czwartek, 5 lutego 2015

Heidi Winter Delight Creme Brulee mleczna z nadzieniem creme brulee i migdałami w karmelu


Rumuńską markę Heidi lubię przede wszystkim ze względu na bardzo udane kolekcje SummerVenture. Od trzech lat w wakacyjny czas raczy nas bardzo ciekawymi połączeniami smakowymi ukrytymi w smacznych czekoladach. Zgrabne zestawienie produktów z tej serii uwiecznił na swym blogu Mateusz Wesołowski. Opisy wszystkich czekolad z powyższej kolekcji znajdziecie na moim blogu. 

Dwa lata wstecz Heidi postanowiła obdarzyć nas czymś smakowitym także zimą. Wtedy to pierwszy raz na sklepowych półkach ujrzałam dwie propozycje z serii WinterVenture: jabłkową i pomarańczową. Te czekolady, w niezmienionej formule, pojawiły się w polskich sklepach również tej zimy. Heidi jednak na tym nie poprzestała w sezonie 2014/2015, wypuszczając edycję Winter Delight, będącą wariacją na temat popularnych deserów. Tabliczki te ciekawiły mnie przede wszystkim z tego powodu, iż nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z nadziewanymi Heidi. Przy pierwszej wizycie w Almie, podczas której dostrzegłam trio Winter Delight, od razu je nabyłam. Spoglądając na skład wyrobów, mój zapał do spróbowania nadziewanych Heidi nieco zmalał. Tłuszcz roślinny na drugim miejscu w składzie nie jest tym, czego oczekiwałam.

Zakupione przeze mnie Heidi miały na tyle długi termin ważności, że postanowiłam nie kierować się nim przy wyborze tych tabliczek do degustacji. Nie chciałam, aby pojawiły się na blogu w momencie, gdy nie będą już dostępne na sklepowych półkach. Wybór pierwszej do wypróbowania Winter Delight był prosty - Czoko najbardziej interesowało Creme Brulee. W takim razie, na pierwszy rzut poszedł właśnie Creme Brulee :).



Na początek opisu dedykacja - zdjęcie z sekcji czekolady specjalnie dla Olgi ;) (to nie Zotter Hand Scooped, a i tak musiałam zmasakrować choć jedną kostkę nożem). Oj, muszę przyznać, że bardzo sceptycznie podchodziłam do tej tabliczki. Wspomnienie o paskudnym wedlowskim Creme Brulee cały czas rozbrzmiewało w mojej głowie, a wiedza o tym, że tłuszczu palmowego w Heidi też nie brakuje wcale nie poprawiała sytuacji. Ah, lubię to uczucie, gdy rozerwanie sreberka i zaciągnięcie się zapachem rozwiewa wszelkie obawy...

Aromat czekolady przywołuje wspomnienie o pysznej Lindt Excellence Caramel With A Touch Of Sea Salt. Myślę, że już ta wypowiedź będzie dla wielu najlepszą rekomendacją nowej Heidi. Wprawdzie Heidi nie serwuje nam deserowej czekolady, lecz przez przyjemną mleczność również wyraźnie przebija się kakao. Kakao, które jest wręcz uwydatnione ze względu na bardzo wyrazisty aromat mocno palonego cukru. To zapowiedź takiego karmelu, jaki lubię - bezpretensjonalnego, niemazistego. Dodajmy do tego nuty migdałowe, waniliowe i miodowe - ręce aż same rwą się po pierwszą kostkę. W zapachu nie czujemy ani krzty margaryny.

Nadzienie niełatwo oddziela się od czekolady, ponieważ cała tabliczka jest bardzo cienka - jak na Heidi przystało. Parę akrobacji nożem i staje się to możliwe, aczkolwiek produkt najlepszy jest do degustowania w całości. Heidi Creme Brulee jest słodka, ale nie jest to słodycz bezpłciowa. Wydaje mi się, że skrywa ona w sobie istotę tego francuskiego deseru. Palony cukier potrafi wszak dać takie efekty smakowe, o których zupełnie nie posądzalibyśmy zwykłego cukru. Mocnym, zdecydowanym chwytem zespaja się ze śmietanką i wanilią.

W tej czekoladzie, w gładko-mlecznym nadzieniu (również w kwestii smaku wysoka zawartość oleju palmowego na szczęście gdzieś przepada) kryje się sporo złocistych drobinek. Zostały one w składzie nazwane migdałami w karmelu. Normalnie przyczepiłabym się do faktu, iż w tych drobinkach płatków migdałowych mamy zaledwie 27% - ale przecież temu wyrobowi nadano nazwę Creme Brulee! To palony cukier ma tu grać pierwsze skrzypce, a nie migdały. Scukrzone drobinki migdałów oprócz walorów smakowych jakie niosą same w sobie, ofiarują nam także wyraziście resztę przyjemności, które kryją się w ich składzie: śmietankę, masełko, miód. Drobinki przyjemnie chrzęszczą między zębami, niczym małe, zwinne iskierki. 

