24 stycznia w poznańskiej Pintej Klepce miała miejsce degustacja czekolad single-origin. Gdy tylko się o niej dowiedziałam, od razu zapisałam siebie oraz mojego Ukochanego. Musiałam wziąć udział w czekoladowym wydarzeniu w moim mieście, gdzie mogłabym podszkolić swoją wiedzę i... zmysły. Degustację przeprowadzał sensoryk piwny, który bardzo trafnie spostrzegł, że degustatorzy alkoholi wypracowali niezwykle bogaty język opisywania nut smakowych w trunkach - ocierając się w swym fachu niejednokrotnie o dziedziny naukowe. Z czekoladą jest już trudniej. Tu wszystko jest o wiele bardziej subiektywne, nienazwane, ulotne. Pozwala to jednak na prawdziwą zabawę smakiem, bez jakichkolwiek ram i granic - smak może przywoływać najróżniejsze skojarzenia, czasem absurdalne. Merytoryczne wprowadzenie na temat rynku i produkcji czekolady było ciekawe, ale najwięcej dała mi sama degustacja. Nie tylko pod kątem hedonistycznym ;).
Francuska czekoladziarnia A.Morin to rodzinna pasja od trzech pokoleń. Tabliczki sprowadzone wprost z tej manufaktury położonej pomiędzy plantacjami migdałowców, leszczyny i orzechów włoskich były przedmiotem naszej degustacji w Pintej Klepce. Czternaście różnych ciemnych czekolad bez dodatków - a każda z nich to single-origin. Oznacza to, że do wyprodukowania danej czekolady użyto ziaren kakaowca pochodzących tylko z jednego kraju lub regionu. Lub jeszcze szczegółowiej - z jednej kooperatywy, plantacji, czasem od jednego rolnika... Kakaowce rosnące w warunkach charakterystycznych tylko dla danego rejonu, ziarna fermentujące i schnące w takim, a nie innym klimacie - wszystkie te czynniki składają się na oryginalny bukiet smakowy każdej tabliczki single-origin.
Podczas degustacji mogliśmy wypróbować dowolną ilość okruchów każdej z czekolad po kolei. Po każdej czekoladzie dzieliliśmy się na forum własnymi odczuciami, które notowaliśmy na przygotowanych formularzach. Były woda i maca do oczyszczania kubków smakowych. Po spotkaniu istniała możliwość nabycia w całości tabliczek, które degustowaliśmy. Wybranie kilku sztuk z kilkunastu prawdziwych oryginałów było nie lada wyzwaniem. W końcu zdecydowałam się na przygarnięcie do Magicznej Szuflady pięciu czekolad Morin. Dla ciekawskich - jedna 100-gramowa tabliczka kosztowała 19 zł. Moim zdaniem jest to adekwatna do jakości i gabarytu, zupełnie niewygórowana.
W Pintej Klepce mieliśmy okazję spróbować aż trzech peruwiańskich czekolad. Pierwsza z nich (63% kakao), wyprodukowana została z kakao pochodzącego z prowincji Chanchamayo, druga (Puira 70%) ogólnie rzecz biorąc z północnych regionów Peru, a trzecia... Pablino stworzona została z kakao wyhodowanego na jednej plantacji (nazywającej się właśnie Pablino), będącej częścią kooperatywy Chanchamayo. To Pablino 63% zdecydowaliśmy się zabrać ze sobą do domu. Dlaczego? Wydała nam się najbogatsza spośród próbowanych peruwiańskich smakołyków. Podobna do Chanchamayo, a jednak bardziej zróżnicowana, głębsza. Peru Puira była od tych dwóch tabliczek zupełnie inna. Jaka? O tym wspomnę na końcu dzisiejszego wpisu.
Nasza dzisiejsza bohaterka została opisana przez organizatorów styczniowej degustacji w ten sposób: "Plantacja Pablino jest częścią kooperatywy Chanchamayo, jednak czekolady te zdecydowanie różnią się od siebie. Tu przez pierwszych parę sekund poczujemy delikatne, zielone cytrusy, które przechodzą w aromat dojrzałych, słodkich czereśni. W tle słodycz kontrastuje aromat zbutwiałego drewna i oleisty zapach czarnych oliwek. W finiszu ściągająca kakaowa goryczka przeplata się z aromatem suszonych wiśni i owoców dzikiej róży."
