniu do innych popularnych marek. Zastanawia mnie tylko, dlaczego w niektórych tabliczkach decyduje się na mleczny, a w innych na palmowy...
Co do czekolady się w większości zgadzamy (u mnie recenzja dopiero w lutym), a co do widoków i trasy... Pięknie i tajemniczo - tu też pełna zgoda!
OdpowiedzUsuńNaprawdę przyjemny Lindt, fajnie to wyszło. Czekam na Twoją recenzję :).
UsuńTeraz wszystkim polecam Góry Kaczawskie... Tak bardzo niedoceniane!
Z tym się zgodzę. W ogóle ludzie na Góry Kaczawskie reagują takie: "co?", ale jest to doskonałe na ucieczkę od tłumów (które osobiście uwielbiam - ucieczki oczywiście, nie tłumy).
UsuńSzczerze powiedziawszy, ja też traktowałam je po macoszemu. Widziałam, że istnieją, mijałam je nieraz - ale absolutnie nie spodziewałam się, że jest w nich tyle atrakcji i tajemnic. Teraz wszystkich uświadamiam o Krainie Wygasłych Wulkanów, rekomendując nawet rodzicom z dziećmi.
UsuńO tak, ucieczka od tłumów to jeden z wielu argumentów, dla których tak bardzo kocham góry. I jeden z argumentów, dlaczego tylko przelotem bywałam dotąd w Tatrach :P (ciągle nie było okazji wybrać się tam w mało turystycznym sezonie).
Nadzienie z czekoladą wizualnie współgra super, lubię takie kolory kremów, a jak Ty nic złego w nim nie wyczułaś, to musi byc naprawdę pyszny :D No i brak alkoholu mi się akurat podoba :) Obecność ciastek trochę mniej - mogli by w zamian dorzucić więcej migdałów :)
OdpowiedzUsuńAlkohol by tutaj zupełnie nie pasował, takie mam wrażenie. Kompozycja jest zbyt delikatna jak na alkohol. Migdały i migdałowe ciasteczka dobrze ze sobą współgrały, moim zdaniem proporcje były ok. W końcu to czekolada inspirowana migdałowymi makaronikami, a nie samymi migdałami.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńfajne okolice . A z orzechami to fakt zawsze się spisują. pozdr.
OdpowiedzUsuńOrzechy spisują się zawsze nie tylko w czekoladach :)
UsuńPiękne widoki:) . Czekolada wydaje się przepyszna szkoda,że u nas jej brak:(
OdpowiedzUsuńTeż nad tym ubolewam...
UsuńZwarty krem, czyli stadium pośrednie pomiędzy tym, co kocham a tym, czego nienawidzę. Czy rzeczywiście jest to obowiązkowa czekolada dla mnie? Sama nie wiem. Na tyle nie ufam Lindtom Creation, że nie ciągnie mnie, by to sprawdzić.
OdpowiedzUsuńJak wyjmujecie termos, to w środku jest rozpuszczałka czy siekierka z ekspresu?
Ej no, ten krem był taki średnio zwarty właśnie.
UsuńWiesz, to niemiecki Lindt Creation :>
W termosie jest kawa mielona... Fusy opadają na samo dno. Czasem się nimi zaciągniemy, ale to nic :). Ekspresu niestety nie mam w domu, a co dopiero wozić go w góry :D.
Dobrze wiedzieć, że Lindt potrafi jeszcze pozytywnie zaskoczyć nadziewańcami, bo ostatnio coś kiepsko mu to idzie ;)
OdpowiedzUsuńW gruncie rzeczy większość Lindtów jedzonych podczas tego wyjazdu mnie pozytywnie zaskoczyła :).
UsuńBardzo fajne otoczenie trafiło się Lindtowi podczas degustacji :D Ale cieszę się że wyszedł tak dobrze, tylko zastanawia mnie czy Amarettini będzie do kupienia w zwykłych polskich sklepach. Widziałam jedną ofertę na Allegro, ale razem z przesyłką wychodzi 25zł i się waham, bo to jednak dość duża cena :/
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała, żeby Amarettini do nas trafiło. Jeśli chcesz coś zamówić z Allegro, to warto kupić jeszcze inne produkty od danego sprzedawcy. Inaczej to się rzeczywiście nie opłaca.
UsuńPiekne widoki, najlepsza ta zastygla lawa na pierwszym zdjeciu. Moze to to piekne miejsce dalo czekoladzie taki urok? Rzeczy migdalowe sa absolutnie w moim stylu, nie pogardzilabym wiec takim drobnym orezentem w postaci jej :D szkoda, ze nie ma jej u nas :(
OdpowiedzUsuńNiestety nie zawsze piękne miejsca zaczarowują czekoladę :D. Nieraz jadłam w górach paskudzielce. Czekolady wybrane na wyjazd w Góry Kaczawskie okazały się być wyjątkowo łaskawe :).
