piątek, 11 września 2015

Ritter Sport Erdbeer Minze mleczna z nadzieniem truskawkowo-jogurtowo-miętowym i kawałkami truskawek


 Dziś przed Wami kolejna Ritterka z tegorocznej letniej edycji. Muszę przyznać, że tej wersji smakowej obawiałam się  najbardziej. Truskawki z miętą? To połączenie wydaje się być ok w chłodnym koktajlu, gdzie świeżo zmiksowane z jogurtem truskawki zostaną umieszczone w wysokiej szklance i udekorowane listkiem mięty. Jak jednak owa fuzja smaków przestawi się w otoczce ze słodkiej mlecznej czekolady od Rittera? W nadzieniu, gdzie prócz truskawek, jogurtu i aromatu miętowego mamy jeszcze mnóstwo nieszczęsnego tłuszczu palmowego? Miałam stracha, czy nie będę tym pluła, naprawdę.

Wypróbowanie tej czekolady było niczym przysługa dla Was - czy warto ryzykować zakup? Moja tabliczka nadtopiła się nieco, co widać na zdjęciu poniżej - ale wyglądała i tak o wiele lepiej niż Eiscafe. Po podzieleniu jej na paski moim oczom w pełnej krasie ukazało się to kontrowersyjne nadzienie. Muszę przyznać, że o dziwo wyglądało całkiem ładnie jak na nadziewaną czekoladę tego typu. Choć odcień różu kojarzył mi się z barwnikiem wymieszanym z margaryną, to spore cząstki liofilizowanych bądź suszonych truskawek robiły pozytywne wrażenie. Zapach również nie sugerował wielkiej tragedii, toteż poczułam się pewniej.



Przegryzając warstwę mlecznej czekolady poczułam dokładnie to samo, co w Eiscafe - znaczną, lecz znośną słodycz. Było to odrobinę przyjemniejsze doznanie, niż smak mlecznej czekolady zaserwowany w poprzednich limitkach. Bardziej od słabej czekolady ciekawił mnie jednak test nadzienia, no i jego zestawienie z samą czekoladą.

Zestawienie jogurtowego posmaku z truskawkami naprawdę się Ritterowi udało... Paskudny tłuszcz palmowy został ukryty pod intensywną słodyczą oraz wyważoną kwaskowatością jogurtu, więc absolutnie nie zbierało mi się na plucie. Wielkim plusem są lekko chrupkie i wyraziście naturalne kawałki truskawek. Przypuszczam, że poddano je liofilizacji  - chyba tylko ten sposób konserwacji potrafi tak wiernie odzwierciedlić smak świeżych produktów. Zaraz na myśl przyszła mi zjedzona kiedyś w Rudawach Janowickich Strawberry Yogurt, którą miło wspominałam przede wszystkim przez wzgląd na truskawki. Zresztą, smak truskawek w tym Ritterze przypomniał mi również o białej Pelczar z truskawkami i wanilią. Swoją drogą, w sklepie wolnocłowym w Warszawie widziałam zestawienie mini-czekolad od Pelczara inspirowanych różnymi gatunkami wina. Muszę sobie to kiedyś kupić!


No dobra - przyjemne truskawki, jogurt maskujący tłuszcz palmowy, słabawa słodka czekolada... Ale co z miętą? Wszak to ona mogła tu pasować jak pięść do nosa. Tymczasem zostałam totalnie zaskoczona. Tabliczka ma bardzo lekki miętowy posmak, rześki i miły. Aromatu miętowego użyto tu z wielkim wyważeniem, w przemyślany sposób. W niczym nie przeszkadza, nie drażni, a wręcz stanowi kropkę nad i. Jest dokładnie taka, jak ów wieńczący koktajl listek mięty, o którym wspomniałam wcześniej. Taki eksperyment w wykonaniu Rittera mógł wyjść naprawdę paskudnie, ale o dziwo - udało się! 