Peru Pablino 63% bardzo ciężko przełamuje się na kostki, jest naprawdę niezwykle twarda. Obawiałam się, jak poradzę sobie z jej konsumpcją będąc rekonwalescentką po zabiegu chirurgii stomatologicznej (szwy, opuchlizna, ból - ale smaki czułam normalnie, więc nie mogłam sobie odpuścić weekendowej degustacji z Ukochanym :P). Zapach już w Pintej Klepce jednoznacznie skojarzył mi się z malinami w cukrze pudrze, w domu to wrażenie pozostało niezmienne. Podobny aromat miała Chanchamayo, jednak w Pablino dochodzą do tego jeszcze kwaskowate nuty świeżo wyciskanego soku z cytryny.
Gdy pierwszy kawałek czekolady powoli rozpuszczał się w moich ustach, z każdą sekundą robiło mi się coraz przyjemniej. Błogo i rozkosznie. W Pablino wiele jest owocowych, słodkich nut - wspomniane maliny w cukrze pudrze, a także brzoskwinie w lekkim syropie. Jest tu również soczyste pomelo oraz dojrzały agrest. Po przegryzieniu uwalnia się lekka kawowa goryczka, z chwilowym wrażeniem mączystości. Pośrodku raz po raz pokazuje się nam kwaśność cytryn. Pomimo twardości przy przegryzaniu, czekolada w dość gładki sposób rozpościera się na podniebieniu. Chanchamayo była bardziej kremowa od Pablino - w Pablino czasami pojawia się lekka szorstkość, która ze względu na wyraźny malinowy posmak tej czekolady kojarzy mi się z teksturą włosków pokrywających owoc maliny.
Końcówka ma w sobie coś wytrawnego - na degustacji przyrównano to wrażenie do czarnych oliwek i uważam, że to stwierdzenie jest bardzo trafne. Finisz to również odrobina kawowej, lekko ściągającej paloności oraz ziemistości - i tak czy siak są one wytrwale łagodzone owocowym posmakiem. Można to ująć tak - od soczystych owoców na początku, przechodzimy do suszonych owoców na końcu. Nutki wytrawności, kwasku i goryczy pojawią się delikatnie raz po raz podczas degustacji, ale całość to przede wszystkim świeża słodycz owoców uderzająca z całą swoją mocą. Ta czekolada kojarzy mi się z beztroskim, czerwcowym porankiem pełnym radosnego słońca. Nie jest mocno sycąca czy zalepiająca - w końcu to tylko 63% kakao. Myślę, że posmakowałaby większości osób bojących się gorzkich czekolad - Pablino pozwala na swobodne bawienie się smakami, bez napotykania na drodze jakichś bardzo trudnych nut. Prawdziwa rozkosz.
BONUS. Na koniec parę obiecanych wcześniej zdań o czekoladzie Peru Puira 70%. Gdy patrzę na kartkę z notatkami z degustacji żałuję, że nie kupiłam jej by odświeżyć te dziwaczne nuty smakowe... No ale nie można mieć wszystkiego. W aromacie: kwasek z nutą amoniakalną. Na początek w smaku słodycz leśnych owoców. Rozwinięcie winne, cierpko-alkoholowe, lekko mydlane. Finisz: ciemne polskie winogrona, pokrzywa, czarna herbata. Organizatorzy degustacji opisali za to rzeczoną czekoladę tak: "W tej czekoladzie z północnego Peru dominuje aromat suszonych, czerwonych owoców. Pojawia się jarzębina, śliwka, borówka, jadalne kasztany skontrastowane z delikatnym aromatem pleśni. Wyjątkowo kremowa, intensywnie słodka i kwaśna jednocześnie, w finiszu delikatnie cierpka."
