piątek, 16 stycznia 2015

Zotter Marrakesh mleczna z nugatem migdałowym, olejkiem pomarańczowym, płatkami róży i kardamonem


Każda moja czekolada ma jakąś historię, ale chyba żadna nie miała jeszcze tak szczególnej, jak Zotter MitziBlue Marrakesh. Gdy dowiedziałam się, gdzie spędzę z moim Lubym Sylwestra 2014/2015, od razu pomyślałam, że muszę to uczcić także w sposób czekoladowy. Przeglądając miesiące wstecz ofertę Zottera zapamiętałam, że jest w niej tabliczka o nazwie naszego noworocznego miasta. Na szczęście, była ona dostępna w Galerii Słodyczy - i to właśnie MitziBlue Marrakesh była przewodnim impulsem do złożenia pierwszego zamówienia w tym sklepie. Oprócz Marrakesh zamówiłam jeszcze wiele innych Zotterów, z których to kilka pojawiło się już na blogu. Ten słodki krążek czekał na wyjątkową okazję. Poleciał z nami kilka tysięcy kilometrów, przebył z nami wyprawę po Atlasie (oczywiście w dni, gdy nie chodziliśmy po górach z całym dobytkiem, nie zabieraliśmy tej czekolady na szlak ;)), aż w końcu trafił do celu - najbardziej szalonego miasta, jakie dotychczas miałam okazję odwiedzić.

Moje pierwsze spotkanie z Marrakeszem to SZOK.  Sylwestrowe popołudnie. Taksówkarz wiózł nas przez długie przedmieścia pełne pól golfowych i luksusowych biurowców, by w końcu wwieźć nas za bramy tradycyjnej, centralnej dzielnicy - Medyny. Trzeba było wysiąść, założyć ciężkie plecaki i przejść kilkaset metrów do naszego domu gościnnego. Kilkaset metrów horroru. Po pierwsze, nie miałam pojęcia jak mam przejść na drugą stronę ulicy. Multum aut, pomiędzy nimi przemykają skutery, wszyscy trąbią na siebie - zero kodeksu, a gdzieś w tym wszystkim odnajdują się piesi. Na bezdechu udało nam się w końcu wkroczyć w naszą uliczkę, będącą na szczęście niedostępną dla ruchu samochodowego. Lecz tam wcale nie było lepiej! Tłumy ludzi, przede wszystkim Marokańczyków - wszyscy niezwykle kolorowi. Stroje tradycyjne mieszały się z nowoczesnością. Wszędzie muzyka, niesamowity zgiełk. Oczopląs, uszopląs, węchopląs. Gdy cudem odnaleźliśmy nasz Riad, na domiar złego w patio trwało akurat zakwaterowanie grupy nowych gości. Szybko udało nam się załatwić klucze do naszego pokoju i gdy w końcu usiadłam próbując opanować szalony łomot serca rzekłam głośno do Lubego: "co za popier*olone miasto!!!".

Długi gorący prysznic pozwolił mi zmyć z siebie pierwsze negatywne emocje. Pełni obaw wyruszyliśmy eksplorować Marrakesz. Po niespełna dwóch dniach przemykania pomiędzy:
 Murzynami handlującymi smatrfonami i zegarkami, 
przesłodziutkimi Marokankami łapiącymi mnie za dłoń ze słowami: "Gdy zrobię Ci hennę, będziesz miała lepszy seks ze swoim mężem", 
żebrakami z otwartymi ranami po amputacjach,
bryczkami zaprzężonymi w przepiękne berberyjskie konie,
natrętnymi handlarzami haszyszu,
magicznymi soukami, gdzie można zgubić się na zawsze - a wypełniają je: kawiarnie pełne melancholijnych lokalsów pijących zieloną herbatę i patrzących się przed siebie; maleńkie salony fryzjerskie gdzie goli się brzytwą; warsztaty stolarskie i samochodowe; sklepy z miliardem aromatycznych przypraw o których istnieniu nie miałam pojęcia; dywany, chusty, olej araganowy, wszystko, dosłownie wszystko...,
przepięknymi, zadbanymi ogrodami i wielkimi gajami oliwnymi,
wszędobylskimi drzewami pomarańczowymi,
wystawami tradycyjnego rzemiosła i nowoczesnego malarstwa
dzielnicami mieszkalnymi - tymi biedniejszymi i bogatszymi,
dzielnicami hotelowymi, skąd nikt nawet nie odważy się zajrzeć do czeluści souk
i wszystkimi innymi rzeczami, na których samą myśl brak mi tchu
ZAKOCHAŁAM SIĘ W MARRAKESZU.







