Dziś pierwszy raz zabiorę Was w niezwykłą krainę, którą miałam okazję eksplorować z moim Mężem od 25 do 31 grudnia minionego roku. Mowa o zapomnianej i niedocenianej Krainie Wygasłych Wulkanów, czyli o Górach i Pogórzu Kaczawskim. Rejon położony między Lwówkiem Śląskim, Jelenią Górą, Bolkowem i Legnicą około 20 milionów lat temu buchał jęzorami ognia i potokami lawy. Dziś najwyższe wzniesienie ma jedynie 724 m n.p.m. (Skopiec), a wiele z wygasłych wulkanów nie przekracza 300 m n.p.m. Góry Kaczawskie kryją w sobie jednak wiele tajemnic - geologicznych, przyrodniczych oraz historycznych. Ślady działalności wulkanicznej są bardzo namacalne. Przyznać się, kto z Was nie wiedział, że na terenie Polski mamy nieczynne wulkany?
Od zwiedzania pieszo tych gór mogą odstraszać dość słabo oznakowane szlaki w większości rejonów oraz spore odległości pomiędzy charakterystycznymi punktami, lecz tak naprawdę pomiędzy atrakcjami Gór Kaczawskich można poruszać się samochodem, z miejsca do miejsca. Niestety infrastruktura turystyczna była tam po stokroć bardziej rozwinięta za czasów niemieckich, a wiele pomników przyrody jest niszczonych przez przemysł - może tym bardziej należy się owym górom większa uwaga i troska. Oh, koniec tego rozwlekłego wstępu - czas skupić się na pierwszym dniu naszej wyprawy oraz na czekoladzie, którą tego dnia jedliśmy. Wszak wiem, że wielu z Was czeka na recenzję tej tabliczki!
25 grudnia po śniadaniu i okołopołudniowej kawie z Rodzicami wyjechaliśmy do miejscowości Sędziszowa. Nasz pensjonat - Agroturystyka Eden - położony jest kilkanaście kilometrów za Złotoryją, u stóp rzeki Kaczawy i dawnego wulkanu Wielisławka, na którego zboczach znajdują się przepiękne Organy Wielisławskie. 26 grudnia wstaliśmy po piątej, by jeszcze sporo przed świtem wyruszyć żółtym szlakiem z Sędziszowej w stronę Proboszczowa. Proboszczów, jak wiele miejscowości w Górach Kaczawskich, cechuje się urokliwym starym budownictwem, typowo sudeckim i poniemieckim - niestety bardzo zaniedbanym. Wieś ta, leżąca u stóp niezwykłej góry - Ostrzycy Proboszczowickiej - mogłaby ukręcić z tego niemały turystyczny interes, tymczasem jest po prostu... zabita dechami. Miałam wrażenie, że gdyby nie duża ferma trzody chlewnej, miejscowość byłaby niemalże martwa. A z samego Proboszczowa na Ostrzycę już tak blisko... Nie trzeba iść tam pieszo z daleka tak jak my, wystarczy podjechać autem do Proboszczowa, zrobić mały spacer i podziwiać widoki...
Ostrzyca jest jedną z najpiękniejszych gór w całych Sudetach. To pozostałość komina wulkanicznego. Pomimo upływu lat, nadal zachowała kształt typowego, wulkanicznego stożka. Jej zbocza w dużej mierze pokryte są rzadkimi bazaltowymi gołoborzami. Charakterystyczna samotna sylwetka "śląskiej Fudżijamy" widoczna jest z wielu miejsc w regionie, a również z niej samej rozciąga się nie byle jaki widok. Na szczycie usadowić się możemy na bardzo przyjaznych ku biwakowaniu rzeźbach skalnych i delektować się pięknem krajobrazu. To właśnie tam postanowiliśmy sięgnąć po Lindt Weihnachts Orangen-Truffel, która została obfotografowana w tych urokliwych okolicznościach przyrody.
