Gdy tylko dowiedziałam się o lindtowskich nowościach Creation - od razu przepadłam. Swoimi czekoladowo-kawowymi propozycjami Lindt doskonale trafił w moje gusta, a na dodatek ilustracje umieszczone na opakowaniach nowych tabliczek bardzo pobudzały wyobraźnię (i apetyt ;)). Choć teraz, gdy pracuję, o wiele rzadziej bywam w Almie niż podczas studiów - trafiłam do tego marketu w idealnym momencie. Było to jeszcze w zeszłym roku, a czekolady Creation obejmowała akurat promocja. O ile dobrze pamiętam, jedną sztukę można było kupić za 10,99 zł. Wprawdzie czasami udawało mi się nabyć Creation jeszcze taniej, ale nie mogłam przegapić tej okazji. Zresztą, taka kwota za aż 150-gramową, lindtowską nadziewaną tabliczkę jest dla mnie i tak wystarczająco zadowalająca. Chocolate Cake i Coffee Dream trafiły do mojej Magicznej Szuflady.
Wyjeżdżając na weekend do rodzinnej miejscowości mojego Lubego, postanowiłam zabrać ze sobą takie czekolady, które pozwolą dać odrobinę radości także jego Mamie. Słusznej wielkości Creation idealnie się do tego nadawała. To, że zabrałam ze sobą akurat Chocolate Cake było kwestią losową. Wariant ten zbierał dotąd na blogach pochlebniejsze opinie, niż opcja kawowa. Nie nastawiałam się jednak zbyt entuzjastycznie do degustacji, pamiętając wielki zawód Ritter Sport Kaffee+Nuss, który przecież zdobył wielką sympatię innych blogerek.
Lubię tabliczki Creation ze względu na ich formę. Pasuje mi zarówno ich wielkość (aż 150 g pyszności), grubość (w sam raz mieści w sobie nadzienie, które też nigdy nie przyćmiewa samej czekolady), wielkość kostek (duża kostka nie przepada od razu w czeluściach paszczy, można ją odkrywać z wielu stron).
Chocolate Cake to produkt potrójnie czekoladowy - do pełni kakaowego szaleństwa brakowało mi tylko użycia gorzkiej czekolady zamiast mlecznej. Podczas konsumpcji przekonałam się jednak, że Lindt poczynił słuszny krok, stawiając akurat na mleczną powłoczkę dla nadzienia. Dzięki temu otrzymaliśmy wyrób jędrny i obezwładniający w swej kakaowości, a przy tym aksamitny ze względu na swoją mleczność.
Nigdy nie jadłam lava cake, które to było inspiracją do stworzenia tej kompozycji smakowej. Niemniej jednak, wspomnienie o Chocolate Cake nieustannie przywodzi mi na myśl deser z pobliskiej restauracji, który zawsze spoglądał na mnie błagająco z menu, a ja za każdym razem wybierałam coś innego... Mowa o czekoladowym murzynku z duszą, otoczonym milionem dodatków (między innymi lodami home made), który to był serwowany niegdyś w A Nóż Widelec. Swoją drogą, fajnie jest nie mieszkać w centrum miasta, a jednocześnie mieć na wyciągnięcie ręki: jedną z najlepszych restauracji w Poznaniu, oraz specjalistyczne sklepy z whiskey, winem i piwem ;).
Błagam, przyznajcie mi rację - kostka na powyższym zdjęciu wygląda przeraźliwie apetycznie, nieprawdaż? Nim rozgryzłam pierwszą kosteczkę już sam zapach tabliczki zapowiadał, że będzie mi się podobało. Dobrze znany i bardzo lubiany aromat typowy dla mlecznego Lindta - nuta kakao, delikatność mleka, trochę masełka - przykrywał niezwykle soczyste akcenty dające nam do zrozumienia, że w środku znajduje się coś nietuzinkowego. Coś jeszcze bardziej czekoladowego, niż zastosowana tu czekolada ;).
Co do samej mlecznej czekolady zgodnie z moimi oczekiwaniami nie mam żadnych zastrzeżeń. Lindt zaoferował nam produkt typowy dla swojej marki, dla mnie bardzo rozpoznawalny. Mleczna czekolada Lindta ma w sobie coś tak charakterystycznego, że co jakiś czas lubię sobie ją przypominać, odświeżać, odkrywać na nowo.
