niedziela, 15 stycznia 2017

Zotter Oranges + Bananas pomarańczowa z bananowym dyskiem



Dziś recenzowaną czekoladę jedliśmy dopiero 4 grudnia, zaś w tym wpisie znajdziecie relację z wydarzeń 3 grudnia. Eduardo zapewnił nam na nasze wycieczki taką ilość słodyczowej wałówki, iż po czekolady sięgałam nie z konieczności (potrzeba zjedzenia czegoś słodkiego), lecz z chęci delektowania się nimi w spokoju, z ładnym widokiem. Na przykład w takich warunkach, jakie widzicie na zdjęciu powyżej - w Dolinie Przyjemności, ale więcej o niej przeczytacie dopiero pojutrze. Teraz czeka Was sama czekolada, a potem... Nevado del Tolima!

 Oranges + Bananas to kolejna nowa propozycja Zottera w kolekcji Mitzi Blue, dostępna w biokredens.pl. Tak jak w przypadku Coffee + Caramel zastosowano bardzo proste połączenie dwóch smaków, tym razem w ogóle nie posiłkując się miazgą kakaową. Duży dysk to biała czekolada pomarańczowa, zaś mały dysk - biała czekolada bananowa. W składzie odnajdziemy spory udział jogurtu w proszku. Żałowałam, że proporcje w tej czekoladzie nie są odwrócone. Wszak Labooko Banana (wprawdzie na 99% o nieco innym składzie) bardzo mi smakowała, zaś pomarańczowy dysk w Happy Buzz niestety nie sprostał moim oczekiwaniom.


W Oranges + Bananas najpierw spróbowałam dominującego pomarańczowego dysku i... odetchnęłam z ulgą. Okazał się o wiele bardziej przystępny, niż mały dysk z Happy Buzz. Rozpościerał nad tabliczką przyjemny, lekko jogurtowy aromat, z naturalną pomarańczową nutą. Pomarańcza okazała się być tu wyrazista, lecz nieprzesadzona, bez sztucznych i przesadzonych posmaków. Ot, po prostu cytrusowe orzeźwienie, delikatna soczystość. Spory wpływ na smak pomarańczowej czekolady miał jogurt, który dodawał jej rześkości, ale także płynniej spajał smakowo pomarańczę z mlekiem i tłuszczem kakaowym. Nic nie przeszkadzało mi w tej pomarańczowej czekoladzie, spokojnie rozpuszczającej się i umiarkowanie słodkiej.

 Następnie przeszłam do bananowego małego dysku i... eh, cała nasza trójka zgodnie stwierdziła, że i tak czy siak wygrywa on w tym duecie. Bananowej czekolady mogłoby być o wiele więcej! Wyrazista słodycz banana, jego autentyczny aromat, tak wspaniale odnalazły się w delikatnej białej czekoladzie. Choć nie była to kubek w kubek Labooko Banana, poczułam tchnienie tamtej przepysznej tabliczki. W Kolumbii banany są bardzo popularne - występuje tu wiele ich odmian, które podaje się na różne sposoby - tym bardziej uznanie Eduardo dla bananowej czekolady było dla mnie istotne.

Choć całość wypadła całkiem smacznie, nie mam wątpliwości, iż odwróciłabym w tej Mitzi Blue proporcje. Całym sercem jestem za bananem!



3 grudnia o drugiej w nocy zadzwonił budzik Eduardo, śpiącego w sąsiedniej komorze namiotu. Rytmiczne krople deszczu uderzające w ścianki namiotu kazały nam odwlec na później wyjście. Eduardo wiedząc, że mamy jeszcze zapas czasu i że nasze tempo nie jest najgorsze - przestawił budzik na później. Później jednak nadal padało...