Lindt Weihnachts Orangen-Truffel to świąteczna nadziewana propozycja od popularnej czekoladowej marki. Osobiście, spotkałam się z nią jedynie w Empiku. Choć tabliczka liczy sobie 150 gram, jej cena wydała mi się odstraszająca nawet jak na Lindta. W Empiku życzą sobie za nią 19,99 zł. Owszem, jestem w stanie zapłacić tyle za czekoladę, nawet o mniejszej gramaturze, ale zupełnie innych marek niż Lindt. Na szczęście z pomocą przyszła moja Mama, która postanowiła sprezentować mi czekoladę na imieniny. Dzięki niej możecie się dowiedzieć, czy rzeczywiście Weihnachts Orangen-Truffel jest warta swojej ceny.
Od razu po rozpakowaniu tabliczki ze sreberka wiedziałam, co na pewno mnie w niej nie zawiedzie. Lindtowska mleczna czekolada - jej delikatny aromat zaświdrował mi w nosie, a już po chwili usta wypełnił aksamit mlecznego smaku. W Weihnachts Orangen-Truffel mleczna czekolada jest lindtowsko idealna. Zrobili ją tutaj dokładnie taką, jaką kocham. Wspaniale rozpuszczała się, z niebywałą gładkością. Miała w sobie mnóstwo przyjemnej mleczności, a kakao dzielnie jej towarzyszyło. Ten klasyczny przysmak krył w sobie dwuwarstwowe nadzienie, którego najbardziej byłam ciekawa, a już czułam, że i ono będzie bardzo aromatyczne.
Dolna warstwa jest cieńsza i poprzez swój biały kolor od razu skojarzyła mi się nieprzyjemnie z cukrowo-mlecznymi "kremami" znanymi chociażby z zeszłorocznej serii egzotycznej (Acai Beere, Mango-Maracuja, Papaya). Na szczęście, tym razem to coś zupełnie innego! Wprawdzie przypuszczam, iż podstawowym składem nie różni się ona od białej warstwy w wyżej wspomnianych czekoladach, jednak posiada w sobie czynnik stanowiący o jej wyjątkowości. Mowa o olejku pomarańczowym, który otula swym wyrazistym aromatem całą tabliczkę i w zasadzie staje się istotą kompozycji smakowej. Oto właśnie ta tajemnicza pomarańczowa trufla, która nadaje świątecznego, cytrusowego uroku całości.
Grubsza, obfitsza warstwa jest znacznie zbita - zresztą podobnie jak warstwa biała - czym nieco mnie zdziwiła, bowiem obrazek na opakowaniu sugerował coś odmiennego. Dla mnie było to jednak pozytywne zaskoczenie, ponieważ nie przepadam za półpłynnymi nadzieniami. Według nazwy miał to być przyprawowy nugat z orzechów laskowych. Owszem, przyjemna orzechowość była wyczuwalna bez dwóch zdań, ale bardziej przypominała mi a'la piernikowe ciasto. Korzenne przyprawy delikatnie przebijały się spomiędzy olejku pomarańczowego, który zaopiekował się każdą częścią świątecznej czekolady. Szkoda, że w składzie nie wyróżniono, jakie dokładnie przyprawy zastosowano. Na pewno jest tu cynamon, może trochę goździków i kardamonu. Nie jest to jednak korzenny zawrót głowy.
Całość okazała się być udana, jednak muszę przyznać, że najbardziej przypadła mi do gustu po prostu świetnie rozpuszczająca się, aksamitna mleczna czekolada. Posmak olejku pomarańczowego z czasem odbijał się niczym po wypiciu oranżady, ale samo wspomnienie czekoladowo-orzechowo-korzennego filmu rozciągającego się na podniebieniu jest już w 100% przyjemne. Zwłaszcza, gdy pomyślę o widoku z Ostrzycy, który obserwowałam jedząc Lindt Weihnachts Orangen-Truffel. Nie ma się jednak co oszukiwać - nie jest to tabliczka warta bagatela 20 zł. Mimo tak wysokiej ceny widzę, że zyskała powodzenie - w pobliskim Empiku na początku stycznia nie ma po niej śladu.
