Toblerone Crushed Corn dostrzegłam już jakiś czas temu w sklepie wolnocłowym w rodzinnej miejscowości mojego Męża. Upatrzyłam sobie tą czekoladę jako idealną na górski urlop, mając w pamięci Toblerone Crunchy Almonds jaką zabraliśmy ze sobą zeszłego lata w Alpy Otztalskie (a wcześniej kupiliśmy ją w tym samym sklepie). Do Toblerone mam podobny sentyment, co do Studentskiej - mając pełną świadomość nie najlepszego składu (28% kakao w czekoladzie mlecznej?) i przynależności do korporacji (Toblerone pod Mondelez, Orion pod Nestle) - wiem, że te tabliczki po prostu idealnie nadają się jako paliwo w górach. Ponadto Toblerone nawet ideowo jest górską tabliczką - w końcu inspiracją kształtu kostek jest Matterhorn. Do dziś pamiętam też, jak w którymś z widzianych przez nas starych fabularyzowanych dokumentów o górach ratownik częstował strudzonego wędrowca właśnie tą czekoladą.
Toblerone Crunchy Almonds świetnie poradziła sobie w Alpach nawet pomimo masakry cieplnej, jaką przeszła wcześniej. Po skwarze w Górach Gegamskich i wyglądzie zabranych w nie Studentskich spodziewałam się, że i w tym roku Toblerone zamieni się w bezkształtną masę. O dziwo nie było tak źle, dzięki czemu mogłam podziwiać czekoladowe miniaturki Matterhorn w 3/4 tabliczki. Ów smakołyk zabraliśmy ze sobą w niedzielny poranek do namiotu Timura jako poczęstunek do pożegnalnej kawy, na którą nas zaprosił.
Dziś przybliżę Wam jednak naszą wyprawę sobotnią. Nim to nastąpi - parę słów o Toblerone. Znam wiele osób, którym przeszkadza nadmierna słodycz tych czekolad oraz wchodzący między zęby twardy i lepki nugat wypełniający środek. Ja nigdy nie miałam z tym problemu, choć w innych produktach często mi to przeszkadza. Toblerone, tak jak Studentska, to dla mnie wyjątek od reguły w hejtowaniu czekolad o miernym składzie i przesadzonych pod względem cukru oraz konsystencji. Jednakże Toblerone pomimo jedynie 28% zawartości kakao nie posiada w składzie tłuszczy roślinnych innych niż kakaowy. Zamiast tego jest tłuszcz mleczny, być może użyty także jako element nugatu. Tajemnicą dla mnie pozostaje obecność ekstraktu z rozmarynu na ostatnim miejscu w składzie.
Podzielona na charakterystyczne kostki tabliczka rozpościerała nad sobą aromat słodkiej mlecznej czekolady z kukurydziano-miodowym zacięciem. Ugryzienie górnej części kostki przenosi nas w jakże prosty i beztroski świat a'la milkowej mlecznej czekolady - bardzo słodkiej, jednak nie plastikowej i nieznośnej jak Milka, z maślanym posmakiem. Przyznam, że taki smak odpowiada mi w górach, ale po trzech kostkach miałam już dosyć. Ciekawa jestem, między kogo Timur rozdzielił kostki, które pozostały na stole, gdy opuściliśmy jego namiot...
Ciekawe też, jak ormiańskim kobietom i dzieciom przypadł do gustu niecodzienny w czekoladzie dodatek, a mianowicie solona i prażona kukurydza. Dzięki jej obecności lepkie kawałki miodu i nugatu migdałowego nie dominowały smakowo w dolnej, grubszej części kostki. Tu do głosu dochodziła przede wszystkim kukurydza. Jej kawałki nie były zbyt duże, lecz większe od migdałowej kruszonki. Nie przeszkadzały nadmierną twardością - były solidnie podprażone, choć nie zmienione w popcornowe wydmuszki. Posolone zostały znacznie, lecz nie przesadnie. Stanowiły ciekawy dodatek, ale na dłuższą metę męczyły tak samo, jak specyficzna w smaku mleczna czekolada. Dla mnie było to zdecydowanie doświadczenie na jeden raz i gdybym miała stanąć przed wyborem: Crunchy Almonds czy Crusted Corn - wybrałabym pierwszą opcję.