Próbowana jako pierwsza z peruwiańskich tabliczek Peru Chanchamayo 63% była bardzo przyjemnie kremowo słodka, z odrobiną pikanterii na finiszu. Budziła mocne skojarzenia z malinami w pudrze (wspólna wyraźna nuta dla Chanchamayo i Pablino), a także z parującą ziemią. Według organizatorów degustacji Chanchamayo: "Mimo podwyższonej kwaśności balans przesunięty w stronę kremowej słodyczy. Pojawia się karmel i woń babcinego, malinowego soku. Na końcu lekka goryczka podkreślona aromatem suszonej śliwki".
BONUS. Na koniec parę obiecanych wcześniej zdań o czekoladzie Peru Puira 70%. Gdy patrzę na kartkę z notatkami z degustacji żałuję, że nie kupiłam jej by odświeżyć te dziwaczne nuty smakowe... No ale nie można mieć wszystkiego. W aromacie: kwasek z nutą amoniakalną. Na początek w smaku słodycz leśnych owoców. Rozwinięcie winne, cierpko-alkoholowe, lekko mydlane. Finisz: ciemne polskie winogrona, pokrzywa, czarna herbata. Organizatorzy degustacji opisali za to rzeczoną czekoladę tak: "W tej czekoladzie z północnego Peru dominuje aromat suszonych, czerwonych owoców. Pojawia się jarzębina, śliwka, borówka, jadalne kasztany skontrastowane z delikatnym aromatem pleśni. Wyjątkowo kremowa, intensywnie słodka i kwaśna jednocześnie, w finiszu delikatnie cierpka."
Próbowana jako pierwsza z peruwiańskich tabliczek Peru Chanchamayo 63% była bardzo przyjemnie kremowo słodka, z odrobiną pikanterii na finiszu. Budziła mocne skojarzenia z malinami w pudrze (wspólna wyraźna nuta dla Chanchamayo i Pablino), a także z parującą ziemią. Według organizatorów degustacji Chanchamayo: "Mimo podwyższonej kwaśności balans przesunięty w stronę kremowej słodyczy. Pojawia się karmel i woń babcinego, malinowego soku. Na końcu lekka goryczka podkreślona aromatem suszonej śliwki".
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna.
Masa netto: 100 g.
Ech, żeby tak w moim mieście zrobili taką degustację.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że zainteresowałaś mnie tą czekoladą. 63% kakao nie wydaje się być ilością nie do przełknięcia dla mnie. "Zapach już w Pintej Klepce jednoznacznie skojarzył mi się z malinami w cukrze pudrze" Olga byłaby zachwycona XD
Paweł Leszczyński z Warszawy był organizatorem, znajdź na FB i puść cynka :D. Może da się ogarnąć Twoje miasto.
UsuńA od 63% do 70% już blisko :>...
Ach te drobne uszczypliwości. Zobaczysz, wynajmę helikopter, żeby rozpylił nad Twoim miastem aromat truskaweczek ;>
UsuńHahah, a ja Wam wyślę malinowo-truskawkowy mix utopiony w najlepszej czekoladzie, będzie Was czekać syzyfowa praca :D.
UsuńTo ja się zajmę polityką i będę nakładać embargo na wszystkie miasta, w których się pojawisz, na czekolady inne niż z Wawelu. Zobaczymy, kto wtedy się będzie śmiał! ]:->
UsuńA internety? :>
UsuńAle Internety pociągają za sobą przesyłkę. Przesyłka musi dojść do miasta, w którym będziesz. A każde takie miasto będzie miało embargo. Przykro mi. Nawet nie próbuj kombinować, bo Cię profilaktycznie wtrącę do lochów! :D
UsuńBędą rozpakowywać moje ściśle tajne przesyłki? :<
UsuńNiestety.
UsuńZazdroszczę, sam bym się wybrał na coś takiego :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w najbliższych latach tego typu wydarzeń będzie w Polsce coraz więcej.
UsuńTakie degustacje to bardzo ciekawe doświadczenie ;) szkoda,że nie mam mam okazji się na takie wybrać.. :(
OdpowiedzUsuńGdy tylko okazja się nadarzy - polecam! Rewelacyjna zabawa :).