Po zejściu z Ostrzycy udaliśmy się poprzez wioski Bełczyna i Bystrzyca (mijając najstarszy cis w Polsce) do miasteczka Wleń. Tam wdrapaliśmy się na Górę Zamkową, gdzie z ruin zamku podziwialiśmy piękny widok na całą okolicę. We Wleniu przykolegował się do nas przesympatyczny, puszysty piesek z obróżką, który za nic nie chciał się od nas odłączyć. Gdy zbliżaliśmy się już do urokliwej wsi Tarczyn, w końcu zrozumiał, że kontynuacja marszu z nami zbyt mocno oddali go od domu. Za Tarczynem oznakowanie szlaku było tragiczne, ale na szczęście odnaleźliśmy właściwą drogę. Dalej przez Przełęcz Rząśnicką i Leśniak, udaliśmy się na drugi priorytetowy cel naszej wędrówki tego dnia, a mianowicie szczyt Okole 718 m n.p.m. Widoczność z tego szczytu jest już ograniczona ze względu na zarośnięcie lasem, jednakże wiele lat temu była na nim nawet wieża widokowa. Poniżej zamieszczam zdjęcie widoku ze zboczy Okola na Ostrzycę.
Pierwszego dnia zdecydowanie przesadziliśmy z kilometrami. Na Okolu byliśmy już o zachodzie słońca, a stamtąd czekał nas jeszcze marsz na kwaterę przez Lubiechową i Świerzawę. Moje nogi nieźle dostały w kość, zwłaszcza, że cały grudzień moja aktywność fizyczna była praktycznie żadna (oprócz weekendowych spacerów). Bałam się o to, jak dam radę podczas kolejnych dni wyprawy, ale na szczęście potem było już tylko lepiej. Uspokoję Was, że aby dotrzeć w opisane dziś przeze mnie miejsca wcale nie trzeba planować tak długiej trasy - wszędzie można podjechać i uskuteczniać spacery.
Do dalszych czekoladowych relacji z Gór Kaczawskich powrócimy po recenzji pewnej mlecznej Domori, która pojawi się na blogu już pojutrze.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, orzechy laskowe 9%, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, dekstroza, śmietanka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, olejek pomarańczowy 1%, lecytyna sojowa, laktoza, ekstrakt słodu jęczmiennego, olej rzepakowy, syrop glukozowy, zagęszczony sok cytrynowy, wanilina, ekstrakty przypraw.
Masa netto: 150 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 589 kcal.
BTW: 7,3/39/51
Czekałam na tą recenzję ale nie wytrzymałam i tak jak pisałam w miniony weekend zakupiłam ja w Carrefourze w przecenie (uprzedzałaś,że wyszlo możliwie,to się pospieszyłam :P) Nie mniej jednak wspomnienia górskie na pewno lepsze od czekolady ;)
OdpowiedzUsuńSzczęściara, że w ogóle była ona dostępna w Twoim Carrefourze! Koniecznie podziel się wrażeniami.
Usuńwyobraź sobie,że w dodatku dorwałam ostatnia sztukę pomiędzy kartonami w górnych regałach, gdzie u szczytów mają zapakowane kartony towarów :DD Ktoś chciał ją schować :v
UsuńTydzień temu jak byłam to było z 6-7 tabliczek.Teraz w ubiegły weekend spadła jak grom z jasnego nieba :v
Uhh, ktoś będzie płakał! Miałaś szczęście! :D
UsuńCzekolda brzmi i wygląda świetnie i gdyby nie ten olejek pomarańczowy odbijający się oranżadą, wydała by mi się jeszcze smaczniejsza :)
OdpowiedzUsuńA o Twoich wyprawach zawsze miło mi się czyta :)
Właśnie ta nuta pomarańczy mogłaby być odrobinkę inna, wtedy byłoby super.
UsuńDziękuję! :) A mi się miło pisze, nie mówiąc już o samym wędrowaniu!
Opakowanie jest urocze. Sama czekolada nie dla mnie skoro mleczna.
OdpowiedzUsuńAle jakże błogo mleczna! Opakowanie rzeczywiście jest wyjątkowe.
UsuńUparcie chciałam ją kupić w Piotrze i Pawle, ale cena 2 zł mnie po prostu powaliła. Szczerze? Cieszę się, że jej nie mam :P Ten olejek pomarańczowy brzmi okropnie!
OdpowiedzUsuńCena zabójcza, lepiej zainwestować np. w Zottery :>.
Usuń"Taka czekolada aż się prosi o zdjęcia na tle krainy opsypanej śniegiem" - pomyślałam na początku, ale już po przeczytaniu całości uważam, że miała szczęście będąc częścią takiej wyprawy :D
OdpowiedzUsuńSzalejecie z tymi kilometrami, nie ma co!
