wtorek, 17 października 2017

Tibitó Meta ciemna 70%


Dzień po degustacji spektakularnej mlecznej Tibitó z kolumbijskiego departamentu Meta, przyszedł czas na wersję ciemną o 70% zawartości kakao. Akurat tę tabliczkę udało mi się w dorwać w Kolumbii w formacie 80 gramowym, co mnie bardzo cieszyło. Większa gramatura sprawiła, iż degustację Tibitó Meta 70% mogliśmy sobie rozbić na dwa razy, stopniowo odkrywając jej walory. W mlecznym wariancie mniejszy rozmiar był okropną wadą - czekoladę pochłonęliśmy w mgnieniu oka. Najbardziej byłam ciekawa, czy również w wersji ciemnej wyczuję intrygujące serowe nuty, jakie zauroczyły mnie w tabliczce mlecznej. O samym kolumbijskim regionie Meta pisałam więcej właśnie przy okazji recenzji tego mlecznego cudaka.


Ciemna Meta zdawała się posiadać fioletową barwę. Zapewne było to złudzenie stworzone przez lekki nalot, jakim się pokryła, nie mniej jednak jej kolor określiłam jako osobliwy. W zapachu... tak, od razu poczułam twaróg, tudzież serek homogenizowany... W wersji mlecznej takie aromaty były bardziej oczywiste przez wzgląd na udział mleka, natomiast teraz zdecydowanie przekonałam się, że kakao z Mety po prostu uderza w takie nuty. W tle kręciły się również przeróżne soczyste owoce, ale wszystkie one wymieszane zostały z twarożkiem. Wszystko spajała delikatna paloność.

 Typowo dla ciemnych Tibitó, czekolada rozpuszczała się powoli, ale przyjemnie i bez śladu proszku. Po prostu trzeba było nad nią dłużej popracować, a wtedy stopniowo uwalniała swoje walory. Na pierwszy plan wysunęła się soczysta paloność. Z jednej strony przywodziła ona na myśl kawowe nadzienie w cukierkach typu trufle, skropionych odrobinę whisky. Z drugiej strony - coraz śmielej wkraczaliśmy ponownie w nuty twarogowe. Po kilku chwilach wyraźnie czuliśmy sernik na zimno. Taki z homogenizowanego serka, na kakaowym spodzie. Bogaty w świeże truskawki i dojrzałe brzoskwinie, a także upstrzony galaretkami: z pomarańczy, truskawek i brzoskwiń. Wszystko to zdawało się być popijane mocną kawą podaną ze słodką śmietanką. Ciekawe, napawające energią smaki.


Im dalej w las, tym do głosu zaczął dochodzić posmak surowego ziarna kakao. Powoli przechodził on w coraz intensywniejszą ziołowość, przez co Meta zaczęła mi się kojarzyć z meksykańskimi czekoladami. Były to przede wszystkim nuty chłodzące, jakiś ziołowy napar idealny do popijania w upały. Szczególnie mocno wyróżniała się mięta, świetnie mieszająca się z akcentem świeżych pomarańczy. Pod koniec degustacji, paloność czekolady kojarzyła się już bardziej z pieczywem, niż kawą. Z bardzo ciemnym pieczywem, okraszonym drobinkami ziół. Takim, które doskonale smakowałoby z samym masłem. Generalnie Meta doskonale komponowała się z kawą zbożową podaną z kapką mleka - smaki czekolady i napoju zgrabnie przenikały się, przy czym czekolada zdecydowanie dominowała i przewodziła.

W przypadku czekolad z Mety, bardzo ciekawym posunięciem było sięgnięcie najpierw po wersję mleczną. Serowe smaki, tak niesamowicie w niej uwypuklone poprzez udział mleka, odnalazłam również w wersji ciemnej, gdzie wystąpiły w towarzystwie jeszcze innych ciekawych nut, płynących z kakao z tego regionu. Jestem bardzo ciekawa, jak smakowałaby czekolada z ziaren z Mety w wykonaniu chociażby Cacao Hunters. Tymczasem, jeśli chodzi o Tibitó, do porównania pozostał mi jeszcze tylko duet czekolad z kolumbijskiego departamentu Arauca. Ale jeszcze chwilkę musicie na te recenzje poczekać...



Skład: masa kakaowa, cukier, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 80 g.

4 komentarze:

  1. Ciemna wydaje się ciekawsza, ale to chyba normalne bo brak mleka i mniejsza ilość cukru lepiej pozwala wyczuć smak samej czekolady.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wygląda bardzo ciekawie i ciekawe nuty wyczułaś :) Ciekawa jestem, jak ja bym odebrała - nuty twarogowe i posmak surowego kakao brzmią bardzo zachęcająco :)

    OdpowiedzUsuń