Schodząc z Przełęczy Glinne na czerwony szlak wiedzieliśmy, że czeka nas parę godzin wędrówki pasmem wzdłuż słowackiej granicy. Zdobywając Studenta, Beskid Korbielowski i Beskid Krzyżowski obserwowaliśmy, jak słońce nieustannie ścigało się ze szronem, wśród kolorowych liści tworząc prawdziwą magię. Wyłaniające się z jednej strony Pilsko, a z drugiej Babia Góra były niesamowicie majestatyczne w tej czarodziejskiej aurze.
Na drugie śniadanie zatrzymaliśmy się przy letnim obozie harcerskim ulokowanym nieopodal zejścia do sezonowego schroniska Victoria K. Trochę szkoda, że nie przeszliśmy jeszcze kawałka drogi, by wypocząć na Przełęczy Głuchaczki. Stamtąd rozpościerał się bowiem wspaniały widok, a ulokowana na Przełęczy studencka baza namiotowa sprzyjała biwakowaniu.
Cały czas rozpierała mnie energia, nogi niesamowicie rwały się do przodu, a w głowie buzowały endorfiny. Podczas całej drogi spotkaliśmy tylko jednego rowerzystę - dla nas wspaniała sytuacja, uwielbiamy pustki i ciszę na szlakach.
W końcu doszliśmy do masywu Mędralowej Zachodniej, skąd już było bardzo blisko na Mędralową. Tym razem nie skierowaliśmy tam swoich kroków (Mędralową zdobyliśmy w czerwcu, opis tej wyprawy znajdziecie w dwóch częściach: tu i tu). Skręciliśmy na zielony szlak wiodący do Przyborowa. Dołem mijał on nagi szczyt Małej Mędralowej (wnioskuję z mapy, że to właśnie ona - bo oczywiście bezpośrednio na szlaku nic nie było oznaczone), co wydało mi się absurdalne, bowiem na ów szczyt i tak czy siak prowadziła droga - po zdobyciu góry łącząca się ponownie ze szlakiem. Bardzo dobrze, że postanowiliśmy zboczyć na tą (chyba) Małą Mędralową...
Dlaczego? Widać było z niej niemalże wszystko, co w tamtym miejscu było do zobaczenia. Mędralowa z Halą Mędralową, Czerniawa Sucha, Lachów Groń, Pasmo Pewelskie, Beskid Mały, najważniejsze szczyty Beskidu Śląskiego, Pilsko, Romanka, Rysianka i jeszcze większa ekipa znanych i jeszcze nieznanych nam gór. Ukochany ustawił nam ławeczkę ze zwalonego pnia. Przysiedliśmy na niej celem napawania się tymi cudownymi jesiennymi widokami. Wyjęliśmy termos z kawą - to było idealne miejsce na czekoladę!
Wyjęłam z plecaka drugi wariant z niemieckiej wakacyjnej limitki Lindta - Sommerlaune. Po niesmacznej Limette-Buttermilch zjedzonej na Pilsku, sięganie przy tak pięknych widokach po kolejnego Lindta w tej edycji było dość ryzykowne. Czy znowu poczuję dysonans między tym, co czuję w ustach, a tym co widzę? Raz kozie śmierć.
Tak jak w przypadku limonkowej poprzedniczki, warstwa białej czekolady była najgrubsza. Cieńszą warstwę w Erdbeer Panna Cotta stanowiła dla odmiany znana i lubiana mleczna lindtowska czekolada. Biała czekolada umieszczona u góry nie jest typowa - została wzbogacona w śmietankę w proszku. Ponadto wypełniono ją drobinkami suszonych truskawek, przez co dostała sympatycznych piegów i nabrała zdrowego rumieńca.
Już sam zapach tabliczki sugerował, że będzie lepiej, niż w poprzedniczce. Nutki typowej mlecznej czekolady Lindta przeplatały się z przyjemną śmietankowością oraz ze świeżością truskawek. Po pierwszym kęsie czekolada nie była tak twarda, jak ta próbowania dzień wcześniej. Dobrze rozpuszczała się w ustach, niosąc ze sobą: świeżość, miły miks sporej słodyczy i owocowej kwaśności, śmietankowość.
Drobne kawałki suszonych truskawek zostały dość licznie zatopione w białej masie. Nie były gumowate ani zbyt twarde. Jestem gotowa stwierdzić, że utrzymywały idealną miękkość - świetnie zgrywającą się z aksamitną (choć nie błogo niebiańską) śmietankową czekoladą. Smakowały w naturalny sposób truskawkowo, bez żadnego przecukrzenia czy przearomatyzowania. Warstwa mlecznej czekolady przypominała, że miazga kakaowa również jest tu obecna, przez co słodko-śmietankowo-kwaskowaty smak górnej części tabliczki został umiejętnie przełamywany lindtowską klasyką.
Całe szczęście, tym razem nie poczułam dysonansu. Oczywiście, w tej czekoladzie nie było żadnej wykwintności czy też nieprzebranego bogactwa, lecz siedząc na spróchniałym pniaku i obserwując te niesamowite widoki rozpierała mnie taaaaka witalna energia, że nie potrzebowałam niczego lepszego, niż beztrosko smaczna zwyczajna słodycz. Erdbeer Panna Cotta spisała się w tej roli znakomicie i jeżeli tylko nie jesteście uprzedzeni do truskawek w słodyczach, mogę Wam ze spokojem polecić ta tabliczkę na właśnie taki beztroski, radosny dzień. Nie za wiele trzeba się nad nią zastanawiać, a niesie ze sobą miły prosty smak bez udziwnień i denerwujących niedociągnięć.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, truskawki 2%, śmietanka w proszku 2%, syrop glukozowy, koncentrat soku z cytryny, lecytyna sojowa, naturalne aromaty, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa w czekoladzie mlecznej min. 30%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 540 kcal.
