piątek, 13 listopada 2015

Lindt Sommerlaune Limette-Buttermilch biała limonkowo-maślankowa i ciemna


Nasz jesienny wypad w Beskid Żywiecki, z dwoma trasami trekkingowymi prowadzącymi z Korbielowa - zaplanowany był już dawno, oczekiwany jak wyprawa na koniec świata. Już tak bardzo potrzebowałam gór, tak bardzo za nimi tęskniłam. Uzależniają mnie z każdym wyjazdem coraz bardziej, moja miłość do nich nieustannie wzrasta. Wracając w czwartek wcześniej z pracy i kładąc się szybko spać, nastawiłam budzik na pięć po północy. W środku nocy krzątałam się w kuchni przygotowując dwie porcje owsianki, uderzając się przy tym głową w futrynę drzwi, aż mi się w niej ostro zakręciło. Usiadłam, myśląc, czy aby uderzenie nie jest na tyle mocne, by przeszkadzało mi w prowadzeniu auta przez ponad pięć godzin. Na szczęście obyło się nawet bez guza. Po zjedzeniu pożywnej owsianki wsiedliśmy do auta. Mój Mąż całą drogę spał, a ja dzielnie prułam do przodu, w stronę Korbielowa...

Przed naszym pensjonatem byliśmy jakoś w pół do siódmej. Otworzyła nam miła pani w szlafroku. Ja tylko przebrałam buty, zjedliśmy szybkie śniadanie, zaparzyliśmy kawę do termosu i o siódmej stawiliśmy się już na szlaku. Mgły osnuwające wszystko dookoła o świcie zaczęły powoli opadać, odsłaniając praktycznie bezchmurne niebo zwiastujące wspaniałą pogodę. Jak się później okazało - tak wymarzonej pogody nie mieliśmy jeszcze nigdy podczas jesiennego wyjazdu, a ten był naszym piątym.


 Podchodziliśmy z Korbielowa zielonym szlakiem w stronę Hali Miziowej. Wyłaniająca się spod mglistej kołderki Babia Góra robiła niesamowite wrażenie. Zresztą, Babia Góra zawsze robi wrażenie.

 



W znacznej odległości przed nami, w tym samym kierunku człapał tylko jeden turysta. Byliśmy sami. Na Hali Miziowej ostre słońce bawiło się w berka z mroźnym jeszcze powietrzem. Do schroniska nawet nie weszliśmy, napawaliśmy się widokami. Prędko obraliśmy żółty szlak, stopniowo wchodząc z piętra lasu w pasmo kosodrzewiny. Widoczność była coraz to lepsza. Na Górze Pięciu Kopców ponownie zachwyciła nas Babia Góra, doskonale widać było już także Tatry (powiększcie drugie zdjęcie poniżej). Od zdobycia Pilska byliśmy już o krok... Warto wiedzieć, że po II Wojnie Światowej wejście na Pilsko znajdujące się po stronie słowackiej było surowo zakazane - choć naszą Górę Pięciu Kopców dzieli od Pilska raptem kilka minut drogi.




Tak, po chwili byliśmy już na Pilsku, drugim po Babiej Górze najwyższym szczycie Beskidu Żywieckiego. Idący przed nami wędrowiec przysiadł gdzieś pomiędzy kamieniami wpatrując się w stronę Tatr. Oprócz nas nie było nikogo. Było praktycznie bezwietrznie, cisza świdrowała w uszach. Przejrzystość powietrza na poziomie 1557 m n.p.m. była niesamowita. W niższych partiach snuły się jeszcze zamglenia, co w zestawieniu dawało wspaniały efekt. Zresztą, co ja się będę rozpisywać - sami zobaczcie. Widać wszystko.


Po zrobieniu zdjęć usiedliśmy na kamieniach nieopodal krzyża na Pilsku, w znacznej odległości od mężczyzny, który krótko przed nami zdobył szczyt - by nie przeszkadzać mu w kontemplacji. Wyjęliśmy termos z kawą i rozpakowaliśmy czekoladę. Wybór padł na Lindta z niemieckiej limitki Sommerlaune. Biała maślankowo-limonkowa czekolada położona na warstwie czekolady deserowej (50% kakao) została niedawno opisana na blogu Kimiko. Razem idealnie wstrzeliłyśmy się w polską złotą jesień wraz z typowo letnią czekoladą. Moje Sommerlaune (miałam też drugą, truskawkową wersję) były już z nami wprawdzie na urlopie w Armenii, lecz tam nie doczekały się zjedzenia. Przyleciały z powrotem do Polski, ale i tak zadecydowałam, że ich koniec nastąpi w górach.