Ciemna trufla będąca elementem nadzienia jest w całości praktycznie niedostrzegalna. Przypatrując się przekrojowi kostki możemy dostrzec jej cienką warstewkę, jednak smakowo została całkowicie zdominowana przez czekoladę oraz wyborny czekoladowy sos. Sos - to wyjątkowo trafne określenie! Na szczęście nie jest to sos lejący się, ale gęsty, soczysty, kremowy, rześki. Strzałem w dziesiątkę jest umieszczenie go tutaj w tak dużej ilości. Bardzo się cieszę, że Lindt zdecydował się na nieużywanie w tym nadzieniu tłuszczy roślinnych i postawił na tłuszcz mleczny. Różnica jest od razu wyczuwalna. Smak sosu jest po prostu czysty. To czysta przyjemność. Bardzo czekoladowa w pospolitym słowa tego znaczeniu (to znaczy - nie mamy tu bogactwa aromatów z ziarna kakao, ale esencję tego, co może być zwykłą, lecz baaaardzo smaczną ciemną czekoladą). A tego typu czekoladowość idealnie komponuje się z masłem, migdałami, wanilią... To czekoladowy deser który jest klasykiem i perfekcjonistą, jednocześnie przystępnym dla wielu. Z tego też powodu, z czystym sumieniem mogę polecić Chocolate Cake każdemu, kto po prostu przepada za czekoladą (a któż nie przepada? ;)).
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, cukier inwertowany, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, laktoza, syrop glukozowy, migdały, sorbitol, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, orzechy laskowe, ekstrakt słodowy jęczmienny, wanilina, naturalna wanilia burbońska.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 150 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 532 kcal.
BTW: 6/31/55
Chcę! Zaśliniłam telefon po Twoim opisie, muszę chyba się wybrać do Almy :D
OdpowiedzUsuńNo to zasuwaj :D. Ciekawe, czy i Tobie przypadnie do gustu - wierzę, że się nie zawiedziesz ;).
UsuńTak, kostka wygląda przeraźliwie apetycznie. I jestem w szoku, że nie dodali tłuszczów roślinnych.
OdpowiedzUsuńTeraz żałuję, że zamiast tego smaku kupiłam Tiramisu.
Również byłam bardzo mile zaskoczona brakiem tłuszczy roślinnych, niestety Lindtowi też zdarza się uciekanie do takich rozwiązań.
UsuńMyślę, że nie masz czego żałować. Chyba wszystkie Creation są mniej lub bardziej warte uwagi ;).
Może jakbym kupiła ją za tyle co ty to nie poczułabym się lekko oszukana. Bardzo dobra lindtowska czekolada mleczna, ale nie było w niej nic takiego co by sprawiło, że piałabym z zachwytu. Chyba jednak wolę serię Excellence.
OdpowiedzUsuńJa darzę dużą sympatią Creation, Excellence pomimo nazwy wydają mi się zwyczajniejsze ;). Totalnego zachwytu rzeczywiście nie było, ale smak bardzo dobry - zwłaszcza, gdy kupiłam ją w promocji ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMam ją i po Twojej recenzji nie mogę się doczekać otwarcia. Nie widziałam za to, a nawet nie wiedziałam o istnieniu, Coffee Dream. Szkoda, bo tę też bym wybrała podczas zakupów, ale teraz to już po ptakach, bo dokupować nie będę. Czekam za to na recenzję, jak szybko się pojawi?
UsuńA nie, jednak była u czoko. Kurcze, może przez tę złą opinię jej nie zapamiętałam.
UsuńCoffee Dream rzeczywiście była u Czoko i jeszcze u którejś blogerki chyba też. Planuję ją zjeść w przyszły weekend, na blogu powinna się pojawić hmm... 21 lutego? ;)
UsuńZdjęcie wygląda bardzo apetycznie :D Taki jędrny krem w środku aż kusi, żeby go wylizać pierwszego :D :)
OdpowiedzUsuń...a czekolada równie pyszna, więc nie wiadomo, do czego najpierw się dobrać :D. Najlepiej wszystko naraz! :)
UsuńBardzo podoba mi się to, że od pewnego czasu dajesz zdjęcia tabliczek w środku! Chwała Ci za to :D A co do samej czekolady...czekam tylko na promocję. Ten Lindt kusi mnie od samego początku jak wyszedł <3
OdpowiedzUsuńRobię to specjalnie dla Was ;). Lindt godzien skuszenia się :D.
UsuńWłaśnie zwróciłam uwagę na zdjęcie kostki, baardzo smakowicie wygląda. :>
OdpowiedzUsuńWygląda smakowicie, jest smakowita - nic, tylko wcinać :D
Usuń