Zotter MitziBlue Marrakesh zostawiliśmy sobie na noworoczną wycieczkę po Marrakeszu. Szliśmy tam, gdzie ponosiły nas nogi - odkrywając totalne skrajności tego miasta, wszystkie niesamowicie piękne i tajemnicze. Nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego miejsca, gdzie w spokoju przysiadli byśmy na degustację. Minęliśmy Ogrody Królewskie, gaje oliwne, Ogrody Menary - a potem mieliśmy już tylko miasto w jego najróżniejszych odsłonach. Koniec końców, zacisznym miejscem degustacji stała się ławka na nowoczesnym, pięknym dworcu kolejowym. Szkoda, że nie poczekaliśmy jeszcze trochę, by otworzyć czekoladę na militarnych wzgórzach, z których to pochodzi jedno z powyższych zdjęć przedstawiających widok na miasto z góry. Skąd mieliśmy wiedzieć, co nas czeka, skoro Marrakesz wciąż nas zaskakiwał? ;)

 Dziś opisywana czekolada to pierwsza propozycja z serii MitziBlue, którą dane nam było spróbować. Ta liczna kolekcja charakteryzuje się okrągłym kształtem tabliczek, obecnością w środku dodatkowego dysku oraz jak przystało na Zottera - niebanalnymi połączeniami smakowymi. Zotter Marrakesh to mleczna czekolada z dodatkiem kardamonu i olejku pomarańczowego, posypana płatkami róż. Wewnątrz znajduje się dysk z nugatu migdałowego. Dodatki jak najbardziej marokańskie, ale czy czekolada dobrze wpisała się w to, co zaoferował nam prawdziwy Marrakesz?




Nareszcie miałam okazję spróbować czystej mlecznej czekolady od Zottera. I jak było? Oczywiście, że bajecznie! Jest to bardzo, bardzo delikatna czekolada. Subtelnie słodka, aksamitna, bogata w w wiele żywych aromatycznych nut płynących z kakao - które bawią się z nami w berka, gdy chcemy skupić myśli i jednoznacznie je zidentyfikować. Bardzo cieszy mnie fakt, że teraz częściej będę mogła z nią obcować - i stopniowo odkrywać jej bogactwo, dzieląc się z Wami wrażeniami.

Kardamon w przeciwieństwie do turbo-kardamonowego Macadamia + Cardamom - został w Marrakesh użyty oszczędniej. Jest wyczuwalny bez dwóch zdań i bardzo dobrze komponuje się z wyrazistą 40-procentową mleczną czekoladą - a przy tym nie przytłacza całej reszty. Nie piecze, nie odurza - dodaje nutę korzennej, naturalnej słodyczy. Suszone, piękne płatki róży łatwo rozpadają się w zębach, są kruchutkie i... wrażeń smakowych nie dodają tu praktycznie żadnych, choć wizualnie wnoszą dużo estetyki. 

Olejek z kwiatów pomarańczy? Szczerze powiedziawszy, ja go jakoś specjalnie nie czułam - a przecież tych cytrusów miałam dookoła mnóstwo i nie miałam prawa zapomnieć, jak smakują ;). Być może na tyle spójnie wtopił się w kardamonową otoczkę, że trudno go było jednoznacznie zidentyfikować. Tak jak w moim ukochanym zapachu Eisenberg Diabolique, gdzie na dzień dobry w nos uderza potężny kardamon, a obok przecież równie mocno dają do wiwatu żółte mandarynki - a jednak to kardamon zapamiętujemy najmocniej.

Zajmujący centralne miejsce dysk z migdałowego nugatu to prawdziwa pyszność. Jego smak wezbrał moje chęci do spróbowania całej zotterowskiej kolekcji Nougsus Nougat. Bardzo wyraziście migdałowy, bosko rozpuszczający się w ustach, z wspaniałym mlecznym posmakiem. Rewelacja. Jak dla mnie, mógłby zajmować jeszcze większą powierzchnię produktu ;).

Wszystko ładnie pięknie ale... O ile barwne i żywe ilustracje na opakowaniu idą w parze z gwarnym kolorytem tego marokańskiego miasta, to cała reszta już mi nie do końca pasuje. Zotter MitziBlue Marrakesh była czekoladą bardzo smaczną, ale to nie był Marrakesz. Ta tabliczka była zbyt delikatna. Była jak fragment wymuskanego żywopłotu w jednym z parków w centrum. Czekolada, która idealnie odzwierciedlałaby Marrakesz powinna być wybuchową mieszanką wszystkich smaków, która odrzuca od siebie i przyciąga na przemian. Kadzidła i mocz, świętość i potępienie. Powtórzę się, ta tabliczka była smaczna i milusia, ale chyba wolałabym zjeść ją w domu, a nie TAM. Przepadła z kretesem w morzu wrażeń, jakie dostarczyło mi Miasto. Miasto, gdzie już pragnę wrócić i jeszcze raz zaciągnąć się jego upojną wonią.

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku 19%, miazga kakaowa, migdały, słodka serwatka w proszku, syrop glukozowo-fruktozowy, płatki róży 0,3%, kardamon 0,26% pełny cukier trzcinowy, odtłuszczone mleko w proszku, sól, lecytyna sojowa, imbir, cynamon, olejek z kwiatów pomarańczy 0,1%.
Masa kakaowa min. 40%.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 589 kcal.
BTW: 7,4/42/44

22 komentarze:

  1. O matko, nigdy nic na Twoim blogu nie kusiło mnie tak, jak ta czekolada. Pragnę <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co Ty, aż tak? :D Inne lepsze już tu były ;).

