Nigdy nie próbowałam lava cake, które było inspiracją dla Lindt Chocolate Cake - tak samo brak mi doświadczeń w kwestii francuskiego deseru opera. Mimo, że nie jestem fanką tego typu kremowych ciast, połączenie czekolady, migdałów oraz kawy brzmi naprawdę obiecująco. Nazwa jednej z nowszych propozycji Lindt Creation na polskim rynku - Coffee Dream, była dla mnie - osoby, która nie wyobraża sobie dnia choćby bez filiżanki kawy - obietnicą raju. Kawowe marzenie od Lindta, którego przecież darzę tak wielką sympatią... Czy to mógł być niewypał? Nie chciałam w to wierzyć, ale niestety recenzje pozostałych blogerek nieubłaganie sugerowały porażkę...
Coffee Dream kupiłam wraz z Chocolate Cake po promocyjnej cenie w Almie, więc w razie czego nie musiałam ubolewać nad niepotrzebną stratą kasy. Mimo wszystko, do degustacji dziś opisywanej czekolady podchodziłam nastawiona bardzo neutralnie, choć jedna rzecz nie dawała mi jednak spokoju po lekturze składu tego "kawowego" smakołyku... Tu NIE MA kawy! Haloooo?! Jak produkt o nazwie Coffee Dream może nie mieć kawy w składzie? I to na dodatek wyrób wywodzący się od Lindta? Naturalny aromat kawowy majaczący gdzieś na końcu listy składników to nie jest to, czego oczekiwałam... Pierwsza wtopa.
Drugą wtopą jest jedynie 47-procentowa zawartość masy kakaowej. Wiem, że większość tabliczek z serii Excellence cechuje się taką jej ilością, ale przecież tu mamy do czynienia z inną kolekcją i Lindt mógł się wyłamać, pokusić o kakaowego kopa. To by było na tyle jeśli chodzi o wtopy, które można wyczytać z opakowania jeszcze przed jego otwarciem. Całe szczęście, Lindt tym razem uniknął wpadki związanej z dodaniem tłuszczów roślinnych do nadzienia - a czasem taki paskudny manewr się mu zdarza. Ok, co czeka na nas w środku?
Produkt pachnie dobrą lindtowską deserową czekoladą i... tyle. Żadnej kawy, żadnych migdałów. Wgryzam się do środka. Czekolada zgodnie z moimi przypuszczeniami smakuje tak jak pachnie - dobrze. Przyjemnie tłusta deserówka, z wyważoną słodyczą. Przyjemnie się ją je, ale jest bardzo przewidywalna. Miła, poprawna i już. W połączeniu ze smacznym nadzieniem stałaby się jeszcze milsza, ale niestety... Nadzienie w Coffee Dream bardzo rozczarowuje...
Mam wrażenie, że nadzienie w Coffee Dream to trufla kakaowa żywcem wyjęta z Chocolate Cake, w której to rzeczona trufla została w pełni przysłonięta wspaniałym czekoladowym sosem. Taka tam czekoladowo-maślana masa, w której na próżno można szukać śladu migdałów oraz kawy. Na dłuższą metę jest monotonna, naprawdę nie ma czego wspominać i nad czym się rozpisywać. W nadzieniu znalazł się jednak pewien element, który zapamiętam na długo... Raz po raz można natrafić we wnętrzu tej czekolady na coś paskudnego...
Te paskudy to cieniutkie kawałki wafli. Rozpuszczając kęs w ustach, natrafiając na ten wafelek czujemy raczej, jakby w czekoladzie zatopione zostały jakieś śmieci. Kawałki bibuły lub waty, dosłownie takie wrażenie sprawiają. Ma się ochotę je wypluć, ale są na tyle drobne, że nie za bardzo się da. Fuj. Lindt mógł sobie je darować - i tak czekolada szału nie robiła, a ten dodatek jeszcze mocniej minusuje moją ocenę...
Na moim blogu czekolady Lindta występują w liczebnej przewadze. Na szczęście tylko na nieliczne z nich jestem zmuszona spuścić zasłonę milczenia, chcąc o nich jak najszybciej zapomnieć (jak było na przykład w przypadku serii Black&White). Nawet najlepszym zdarzają się porażki. A to mogła być tak smaczna czekolada, kawowe marzenie... :(
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, tłuszcz kakaowy, migdały 3%, cukier inwertowany, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, syrop glukozowy, sorbitol, orzechy laskowe, kruszone ziarno kakaowe, laktoza, wafel (mąki: ryżowa i pszenna, cukier, węglany sodu, sól, naturalny aromat waniliowy), lecytyna sojowa, odtłuszczone mleko w proszku, pełne mleko w proszku, naturalny aromat kawowy, wanilina, ekstrakt słodowy jęczmienny.
Masa kakaowa min. 47%.
Masa netto: 150 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 528 kcal.
