Kolejną tabliczką, jakiej miałam okazję skosztować podczas czerwcowej herbatki u Olgi, była czekolada marki Munz należąca do szwajcarskiej firmy Maestrani. Olga otrzymała ową tabliczkę od taty, tak samo jak wcześniej opisywaną J&K Chocolatier. Szczerze powiedziawszy, tak jak Olga jestem ciekawa, czym jej tata kieruje się przy wyborze prezentów dla córki.
Opakowanie Munz oczywiście przyciąga mój wzrok - w końcu jestem niepoprawną miłośniczką gór. W zasadzie, to spoglądając na grafikę kostki czekolady wraz z towarzyszącymi jej dodatkami również mogłabym czuć się skuszona. Migdały uwielbiam, a pomarańcza w ciemnej czekoladzie zupełnie mnie nie zraża, a wręcz przeciwnie! Już chciałam bić brawo za nienaganny skład czekolady (choć mamy tylko 55% kakao, to nie zastosowano odtłuszczonego kakao w proszku; pojawił się także ekstrakt z prawdziwej wanilii), gdy zauważyłam, że pomarańczy tak naprawdę tu... NIE MA. To tylko aromat pomarańczowy... Spójrzcie sobie na skład chociażby deserowej Momami z pomarańczami - przecież można inaczej, nawet nie zatapiając w czekoladzie dużych owocowych cząstek. Ugh, wielki minus dla producenta. Wszak jedną z rzeczy, których totalnie nie toleruję są produkty "o smaku"!
Na pozostawionej dla mnie części tabliczki zaległ już biały osad, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało. Gorzej natomiast było z zapachem, który na pierwszy rzut sprawiał wrażenie zachwycająco upajającego (pomarańcza do potęgi entej), by za chwilę przynieść ze sobą skojarzenia z sztucznymi lizakami, rozpuszczalną multiwitaminową tabletką lub płynem do mycia naczyń. Aromat choćby najbardziej pospolitego kakao został niemal w całości przykryty przez niby-pomarańczową masakrę. W przekroju tabliczki widoczne były kawałki siekanych migdałów, które zdawały się stanowić jedyny ratunek.
Podobnie jak Olga, przy pierwszym kontakcie z kubkami smakowymi poczułam się, jakbym jadła pomarańczowe galaretki w czekoladzie. Już po chwili ów smak stał się zanadto przytłaczający, prowadzący wręcz w stronę sztucznej mydlaności. Migdałów na dobrą sprawę mogłoby wcale nie być. Choć tak bardzo cenię ich smak, w tej czekoladzie są one jedynie chrupaczem. Za nic nie mogą przebić się przez mur z pomarańczowego aromatu.
W mojej opinii, czekolada o takim niewygórowanym poziomie kakao powinna świetnie zgrywać się z pomarańczowym smakiem (w końcu zawsze miło wspominam Lindt Excellence Orange Intense), nawet bazującym na samej skórce pomarańczowej. Manewr z zastosowaniem samego aromatu okazał się jednak zupełnie nietrafiony. Mój Mąż, zabierając resztę tabliczki do pracy zjadł sam kostkę, a resztę oddał kolegom - tak bardzo czuł się przytłoczony niewyważeniem smaków w tej czekoladzie. Munz to kolejny przykład na to, że "szwajcarskość" czekolad jest przereklamowana, lecz nadal jest świetnym lepem na pospolitego konsumenta (podobnie jak "belgijskość").
W mojej opinii, czekolada o takim niewygórowanym poziomie kakao powinna świetnie zgrywać się z pomarańczowym smakiem (w końcu zawsze miło wspominam Lindt Excellence Orange Intense), nawet bazującym na samej skórce pomarańczowej. Manewr z zastosowaniem samego aromatu okazał się jednak zupełnie nietrafiony. Mój Mąż, zabierając resztę tabliczki do pracy zjadł sam kostkę, a resztę oddał kolegom - tak bardzo czuł się przytłoczony niewyważeniem smaków w tej czekoladzie. Munz to kolejny przykład na to, że "szwajcarskość" czekolad jest przereklamowana, lecz nadal jest świetnym lepem na pospolitego konsumenta (podobnie jak "belgijskość").
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, migdały, naturalny aromat pomarańczowy, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa min. 55%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 574 kcal.
BTW: 5,4/40/44
Jedyny plus,to fakt,ze nie znajdziemy w niej odtłuszczonego kakao,nic poza tym.Nie ma to jak naturalne cząstki pomarańczy..
OdpowiedzUsuńGdyby było odtłuszczone kakao w proszku to już w ogóle masakra...
UsuńFe, tak obrazowo opisałaś (zwłaszcza zapach), że też poczułam się przytłoczona. No nie, wszelkie aromaty i rzeczy mające coś udawać nie podobają mi się zupełnie. Przyznam jednak, że są czekolady (np. Jubileu pomarańczowa), w których brak owoców, a sam aromat, nie jest aż tak potwornie przytłaczający (pewnie zawartość kakao też tu rolę odegrała)... Tu jednak, skoro nawet migdały nie pomogły, musi być naprawdę kiepsko.
OdpowiedzUsuńZ utęsknieniem wspominałam Valrhonę Manjari z cząstkami pomarańczowymi...
UsuńJuż sam widok opakowania wywołał u mnie jakieś złe przeczucia. No i ta zawartość kakao, to raczej pasuje do mlecznej, a nie do ciemnej :)
OdpowiedzUsuńOt, deserówka.
UsuńLubię czekolady z dodatkiem pomarańczy,kawalek bym nawet chętnie spróbowała :) Agnieszka ps dziś już wracam do domu:)
OdpowiedzUsuńAle tutaj nie ma dodatku pomarańczy ;)
UsuńBardzo nie lubię jedzenia, którego zapach można by było skojarzyć z płynem do mycia naczyń. A podobny osad zastałam dzisiaj na moich lekko przeterminowanych kinderkach :P
OdpowiedzUsuńTa czekolada czekała na mnie otwarta, na osad nie narzekałam.
UsuńJuż za sam aromat jest u nas totalnie określona :P
OdpowiedzUsuńSkreślona miało być :P
UsuńGdyby to była naturalna pomarańcza na pewno byłoby lepiej.
UsuńAż mi się odbiło sztuczną musującą multiwitaminą :P fe ;)
OdpowiedzUsuńOstatnio mnie takimi kolega ratował po ostrym piciu, oj fe! :P
UsuńO, znowu zafundowałam Wam niezapomniane wrażenia :D Nie dość że Twój mąż mnie nienawidzi, to teraz dołączyli do grona antyfanów jego koledzy. Super!
OdpowiedzUsuńCo Ty, jego kumpel nie wybrzydzał :P
Usuń