piątek, 13 października 2017

Tibitó Meta mleczna 42%


Gdzieś w poprzednich wpisach wspominałam, iż jeszcze powrócę do porównań mlecznych i ciemnych kolumbijskich tabliczek pochodzących z kakao wyhodowanego w tych samych departamentach. Taką możliwość oferuje nam bogotańska marka Tibitó. Na moim blogu pojawiło się już takowe porównanie czekolad z okolic Tumaco (ciemna, mleczna). Niestety, z departamentu Putumayo udało mi się dorwać jedynie wersję ciemną (i to o mniejszej gramaturze). O ile tabliczki Tibitó występują w formie zarówno 40 gramowych, jak i 80 gramowych tafli, większość z zakupionych podczas wyprawy do Kolumbii czekolad tej firmy znalazłam jedynie w mniejszej formie. W przypadku tej i najbliższej recenzji porównawczej musiałam zmierzyć się z dysproporcją: mała czekolada mleczna i duża czekolada ciemna. Zaraz przekonacie się, jak bardzo nie będę mogła odżałować małego formatu czekolady mlecznej...

Przenosimy się do jednego z większych departamentów Kolumbii, położonego w centrum kraju. Meta od wschodu ograniczona jest Andami, zaś zdecydowaną większość powierzchni regionu stanowią równiny zwane llanos, przez które przepływa szereg z nich. Największa z nich również nazywa się Meta. Jeśli chodzi o uprawę kakao, dla Mety jest to swego rodzaju nowość, czy raczej prężny okres rekultywacji. Na przestrzeni ostatnich lat uzysk ziaren kakao w departamencie Meta sukcesywnie rośnie (źródło). Byłam bardzo ciekawa, czym charakteryzuje się tamtejsze kakao.



Porównanie zaczęliśmy nietypowo od czekolady mlecznej. Wszystko przez wieczorną ochotę na słodkie, jaka pojawiła się u mojego Męża pewnej soboty. Zaproponowałam mu właśnie mleczną Tibitó Meta, obawiając się jednocześnie, że 40 gramowa tabliczka na pół to może być trochę za mało na jego głód... Nie mniej jednak, sięgnęłam po nią. Mleczna Meta składa się podobnie jak mleczna Tumaco w 42% z kakao, 25% z mleka. Reszta to cukier (zapewne trzcinowy) oraz lecytyna (tutaj sojowa, w innych Tibitó częściej słonecznikowa).

 Mleczna neta okazała się o parę tonów jaśniejsza od mlecznej Tumaco. Jej odcień brązu był niesamowicie żywy i soczysty, przez co czekolada zdawała się być uosobieniem błogiej, radosnej słodyczy. Ciekawość podkręcał zapach, jaki unosił się nad tabliczką. Mleczna Meta pachniała... słodkim twarożkiem, świeżym i gęstym.


Po pierwszym kęsie już wiedziałam, że posiadanie Mety 42% w wersji tylko 40 gramowej to olbrzymia strata. Podobnie jak mleczna Tumaco, Meta rozlewała się w ustach z wielką błogością i aksamitem, jednak jej smakowitość wkroczyła na zupełnie nowy pułap w odkrywaniu walorów dobrych czekolad mlecznych. Tumaco poprzez mleczne złagodzenie intensywnej paloności stała się po prostu uwodzicielska, nadal mając w sobie wiele powagi i dystyngowania. Kosztowanie Mety do skok na główkę w słodkie szaleństwo, w tak niewyobrażalną mleczną głębię, że czekolada zdaje się być bardziej mleczna od mleka. 

 Nuty kakao z Mety przebijając się przez 25% udział mleka prezentują nam całą gamę akcentów serowych. Najpierw, podobnie jak w zapachu, wyczuwałam tłusty i gęsty twarożek, delikatny zarazem, doprawiony wanilią i trzcinowym cukrem. Potem zaczęły pojawiać sie nuty przydymione i lekko wędzone, sugerujące oscypki, a może bardziej świeży bundz i bryndzę robione gdzieś w klimatycznej góralskiej chacie - po prostu przesiąknięte jej wonią. Wszelkie próbowane przeze mnie góralskie sery przemykały przez moją głowę w zastraszającym tempie. Meta była ich uosobieniem w formie idealnie gładkiej i rozkosznie słodkiej. Bez pardonu dałam się wkręcić w to potwornie smakowite serowe szaleństwo tak, że... Po chwili zarówno ja, jak i mój Mąż, nie mieliśmy już ani okruszka czekolady. Nie mogliśmy uwierzyć, że to niecodziennie doznanie tak prędko nam umknęło.


Mleczna Tumaco była przepyszna, ale Meta wprowadziła mnie na zupełnie inny pułap. To zdecydowanie jedna z najsmaczniejszych i najbardziej zaskakujących mlecznych czekolad, jaką było mi dane jeść ostatnimi czasy. Jeśli kiedyś powrócę do Kolumbii (a trudno mi sobie wyobrazić, by mogło być inaczej), na pewno jeszcze raz skuszę się na to mleczne wariactwo. Jak dobrze, że na kolejne przedpołudnie zaplanowałam degustację wersji ciemnej... Po takim popisie w czekoladzie mlecznej, 70-tka musiała też mieć się czym wykazać! Ale o tym poczytacie dopiero za kilka dni...


Skład: masa kakaowa, cukier, mleko 25%, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 42%.
Masa netto: 40 g.

4 komentarze:

  1. Po przeczytaniu recenzji żałuję, że ta czekolada jest poza moim zasięgiem. Na pocieszenie zamówiłem sobie Domori z oślim mlekiem i kilka innych fajności w Sekretach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak kiedyś wrócę do Kolumbii, obiecuję zakupić dla Ciebie cały zestaw Tibitó i Cacao Hunters! :D Nie spodziewałam się, że te marki są AŻ TAK warte uwagi.

      Też ostatnio zrobiłam zakupy w Sekretach Czekolady. Nie planowałam ich, ale że pojawiły się nowości - decyzja była szybka.

      Usuń
  2. Kocham twarożek, więc już na początku czytania zaczęłam Ci jej zazdrościć. Sery? Uwielbiam! A toż to normalnie deska serów w tabliczce... I ta świadomość, że jakbym to ja ją kupiła, miałabym calutką. Aż się skręcam, tak bym ją chciała! Czytanie o czymś zupełnie niedostępnym, a tak pysznym normalnie sprawia mi ból.

    OdpowiedzUsuń