BTW: 5,8/32/50
Szkoda,że tak dobra marka jak Lindt "skopała" sprawę. Zadziwiający jest fakt,że posłużyli się jedynie aromatem kawowym :( Mam nadzieję,że Lindt już nie będzie produkował więcej takich "pseudo czekolad".
OdpowiedzUsuńPseudoczekolada to to nie była - deserówka była naprawdę smaczna. Bardziej pasuje tu stwierdzenie - pseudonadzenie. Choć 100% pseudo byłoby dopiero wtedy, gdyby Lindt wcisnął tu margarynę, czego na szczęście nie zrobił.
UsuńNo a teraz sobie wyobraź, że ja wydałam 16zł na tą słabą czekoladę. Nie lubię jak mnie Lindt rozczarowuje, naprawdę tego nie lubię.
OdpowiedzUsuńWidziałaś czekolady z Biedronki z tematyki portugalskiej? Tak się napaliłam na limonkową z czerwoną papryczką, że dopiero w domu zorientowałam się, że ma ona 70% masy kakaowej. Mam nadzieje, że dam radę ją przełknąć.
Też bym się wkurzyła, 16 zł niewarta.
UsuńHaha, przedwczoraj kupiłam tą czekoladę, o której napisałaś :D. Pozostałe warianty mnie nie zainteresowały. Za tydzień degustacja, w marcu będzie recenzja.
Podejrzewam, że gdybym nawet tą czekoladę miała okazję dorwać w promocji, to przeszłabym obok niej obojętnie, bo połączenie kawy z czekoladą jest zdecydowanie nie dla mnie (nawet jeśli kawy w składzie nie ma, to pewnie ten aromat i tak bym czuła zbyt mocno:P)
OdpowiedzUsuńA poza tym nie lubię jak mi się w czekoladzie plączą się kawałki wafli lub innego mącznego paskudztwa :P
Nie zrozumiem nigdy braku sympatii wobec kawy, ale ile ludzi, tyle gustów :D. Wafle były bardzo złym posunięciem...
UsuńKawę lubię, ale do picia, a jeszcze bardziej jej zapach :)
UsuńA dodawanie jej do czekolad lub ciast podoba mi się średnio :P Ale na szczęście jest taki wybór czekolad, że dla każdego się coś znajdzie :):)
Kawę lubię, ale do picia, a jeszcze bardziej jej zapach :)
UsuńA dodawanie jej do czekolad lub ciast podoba mi się średnio :P Ale na szczęście jest taki wybór czekolad, że dla każdego się coś znajdzie :):)
W sumie dobrze zrobiłam nie kupując tych czekolad. Na zdjęciach kusiły, ale poczekałam na recenzje i się nie nacięłam ;)
OdpowiedzUsuńAle Chocolate Cake była warta grzechu!
UsuńZ przekory i tak bym jej spróbowała, nawet mimo kawowo-wacianej tragedii, która rozegrała się wewnątrz.
OdpowiedzUsuńMam takie pytanko, czy poprzednia forma tabliczek Creation była związana z większą ilością nadzienia wewnątrz, czy to tylko złudzenie optyczne?
Ja już coraz rzadziej mam ochotę na takie degustacje z przekory :D. Zbyt dużo rewelacyjnie zapowiadających się czekolad czeka na mojej liście do spróbowania.
UsuńJaką poprzednią formę Creation masz na myśli?
Takie obłe kostki zamiast płaskich, jak w Milchshake: http://www.london-unattached.com/wp-content/uploads/2012/07/lindt-creations.jpg Czy u nas nigdy takich nie było?
UsuńTe cztery czekolady Creation to była zupełnie odrębna edycja, one miały tylko 100 g. Przez jakiś czas były dostępne w Almie. Jadłam Sumptuous Orange i Luscious Caramel, są na blogu. Vanilla Almond mam w Magicznej Szufladzie, ale już w wersji 150 g.
UsuńNa szczęście my nie wydałybyśmy na nią kasy, więc pieniądze nie poszłyby w błoto :P
OdpowiedzUsuńNa szczęście ostatnimi czasy większość moich czekoladowych zakupów była bardzo udana:)
UsuńKurcze, a patrząc na tytuł od razu chciałam prosić o kosteczkę...
OdpowiedzUsuńOj tak, nazwa produktu sprawia, że cienkie ślinka...
UsuńKurczę, szkoda. Myślałam, że w tej czekoladzie Lindt podoła zadaniu i w końcu spróbowałabym dobrej, kawowej czekolady, a nie takiej, która smakuje rozpuszczalną :/
OdpowiedzUsuńŻeby to jeszcze rozpuszczalną smakowała... ;)
Usuńmyślałam ze wyjdzie lepiej...
OdpowiedzUsuńJa kupowałam ją z przeświadczeniem, że to będzie niebo w gębie... :(
Usuń