Koniecznie dajcie znać, jeśli próbowaliście Erdbeer Minze - z chęcią poznam Wasze wrażenia. Choć Ritter ostatnio mnie zawodził, to tutaj całkiem nieźle jak na swój poziom poradził sobie z trudnym połączeniem smakowym. Podsumowując: póki co letnia limitowana seria Rittera to 2:0 dla producenta!


Nasza niedzielna wyprawa wiązała się z ostatecznym złożeniem namiotów - pozostałe noce mieliśmy spędzać w łóżkach, w domach. Obawialiśmy się, że po nocnej burzy namioty będą długo schły i pakowanie mocno się nam przedłuży. Okazało się, że śladu po burzy praktycznie nie było, tak bardzo ziemia spragniona była wody. Ponadto, wszystko łatwo wyparowywało, bowiem rankiem przywitała nas słoneczna pogoda i piękny widok na Ararat.

Po śniadaniu i kawie z Toblerone u Timura załadowaliśmy na siebie plecaki i ruszyliśmy w drogę. Schodziliśmy w dół przez pustkowia do wioski Geghard. To był spokojny kilkugodzinny spacer, podczas którego totalnie się wyłączyłam. W Geghard czekała na nas taksówka, która zawiozła nas do monastyru o tej samej nazwie. Jak już jesteśmy przy autach - warto zaznaczyć, że Armenia jest motoryzacyjnym krajem kontrastów. Widywałam tam auta bardziej luksusowe niż spotykam w Polsce, oraz rozpadające się Łady, które u nas nie przeszły by za nic przeglądu.




Geghard był drugim po Amberd monastyrem, jaki odwiedziliśmy. Pięknie położony, niestety zrobił na mnie niemiłe wrażenie. Powód był jeden - okupywały go olbrzymie tłumy. Wszystko ze względu na dzień tygodnia i fakt, że akurat odbywał się tam ślub. Nie mniej jednak, chciałam stamtąd uciekać - w przepoconych od wędrówki górskich ciuchach szwendałam się pomiędzy wychuchanymi gośćmi weselnymi, nie mogąc nawet w pełni poczuć klimatu czwartowiecznego monastyru. I gdy wieczorem usiedliśmy przy piwie i układaliśmy plan na kolejne dni, na rzucone hasło "monastyry" mina mi zrzedła. Jak się potem okazało - zupełnie niesłusznie... Ale o tym już w kolejnych wpisach.

Z Geghard taksówka zabrała nas do wsi Garni, w której znajduję się naprawdę unikatowa budowla. Mowa o... greckiej świątyni! Tak, w tym pięknym miejscu zbudowano w pierwszym roku naszej ery najprawdziwszą grecką świątynie dedykowaną bogowi słońca. W prawdzie nie przetrwała ona do czasów współczesnych w nienaruszonej formie - w międzyczasie trzeba było ją odbudować również z udziałem nowych surowców, gdyż część z elementów świątyni zaginęła. Nie mniej, i tak jest to cenny zabytek. Ponadto roztacza się spod niego wspaniały widok, no ale takich w Armenii nie brakuje. Na ostatnim zdjęciu zobaczycie, jak ktoś się genialnie wybudował na skarpie. Hah, codziennie podziwianie takiego krajobrazu z tarasu było by luksusowe nawet w o wiele bardziej skromnym domu.




Skład: cukier, tłuszcz palmowy, tłuszcz kakaowy, dekstroza, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, laktoza, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka 2,5%, śmietanka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, truskawki 1%, naturalne aromaty, maltodekstryna, lecytyna sojowa, kwas cytrynowy, naturalny aromat miętowy.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 567 kcal.
BTW: 5,4/37/52

30 komentarzy:

  1. charlottemadness11 września 2015 05:44

    Same superlatywy odnośnie Ritter'a.. Ciekawe :> Jednak to nie był "nadzianiec" tłuszczu palmowego, co sprawia,że chętnie bym zaryzykowała i kupiła tą limitkę ;)
    Zdjęcia jak zawsze piękne :)
    Jesteś już posiadaczką nowych Zotterów, które zamówiłaś?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, po prostu była nie najgorsza jak na Rittera ;). Bałam się, że będzie paskudna, a jakoś to wszystko zamaskowali ;).