Dodajmy do tego wszystkiego fakt, że to smaczne nadzienie otoczone jest dobrą mleczną czekoladą od Heidi, mocno przesączoną aromatem karmelowym - a stajemy przed produktem będącym rajem dla wielbicieli karmelu. Niech wystrzegają się go jednak ci, którzy preferują karmel dziecięco lepki i tłusty. Heidi Creme Brulee to karmel skwierczący z gorąca, idealny na rozgrzanie w zimowy wieczór. Lubię takie zaskoczenia, naprawdę to lubię. Ciekawe, czy kolejne Winter Delight będą równie przyjemne w obcowaniu.

Skład: cukier, nieutwardzony olej palmowy, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, migdały w karmelu 4,5% (cukier, płatki migdałowe 27%, syrop glukozowy, śmietana, tłuszcz mleczny, miód), lecytyna sojowa, naturalny ekstrakt z wanilii, aromat karmelowy.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 110 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 556 kcal.
BTW: 6,71/33,01/57,05

18 komentarzy:

  1. Tych wersji zimowych jeszcze nigdzie nie widziałam, chyba pora się wybrać do Reala i Almy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tych większych Almach na pewno są. W Realu nie wiem, bo nie chadzam.

      Usuń
  2. Obśliniłam się już na samo brzmienie tytułu, a co dopiero widok zdjęć (dzięki za sekcję! :P). Mimo, że skład nie ten, to smak, jak widać, najbardziej ten. Szkoda, że ich nie przyuważyłam podczas koneserskich zakupów w Almie, bo teraz już po ptakach, niczego nie dokupuję.

    P.S. Mam dzień przekręceń. Najpierw przeczytałam, że lubisz nazistowski karmel ("To zapowiedź takiego karmelu, jaki lubię - bezpretensjonalnego, niemazistego"), a potem, że chcesz się całować z czekoladą ("Ciekawe, czy kolejne Winter Delight będą równie przyjemne w obcowaniu"). Czas odwiedzić okulistę lub psychiatrę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No eeeej, a taka jestem ciekawa jakbyś ją oceniła :D :>. Ten brutalny, przystojny nazistowski karmel w brunatnym czekoladowym mundurze... (karmel? jakiś podrabiany Aryjczyk, skoro w karmelowym odcieniu... heh, widzisz, to mnie potrzeba psychiatry :D)

      A z czekoladą całuję się przy każdej degustacji, więc nie wiem, co niby jest z Tobą nie tak :D.

      Usuń
  3. Nigdy wcześniej nie próbowałam czekolad Heidi (bo nieprzyjemnych doznaniach smakowych z czekoladopodobnymi figurkami tej marki). Wreszcie się przemogłam i kupiłam mleczną z orzechami włoskimi i miodem. Ale czeka na weekend :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś Ty, takie paskudne te figurki? :(

      Wieki się czaję na tą Heidi z włoskimi i miodem!!! No i jeszcze nigdy jej nie próbowałam... Czekam na Twoją recenzję :D.

      Usuń
  4. Do tej pory jeszcze żadnej propozycji od Heidi nie jadłyśmy. Zawsze kuszą nas na blogach ale będąc w sklepie zupełnie o nich zapominamy :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że Heidi nie wpadają jakoś mocno w oko w marketach, nie wiem, od czego to zależy. W końcu opakowania mają ładne.

      Usuń
  5. Porównanie do Lindta z solą i przepadłam. Diabli, wiem, że by mi pewnie smakowało, większej zachęty nie potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że to na Ciebie zadziała :D. Kupuj i próbuj! :) Ja w ten weekend mam zamiar otworzyć Heidi Tiramisu, dam cynka czy też warto ;).

      Usuń
  6. Creme brulee jadłam parę razy, ale czekolady o tym smaku - nigdy. ;) Tabliczka wygląda bardzo estetycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciągle nie mogę uwierzyć jak to się stało, że nigdy nie jadłam prawdziwego creme brulee :D. Muszę się w końcu przemóc i gdzieś zamówić, nie zaglądając nawet na listę ciast w menu :D.

      Estetyka i... bardzo udany smak :)

      Usuń
  7. Nigdy nie jadłam żadnej czekolady z tej firmy, ale po Twojej opinii rozejrzę się za jakąś w sklepie przy najbliższej okazji ;) A ta firma to mi się kojarzy wybitnie z dużymi czekoladowymi Mikołajami, których również nigdy nie jadłam, bo zawsze wybierałam innych firm ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejrzyj sobie Heidi które jadłam -> http://theobrominum-overdose.blogspot.com/search/label/Heidi , jedne są mniej, inne bardziej warte uwagi. Moim zdaniem najciekawsze były jak dotąd edycje limitowane.

      Usuń
  8. Co widzę Heidi w PiP to obiecuję sobie, że kupię jakąś czekoladę tej firmy na spróbowanie. Szczerze? Nie wiem czemu się tak katuję, ale do tej pory nie kupiłam :P Przecież te czekolady mają same dobre opinie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam wyżej, jedne są lepsze, a inne gorsze - ale poziom trzymają ogółem całkiem przyzwoity. Na pewno warto się pochylić nad ciekawymi limitkami od Heidi :)

      Usuń
    2. Mnie kusiła letnia, ale w moim PiP już ich nie ma :( Tak to jest jak odkładam zakupy i odkładam.

      Usuń
    3. A SummerVenture są naprawdę genialne! Ja już staram się nie odkładać zakupów limitek, które spotykam w sklepach stacjonarnych. Łatwo je przegapić.

      Usuń