Wyjęłam tabliczkę ze sreberka i próbowałam zrobić zdjęcie. Ostre światłocienie wcale nie sprzyjały fotografowaniu czekolady, więc niespecjalnie upierałam się na wykonaniu rzetelnych zdjęć. Próba zrobienia zdjęcia kostek z tłem w postaci otaczającego nas krajobrazu kończyła się zaślepieniem przez słońce. Zresztą, czułam, że tracę czas, gapiąc się na taflę Lindta w tak cudnych okolicznościach przyrody. Po ładniejsze zdjęcia tej czekolady odsyłam Was do recenzji Kimiko.




 Próbowaliśmy powąchać czekoladę, choć rześkość powietrza rozbijała zapach na drobne. Nie wiem, czy to kwestia warunków, ale woń tabliczki wydawała mi się bardzo płaska. Znacznie odbiegała od tego, co spodziewałam się będąc po degustacji nadziewańców Lindta wykonanych w podobnych wariantach smakowych (a trochę ich było: Zitrone-Buttermilch, Joghurt Limette, Lime Splash, Citron Frappe, Delizia D'Agrumi).

 Posmakowanie sprawiło, iż już całkiem poważnie miałam wątpliwości, czy warunki atmosferyczne, wysiłek fizyczny i wysokość n.p.m. nie miały wpływu na odbiór tej czekolady. Po pierwsze, wydawała się zaskakująco twarda i nawet pod wpływem ciepła języka nie uzyskiwała miękkiej konsystencji. To najbardziej wiórowa i sucha biała czekolada od Lindta, jaką przyszło mi jeść.  Cieńsza warstwa deserowej czekolady stanowiąca podstawę tabliczki wcale nie ratowała sytuacji. Również wydawała się być płaska (była, lecz tak jakby jej nie było), a moc kakao nie przebijała się umiejętnie przez owocową lawinę (tak, jak na przykład stało się dzięki warstewce czekolady umieszczonej pod galaretką w zotterowskiej Blackcurrans In & Out). Zresztą, tu nawet o owocowej lawinie nie było mowy...

 

 Grająca główną rolę biała czekolada nie była ani specjalnie słodka, ani maślanie tłusta - po prostu nijaka. Skojarzenie wiór nieustannie się przewijało - tak jakby ktoś mocno wysuszył posłodzone skórki limonki i jako gładką masę wtopił je w tabliczkę. Maślankowy kwasek w niczym nie przypominał moich wcześniejszych doświadczeń z tym dodatkiem w czekoladach. Kojarzyło się to raczej z rozwodnioną starą maślanką, nieco już zepsutą, przesiąkniętą kartonem. To już Pacari 70% Raw miała w sobie więcej posmaku autentycznej maślanki, niż ten Lindt.

Nie smakowało mi to, zupełnie mi nie smakowało - mój Mąż podziela moje zdanie. Znów czułam pieprzony dysonans pomiędzy widokami, a tym, co czułam w buzi (kulminacją takiego dysonansu był paskudny Ritter Sport Haselnuss-Cookies jedzony na górze Żar). Ta czekolada nie zasłużyła na wyróżnienie wyjątkowym miejscem degustacji. A przecież mogła być orzeźwiająca, przyjemnie maślana, ujmująco słodka. To nie takiego Lindta zawsze ceniłam w puli łatwo dostępnych czekolad. Zdradzę, że na szczęście wersja śmietankowo-truskawkowa obroniła się, ale o niej dopiero za kilka dni... Tym czasem, zapominając o niemiłym doświadczeniu z limonkowo-maślankowym Lindtem, udaliśmy się dalej - w stronę Hali Rysianka.


Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, maślanka w proszku 3%, odtłuszczone mleko w proszku, syrop glukozowy, śmietanka w proszku, koncentrat soku z limonki 0,5%, aromaty naturalne, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa w czekoladzie ciemnej: min. 50%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 552 kcal.
BTW: 7,1/34/53

37 komentarzy:

  1. charlottemadness13 listopada 2015 05:50

    Tak jak już pisałam na blogu Kimiko, Lindt spieprzył sprawę.Sporo w niej "grubych niedociągnięć". Na 100% zwróciłabym na nią uwagę w sklepie i jestem przekonana,że byłyby to pieniądze wywalone w błoto,tak jak w przypadku Lindt Acai.Marakuya, Mango..No ale cóż, nikt nie ''siedzi'' w tabliczce :v.
    Sam opis gór, ciekawszy niż czekolada ;) Fajnie,że ów cykl znów się zaczął. Czekam na następne relacje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno porównywać tą tabliczkę do nieszczęsnej egzotycznej serii, ale rzeczywiście też wypadła słabo. Przedwczoraj kupiłam trzy nowe Lindty (różne serie) i jestem ciekawa, jak wypadną.

