Po Río Caribe, następną czekoladą wenezuelskiej marki Franceschi, którą zdecydowaliśmy się wypróbować, stała się Sur del Lago. Sur del Lago, tak jak poprzedniczka, reprezentuje serię Fina. Oznacza to, iż wykonana została z wenezuelskiego Trinitario i zawiera 60% tego kakao. Obie serie wypuszczone przez Fransceschi - Fina i Premium - zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.
Być może kojarzycie już z mojego bloga nazwę Sur del Lago. Otóż, z tego regionu próbowałam już czekolady od włoskiego-boskiego Domori. Degustacja Sur del Lago od Franceschi stała się więc pretekstem do porównania z Domori. Kakao użyte do wyprodukowania naszej czekolady zostało wyhodowane w stanach Zulia i Mérida, położonych w rejonie Sur del Lago de Maracaibo - czyli na południe od największej laguny świata Maracaibo.
Sur der Lago okazała się jaśniejsza od Río Caribe, jej barwa była mniej poważna i mniej stonowana. Ponownie zwrócę na bardzo praktyczne osobne zapakowanie dwóch 30-gramowych tabliczek podzielonych na duże kostki - wszystko zaś umieszczone jest w eleganckim kartoniku (choć te w serii Premium są jeszcze bardziej reprezentatywne). Sur del Lago również zdobyła uznanie w konkursach International Chocolate Awards - w 2014 roku zdobywając brąz w kategorii czekolad z Ameryki, zaś dwa lata wcześniej - jako uczestniczka finału.
W zapachu czekolada zaskoczyła nas pikantnością. Poczułam się tak, jakbym wąchała jedną z pieprznych Akesson's. Prócz uwodzicielskiej woni pieprzu (może różowego?), woń zwiastowała również przyjemną, typowo czekoladową słodycz i miks dojrzałych czerwonych owoców.
Obawiałam się, czy Sur del Lago nie okaże się mieć podejrzanej, starawej konsystencji jak Río Caribe - zwłaszcza, że i ona pokryta była lekkim nalotem. Na szczęście dziś opisywana tabliczka okazała się o wiele przystępniejsza w strukturze. Wprawdzie również była dość zbita i klejąca, napotkałam też na parę lepkich grudek - jednakże nie wpływały one tak intensywnie na przebieg degustacji.
W
smaku najpierw odczuliśmy słodycz nieco podobną do tej z Río Caribe,
delikatnie karmelową, z zacięciem przypalonego słodkiego ciasta. Chwilę
jednak przyszła do nas pikantność pieprzu, tak charakterystyczna w
zapachu. Z tego powodu, od razu przyszły mi do głowy porządnie wysmażone
placki ziemniaczane, mocno przyprawione, z kawałkami papryki wewnątrz,
podane z gładką, kwaskowo-słodką śmietaną. Mój Mąż pomyślał przez chwilę
o gofrach, ale prędko przyznał mi rację co do placków ziemniaczanych.
Później
czekolada ewoluowała. Gdy już po degustacji przeczytałam swoją recenzję
Domori Sur del Lago byłam zaskoczona, jak wiele pojawiło się
podobieństw (choć generalizując - czekolady te były znacznie odmienne,
ale kilka charakterystycznych nut bardzo je łączy - w końcu to kakao z
tego samego rejonu). Nasza Franceschi zaczęła przypominać subtelnie
dosłodzony miodem napar ziołowo-owocowy. W Domori skojarzyłam go sobie z
herbatę lukrecjową, tutaj pomyślałam o naparze z czarnej malwy (bardzo
specyficzny smak). Dalej szliśmy w kierunku naparów z hibiskusa, śliwek,
wiśni, czarnej porzeczki, odrobiny agrestu. Wszystko to przełamane było
nutą ziołowości, dlatego nadal myślałam o herbatach, nie zaś chociażby o
konfiturach, czy po prostu świeżych owocach.
W
finiszu czekolada pozostawiała lekką paloność, a przede wszystkim
wyważoną owocowość. Konsystencję miała zdecydowanie mniej wykwintną niż
Domori, nie mniej jednak bardzo nam smakowała. Przez brak podejrzanych
oznak starości oceniam ją nieco wyżej niż Río Caribe, no i Sur del Lago
posiadała więcej zawiłych nut smakowych oraz była odrobinę bardziej
skomplikowana od poprzedniczki. Obie próbowane dotąd Franceschi to tak
czy siak warte uwagi, porządne czekolady. Warto zainteresować się tą
marką, tym bardziej, że tworzy od ziarna do tabliczki całkowicie na
terenie pięknej Wenezueli, która niestety nie zaznaje dostatku i
spokoju...
Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 60 g (2x 30 g).
Ciekawa marka, dobrze, że jest u nas dostępna, będę o nich pamiętał przy następnym zamówieniu :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Ja już zacieram ręce na myśl o kolejnych degustacjach.
UsuńPlacki ziemniaczane? W życiu bym nie powiedziała! (Może dlatego, że ich nie jem?), z tymi naparami to też mam nieco inne odczucia, ale widzę, że i parę nut wspólnych się znalazło. Zwłaszcza w kwestii, że na pewno nie były to świeże owoce. Mi wydawały się suszkowate. No nic, recenzja u mnie pewnie dopiero na nowy rok planowana.
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam placki ziemniaczane! Wprawdzie w domu już dawno nie jadłam, ale w knajpie często zdarza mi się zamówić.
UsuńNo to czekam na Twoją recenzję :)