Odkrywanie świata 70% single-origin od Domori miało być preludium do zagłębienia się w tabliczki wykonane z konkretnych szczepów kakao uprawianych na wenezuelskiej plantacji Hacienda San Jose. Po jakże odmiennych i zaskakujących Sambirano, Morogoro i Apurimac, musiałam jednak zrobić sobie przerwę. Po ostatnich zakupach w sklepie Sekretów Czekolady, w mojej Magicznej Szufladzie zagościły także 25-gramowe mleczne propozycje od włoskiego mistrza Franzoni. Przy niedzielnej kawie zasiadłam wraz z Mężem do porównania dwóch wariantów opartych na mleku krowim - 45% kakao z Jawy w fuzji z mlekiem od tyrolskich szarych krów oraz 45% kakao Arriba z Ekwadoru w fuzji z mlekiem przyprawionym francuską solą Guerande. Najpierw pragnę przedstawić Wam Javagrey (tutaj link do recenzji na seventypercent.com) - jedną z nielicznych mlecznych czekolad, w której znamy zarówno pochodzenie kakao, jak i rasę krów.
Javagrey wypakowana z zgrabnego pudełeczka i zdobionego sreberka urzeka nas jaśniutkim, lekko rudawym odcieniem brązu. Unosi się nad nią bardzo delikatny zapach, tak subtelny, że trudno się po nim czegoś spodziewać - stawia wiele znaków zapytania. Aromat nie ma wielkiej mocy, niesie ze sobą przede wszystkim zapowiedź przyjemnej mlecznej słodyczy, z odrobiną wanilii i karmelu. Kakao wydaje się być przykryte pod gęstą mleczną powłoką, ale czy w smaku będzie tak samo?
Przy przełamywaniu w palcach, a następnie przegryzaniu, Javagrey okazuje się być czekoladą miękką i delikatną, a przy tym umieszczona na języku i poddana swobodnemu rozpuszczaniu uwalnia z siebie nieco suchości i specyficznej szorstkości. Wystarczy chwila kontaktu z kubkami smakowymi by przekonać się, iż zapach nie kłamał. Wyraźna mleczność jest tutaj wiodącą nutą i niemal cała moc kakao się pod nią chowa. Szkoda, bo gdy tylko wspomnę recenzję ciemnej neapolitanki Domori Javablond u Kimiko, nabieram niesamowitej ochoty na jawajskie kakao we włoskiej interpretacji. Nie ma się jednak czemu dziwić, skoro w Javagrey miazga kakaowa zajmuje dopiero czwarte miejsce w składzie, po cukrze trzcinowym, tłuszczu kakaowym oraz pełnym mleku w proszku.
Javagrey błogo, lecz nieskomplikowanie rozpuszcza się w ustach tworząc w nich gęste i zwarte błoto. Nie topimy się jednak na maksa w tym czekoladowym błocie, coś utrzymuje nas w rezerwie przed całkowitym zatraceniem się w czekoladzie. Spod zdecydowanej, acz nadal wyważonej słodyczy, mleczno-karmelowo-bananowej, próbuje wynurzyć się trochę dzikości. Dzikości nieco palonej i dymionej, nieco przyprawowej - ale nie, tego jest zbyt mało, by zdecydowanie ją wyłapać, szczegółowo opisać. Delikatne mleko uładziło wszystko, słodycz wiedzie prym w kwestii smaku - w pewnym stopniu przypominało mi to mlecznego Lindta. Ponadto, Javagrey ma w sobie jakiś szorstkawy element konsystencji, który uparcie kojarzył mi się z jaglanym i gryczanym Zotterem, co akurat było mało przyjemnym wspomnieniem.
Na pewno Javagrey jest świetną czekoladą dla fanów przystępnych, prostych smaków - a przy tym mającym chęć na odrobinę wykwintności. To w 100% klasyczna mleczna czekolada - wykonana solidnie, ale z naciskiem na MLEKO. Mi zdecydowanie przeszkadzało tu nadmiernie uładzone jawajskie kakao, choć zdaję sobie sprawię, że taki mógł być zamysł stworzenia Javagrey. Przez chwilę pojawiała się też dziwaczna mydlaność, no i ta specyficzna szorstkość, które okazały się być przeszkadzajkami w tej jakże prostej i klasycznej mleczności.
Osobiście nie chciałabym już wracać do tej tabliczki, mam wrażenie, że pozbawiono ją znacznej części kakaowego bogactwa. Mając polecić komuś dobrą mleczną czekoladę zdecydowanie skierowałabym się nie ku Javagrey, lecz w stronę Zottera. Equador 50% i Nicaragua 50% o wiele, wieeeele bardziej przypadły mi do gustu i póki co to one są moimi faworytami w świecie mlecznych czekolad bez dodatków.
Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku 20%, miazga kakaowa, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 45%.
Masa netto: 25 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 602,5 kcal.
BTW: 7/43,5/45
Ta tabliczka nie zrobiła na mnie wrażenia.Brak jej jakiejś wykwintności, jak na tą matkę przystało.czytając odebrałam ją jako,że prawie zwykłą mleczną tabliczkę o podwyższonej zawartości kakao która zagościła na półce sklepowej marketu.
OdpowiedzUsuńOh, gdyby takie tabliczki można było spotkać w markecie... Świat by się skończył :). Wykwintności rzeczywiście zabrakło, jak dla mnie czekolada została zbyt bardzo wydelikacona.
UsuńZ jednej strony dość smakowicie brzmi, a z drugiej moje zamiłowanie do wyraźnie kakaowych mlecznych czekolad mówi mi, że raczej nie byłabym bardzo zachwycona.
OdpowiedzUsuńPodobieństw do boskiej Nikaragui od Zottera nie widzę, niestety. Zupełnie nie ta intensywność.
UsuńLubię mlecznego Lindt'a, więc i ta pewnie mi posmakuje, chociaż pozostaje pytanie: jak bardzo mi posmakuje. Jadłam wczoraj te mleczne Zottery wspomniane przez Ciebie i się po prostu w nich zakochałam, ale właśnie dzięki mocnemu kakao, a tutaj... Nie podoba mi się ta mydlaność, ale mam nadzieję, że może mi uda się wychwycić, co to za przyprawy, bo będę miała całość dla siebie. ;P
OdpowiedzUsuńPS Przez samo to, że podlinkowałaś moją recenzję do Javablond, już się ślinię.
Tamte mleczne Zottery nie mają sobie równych! Rada ode mnie - spróbuj Javagrey wraz z Lattesal - szok gwarantowany.
UsuńWygląda pięknie, ale ta szorstkość jest trochę zniechęcająca, wydaje mi się, że bardziej pasowałaby do ciemnej czekolady.
OdpowiedzUsuńSzorstkość w mlecznej czekoladzie jest ok, ale gdy kakao jednak odzywa się głośniej niż tu...
UsuńNa początku zaskoczyło mnie jak jasna jest ta tabliczka, prawie tak bardzo jak mleczna Tesco Finest którą wczoraj jadłam (brrr).. Na pewno od w.w jest lepsza, ale mając tyle % kakao.. A myślałam że poczytam o czekoladowej bombie :(
OdpowiedzUsuńRównież ubolewam nad tym, że nie była to czekoladowa bomba... Na szczęście Domori broni się innymi tabliczkami :).
UsuńNa pewno była pyszna - w przekroju wygląda świetnie, tak idealnie mlecznie, prosto i czekoladowo :)
OdpowiedzUsuńByła smaczna, ale bez szaleństwa...
UsuńKiedy wchodzę na Twojego i Kimiko bloga odnoszę wrażenie, ze żyję na jakimś pustkowiu, gdzie nie ma takich dobrych i ,,innych" czekolad. No, czasami znajdą się Lindt i róóżne Milki. W sumie to miałam zajrzeć i kupić pewne tabliczki w sklepie ze zdrową żywnością.
OdpowiedzUsuńPiszesz, ze taka mleczna (że tak to ujmę), ale w sumie za bardzo mnie nie zachęca. Zjadłabym gdybym dostała, ale większym marzeniem jest zjedzenie Zotter'a. *-* I planem na ten rok.
W sklepach stacjonarnych to większość Polski można nazwać czekoladowym pustkowiem. U mnie w mieście też wielkiego wyboru bym nie miała, gdybym nie kupowała przez internet (lub na telefon ;)).
UsuńDopinguję w zotterowym postanowieniu! Mleczne Zottery (Ekwador i Nikaragua) są o wiele bardziej godne uwagi niż Domori Javagrey.
Mimo, że średniak to i tak z przyjemnością by się kosteczkę takiej czekolady teraz zjadło :)
OdpowiedzUsuńPewnie, zawsze to coś innego :)
UsuńZ racji tego, że kocham mlecznego Lindta, skusiłabym się na tę czekolad(k)ę. I nie przeszkadza mi lekko wygasłe kakao, bo i tak bym tego nie zauważyła.
OdpowiedzUsuńW porównaniu z jakąś inną mleczną z wyższej półki pewnie byś zauważyła.
UsuńNa pierwszy rzut oka widać że ma sie do czynienia z czekolada z wyższej półki, ale skoro Zotter lepszy to pozostanę przy moim ulubieńcu <3
OdpowiedzUsuńAkurat porównując tą czekoladę do mlecznych Zotterów z Ekwadoru i Nikaragui - Zottery na pewno lepsze :)
Usuń