Powyżej możecie podziwiać szczyt Spitakasar 3560 m n.p.m., czyli główny cel naszej sobotniej wyprawy. Droga spod petroglifów pod Spitakasar była dość długa, wiodła przez przeogromne puste przestrzenie, przerażała mglistą pogodą. Nieprzyjemne chmury na szczęście zostały dość skutecznie przeganiane przez wiatr, toteż koniec końców mogliśmy cieszyć się nienajgorszą widocznością. Skały zdobiące Spitakasar mój Mąż przyrównał do kostek ciemnej czekolady. W rzeczywistości były to przepiękne obsydiany, którymi obsypana była cała góra. Niestety ze szczytu widoku w stronę jeziora Sewan praktycznie nie było, ale za to mogliśmy obserwować przestrzeń rozpościerającą się w drugą stronę... a z prawa górował nad nią nasz Azhdahak. Patrząc w lewo widzieliśmy oddzielony dość głębokim kanionem również imponujący szczyt, zwany małym Spitakasarem.
Gdy powracaliśmy ze Spitakasaru mieliśmy zajść na kawę do pasterzy, których spotkaliśmy przed zdobyciem szczytu. Kusiła nas jednak kolejna góra, a mianowicie Vischapasar 3157 m n.p.m., zwana Smoczą Górą. Jej zielony szczyt był przepięknie ozdobiony żlebami, ciągnąc za sobą grań przypominającą ogon smoka. Pomimo tego, że Vischapasar jest niższy niż Spitakasar, widok z grani i ze szczytu był chyba jeszcze bardziej niesamowity. Dlatego też, kolejne ujęcia zaprezentują Wam właśnie przestrzenie widoczne ze Smoczej Góry oraz grani Smoczego Ogona.
Sobotnia wędrówka była jedną z najdłuższych, jakie odbyliśmy w Armenii. Dla mnie doskonale, bowiem uwielbiam niekończące się górskie włóczęgi. Przewodnik nieco zaniepokojony drogą, jaka czekała nas jeszcze do przejścia po zejściu z Vischapasar (widoki na jej zbocza umieszczam poniżej), postanowił złapać stopa. Na takich bezdrożach przejeżdżające auto zdaje się być fatamorganą. Trafiliśmy jednak na Ziła, który wiózł z gór mleko odebrane od pasterzy. Ził to jedyny samochód, który da radę poruszać się po takim terenie, dajcie wiarę. Zatrzymany kierowca zaprosił nas do kabiny, a tam leżała... owca. Nie martwcie się, była żywa. Wraz z Mężem usiedliśmy w kabinie, trzymając pomiędzy nogami owieczkę. Nasz przewodnik Serzh jechał na stopniu obok kabiny, trzymając się drzwi. Przejechaliśmy w ten sposób dobrych parę kilometrów, pokonując naprawdę ekstremalne przechyły. Wysiedliśmy nieopodal wodopoju, skąd skierowaliśmy już swe kroki w stronę góry zwanej Podkową, pod którą znajdowało się obozowisko Timura.
Ostatnia noc pod namiotami była bardzo kapryśna. Na kolację zachciało się nam kaszy jaglanej, którą gotowaliśmy oczywiście na gazowym palniku. Trwało to na tyle długo, że zdążyła rozpętać się burza, choć na tym terenie nie padało od miesiąca. Kaszę (podaną z dżemem morelowym oraz matsun - legenda na końcu wpisu*) skonsumowaliśmy siedząc w trójkę w namiocie, targanym na wszystkie strony przez deszcz, grad i podmuchy wiatru. Pioruny trzaskały jeden za drugim, tworząc oślepiającą łunę. Gdy przenieśliśmy się już do naszego namiotu, burza w ciągu nocy powracała jeszcze dwa razy. Ziema tak bardzo spragniona była wody, że o poranku nie było widać żadnych śladów burzy... Przywitało nas błękitne niebo, widok Araratu i prażące słońce.
*Matsun to fermentowany napój mleczny w smaku podobny do miksu jogurtu z maślanką. Jest on bazą dla wielu potraw. Idealnym ormiańskim napojem na upały jest tan, czyli matsun rozcieńczony wodą. Zupa wykonana z matsun nosi nazwę spas. U Timura jedliśmy ją z pszenicą oraz ziołami, zaś w Erywaniu u Serzha zamiast pszenicy pojawił się ryż, a oprócz ziół w środku znajdowała się podsmażana cebulka. Bardzo przyjemne smaki, idealne na kolację.
Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, kukurydza 6%, tłuszcz mleczny, miód 2,5%, olej słonecznikowy, migdały 1,3%, lecytyna sojowa, sól, białko jaja, aromaty, ekstrakt z rozmarynu.