Z niecierpliwością czekałam na opinię o tym Lindcie, bo pomimo że smakowo nie trafia w mój gust (pomarańcza, nugat) to z jakiegoś powodu chorobliwie mnie pociągał xd Magia świąt chyba i urocze opakowanie..
Bardzo się cieszę, że Góry Kaczawskie nie były tego dnia zasypane śniegiem! Na pewno nie bylibyśmy w stanie zrobić wtedy takiej długiej trasy, tym bardziej przy kiepsko oznakowanych szlakach.
UsuńOpakowanie jest cudowne, ale... ej, jak można nie lubić nugatu? :D
Nie że go nie lubię, ale jest na szarym końcu mojej listy zainteresowań :P Chyba jestem w tej kwestii fenomenem xD
UsuńSamych orzechów też nie lubisz? :>
UsuńO nie, same orzechy to inna historia. Uwielbiam je :D
UsuńPrzecież dobry nugat potrafi smakować jak orzechowa esencja!
UsuńMoże nie miałam okazji jeść takiego ;) Zresztą idzie też o gęsto-tłustą konsystencję, ja ogólnie nadzieniowa nie jestem :P
UsuńMusiałabyś natrafić na cudny surowawy nugat od Zottera :)
UsuńJa tam nie lubię jeść czegokolwiek na dworze przy chociażby chłodzie.
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać o Twoich wyprawach - piszesz to zawsze z takim uczuciem!
Co do czekolady... poszłam do empiku na promocje i... dowiedziałam się, że akurat ta została ze sklepu bezpowrotnie zabrana. Super. Tata z okolic Krakowa mówi, że tam też nie ma... Szkoda, bo czuję, że by mi smakowała...
Jedzenie czekolady na szlakach ma u mnie szczególną rangę. Normalnie staram się degustować w domowych pieleszach, choć gdy mam możliwość kilkukrotnego podejścia do jednej tabliczki świeże powietrze potrafi zmienić punkt widzenia. Tak stało się np. przy Pralus Le 100% Criollo Madagascar.
UsuńMoże jeszcze gdzieś są? Kurde, chyba za późno ją zjadłam :P. Dobrze, że moja Mama się wyrobiła z zakupem!
Świąteczne opakowanie takie z czasów dzieciństwa:). Połączenie smaków udane:),korzenne przyprawy lubię bardzo . Byłam w Empiku u u mnie nie ma:(
OdpowiedzUsuńUh, chyba się spóźniłam z publikacją tej recenzji, skoro wszędzie poznikała ta czekolada... :( Opakowanie wzbudza super odczucia!
UsuńDumałam nad nią, jednak stwierdziłam, ze czekolada z nadzieniem pomarańczowym nie jest warta tylu monet. Dobrze zrobiłam, bo pewnie, nie mając takich widoków, pewnie byłabym bardziej rozczarowana.
OdpowiedzUsuńTu nadzienie pomarańczowe jest jednak dość nietypowe. Takie mam wrażenie.
UsuńJest czekolada, kawa pewnie gdzieś też, tylko gdzie ten seks?
OdpowiedzUsuńGłównie na podłodze w moim pokoju ;)
UsuńBasia, bo nie zasnę!!! Pamiętaj, że niektórzy tu nie mają faceta OD LAT.
UsuńAh, i jeszcze często na krawędzi łóżka :>.
UsuńAż nie do uwierzenia jest, że wycieczka w okresie świątecznym odbyła się w takim słońcu :D Czekoladę oglądałam, ale w almie, kosztowała (o ile się nie mylę) 13 złotych, jednak wolałam wziąć Caramel, bo pomarańcza w czekoladzie raczej nie wpada w mój gust :D
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że pogoda była taka a nie inna :).