BTW: 7,3/32/55
Chętnie bym jej skosztowała, pomimo żadnego wow.Kwasowość truskawek przewijająca się ze słodyczą i śmietanką bardzo mi odpowiada.Chętnie "wpuściłabym" trochę lata tą czekoladą, a ta tabliczka właśnie przypomina mi nieliczne beztroskie chwile relaksu..
OdpowiedzUsuńPS;Ostatnie zdj. z cieniami Waszych postaci wyszło z nutką romantyczności :P
Mimo, że wyprawa była jesienią, to poczułam się naprawdę wakacyjnie zrelaksowana - raz, że dzięki widokom, a dwa, że przez tą sympatyczną czekoladę :).
UsuńSama się zdziwiłam, że to zdjęcie tak fajnie wyszło!
Ale mi się marzy taka wyprawa z Tobą w góry i zajadanie czekolad na szklaku... :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy byś z nami wytrzymała. Ciężcy z nas ludzie :D
UsuńWydaje mi się bardzo smaczna i po tym co piszesz wydaje mi się, że mogłabym ją polubić, ale na pewno, w takiej scenerii smakowała inaczej :D
OdpowiedzUsuńLimonkowej poprzedniczki sceneria nie uratowała!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPięknie wygląda ta czekolada:) truskawki w takiej małej ilości mogę zjeść w duecie z biała czekoladą:)
OdpowiedzUsuńMało ich, ale są całkiem wyraziste.
UsuńGóry oczywiście wzbudzają mój zachwyt, a czekolada...? Czuję, że mogłabym zjeść kostkę czy dwie bez wstrętu, mimo że truskawka. To świadczy raczej dobrze, ale i tak cieszę się, że nie kupiłam. ;P
OdpowiedzUsuńRzeczywiście całkiem pozytywny objaw! :)
UsuńChyba jedyna czekolada z truskawką po którą bym sięgnęła :D Wyobrażam sobie wszamanie jej do dobrego, komediowego filmu ^·^
OdpowiedzUsuńNie wiem, co Wy wszystkie macie do tych truskawek :D.
UsuńJaką komedię proponujesz? ;)
Niby fajne połączenie, ale ja właśnie jestem uprzedzona do truskawek w czekoladach ;)
OdpowiedzUsuńNie rozumiem tego zupełnie!
UsuńPiękne widoki ! A po tylu spalonych kaloriach na tak długim i wyczerpującym spacerku nie ma nic lepszego niż wysokokaloryczna czekolada :)
OdpowiedzUsuńCzekolada zawsze super spisuje się w górach :). Zresztą, czekolada zawsze dobrze się spisuje - różna w zależności od danej sytuacji.
UsuńRobisz przepiękne zdjęcia! A truskawki w czekoladzie mnie odrzucają.
OdpowiedzUsuńJa i przepiękne zdjęcia? No dziękuję, ale myślę, że to przede wszystkim robota przyrody. Takie widoki nie mogły źle wyjść na zdjęciach.
UsuńNie rozumiem tej niechęci do truskawek w czekoladzie, naprawdę!
Te truskawkowe kropeczki wyglądają mega apetycznie :P Dzisiaj właśnie w Lidlu zastanawiałyśmy się nad białą czekoladą z truskawkami http://www.bangla.pl/zdjecia/lidl-bellarom-biala-czekolada-rozne-rodzaje-d43889_1_5435.jpg :) Teraz żałujemy, że jej nie kupiłyśmy, bo nam apetytu narobiłaś :D
OdpowiedzUsuńMuszę kiedyś wypróbować tą Bellarom!
UsuńPiękne zdjęcia, nawet ta czekolada pięknie wygląda. Ale jednak, truskawka to truskawka i ani Lindt, ani Zotter tego nie zmieni.
OdpowiedzUsuńTo już coś, że czekolada z truskawkami może dla Ciebie chociaż pięknie wyglądać :D.
Usuńzdjęcia to nie powiem, a ta czekolada na ich tle wygląda jeszcze na bardziej apetyczną :D Hahaha gdyby ta czekolada, była promowana w reklamach na takim tle to ludzie zabijali by się o nią xDD
OdpowiedzUsuńGóry sprawiają, że wszystko nabiera magii :)
Usuńech, to prawda :)
UsuńHah, jak te góry działają na człowieka ;) Myślę, że by mi smakowała, ale sama z siebie bym jej nie kupiła :)
OdpowiedzUsuńJa kupiłam ją typowo z myślą o górach :)
UsuńJak weszłam na bloga i zobaczyłam tytuł oraz kartonik, pomyślałam, że to nie dla mnie. Potem jednak wczytałam się we wpis i kurczę, może to ten wycieczkowy klimat mnie porwał, ale nabrałam ochoty na prezentowaną czekoladę, najlepiej w towarzystwie termosowej kawy (ja w obecnym stanie w termosie noszę tylko herbatę, cóż...) i ukochanego, gdybym takowego miała. Zaskoczyła mnie też jedna rzecz. Tam, gdzie Ty widzisz "studencką bazę namiotową sprzyjającą biwakowaniu", ja widzę raczej "o boże, jak tu zimno i trawa kłuje w dupę, zabierzcie mnie do wygodnego domu" :P
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy, że moje wpisy pozwalają tak się wczuć w sytuację :). Na szczęście przy tej bazie były również ławeczki i zadaszenie, więc nie trzeba byłoby siedzieć na zmarzniętej trawie :)
Usuń