      Usuń
    2. Aż tak, to połączenie smaków przemawia do mnie bardziej, niż jakiekolwiek inne <3

      Usuń
    3. No to już, zamawiać w Galerii Słodyczy :>.

      Usuń
  2. To zadziwiające jak mocno można zakochać się w mieście, które teoretycznie nie powinno się podobać, Toż tak samo miałam z NYC, śmierdziało, było głośno, tłumy ludzi, klaksony i chaos, a jednak :)
    Mieszanka rzeczywiście brzmi tak po marokańsku, ale mi również delikatność nie pasuje do tego regionu. Aczkolwiek ten migdałowy dysk z chęcią bym schrupała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miasto musi się podobać, po prostu pierwsze wrażenie mnie zszokowało i przytłumiło. Gdy nauczyłam się oddychać razem z miastem, już nie chciałam go opuszczać.

      W końcu nawet te śliczniutkie Marokanki to dla mnie nie delikatność, lecz drapieżna tajemnica. Warte schrupania jak ten migdałowy dysk :D.

      Usuń
  3. Pierwszą, nieczekoladową część wpisu skomentuję krótkim: JEDNAK MNIE ZAADOPTUJCIE.
    Drugą zaś: dziwi mnie fakt, że szukając marokańskiego smaku wolałaś zamówić coś z Internetu i wieźć ze sobą, zamiast kupić tam, na miejscu, lokalne, własne, prawdziwie marokańskie. Może nawet znalazłabyś połączenie kadzidła i moczu. Bardzo dosłowne.

    P.S. Czy ja jestem zwariowana, czy pod nazwą bloga nigdy wcześniej nie było: "Kolekcja czekolad. Magia ukryta w tabliczce."? Jeśli było, to prawdopodobnie zauważyłam to pierwszy raz ;x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz się dobrze zastanów :D.

      Nie znalazłabym tam marokańskiej czekolady. Lokalne smaki owszem miałam, podczas każdego posiłku. Kadzidła i mocz czułam bardzo dosłownie spacerując po Jamma El Fna ;).

      Ten napis od nazwą bloga jest od zarania dziejów ;).

      Usuń
  4. Zastanawiam się czytając ostatnie posty czy przywiozłaś do Polski jakieś marokańskie słodycze. Jak tam wygląda sprawa z czekoladą? Mają swoje wyroby czy raczej improtwane? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie przywiozłam. Czekolad lokalnych nie znalazłam, tylko jakieś zwyczajności od Nestle. Za to na każdym kroku sprzedawane są orzeszki w miodzie i sezamie, oraz oczywiście suszone daktyle. Jadłam też bardzo dobre ciastka w miodzie, które wyglądały jak robaki ;). No i rewelacyjne amlou czyli tamtejsza wariacja na temat masła orzechowego: dip migdałowy z olejem araganowym, solą i miodem. Niebo w gębie!

      Usuń
  5. Heh, czekolada skojarzyła mi się z jakimś artefaktem z Tomb Raidera :-D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buhahhaah :D. No to jeszcze trochę będziesz mieć takich skojarzeń, MitziBlue pojawi się tu sporo ;).

      Usuń
  6. Te czekolady Zottera wyglądają tak pięknie, że aż szkoda je jeść :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, są piękne, ale oprócz tego przepyszne - trudno sobie odmówić koniec końców ;).

      Usuń
  7. W tej czekoladzie najbardziej spodobały nam się dwa dodatki: smakowo - środek z migdałowego nugatu, wizualnie - płatki róży. Te dwie rzeczy już od razu sprawiły, że jest to czekolada naszych marzeń :) Nawet olejek pomarańczowy by nam nie przeszkadzał :D

    Z Twojego opisu wynika, że jest to charakterystyczne i pełne kontrastów miasto, które albo się od razu pokocha albo się znienawidzi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olejek pomarańczowy praktycznie nie był wyczuwalny, tak więc bez dwóch zdań jest to czekolada dla Was :D. Dysk migdałowy przepyszny!

      Hmm, no ja najpierw Marrakesz znienawidziłam - autentycznie mnie przeraził. A potem... ;). Miłość rodzi się w bólu :D.

      Usuń
  8. Ciekawe czy producenci mają specjalnych ludzi od wymyślania takich awangardowych smaków słodyczy. :>

    OdpowiedzUsuń
  9. Zaczytałam się o spotkanu z miastem i zapomniałam, że będzie o czekoladzie.
    Swietnie,obrazowo to opisałaś.
    Jak dla mnie czekolada jest i piękna, i bardzo kusząca.

    Czekoladowe pozdrowienia ślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miasto zdominowało tą czekoladę, choć nazywały się tak samo. I miasto, i czekolada - piękne i kuszące. Miasto jednak bardziej :D.

      Również słodko pozdrawiam

      Usuń