Usuństanowczo wypieram tą czekoladę z głowy. Wiem, ze jej nie kupię w najbliższym czasie, więc po co się frustrować nieosiągalnym cudem :D
OdpowiedzUsuńWidoki jak zawsze piękne, ale góry rzadko kiedy są brzydkie.
Ciągle mam nadzieję, że jakimś trafem znajdą się w Polsce. Trza szukać w sklepach z niemieckimi produktami.
UsuńNie ma brzydkich gór! Połączenie tych słów to oksymoron. Mogą być przerażające, ale nie brzydkie.
Pyszna czekolada na szlaku górskim, marzenie :) choć nie wiem jak bym zareagowała na aromat migdałowy gdyż za nim nie przepadam :3
OdpowiedzUsuńUdało się połączyć piękne okoliczności przyrody ze smaczną czekoladą :).
UsuńA same migdały lubisz?
Jedyne co nasuwa mi się na klawiaturę to: zjadłabym. Brzmi i wygląda naprawdę dobrze :)
OdpowiedzUsuńUdała się Lindtowi ta czekolada :)
UsuńZ niecierpliwością czekam na ten dzień, kiedy Polski Lindt wprowadzi jakieś nowe smaki! Jak przeglądam ofertę francuską czy niemiecką to normalnie chce mi się płakać z zazdrości :/
OdpowiedzUsuńAch te widoki <3 Szkoda, że w tym roku w góry nie zawitam :'(
Też na wiele niedostępnych w Polsce Lindtów mam chrapkę... Gdyby nie moje wycieczki piesze do Niemiec z Kostrzyna nad Odrą to prawie w ogóle nie jadłabym Lindtów, bo w Polsce z nowościami krucho.
UsuńUmarłabym z taką perspektywą, ale ja już jestem niepoprawnym nałogowcem.
,,kremem migdałowym, migdałami i kawałkami ciastek" To brzmi tak bardzo ,,dla mnie", że ja jestem pewna, że po spróbowaniu kosteczki szalałabym ze szczęścia. Ja niestety jestem mało wymagającym konsumentem i wszystkie takie tłustawe, słodkie nadzienia mleczno-orzechowo-ciasteczkowe są dla mnie po prostu pyszne nieważne czy to produkt z górnej półki czy czekolada za 0,99 groszy. :D
OdpowiedzUsuńWiem, że tu czułabyś różnicę - za 99 groszy jednak nikt by nie zrobił tak smacznej czekolady :)
UsuńPRZEPIĘKNE zdjęcia! I jaką Ty masz sympatyczną buzię! :)
OdpowiedzUsuńA czekolady mogłabym nawet spróbować, tak z pół kostki, mimo, że od mlecznych mnie ostatnio wręcz odrzuca. W sumie to wolałabym ciasteczka amarettini, zawsze byłam bardziej "ciastkowa", a teraz całe wieki żadnych ciastek nie jadłam. Poza domowym bezcukrowym brownie, które od paru dni za mną chodzi, ale lenistwo jest silniejsze :D
Dziękuję! Jeszcze sympatyczniejsza to jest moja grzywka związana na supełek na tym zdjęciu, haha :D.
UsuńJa właśnie kiedyś byłam ciastkowa (jako nastolatka jadłam na tony), teraz bardzo rzadko sięgam. Tylko jakiś czas temu zjadłam z klientem na pół paczkę Delicji, bo już mnie zginało z głodu, a do domu daleka droga. No i pierniczki świąteczne... ale to zupełnie inna kategoria :)
Jako nastolatka, to ja szalałam za 3bitami, które wtedy jeszcze nazywały się chyba Trio. Tak bardzo, że od ponad 15 lat nie mogę na nie patrzeć haha :D
UsuńJa nigdy za nimi nie przepadałam.
Usuńno takie czekolady pode mnie to rozumiem <3 Wpierdzielałabym aż uszy by mi się trzęsły :D Co do zdjęć... kurde za grzecznie wyszłaś, coś ty brała :) Ale naprawdę zdjęcia zapierają wdech, już pocę się na samą myśl, że miałabym przejść takie kawałki :D
OdpowiedzUsuńMi też się uszy trzęsły, smacznie było!
UsuńPo ślubie grzeczna jestem ;).
Uwielbiam się dobrze spocić :D.
hahaha, co do grzeczności, ta akurat! Z mężem rozrabiacie i innym dokuczacie :D
UsuńZ Mężem to sobie mogę rozrabiać do woli :D
Usuńmwahahaha :D
Usuń