UsuńNo coś Ty?! Widziałaś ją w Almie po 13 zł? Kurde, to by była ładna okazja :)
Widziałyśmy tą tabliczkę w delikatesach za 22zł, z oczywistych przyczyn jak na studencką kieszeń taki wydatek był niemożliwy ale bardzo nas ona zaciekawiła ;) Nawet ten pomarańczowy olejek byśmy zniosły, marzyła by nam się jakaś dobra przecena :P
OdpowiedzUsuńJajks, jeszcze lepiej - 22 zł to już w ogóle ostra przesada... :(
UsuńRaczej nie miałaś mnie na myśli, pisząc o osobach, które nie mogły się doczekać tej recenzji. Nie mogłaś, bo ja sama nie miałam siebie na myśli. Teraz jednak jest inaczej. Gdybym mogła cofnąć czas, z pewnością pytałabym Cię o nią równie często, jak o seteczkę. Jest niemalże idealna, szkoda tylko tego olejku. Wolę, jak pomarańczowość wynika z czegoś innego, no i nie może się po konsumpcji nią człowiekowi odbijać, bez przesady. Skoro smakował mi zimowy Wawel, to w Lindcie całkowicie bym się zakochała - wiem to.
OdpowiedzUsuńTen olejek był dziwny, ale z drugiej strony nie wiem, czy w innej formie pomarańcza tak dobrze pasowałaby do całej kompozycji. Zaskoczyłaś mnie swoim entuzjazmem odnośnie tej tabliczki, w zasadzie to nie wiem dlaczego :).
UsuńNadziewane Lindty mnie ekscytują. Potem przeważnie zawodzą, ale w pierwszej chwili ekscytują.
UsuńMnie już coraz mniej ekscytują...
UsuńCzekam na dalsze relacje z tych kompletnie nieznanych mi terenów :D Opisy tych sennych jakby lekko wymarłych wiosek brzmią zachęcająco :) A czekoladę jadłam jakoś 5 lat temu jak była u nas dostępna i to za połowę ceny :P Teraz prawie mi oczy wypadły jak ujrzałam ile kosztuje. Pamiętam, że wtedy mi średnio smakowała, ale gusta sie zmieniają czasem. I tak dzisiaj wchodze od niechcenia do empiku, bo chodziła mi po głowie od jakiegoś czasu, ale raz że za droga, a dwa tam wyzej w komentarzach pisali, że niedostępna już. I patrze a tam... ostatnia i w dodatku PRZECENIONA tabliczka, więc BIERE :D Dałam za nią 15 zł (akurat dzień wypłaty :D) a coś więcej napisze, jak otworze :D W ogóle mam szczęście ostatnio, bo znalazlam jeszcze zimową Vivani w takim małym i niepozornym eko sklepie ^^
OdpowiedzUsuńSudety mają moim zdaniem zupełnie odmienny klimat niż Beskidy. Musisz w końcu spróbować! Swoją drogą, brakowało mi Ciebie na moim blogu!
UsuńAle miałaś szczęście z tą przeceną! Konieczne podziel się wrażeniami.
O jakiej zimowej Vivani piszesz?
Mi się marzy Śnieżka jesienią <3 W tym roku już na pewno się wybiorę w Sudety, nie robię noworocznych postanowień, ale to jedno niech będzie wyjątkiem :D
UsuńTo nie jest tak, że przestałam Cie lubić czy coś haha :D Miałam spore problemy zdrowotne i zupełnie nic mi sie nie chciało :(
A dorwałam to cudo: http://www.superfooduk.com/ekmps/shops/bazzshah/images/vivani-organic-winter-chocolate-100g-pack-of-5--14471-p.gif :D
Najgorsze jest to, że widziałam w tym sklepie jeszcze http://biozakatek.pl/2852-large_default/swiateczna-czekolada-ciemna-z-pomarancza-i-cynamonem.jpg ale kosztowała 2 dychy i z trudem sie oparłam, a teraz nie moge jej przeboleć ;_;
A gdzie w Sudety planujesz? Tylko Śnieżka? Jak uderzasz w Karkonosze, to koniecznie idź nad Wielki Staw (Mały Staw i Samotnia też cudne, ale teraz mam na myśli Wielki). To miejsce, gdzie chcę być rozsypana po śmierci ;).
UsuńMam nadzieję, że teraz ze zdrowiem już ok! Martwiłam się.
Ojejejej, cudnie, ta Vivani jest z ciasteczkami korzennymi! <3
Bardzo ciekawe, ja wiedzialam, ze mamy w Polsce czynne wulkany :)
OdpowiedzUsuńA sama czekolada tez moze byc dobra, ja bardzo lubie takie rzeczy,, pomaranczowe,, :) ostatnio jadlam czekolade,, Terry's,, ktora jest wlasnie z olejkiem pomaranczowym, nawet ma ksztalt pomaranczy! :D
Yyy? Ale czynnych wulkanów to absolutnie NIE mamy ;).