      Tak, mam już nowe Zottery. Wprawdzie stricte nowości niewiele - zamówiłam niemal wszystkie nowe, a okazało się, że wielu z nich jeszcze nie produkują... Dobrałam więc kilka ze stałej oferty, ale zapomniałam spytać o Chili Bird's Eye... :/ Wszystko przez to, że modyfikowałam zamówienie po grubej imprezie i byłam ciężko kumata.

      Usuń
    2. charlottemadness12 września 2015 15:28

      A jakie nowości są dostępne? Planuję właśnie coś zamówić .zwykle właśnie jest tak że nie wszystko co zamawia się jest dostępne.U mnie tak za każdym razem :/

      Usuń
    3. W typowo jesiennej edycji jeszcze nic... Ponoć nawet nie zaczęli tego robić.

      Ja musiałam dobrać sobie nowości ze swojej listy rezerwowej + pozycje ze stałej oferty. Koniec końców, wśród czekolad z nowej oferty w swoich łapkach mam: Basmati Rice mit Safran, Coffee Toffee, Chocolate Mint, Artificial Fertiliser For Spirit And Soul, Liquorice de Luxe, Red Wine Rush, Stress Stopper, Eco Rosa, 70% Cocoa Nature z cukrem Muscavado. Było też Black & White, ale jej nie zamawiałam.

      Usuń
  2. Tej limitki nie tknę, sama wiesz dlaczego. Najbardziej mnie interesuje ta wersja, którą zostawiłaś na sam koniec.
    Monastyr, świątynia, jezu. Na widok takich obiektów mój wewnętrzny historyk się odzywa i skacze z podniecenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah te uprzedzenia :>. A liofilizowane truskawki są takie fajne! Ostatnia limitka pojawi się u mnie już pojutrze.

      No to trochę poskaczesz przy moich kolejnych wpisach :D

      Usuń
  3. Wiem, że nie kupię tej limitki, ale... jak tylko zobaczyłam ten smak, to aż mną wstrząsnęło, naprawdę. Pomyślałam, że to może być najgorsza czekolada, jaką Ritter kiedykolwiek zrobił. Potem przyszły myśli "a jeśli się udało"? I teraz przyznam, że jestem zaskoczona, że jest z nią tak dobrze, że nawet Tobie posmakowała. :D

    A co do wyprawy... I takie rzeczy jak monastyr, czy świątynia w tak cudownym miejscu, wśród gór... Chociaż mieszkanie na takiej skarpie... słyszałam, że nawet takie widoki mogą się "opatrzyć"... chyba nie dla mnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak pomyślałam i stąd spore zaskoczenie.

      Dla mnie to niewyobrażalne, żeby takie coś mogło się opatrzeć.

      Usuń
  4. Ritter Sport, w końcu przetestowałam u siebie serie tych mini, ale jeszcze nie wstawiłam na bloga :) I prędko to nie będzie :D Ale ta wersja z miętą, sama nie wiem. Bo za mietą w słodyczach nie przepadam. Choć napój jabłko-mięta jak byłąm dzieckiem bardzo lubiłam. Musiałabym się przekonać, ale sama jej raczej nie kupię xDD

    Faktycznie widoki to tam mieliście dech zapierające :O Nie miałaś lęku wysokości? xDD

    P.S- twój mężuś ma śliczny kolor kijek, ma gust chłopina :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mięta w słodyczach jest bardzo kontrowersyjna, ale tutaj to tylko drobny akcent, naprawdę.

      O dziwo nie miałam lęku wysokości :).