Trzeba było podjąć decyzję. Wraz z Mężem jednogłośnie stwierdziliśmy, że z cukru nie jesteśmy i w ostateczności idziemy w deszcz - oby tylko u góry nie zamienił się on w śnieżną zawieruchę. Gdy po energetycznym śniadaniu, ubrana już w górskie ciuchy wyczołgałam się z namiotu - jak na zawołanie deszcz ustał. Niepewni, co będzie dalej - maszerowaliśmy do góry. Gdzieś na granicy paramo i skał zaczęło świtać.






Stąpaliśmy po skałach miejscami pokrytymi cienką warstwą świeżego śniegu. Droga nie sprawiała żadnych trudności, szybko rozkręciliśmy się i nabraliśmy wiary, że jednak pogoda nie pokrzyżuje nam planów. Pobliskie szczyty fragmentami odsłaniały się nam spośród obłoków, tworząc wraz z ośnieżonymi skałami niesamowite impresje.



Prędzej niż się spodziewałam doszliśmy do granicy lodowca. Ubraliśmy kaski, uprzęże, raki. Związaliśmy się liną. Dopiero co wyjęci z buchającej życiem krainy niekończącej się zieleni, teraz wtopiliśmy się w niemal martwy, biało-szary zimny świat. Tak piękny był fakt, że jedno i drugie miałam tam, w Kolumbii, niemal na wyciągnięcie ręki.






Spokojnie, rytmicznie wchodziliśmy do góry po lodowcu. W końcu ukazało się naszym oczom rozległe wypłaszczenie - śmiałam się, że jest niczym boisko do piłki nożnej. Oto szczyt! Właśnie zdobyliśmy Nevado del Tolima ~5200 m n.p.m., kolejny z pokrytych lodowcem wulkanów położonych na terenie Parku Narodowego Los Nevados.




Przy robieniu sobie pamiątkowych zdjęć na szczycie mieliśmy sporo szczęścia - jeszcze coś było widać. Chwilę później, gdy wybraliśmy się na rekonesans w poszukiwaniu krateru - wszystko zostało spowite mlecznobiałymi chmurami. Ciężko było zorientować się w takiej bieli. Z racji, że zamiast krateru natrafialiśmy jedynie na przerażające szczeliny, postanowiliśmy po ponownym nawróceniu na szczyt rozpocząć bezpieczne zejście.



Gdy już po zdjęciu raków schodziliśmy po skałach, dopadł nas deszcz. Prócz tego pierońskiego deszczu zejście nie przysporzyło nam żadnych problemów. Dość szybko znaleźliśmy się w namiocie, gdzie ucinając sobie drzemkę czekaliśmy, aż przestanie padać. Po dwunastej, gdy już tylko kropiło - zabraliśmy się za zwijanie namiotu. Część pakunków zostawiliśmy na miejscu zabezpieczając je - wkrótce gospodarz La Primavera miał po nie przyjść wraz z mułem. My zaś wyruszyliśmy w dalszą drogę. Około trzech-czterech godzin marszu dzieliło nas od miejsca, gdzie mieliśmy spędzić kolejną noc. Maszerowaliśmy zboczami Nevado del Tolima przez paramo...




...aż w końcu dotarliśmy do naszego celu - Termales Canon. Z głębi wulkanu spływają tutaj gorące, bogate w minerały wody - które tworzą naturalne termalne kąpielisko! Czyż można sobie wyobrazić coś przyjemniejszego po zdobyciu pięciotysięcznika, niż zanurzenie się w cieplutkiej wodzie, w tak pięknym otoczeniu? Szybko rozbiliśmy namiot, by jak najprędzej móc oddawać się błogiej kąpieli. Aż do zmroku...



Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone pomarańcze 9%, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku, suszone banany 2%, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, pełny cukier trzcinowy, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), wanilia, sól.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 578 kcal.
BTW: 2,7/38/55

10 komentarzy:

  1. Czekoladę na razie pominęłam, bo za jakiś czas sama ją otworzę, to wtedy porównam odczucia.

    Za to reszta... Ja pierdzielę, Baśka! Wiesz, jak ja marzyłam, żeby tak się z trasy na lodowiec wybrać na Alasce?! Spełniasz moje marzenia! :P (Moja ekipa niestety uzmysłowiła mi, że mogę sobie moje pomysły wybyć z głowy - nikt nie był odpowiednio przygotowany ani pod względem fizycznym ani bagażu - zupełnie inaczej, niż wcześniej była mowa, a ja dalej nie mogę przeboleć).
    Ta biel, to wszystko... lodowe niebo! Niby zimna nie lubię, ale takie klimaty... <3
    Deszcz? Skąd ja znam takich "towarzyszy" na szlakach.
    Wulkaniste tereny też mnie zawsze kręciły. I znając mnie (nie lubię zimna), jakbym po tylu godzinach wędrówki wreszcie takie naturalne kąpielisko zobaczyła... Pierwsza bym tam biegła i wskakiwała! :D
    Na ostatnim zdjęciu taki promienny uśmiech, że aż twarzy nie widać prawie. :P
    A z tamtych trochę wyżej ciekawi mnie ta taka roślinka. Fajne to.
    "Aż do zmroku..." Kurde, ale to zabrzmiało, mmm. :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kupiłaś ją? Nie spodziewałam się.

      Na lodowiec bez solidnych ludzi i podstawowego sprzętu nie ma sensu się zapuszczać. Kiedyś w Austrii łaziliśmy po lodowcu totalnie "na luzaka" całą wycieczkową chmarą i boję się myśleć, co by się stało, jakby ktoś się wpierdzielił w szczelinę... Na Nevado del Tolima lodowiec był względnie bezpieczny, ale generalnie z tym tworem nie ma żartów. Na Alasce tym bardziej.

      Aaaj, cieplutko było :). Bezwietrznie!

      Wulkany są magiczne... U nas w Polsce możesz sobie nieco liznąć tematu w Górach Kaczawskich, choć to przecież zupełnie co innego, niż czynne olbrzymy...

      Musiałam chociaż poudawać, że pomagam chłopakom rozbijać namiot ;). Ale rano kolejnego dnia od razu po przebudzeniu wskoczyłam do wody.

      Ta roślina to frailejon (espeletia). W którymś w poprzednich wpisów już o niej wspominałam i zresztą jeszcze do niej wrócę. Roślina typowa dla ekosystemu paramo, rośnie 1 cm na rok, bardzo istotna w naturalnej gospodarce wodnej.

      Zmrok w Kolumbii zapada szybko i zawsze o tej samej porze, więc w sumie nie brzmi to aż tak tajemniczo :D

      Usuń
  2. Wow nigdy nie było mi dane nawet spojrzeć okiem na tabliczkę o smaku banana, nie mówiąc o możliwości pomacania opakowania, a o spróbowaniu nie wspomnę. Naprawdę nigdy chyba nie widziałam takiej tabliczki o tym smaku będącej na wyciągnięcie ręki. Takie cuda tylko w internetach. A szkoda. Banan z czekoladą to jedno z najlepszych połączeń świata. Brzmi trochę mdło, dlatego ta pomarańcza obok nawet jeżeli gorsza to i tak jest ciekawym rozwiązaniem. No super.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie już był jeden Zotter bananowy ;).

      A co do połączenia banana z czekoladą... Mi się marzy Zotter Handscooped: ciemna kuwertura z bananowym kremem!

      Usuń
  3. Jak patrzymy na ten wszędobylski śnieg to nam znów zimno xD
    Czekolada nie dla nas ;) Pomarańcze i banany w słodkościach to nie nasze smaki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie teraz też śnieg, ale wcale nie jest jakoś strasznie zimno. Zresztą, w Kolumbii na lodowcach też nie było temperaturowej masakry.

      Usuń
  4. Ta tabliczka raczej nie w moim stylu, ale termalne jeziorko cudne :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze raz chylę czoła przed Wami i waszymi wyprawami:) . Czekolada w jakiś sposób mnie ujęła :)

    OdpowiedzUsuń