Gdy tylko Piotr z Sekretów Czekolady przekazał mi, że będzie zamawiał czekolady Domori wprost od producenta wiedziałam, że nie będę szczędzić funduszy na zakupy produktów tej marki. Nie mogłam przegapić szansy na zdobycie wyrobów znanej włoskiej czekoladziarni. Dlaczego byłam aż tak zdesperowana? Latem 2014, gdy w Austrii miałam okazję zakupić dwie tabliczki Domori, jeszcze nie byłam świadoma prestiżu firmy. Już same degustacje Ilblend 70% oraz Il100% Criollo dały mi do zrozumienia z czym mam do czynienia. To były jedne z najlepszych czekolad jakie jadłam w życiu. Ich degustacje były przeniesieniem do zupełnie innego świata.
W końcu przyszedł czas złożenia zamówienia, a mój Mąż nie był skory do pomocy w wyborze poszczególnych tabliczek. Nie miałam więc innego wyjścia niż... zakup wszystkich dostępnych (prócz tych których próbowałam i neapolitanek). W najbliższym czasie prócz Zotterów pojawiających się tutaj praktycznie co drugi wpis, sporo miejsca poświęcę również Domori. Z racji tego, że Kimiko również zasypała się Domori, obie pozostaniemy mocno w temacie. Mam nadzieję, że w żaden sposób Was to nie przytłoczy. W głębi serca wiem, że stanie się wręcz przeciwnie - i wielu z Was po lekturach naszych recenzji bardzo zapragnie skosztować nieba w wykonaniu Domori!
Większość posiadanych przeze mnie Domori można w skrócie podzielić na trzy grupy: 50-gramowe tabliczki single-origin 70%, 25-gramowe czekolady mleczne oraz 25-gramowe ciemne czekolady z kakao Criollo różnych szczepów uprawianych na wenezuelskiej plantacji Hacienda San Jose. Aby dawkować sobie emocje, degustacje rozpoczęłam od grupy czekolad single-origin, stworzonych z kakao pochodzącego z najróżniejszych miejsc świata.
Z racji, że ostatnimi czasy przewijały się u mnie Menakao, zdecydowałam się najpierw sięgnąć po Domori wykonaną z ziaren Trinitario i Criollo uprawianych w tym samym regionie, w którym znajdują się plantacje madagaskarskiej manufaktury. Mowa o dolinie rzeki Sambirano, leżącej w północnej części Czerwonej Wyspy. Byłam bardzo ciekawa konfrontacji Menakao z madagaskarskim Domori, wiedząc, w jak niezwykle delikatny sposób Domori obrabia używane przez siebie ziarna. Zresztą, o specyfice Domori można by pisać długo, ale muszę coś zostawić na kolejne liczne wpisy dotyczące owej marki :).
Opakowania Domori są niezwykle eleganckie i proste. Po wyjęciu 50-gramowej, dość cienkiej tabliczki na zewnątrz - zachwyciłam się. Od razu żywo wróciły wspomnienia o wcześniej próbowanych Domori. Już sam wygląd tafli statecznie mahoniowej i pełnej bordowo-brunatnych refleksów, podzielonej na zgrabne zdobione kostki - sugeruje niebywałą gładkość. Czekoladowe cudo po badaniu wzrokiem i dotykiem zdaje się być idealnie delikatne. Aż strach było przełamywać to uosobienie piękna na kostki, choć przełamywana czekolada odwdzięczyła się nam za uznanie pięknym śpiewem dźwięcznego trzasku.
Zapach jest bardzo subtelny i czysty, stanowiąc zapowiedź czegoś wyjątkowego. Skojarzył mi się z wydelikaconymi nutami charakterystycznymi dla czekolad Menakao. Wszystko, co surowe i dzikie w kakao z Sambirano - tutaj zostało uładzone i wyesencjonowane. Wśród czerwonych owoców mamy tutaj soczyste truskawki i dojrzałe czerwone porzeczki, niezwykle rześkie. Owocowy koktajl zdaje się być przykryty pod pierzyną z ciepłego, gładkiego karmelu. Pojawia się nieco drzewnych i korzennych nut przyprawowych.
Pierwszy kęs jeszcze bardziej wyostrza nam zmysły i wprawia w stan błogiej kontemplacji i relaksu. Od samego początku czekolada zostawia w buzi niesamowicie gładkie i lepkie błoto, bosko rozpuszczając się w ustach. To, co dzieje się z konsystencją kęsa podczas trzymania w ustach jest wręcz esencją czekoladowości. Cudownie słodka delikatność szczelnie zalepia każdy zakamarek i wciąga w przepastną, aksamitną głębię. Jest tłuściutko w sposób maślany - nie za ciężko i nie za lekko. Konsystencja Domori jest idealna i jeszcze nie raz będę się w tym utwierdzać. Ba, pewnie niejedna tabliczka tej marki wprowadzi mnie w jeszcze większy zachwyt względem owej konsystencji. Rozpuszczając w ustach kawałek Domori nie jestem w stanie odciągnąć od siebie skojarzeń o głębokim, długim orgazmie. A to dopiero chodzi o samą strukturę... Co zaś ze smakiem?