      Ja mam ładniejsze kijki, bo w kolorze czekolady! :D

      Usuń
    2. Podoba mi się twoja pewność siebie :D Albo po prostu szczera prawda ^^

      Usuń
    3. Szczerość jest dla mnie zawsze bardzo ważna ;)

      Usuń
  5. Ritter wiedział, jaką czekoladę wyprodukować, by nie tknęły jej co najmniej trzy polskie bloggerki słodyczowe ;)

    Zaczęło się sprawozdanie z miejsc, które tak bardzo spodobały mi się na zdjęciach. Te płaskorzeźby kojarzą mi się z wnętrzami meksykańskich, azteckich świątyń, o których pisałam w pracy licencjackiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej się na coś przydałam, hihi :D.

      Z Armenii do Meksyku wprawdzie daleko, no ale... :)

      Usuń
  6. Ale byśmy się nadziały :D Jogurtowe nadzienia bardzo lubimy, bo przypada nam do gustu ten kwaskowy posmak jaki za sobą niesie i pewnie gdybyśmy ją widziały to byśmy były tak podjarane nadzieniem, że nie zwróciłybyśmy uwagi na obecność mięty na opakowaniu xD Mimo, że według Ciebie dobrze współgrała z całością to my już pewnie aż tak entuzjastycznie byśmy do tego połączenia nie podeszły ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bałam się tej mięty, ale naprawdę było spoko! Może dałybyście rady ją zaakceptować.

      Usuń
  7. O nie mój mąż ją zjadł sam nawet mi kosteczki nie zostawił!!!! . Nic jak ją spotkam to kupuję i zjem sama:P

    OdpowiedzUsuń
  8. Znów piękne zdjęcia i widoki, których zazdroszczę, a jednocześnie krwawi mi serce, bo chciałabym zobaczyć to na własne oczy. :P
    Co do czekolady - ja rozumiem, że w niej najlepsze miało być to, że jest dodatek mięty - wow super limitka nietypowa. Dla mnie to ją... skreśla. :D Mięty w czekoladach nie jestem w stanie znieść i nieważne, czy ledwo ją czuć, czy też daje tak, że nie trzeba potem jeść gumy do żucia - oddech jest jak po umyciu zębów. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie jest stracone! :)

      A jadłaś kiedyś miętową czekoladę, gdzie miętę było delikatnie czuć? Wydaje mi się, że tą rzadkością - większość to turbo przesadzone miętowe potworki...

      Usuń
  9. Kolejny raz zachwycam się relacją i zdjęciami, a o czekoladzie kompletnie zapominam... Przepraszam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie szkodzi :D. Przy takiej czekoladzie to żadna strata :)

      Usuń
  10. Fuj, tego smaku nie ruszę. Mięta to mój wróg :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, nie jest aż tak straszna :D. Na pewno nie w tej czekoladzie.

      Usuń
  11. Z letnich limitek Rittera skusilam się na jedną, białą, tu jakoś mi ta mięta nie pasowała, z jednej strony bałam się jej chamskiego i intensywnego smaku, z drugiej jednak miałam przeczucie, że w ogóle jej tam nie będzie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazało się, że mięta znalazła się po środku Twoich wyobrażeń :).

      Biała też już jest na moim blogu.

      Usuń
  12. Czekolada to raczej nie moje smaki, bo choć jogurtowe czy truskawkowe nadzienia w czekoladzie toleruję (dziś np. zjedliśmy z mamą i siostrą lekko przeterminowaną Milkę jogurtową - żadnego specjalnego smaku się w niej nie doszukałam, ale dało się zjeść :P), to mięta już wcale mi się nie podoba :P

    Ale widoki miałaś tam cudowne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Milce trudno doszukiwać się jakichś specjalnych smaków, zresztą w Ritterze też. Mięta dała radę mimo wszystko. Też się jej obawiałam.

      Za tymi widokami tęsknię każdego dnia.

      Usuń
  13. ritter mnie skutecznie odstrasza ale kiedys zdeyduje sie sprobowac choc kosteczke :) ale napewno wybiore espresso

    OdpowiedzUsuń