UsuńJuż miałam pisać, że też bym kupiła, nawet jeśli nie kilka, to jedną na pewno, ale potem doszłam do malin. Interesuje mnie ta ostatnia, z nutą karmelu, ale tam znów babcine maliny. Co za żywot marny, Była jakaś bez tych małych wstręciuchów?
OdpowiedzUsuńPrzecież to są wszystko bardzo subiektywne odczucia. Wszak malin w tych czekoladach nie było ani grama, to tylko skojarzenia. Być może wyczułabyś w Peru Pablino zupełnie coś innego :).
UsuńNa taką degustację to bym poszła! To musi być raj :D
OdpowiedzUsuńCo do czekolady...tabliczka stworzona do rozpuszczania w ustach! Lubię czasami takie twarde, pociumkać w buzi do momentu aż błogo rozpuszczą się w buzi :)
Podobnie tak jak Ghana od Zottera - twarda z zewnątrz, lecz o łagodnym, tutaj malinowym wnętrzu ;)
UsuńAle Wam zazdrościmy tej degustacji! Sama możliwość uczestniczenia w takim wydarzeniu byłoby dla nas +100 do samozachwytu xD
OdpowiedzUsuńA czekolada może być twarda a jak rozpuszcza się powoli w buzi to już w ogóle miód :)
Dostałam zaproszenie od współogranizatora na FB i po 3 sekundach od otrzymania już byłam zapisana :D.
UsuńPowoli rozpuszczając czekoladę w ustach, na przemian z lekkim jej przygryzaniem - uwalniamy bodaj największą moc smakowych niuansów :)
Skoro tak, to od teraz postaramy się właśnie w taki sposób jeść czekolady :D
UsuńI najśmieszniejsze, że tylko rozpuszczając czekoladę lub tylko ją gryząc - nie poczujemy tego wszystkiego, czego doznamy przeplatając ze sobą te dwie czynności :).
UsuńJak przeczytałam Twoją recenzję, to bardzo Ci pozazdrościłam tego czekoladowego cuda i zaraz pójdę do mojej "czekoladowej szuflady" po jakąś tabliczkę :P
OdpowiedzUsuńFajnie byłoby kiedyś wziąć udział w takiej degustacji :)
Ciekawa jestem, co tam wybrałaś ze swojej szuflady :). Zachęcam do wzięcia udziału w podobnych wydarzeniach gdy tylko będziesz miała okazję.
UsuńDziś wykończyłam Lindt Strawberry intense (w sumie to pół mi jej zostało na dziś :P).
UsuńNa pewno wezmę udział w przypadku tak owej okazji :)
Jadłam daaaawno temu, dobrze wspominam :).
UsuńMożna też samemu zabawić się w degustację kilku różnych rodzajów czekolady ;)
Byłabym w raju mogąc degustować takie gorzkie czekolady... Nic tylko pozazdrościć :)
OdpowiedzUsuńMnie ta degustacja zmobilizowała do jednej ważnej rzeczy - nie ma się czego bać, warto eksperymentować. Każdy może zamówić sobie do domu kilka różnych ciemnych czekolad i odkrywać je po swojemu. Bez obawy, że się nie znamy na temacie. Wystarczy skupić się na doznaniach :).
Usuńoj raczej nie dla mnie:))
OdpowiedzUsuńNiekoniecznie :D
UsuńWytrawność oliwek? Dziękuję, postoję.
OdpowiedzUsuńJak dla kogo :D. Indywidualne odczucie ;)
UsuńWłaśnie mi zrobiłaś ochotę na kakao, idę sobie zrobić z mlekiem.
OdpowiedzUsuńNa zdrowie :D.
UsuńHm, ja to nie wiedziałam nawet, że odbywają się takie degustacje czekolady. Bardzo ciekawe, chociaż za znawcę nie uznawałam się nigdy. Moje kubki smakowe powoli się wyrabiają, ale na razie czekolady nie daję im okazji zasmakować. :P
OdpowiedzUsuńNie trzeba być znawcą, tutaj liczy się dobra zabawa i skupienie na doznaniach :).
Usuń