Po degustacji Sierra Nevada 64% sięgnęliśmy po o 5% bogatszą w kakao tabliczkę Boyacá od tego samego kolumbijskiego producenta - Cacao Hunters. To była moja ostatnia czekolada-pamiątka, jaką przywiozłam z podróży do Kolumbii ponad rok temu. Jak wspomniałam w recenzji Sierra Nevada, pasmo Sierra Nevada de Santa Marta oddalone jest od głównej Kordyliery Andyjskiej - natomiast Boyacá należy właśnie do tego rozległego pasma ciągnącego się przez całą długość pięknej Kolumbii. Boyacá to departament położony w centralnej części kraju, a jego stolicą jest Tunja. Ów region stanowi istotną część w historii Kolumbii, bowiem własnie tam toczyły się bitwy o niepodległość państwa. Boyacá sąsiaduje m.in. z Araucą, a departament ten znacie już z mojego bloga aż z czterech recenzji czekolad wykonanych z kakao z tego regionu. Z Boyacą to mój debiut. Według producenta, powinniśmy wyczuć w Boyacá nuty kawy i prażonych pistacji.
Od próbowanej chwilę wcześniej Sierra Nevada, tabliczka wyprodukowana z kakao pochodzącego z regionu Boyacá była ciemniejsza, a także bardziej błyszcząca. Aromat posiadała całkowicie odmienny od poprzedniczki. Zdecydowanie kojarzył się ze świątecznymi ciastami, piernikiem i makowcem, ale bez zapowiedzi znacznej słodyczy (jak miało to miejsce w boliwijskiej Original Beans Beni Wild Harvest). Już od pierwszego kęsa Boyacá okazuje się również bardziej błotnista od Sierra Nevada, a także tłustsza - choć przy tym odrobinę proszkowa. Wraz z dominującymi nutami smakowymi, do których zaraz przejdę, owa konsystencja dawała nam obraz piaszczystego brzegu rzeki płynącej pośród tropikalnego lasu. Brzegu, w którego to piasku można by się wręcz zatopić.
Od próbowanej chwilę wcześniej Sierra Nevada, tabliczka wyprodukowana z kakao pochodzącego z regionu Boyacá była ciemniejsza, a także bardziej błyszcząca. Aromat posiadała całkowicie odmienny od poprzedniczki. Zdecydowanie kojarzył się ze świątecznymi ciastami, piernikiem i makowcem, ale bez zapowiedzi znacznej słodyczy (jak miało to miejsce w boliwijskiej Original Beans Beni Wild Harvest). Już od pierwszego kęsa Boyacá okazuje się również bardziej błotnista od Sierra Nevada, a także tłustsza - choć przy tym odrobinę proszkowa. Wraz z dominującymi nutami smakowymi, do których zaraz przejdę, owa konsystencja dawała nam obraz piaszczystego brzegu rzeki płynącej pośród tropikalnego lasu. Brzegu, w którego to piasku można by się wręcz zatopić.
Smak był w dużej mierze kontynuacją zapachu - mocno kakaowy piernik, nieco suchy, ale dobrze spojony. Przyprawy nie odznaczały się jednak na tyle mocno, jak w Sierra Nevada, a owa piernikowość wiązała się bardziej z samą wytrawnością i palonością kakao, dodanymi bakaliami czy orzechami. Boyacá była zdecydowanie mniej kwaśna niż Sierra Nevada, a bardziej palono-ziemista, z bardzo subtelnym akcentem miodu (z gatunku delikatniejszych). W kwestii owoców pojawił się niedojrzały banan oraz awokado (tłustość!), troszkę mało słodkich suszonych owoców. Paloność uderzała w stronę owocowego tytoniu. Wyczuwałam mokrą korę tropikalnego drzewa, wilgotny mech, nieco prażonych orzechów (może właśnie te pistacje), lecz zamiast wspominanej przez producenta kawy odnalazłam tu więcej ziemi. Błota, w które zapadałam się po uszy - zarówno strukturalnie, jak i smakowo. Z tego tytułu, pod względem konsystencji Boyacá była przyjemniejsza niż Sierra Nevada.
Boyacá była zupełnie inna niż Sierra Nevada. Wielką przyjemność stanowiła dla mnie degustacja raz za razem dwóch wielkich kolumbijskich indywidualności. W Sierra Nevada urzekła mnie dynamika i specyficzna kwaskowatość, zaś Boyacá to czekolada mniej złożona - lecz to właśnie w nią można się głębiej zapaść, jest gęstsza, bardziej wypełniająca. Trudno stwierdzić, która tabliczka smakowała mi bardziej - obie były piękne w swej charakterystyczności.
Brakować mi będzie Cacao Hunters, gdyż z czystym sumieniem (pomijając cały mój wielki sentyment do Kolumbii) muszę przyznać, że jest to teraz jedna z moich ulubionych marek. Cacao Hunters robi niesamowite rzeczy z kolumbijskim kakao, ich czekolady są bogate i pełne klasy, naprawdę szlachetne. Mam nadzieję, że jeszcze będę mieć okazję ku dalszej eksploracji wyrobów tej marki.
Brakować mi będzie Cacao Hunters, gdyż z czystym sumieniem (pomijając cały mój wielki sentyment do Kolumbii) muszę przyznać, że jest to teraz jedna z moich ulubionych marek. Cacao Hunters robi niesamowite rzeczy z kolumbijskim kakao, ich czekolady są bogate i pełne klasy, naprawdę szlachetne. Mam nadzieję, że jeszcze będę mieć okazję ku dalszej eksploracji wyrobów tej marki.
Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 69%.
Masa netto: 28 g.
Dobrze, że ostatnia tabliczka nie zawiodła. Może ich czekolady pojawią się też i u nas?
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała... Chyba się trzeba samemu za to zabrać :D
UsuńPierniki, makowce mniam, ale już banan i awokado w połączeniu, z naciskiem na tłustość awokado, mi nie leżą. Oczywiście to tylko szczegół, bo i tak bardzo chciałabym spróbować. Czuję jednak, że Sierra Nevada bardziej by mi smakowała.
OdpowiedzUsuńCzuję, że ogółem marka i u mnie trafiłaby na listę ulubionych.
Mi akurat tłustość podchodząca pod awokado jakoś pasuje w czekoladach. Może dlatego, że to dość dziwne i w sumie rzadkie odczucie.
UsuńTeż mi się wydaje, że bardzo by Ci posmakowały :)