Masa kakaowa min. 28%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 530 kcal.
BTW: 5,8/29/60,5
Przygoda z tą czekoladą juz dawno u mnie sie skończyła.chyba 2 lata juz jej nie jadłam lecz z chęcią wypróbowałabym tego nowego wariantu jako dopalacza ;)
OdpowiedzUsuńO wiele lepszym dopalaczem było jednak Crunchy Almonds. Tu mi czegoś brakowało.
UsuńUwielbiam Toblerone, przez sentyment, przez jej "górski" kształt i chyba za smak, bo w tych czekoladach jest coś, co mi po prostu smakuje.
OdpowiedzUsuńTen smak bardzo, ale to bardzo chciałabym spróbować.
A zdjęcia... te chyba są najlepsze ze wszystkich, które do tej pory wstawiłaś z Armenii! Pewnie nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chciałabym się tam znaleźć...
Przez górski szlak zawsze będę o niej miło myśleć :D.
UsuńTen dzień był boski, wspaniała trasa. Mogę dać Ci namiary na naszego przewodnika ;).
O matko ta czekolada wymiata! Recenzowałam toblerone, ale moja recenzja przy twojej się chowa :D Jeszcze ta kolejna relacja ^^ Hahaha kapryśna noc i kasza jaglana- mistrzostwo :)
OdpowiedzUsuńE tam recenzja, po prostu opis wyprawy podrasowuje wpis :D.
Usuńhahaha :* :)
UsuńToblerone i Daim to moje dwa koszmary, co powszechnie wiadomo. Nawet, gdyby dodali do niej nadzienia z Milki Wholenut, i tak bym się nie przekonała. Ale kiedyś kupię, tak dla uciechy czytelników.
OdpowiedzUsuńFragment, gdzie macie możliwość przestać wędrować i iść na kawę, a wybieracie kolejną górę.......... tak bardzo nie rozumiem :P
Dla mnie Toblerone jest milion razy łatwiejsze do zniesienia niż chociażby Milka Daim (bo klasycznego batona nie jadłam). I mam tu na myśli właśnie nietypową strukturę, a nie samą czekoladę.
UsuńW końcu przyjechałam tam chodzić po górach! ;)
Haha jak przeczytałam o tym dylemacie pomiędzy kawą, a kolejną górą to pomyślałam w pierwszej chwili to samo co Olga! :D Zaczęłam się zastanawiać co ja bym wybrała gdybym musiała dokonać wyboru i wiesz, że miałabym dylemat? :D To dwie rzeczy, które uwielbiam najbardziej na świecie - kawa i góry i więcej mi do szczęścia nie trzeba. Pomyślałam więc, że jedynym słusznym wyborem byłoby... zaparzyć, wziąć w termos i iść wypić ją na szczycie góry. :D
OdpowiedzUsuńCo do czekolady to zauważyłam, że Toblerone jest chyba najbardziej problematyczną czekoladą świata, serio. Ją się albo kocha, albo totalnie nienawidzi w zależności od tego co lubi konsument. Ja oczywiście jestem w tym temacie zielona, nie po raz pierwszy... Ech, wychowałam się na prostej Milce, a że czekolady sama z siebie kupuję rzadko, bo preferuję inne słodycze - CIAAAASTKAAAA, to niestety mam duże braki. To jednak na szczęście się zmienia, bo powoli staram się zagłębiać w ten świat, między innymi po czytaniu Twoich fantastycznych recenzji po których nie sposób jest nie zacząć samemu próbować. :-) Na razie jeszcze nie zaczęłam Zotterów i tak dalej, bo pisałam Ci już, że boje się dokonywać zakupów przez Internet - do tego jednak też niebawem dojdzie. :D Jednak zaczęłam sięgać po choć trochę lepsze tabliczki jak Lindt np. i jestem oczarowana niektórymi smakami. :-) Jednak naprawdę czasem warto zainwestować w dobry produkt, aby na chwile zaznać tej fantastycznej radości zjedzenia czegoś wspaniałego. Oczywiście nie mówię, że tańsze skazane są na porażkę. :-)
W polskie góry zawsze zabieramy termos z kawą. Tutaj jednak nie o same picie kawy chodziło, ale o poznanie nowych ludzi. I tak wiem, jakby się ta kawa skończyła... Zaraz byśmy wódkę pili :P.
