piątek, 5 października 2018

Morin Colombie Sua ciemna 70%


Jakieś licho pokusiło mnie, by cenną dla mnie kolumbijską tabliczkę od tak lubianej francuskiej marki Morin - zabrać ze sobą w góry. Biję się za to po łapach, bo o ile Jamaique Marvia dzielnie zniosła wojaże, to Colombie Sua już mocniej dostała w kość... Jednakże starałam się ze wszystkich sił wyciągnąć z Colombie najwięcej, jak tylko się dało. I na szczęście okazała się na tyle łaskawa, bym mogła się ją nacieszyć. Kosteczka po kosteczce... A zdobyłam ją oczywiście dzięki sklepowi Sekretów Czekolady.

Colombie Sua 70% została stworzona z ziaren kakao uprawianych w departamencie Santander, leżącym w środkowo-północnej części kraju. Sporo kakao uprawia się w Santander. W Kolumbii istnieje nawet dość popularna marka Chocolate Santander, do dziś niesłusznie chlubiąca się na swej stronie internetowej mianem jedynej kolumbijskiego producenta czekolady (halo! a co z genialnymi Cacao Hunters?).


Rozpakowana gdzieś pośród górskich szczytów Sua była chłodna i nieprzystępna. Część tabliczki zjedliśmy powoli ciamkając jej fragmenty, a część po czasie, gdy ogrzaliśmy ją nieco w kieszeni kurtki, przechowując wprost przy ciele. Masywna, lecz przystępna konsystencja typowa dla Morina uwalniała nuty kawy parzonej na zimno, wykonanej z ziaren prażonych delikatnie, o lekko mdławych nutach borówki brusznicy. Mi się podobny smak kojarzy mocno kolumbijsko, nawet nie przez sam wzgląd na ziarna kakao, ale właśnie na kawę - która wprost na kolumbijskich plantacjach prażona jest subtelniej, niż na europejską, włoską modłę. Gdy po tych pierwszych doznaniach smakowych postanowiłam zaciągnąć się jej zapachem (czego zaniechałam w pierwszej kolejności przez wzgląd na warunki - chciałam najpierw wypełnić kubki smakowe), pachniała właśnie przygaszoną kawą, ulotnym zapachem jesiennych kwiatów otulonych mgłą.

Dalej pojawiło się więcej kwaśno-ściągających nut, przy tym dziwnie sucho-wilgotnych niczym przesuszone z wierzchu błoto. To gęsty dym ciągnący się wśród mgieł, okopcone przyprawy w jutowym wilgotnym worku, podwędzane bakalie. Był w tym pierwiastek "typowo kolumbijskiej" kwaśności, ale jednak nie do końca. O wiele więcej tu było powagi, stateczności. To jagody, jeżyny i borówki ukryte w runie ciemnego lasu. To leszczyna, której gałęziami niespokojnie kołysze tajemniczy wiatr.

Czy chcę podejść jeszcze raz do tej czekolady? Chyba nie. Trochę zbyt mroczna zdała mi się jak na Kolumbię, choć przecież sama Kolumbia też potrafi taka być (i to często) - zatopiona w wilgotnej mgle. Na pewno pasowała mi do otoczenia, w którym się poruszaliśmy jedząc ją... a sam ten fakt był urokliwy. O dziwo jednak, generalnie bardziej do gustu przypadła mi Jamaique Marvia.


6 września rano zostawiliśmy za sobą Cilaos w doooole, przez co mogliśmy podziwiać je z nowej perspektywy - podchodząc w stronę schroniska Caverne Dufour. Im wyżej podchodziliśmy, tym aura coraz to bardziej zmieniała się - zaczął padać deszcz, zerwał się wiatr. Do schroniska dotarliśmy przemoczeni. Na szczęście mieliśmy czas, by tam się wysuszyć, choć wcale nie oznacza to, iż zatrzymaliśmy się w nim na noc. Gdy pogoda popołudniem poprawiła się, zarzuciliśmy na grzbiety plecaki i ruszyliśmy na najwyższy szczyt całej wyspy - Piton des Neiges, mierzący 3070 m n.p.m.



Na szczycie tego wygasłego wulkanu rozstawiliśmy namiot i wybraliśmy się na rekonesans - podziwiać widoki, które rozpostarły się przed nami. Gdyby nie chmury, moglibyśmy oglądać całą wyspę jak na dłoni.






Teraz Cilaos widzieliśmy już naprawdę z góry...





Po spacerze ugotowaliśmy obiadokolację, wygrzewając się w promieniach słońca powoli chylącego się ku zachodowi.


A po posiłku, z Cote D'Or Coco w dłoniach, udaliśmy się na oglądanie zachodu słońca...









Gdy słońce zaszło, nastąpiło raptowne ochłodzenie. W bezpiecznym namiocie, w ciepłych śpiworach, czytaliśmy jeszcze długo książki przy świetle czołówek.

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 584 kcal.
BTW: 8,7/43,2/34,6

1 komentarz:

  1. Degustacja w górach to jednak nie to samo, trudniej wychwycić smak. Bywało, że brałem w góry jakieś dobre czekolady, ale tylko te, które wcześniej przetestowałem w domu.

    OdpowiedzUsuń