Tak jak w zapachu - dominują tutaj czerwone owoce. Pozbawione są one dzikości wyjętej wprost z zacienionej leśnej ściółki, wijących się pnączy, gęstwiny zarośli. To owoce lubieżnie wyeksponowane na życiodajne słońce, prężące się na nim w całej swej jędrności, wygrzane i wymuskane przez promienie. Podlane przez rześkie, dynamiczne strugi deszczu. Eksplodujące soczystością zwartego miąższu. Szczególnie mocno odznaczają się dojrzałe wiśnie - zwłaszcza część przylegająca zaraz do skórki. Zaraz po nich pojawiają się bardzo słodkie truskawki z końca sezonu. Potem już zasypuje nas cała feerie smakowitości. Nabrzmiałe czerwone porzeczki, wręcz czarne czereśnie, bardzo dojrzałe śliwki, jędrne i duże rodzynki. Dalej z niezwykłą wyrazistością pojawiają się esencjonalne jagody.
Bogata owocowość przybiera postać smolistą i smukłą. Wszystko to przez wzgląd na towarzystwo, w jakim występuje. Pojawia się lekko palony gładki karmel, a także odrobina dobrej kawy o bardzo aksamitnej konsystencji. Ot, kawowy deser, gładki i soczysty, podany w najlepszej kawiarni. Właśnie - czekolada sprawa wrażenie bardzo soczystej, przez co przegryza się ją niczym dobrze wysmażony wołowy stek.
Dominującym smakiem jest zdecydowanie błoga, wykwintna słodycz. Kwaśności jest tu tylko tyle, ile występuje naturalnie w owocach, na domiar tego barrrdzo soczystych i dojrzałych - jest więc to kwaśność niezwykle przyjemna. Goryczka? Owszem, lecz tylko taka, jak w dobrej kremowej kawie z ekspresu. Jak w palonym karmelu.
Wszystko razem układa się w buzi w formę gęstego wiśniowego syropu, czy raczej likieru. Chwilami spod wiśni wydobywa się odrobina pikantności chili i pieprzu, a może cynamonu. Tworzy to iluzję niebanalnego trunku, choć jako tako nie ma tu ani śladu alkoholowego posmaku.
Tak zakręciłam się podczas upojnej degustacji, że aż sięgnęłam po część tabliczki wydzieloną dla mojego Męża i koniec końców oboje nie wiemy, kto ile jej zjadł. Gdy już przeszliśmy przez wszystkie etapy rozwijającej się czekolady poczuliśmy w pełni niezwykle bijący od niej spokój. Choć nuty w niej wyczuwalne są mocne i wyraziste, nie zmienia się w niej dużo i jest w tych zmianach powolna - pozwalając we wszystkim się rozsmakować. Domori Sambirano ma jasną duszę i pełne ciało. Coś jest w tym skojarzeniu z uładzonym Menakao - pozbawionym charakterystycznej nabiałowej nuty. Tutaj z madagaskarskiego kakao wyciśnięto kremową esencję, wyzutą z jakiejkolwiek szorstkości - tworzącą obezwładniającą turboczekoladowość.
W tej czekoladzie niesamowity jest finisz. Trwa on bowiem baaaardzo długo i jest niesamowicie głaaadki. Posmak arcy aksamitnych owocowo-karmelowych nut pozostaje w ustach bardzo długo, przytulnie się w nich moszcząc. Rozkosz ciągnie się i ciągnie, nie odchodzi, nie umyka - pozwala nam bez przeszkód się w niej zatracać. Czekolada wydaje się być przez to bardzo wdzięczna - jakby czule trzymała nas za dłonie i nie chciała odchodzić na zawsze, pozostawiając po sobie jedynie gorące wspomnienia z Czerwonej Wyspy. Tak, jakby chciała zniweczyć ulotność zmysłowych wrażeń.
Jakże dobrze mi z tym, że w Magiczna Szuflada jest praktycznie w połowie zapełniona przez Domori. Madagaskarska tabliczka jest przez to dopiero początkiem prawdziwej przygody. Nie mogę przestać się ekscytować! Jeśli chcecie poznać opinie innych czekoholików na temat Domori Sambirano Madagascar 70%, odsyłam Was w następujące miejsca: 1, 2, 3, 4, 5. Dostępna jest również recenzja w języku polskim.
Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 553 kcal.
BTW: 8,5/37/42
Ta tabliczka funduje tyle doznań,że nie sposób zapamiętać.Wszystko brzmi jak bajka.
OdpowiedzUsuńDobrze Cię rozumiem, że "podkradłaś" część przydziału Męża :P :D
Dobrze, że tyle jeszcze czekoladowych baśni mam w Magicznej Szufladzie :).
UsuńNa to wychodzi, choć nie wiem, czy koniec końców to On nie zjadł więcej :D.
Kawa, palony karmel i cała reszta smaków... to brzmi jak bajka - przyszło mi to do głowy, a potem zobaczyłam komentarz charlottemadness i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że to określenie doskonałe!
OdpowiedzUsuńCałość brzmi tak cudownie, że ślepo (jeszcze jej nie jadłam), mogę powiedzieć, że takie czekolady mogłabym jeść do końca życia.
Przypuszczam, że nie będzie Domori, którą nie byłybyśmy zachwycone.
UsuńPo raz kolejny stwierdzam, żem głupi człowiek, bo sama czekolada już mnie kręci ze względu na kwestie wizualne. :D Ona jest tak... cudownie wyglądająca w swej prostocie, że zachwyca mnie właśnie to, że coś co wygląda tak niepozornie ma w sobie tyle smaków.
OdpowiedzUsuńDomori to piękno prostoty. Tu nie potrzeba ozdobników - czekolada sama w sobie jest Wielka.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWygląda rewelacyjnie i luksusowo :)
OdpowiedzUsuńA jak wygląda, taka w istocie jest :)
UsuńNa chwilę obecną nałożyłam sobie ban na zakupy, ale już widzę, że zarówno ty jak i Kimiko nie ułatwicie mi oszczędzania :D
OdpowiedzUsuńDomori nie można łatwo dostać na co dzień! Taka oferta niweczy wszystkie bany zakupowe :D.
UsuńNikt by nie pogardził taką błogo rozpuszczającą się aksamitną czekoladą ;) Mąż mamy nadzieję nie był smutny, że podkradłaś mu jego część :P
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy potem on nie zjadł więcej mojej :D. Zagubiłam się dość mocno ;). Aksamit Domori jest niesamowity...
UsuńWiesz z czym kojarzy mi się "kęs"? Tylko i wyłącznie z obiadem :D Kęs mięsa. Ola, weź jeszcze kęs! Noo, weź chociaż kęs! Czekolada i słodycze dzielą się za to na gryzy. Można wziąć gryza kanapki czy gryza jabłka, ale też gryza batona i gryza tabliczki.
OdpowiedzUsuńCzekolada nie dla mnie, więc po ostatnich Twoich kuszeniach odetchnęłam z ulgą.
E, nie. Kęs jest dla mnie o wiele bardziej wysublimowany. Gryz kojarzy mi się właśnie z gryzieniem czegoś twardego, zwyczajnego - jak jabłko. "Daj gryza!". A tutaj mamy kęsik, drobny, uważny, skupiony...
UsuńDlaczego nie dla Ciebie takie czekoladowe cudo? Weź przestań :>.
Dopchaj tam trochę kremu albo posmaruj marcepanem i już będzie dla mnie :)
UsuńTo jest tej czekoladzie absolutnie niepotrzebne. Broni się sama :)
UsuńŁooo, ciągnie się skład tej czekolady w nieskończoność :D
OdpowiedzUsuńJuż samo opakowanie zasługuje na uwagę. Jak je zobaczyłam to skojarzyło mi się z jakimiś zaproszeniami :D
Za to smak rzeczywiście ciągnie się w nieskończoność, tak dłuuugi ma finisz :).
UsuńWszystkie opakowania Domori są tak piękne w swej prostej elegancji <3.
Ty łakomczuszku sięgnęłaś po część przeznaczoną dla męża:P,ale widać,że faktycznie musiała być pyszna jak się jej nie oparłaś:)
OdpowiedzUsuńZagapiłam się w tym zachwycie :D
UsuńUwielbiam wszystkie ciemne/gorzkie czekolady, a po takim opisie można się normalnie zakochać. :D
OdpowiedzUsuńJa już pokochałam Domori wielką miłością, a to dopiero początek przygody...
Usuńoj wygląda nie powiem, ale smakowo ja chyba bym płakała :D Ale wygląda obłędnie <3
OdpowiedzUsuńPlakalabys ze szczescia ;)
Usuńza wysoko cenisz moje kubki smakowe :D
UsuńJa wysoko cenię dobrą czekoladę, o!
Usuńa ja wcale :D
Usuń