      Góry zawsze ciekawsze! :) Parę takich wpisów czeka teraz w kolejce.

      Usuń
    2. charlottemadness13 listopada 2015 22:38

      A jakie to? :> Nie orientuję się szczerze mówiąc w ich nowościach.Kupiłam jakiś czas temu Excellence 64% Satin, o której Ci wspominałam ale jeszcze jej nie otworzyłam.

      Usuń
    3. Sundea Choco, Creation Amarettini oraz Edelbitter Mousse Schwarze Johannisbeere.

      Usuń
  2. Moja była barrdzo aromatyczna, aż mnie zaskoczyła.
    Widzę, że te same niedociągnięcia wyczuliście, chociaż dla mnie raczej smakowała. Mimo to zgodzę się, że nie jest to czekolada "do degustacji".
    Niby miała być taka ciekawa, a gniot wyszedł... za to wycieczka jak zwykle wspaniała. Uwielbiam, jak widoczność poprawia się dopiero, kiedy jestem na szlaku. To tak, jakby góry dopiero przede mną się odkrywały.
    A zdjęcia gór... przepiękne. Aż czuję ukłucie tęsknoty z lekką zazdrością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie świeże górskie powietrze wszystko mi przyćmiło :D.

      Dawniej wręcz co wyjazd mieliśmy tak, że pierwszego dnia wyprawy pogoda była zawsze najgorsza, a potem góry się przed nami odsłaniały.

      Usuń
  3. Zakochałam się w tych zdjęciach. Pięknie, po prostu pięknie <3
    I tak jak u Kimiko napisałam, może i ma ostre niedociągnięcia (czekolada, nie Kimiko) ale i tak chciałabym ją spróbować.Bo takie połączenie działa na moje zmysły, oj działa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie lepsze były inne Lindty w tym samym połączeniu smaków...

      Usuń
  4. Tak jak już wcześniej pisałyśmy nieraz uwielbiamy maślankę i wszelkie słodkości z nią związane :) Ta tabliczka szczególnie kolorami się świetnie prezentuje szkoda, że smakiem tak bardzo rozczarowuje :( Nie myśl już o niej tylko z przyjemnością wspominaj te piękne widoki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomnienie tej wyprawy jest ukojeniem wszelkich bolączek... :)

      Usuń
  5. Zdjęcia przecudne <3
    Co do czekolady, to jadłam białą maślankowo-cytrynową Ritterkę i była obrzydliwa, więc ta pewnie też by mi nie podeszła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi o dziwo ten letni Ritter chyba nawet trochę bardziej smakował :P

      Usuń
    2. Ja zjadłam pół kostki, wyplułam, oddałam resztę chłopu i nawet on nie chce tego jeść, a normalnie prawie wszystko mu smakuje.

      Usuń
  6. Nocna jazda samochodem a potem od razu na szlak? Czuję się słaaaaba, nie dla mnie takie tempo :D Oglądając te piękne zdjęcia cofnęłam się myślami do wakacji i ach kurcze, nie wstawiałam żadnych zdjęć z gór. Chyba je kiedyś dodam jako bonus :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było u nas innej opcji, aby nie stracić dnia. Uwielbiam prowadzić, więc to dla mnie żaden problem.

      Zdjęcia z chęcią obejrzę!

      Usuń
  7. Co za widoki *.* Tysiąc razy lepsze od czekolady, szkoda, że nawet takie okoliczności nie zadziałały na jej korzyść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ale często mi się zdarza, że góry przyćmiewają czekoladę ;). Choć rzeczywiście na szlak nigdy nie zabieram czegoś wykwintnego.

      Usuń
  8. Nic mnie nie skłoni do ponownego spróbowania czekolady będącej połączeniem maślanki z limonką. Parę dni temu jadłam letniego Rittera i... lepiej się powstrzymam od komentarzy.

    P.S. Udałabym się na Górę Pięciu Kopców Kreta :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuu, aż tak źle? :D Jestem żądna recenzji! Kiedy będzie?