UsuńCo oczarowało Cię ostatnio najbardziej? :)
Do dziś pamiętamy jak przegryzłyśmy po kosteczce Toblerone i aż zęby nas zaczęły boleć :P Ale to w końcu była biała czekolada także nie wiem na co liczyłyśmy :P
OdpowiedzUsuńDodatek kukurydzy wydaje się być tutaj bardzo zachęcającym dodatkiem i nas on do siebie jakoś przekonuje :) Też nas ciekawi ten ekstrakt z rozmarynu na końcu :P
Powiem Wam, gdy kilkanaście lat temu pierwszy raz spróbowałam Toblerone, to również bardzo przeszkadzała mi jej twardość. Wydawała mi się być wręcz kamienną!
UsuńMigdały były lepsze :D. Może w przypadku wykwintniejszej czekolady ten dodatek lepiej by się przyjął.
Ja mam pewien problem z Toblerone, mleczna mi nie smakowała, ale biała już tak. pozostaje mi kupić deserową i dokonać ostatecznego sądu :)
OdpowiedzUsuńWidoki, normalnie słów brak. Ale też stwierdziłam, że musicie mieć niezłą kondycję.
Dokładnie, trzeba wypróbować deserówkę :D
UsuńUwielbiamy dużo chodzić.
Wy musicie się dusić w mieście. Serio. Tzn. nie to bym mówił, że czujecie się w nim źle, ale ja pierniczę.... Kiedyś, jak nie wrzucałaś takich fotek, opis jakieś wędrówki mnie - szczerze - mało interesował. Ok, poszli, połazili, fajno...
OdpowiedzUsuńAle teraz kur*** :) Trzeba mieć nawalone w głowie (pozytywnie - żeby nie było) by po wspinaczce, mając w perspektywie kawę i odpoczynek, wybrać dalsze kroki ku nieznanemu. Wycieczki klasowe przy tym to jakiś śmiech na sali.
Ten bezkres, ta pewnego rodzaju otchłań jest niesamowita. Krzyk ciszy :)
Aaa... no, czekolada. Fajna :P
Kocham moje miasto, choć na dłuższą metę mnie przytłacza i cieszę się, że pracuję poza nim. Gór potrzebuję jako resetu, oczyszczenia, naładowania akumulatorów.
UsuńPrzyjechałam tam po aktywny wypoczynek, a Vischapasar bardzo kusiła.
Krzyk ciszy - dobrze napisane. Te przestrzenie były niesamowite!
Smak kusi, ale wolałabym go w inne czekoladzie ;) Mnie osobiście te czekolady nie smakują.
OdpowiedzUsuńTeż mimo wszystko wolałabym ten dodatek w innej czekoladzie.
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńChciałam Cie o coś spytać bo widze, ze nasz się na czekoladach :) Jeśli mam gorzką czekoladę z krótkim składem to lepiej żeby w niej był tłuszcz kakaowy czy kakao? Chodzi mi o czekolady z krótkim składem gdzie są tylko trzy składniki.
(chodzi mi o to np.. miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy czy miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu)
Tłuszcz kakaowy! Dodawanie do czekolady kakao o obniżonej zawartości tłuszczu to droga na skróty i obniżanie kosztów produkcji. Kakao o obniżonej zawartości tłuszczu to na dobrą sprawę odpad powstały przy produkcji tłuszczu kakaowego i moim zdaniem do czekolad w ogóle nie powinno się go pchać. Czekolada potrafi tracić na bukiecie przy obecności tego składnika, staje się bardziej proszkowa, mniej gładka.
UsuńDziękuję :)
UsuńWiesz teraz czekolady z Grossa zmieniły szatę graficzną i zastanawiam się czy aby czasem nie zmienił się ich skład. Nie jadłam ich wcześniej i nie będę mogła porównać ale zawsze po zmianie opakowania boję się kupować takich czekolad ;/
Będę musiała to zweryfikować ;)
UsuńKiedyś szalałam za Toblerone. Ale nawet nie wiedziałam, że jest taki smak. Intrygujące. A zdjęcia jak zwykle przepiękne, super widoki.
OdpowiedzUsuńTen smak jest dość nowy.
Usuńtez mam sentyment do tej czekolady szczegolnie czarnej :) kiedys kupowanej na lotnisku:D
OdpowiedzUsuńprzeeepiekne zdjecia!
Ja deserową wersję przez pewien czas uważałam za moja ulubioną czekoladę ;)
Usuń