UsuńSłyszałam o tej czekoladzie. Czyli rozumiem, że wrażenia jak najbardziej pozytywne? Gdzie ją dorwałaś?
dobra czekoladka w górskim klimacie i miłym towarzystwie to jest pewnie doświadczenie, którego nie da się zapomnieć szczególnie o tej porze roku. Robią wrażenia takie miejsca.
OdpowiedzUsuńCo do czekolady... martwi mnie ten nugat przyprawiony :D Trufle kocham, ale pomarańczowa... oj chyba na za duże ryzyko bym się wystawiła jej próbując :)
Dla mnie każda pora roku w górach jest urokliwa :D.
UsuńJa tam się martwię, że nie określono dokładnie, jakimi przyprawami w jakich proporcjach się posłużono.
ja kocham zimę, może dlatego, że kojarzy mi się ze świętami i śniegiem :)
UsuńPodejrzana sprawa, może e-mail do producenta? :D
Śniegiem to ja się ani trochę nie podniecam, a wszystko przez to, że jestems kierowcą. Zresztą w Kaczawskich śniegu nie mieliśmy. Dzień po naszym powrocie spadł ;).
Usuńpo zdjęciach zauważyłam :) Ja też jestem kierowcą, ale niestety sentyment silniejszy ^^
UsuńPrzy perspektywie 6000 km miesięcznie sentymenty przestają mieć znaczenie :)
Usuńhahaha, zagiełaś mnie. Pewnie masz rację :D
UsuńWiedziałam, że mój argument Cię przekona ;)
UsuńWpadła mi dzisiaj w ręce podczas zakupów w Almie, ale ostatecznie odłożyłam. Spodobała mi się bardziej Mocha, której tez w końcu nie wzięłam, bo dostałam cynk że w Kuchniach Świata są Zottery. I wole w nie zainwestować.
OdpowiedzUsuńTym bardziej, że pomarańcza,która odbija się niczym oranżada mnie nie zachęca ;).
Zottery w całej sieci Kuchnie Świata, czy tylko w Twoim mieście? *_*
UsuńHmmm... Skąd ta info u Kuchniach Świata?
UsuńOstatnie zdjęcie coś w sobie ma.
OdpowiedzUsuńMoże wyjdę na głupią, ale jakoś tak (chyba) nie wiedziałam, ze mamy w Polsce jakieś wygasłe wulkany... Przemysł niszczy wszystko. Nie. Ludzie niszczą wszystko.
Co do czekolady - widziałam ją w Empiku, będąc tam pod koniec listopada. Lindt bardzo mnie kusiła, aż nawet krzyczała, zebym ją wzięła, ale zrezygnowałam ze względu na cenę i inne rzeczy, w które wtedy zainwestowałam. Orzechy czy piernikowe ciasto... tak czy siak to do siebie pasuje i mnie zachęca tym bardziej. Chyba dobrze zrobiłam, ze nie zobaczyłam składu na tej wycieczce.
Spoko, ja też długo nie byłam tego świadoma, a przecież interesuję się górami.
UsuńTeraz możesz polować, może trafisz na przecenę.
Pod moim komentarzem nie chce sie odpowiedziec :( no jak, chodzilo mi o nieczynne,pewnie slownik telefonowy mi zmienil :) a Terry's naprwede smaczan, szcegolnie podoba mi sie sposob jej jedzenia, jak pomaranczy xdd. A dorwalam w Londynie, jak bylam we wrezsniu :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie ten kształt mnie intryguje najbardziej :D.
UsuńPrzepiękne zdjęcia, jak zwykle, zwłaszcza ostatnie :)
OdpowiedzUsuńCzekolada ma urocze opakowanie, ale jestem przekonana, że nie smakowałaby mi ani trochę.
Dziękuję! Nie spodziewałam się, że tak upodobacie sobie ostatnie ze zdjęć.
UsuńOpakowanie mnie ujęło i to chyba dzięki niemu w ogóle zwróciłam uwagę na tą tabliczkę. Dopiero potem przyjrzałam się, jaki to smak.