      Haha, na taką modyfikację nazwy nie wpadłam! :D

      Usuń
    2. 27.11, ale na szczeście TEGO ROKU :P

      Usuń
    3. No to już blisko! Na szczęście :)

      Usuń
  9. Och… Jak ja chciałabym mieszkać bliżej gór… Tak, żeby sobie co weekend / lub chociaż dwa/ móc w nie wyjść. Ach… Kurka wodna, ale się rozmarzyłam! :D
    Zdjęcia cudowne! :D
    A odnośnie czekolady… Próbowałam Ritterkę o takim samym (podobnym?) wariancie smakowym… I chyba jak Olga powstrzymam się od komentarza. Nie było może to takie złe jak letni (?) smak mrożonej kawy, ale no, nie chcę nic chyba do tego więcej dodać. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też wcale nie mieszkam blisko gór...

      Normalnie czuję się źle z tym, że dla mnie ów Ritter nie był najgorszy :D.

      Usuń
    2. Mnie niestety jeszcze ogranicza wiek. Rodzice na punkcie gór hopla nie mają, a samej by mnie w daleką podróż nie puścili. Ale to się kiedyś zmieni, zdecydowanie. :D W przyszłości mam zamiar mieszkać w takim miejscu, gdzie wypady w góry chociaż 2 razy w miesiącu nie będą żadnym problemem. :D

      Usuń
    3. Mnie to Rodzice zarazili górską pasją. Ja zaraziłam mojego Mężczyznę i teraz z wyjazdu na wyjazd nasza miłość do gór jeszcze bardziej narasta. Gdy osiągnęłam pełnoletność zaczęliśmy już mocno kombinować na własną rękę z podróżami i kurde, też z roku na rok coraz mocniej szalejemy i ciągle nam mało :D. Choć o przeprowadzce nie ma mowy, to i tak jest tyyyyle miejsc do odkrycia...

      Usuń
  10. Czekolada nie dla mnie, ale za to widoki mnie oczarowały :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Widzę post - myślę: O! Super, lubię Lindt! I w ułamku sekundy po tym zorientowałam się, że wygląd opakowania jak i tytuł przypomina jedną z czekolad Ritter Sport. ;-;
    Wow, szacun. Ja bym tak wcześnie wstać nie mogła i prowadzić po tym samochód. Dla tej kobiety, Wasz przyjazd musiał być małym zaskoczeniem. :D
    Trudno rozpuszczający się w ustach Lindt? Tego nie znałam. Tym bardziej suchości w czekoladzie tej marki.
    W takim wypadku nie zalezy mi na jej próbowaniu.
    Tez mi czasami nie wychodzą zdjęcia. Wkurzające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla gór jestem w stanie wiele zrobić, więc taka pobudka wcale nie jest dla mnie wielkim wyzwaniem.

      Też zaskoczyła mnie suchość tego Lindta... Nie wiem, czy te górskie warunki jakoś dziwnie nie zadziałały na moją percepcję ;)

      Mi bardzo często nie wychodzą zdjęcia, ale nigdy nie uważałam ich za bardzo istotny element mojego bloga, więc specjalnie się nie przejmuję ;).

      Usuń
  12. Ja jestem wyjątkowo na nie jeśli chodzi o cytrusowy smak w słodyczach. Pomarańcza, limonka, cytryna, mandarynka...nie, to po prostu mi nie pasuje :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jest zupełnie inaczej, jak w czystej czekoladzie wyczuwa się właśnie takie cytrusowe nuty ;)

      Usuń
  13. Jak usłyszałam maślanka, mówię wow ale pomysł! Skoro to Lindt to pewnie nie będzie to tylko maślanka w nazwie, ale i pojawi się jej fajny posmak w tabliczce. Niestety, nie wyszło. Szkoda, naprawdę, bo przecież samo połączenie smakowe jest naprawdę interesujące. Kwasek z kwaskiem, ale jako że ponownie to powiem: Lindt można było oczekiwać słodyczy. Tu niestety wyszła... lipa. :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście Lindt miał parę innych udanych tabliczek w podobnych wariantach smakowych.

      Usuń
  14. Hmm i kolejna porażka:( a szkoda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest mi jakoś strasznie żal :) Odbiję sobie, bo właśnie zamówiłam czekolady, które na pewno mnie nie zawiodą :)

      Usuń
    2. No już jestem ciekawa:) za mną znowu chodzi dobra gorzka czekolada . Wczoraj zjadłam ostatni kawałek Lindt 85 % bez szału już wolę z Lidla z karmelem.

      Usuń
    3. Jeśli dobra, to nie gorzka, lecz ciemna! ;) Lindt 85% z tego co się orientuję chyba ma w składzie oszukańcze odtłuszczone kakao w proszku... :(

      Usuń