Kolejną (i ostatnią już) czekoladą, którą degustowaliśmy podczas wizyty na plantacji kawy Don Manolo, była mleczna Bonnat Asfarth wykonana z indonezyjskiego kakao (dokładniejszym miejscem pochodzenia jest Sumatra). Jak to Bonnat ma w zwyczaju w przypadku swych mlecznych czekolad, Asfarth charakteryzuje się bardzo wysoką, bo aż 65% zawartością kakao. Pierwsze moje doświadczenie z mlecznym Bonnatem było spektakularne. Java totalnie mnie zauroczyła, toteż przy najbliższej okazji zamówiłam w Sekretach Czekolady także Asfarth. Bardzo kusiła mnie choćby sama możliwość porównania dwóch ciemnych mlecznych czekolad wykonanych z kakao pochodzącego z różnych indonezyjskich wysp.
Asfarth okazała się ciemniejsza od Javy. W przekroju bardziej przypominała nugat, niż jednolitą solidną masę. Pachniała mocno przydymionymi owocami obtoczonymi w ogromnej ilości... śmietanki. O tak, wyjątkowa kremowość Asfarth dała o sobie znać już w sferze zapachu.
Na kremowość tej czekolady zwracają uwagę wszyscy recenzenci w sieci, także nasza Kimiko. U Kimiko owa kremowość została wręcz potraktowana jako wada. Wiem, że Bonnat nie szczędzi tłuszczu kakaowego w swych czekoladach i jestem już do takiej konsystencji i posmaku przyzwyczajona. Nie mniej jednak, tak wybitna kremowość może szokować i nie każdemu przypadnie do gustu. Inaczej było w przypadku moich współtowarzyszy degustacji. Asfarth wywołał zamieszanie w Don Manolo, tabliczka została spałaszowana co do kosteczki.
Asfarth w swej kremowości jednoczy łagodność mleka z wyrazistym charakterem sumatrzańskiego kakao. Samo kakao niesie ogromny bagaż wrażeń - od nut cytrusowych, przez słodkie truskawki, aż po winne oliwki. Nie sposób opisać, w jak wyrafinowany sposób odnalazły się one pośród tony skóry, tytoniu, dymu, kawy, ziemi. Słodycz tej czekolady, z jednej strony tak aksamitnie jasna i oczywista, podszyta jest niepokojącym mrokiem, niebezpieczeństwem. Nie była w 100% błoga i orgazmiczna jak Java, gdzie orzechy i karmel zaprowadziły mnie wprost do nieba - tu po rozkosz idzie się z przebojami po drodze.
Jedno jest pewne - muszę kiedyś powrócić do Bonnat Asfarth, bowiem moja tabliczka rozeszła się w mgnieniu oka niczym świeże bułeczki, wśród westchnień czekoladowej przyjemności. Mało tego, kolejnym wyzwaniem będzie dla mnie Bonnat Surabaya - trzecia wariacja na temat ciemnej mlecznej czekolady z indonezyjskiego kakao.
2 grudnia po śniadaniu w La Primavera, znów część bagaży przytroczyliśmy do grzbietu muła. Sami zaś, spokojnym krokiem, ruszyliśmy w głąb Parku Narodowego Los Nevados. Nevado del Tolima leży w nim tak samo jak zdobyta już przez nas Nevado del Santa Isabel. Tym razem dostaliśmy się do parku od innej strony.
W dali widoczne jest opuszczone gospodarstwo Japan. Jeśli kiedyś wyemigruję do Kolumbii i założę gdzieś własną plantację kakao bądź kawy - nazwę ją Polonia ;)
Tempo tego dnia miałam wyjątkowo spokojne. Nie potrafiłam odrzucić od siebie tysiąca kłębiących się w głowie myśli, które chcąc nie chcąc - nadawały moim nogom ciężkości. Na szczęście nigdzie nie musieliśmy się spieszyć.
W dali Laguna El Elcanto.
W końcu dotarliśmy do miejsca, stanowiącego naszą bazę wypadową na Nevado del Tolima. Nasze bagaże już tu na nas czekały. Rozłożyliśmy namiot - w ostatniej chwili zdążyliśmy przed deszczem. Skryci w namiocie zjedliśmy lunch, a potem chłopacy ucięli sobie drzemkę. Ja korzystałam z kolejnej idealnej chwili na lekturę. Gdy w końcu przestało padać, mogliśmy wyjść na zewnątrz i podziwiać cudowną panoramę, jaka się przed nami odsłoniła.
Po lewej szczyt Paramillo del Quindio. Niestety nie mieliśmy kiedy wejść na niego, a szczególnie pięknym doświadczeniem na pewno jest podziwianie wielobarwnych formacji skalnych występujących na tej górze.
Piękny widok na Nevado del Santa Isabel oraz dymiący Nevado del Ruiz.
Nasz cel nadal pozostawał za chmurami.
Dobra widoczność utrzymywała się aż do zmroku. Próbowałam nasycić się krajobrazami z całych sił. Po zachodzie słońca Eduardo przyrządził nam smaczny i sycący obiad. W namiocie panowała atmosfera spokojnego oczekiwania. O drugiej w nocy czekała nas pobudka i rozpoczęcie drogi na sam szczyt Nevado del Tolima...
Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, mleko w proszku.
Dobra widoczność utrzymywała się aż do zmroku. Próbowałam nasycić się krajobrazami z całych sił. Po zachodzie słońca Eduardo przyrządził nam smaczny i sycący obiad. W namiocie panowała atmosfera spokojnego oczekiwania. O drugiej w nocy czekała nas pobudka i rozpoczęcie drogi na sam szczyt Nevado del Tolima...
Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, mleko w proszku.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 626 kcal.
BTW: 8/49/40,5
Truskawki i winne oliwki w tych wszystkich skórach, kawach i dymach? Hm, gdyby nie obrzydzała mnie ich konsystencja (czekolad Bonnat), pewnie bym się napaliła, a tak jednak zachowuję dystans. ;> Jednak kto wie?
OdpowiedzUsuńCo do reszty... Nie mogę, no! Tak w ogóle ta atmosfera samotności... Zdjecia jak kadry z filmu i ostatnie zdjęcie... Uwielbiam, jak kończysz tak tajemniczo, ale zawsze potem nie mogę się kolejnego wpisu doczekać.
Tak swoją drogą, to nie wiem, czy w moim przypadku takie oczekiwanie w namiocie byłoby spokojne. :D
Kurde, czuję się wyróżniona tym, że konsystencja Bonnatów nie przeszkadza mi w czerpaniu z nich przyjemności :>.
UsuńUwielbiam samotność w górach. Znaczy się, "samotność" z moim Mężem ;). I wąskim gronem przyjaciół, ewentualnie.
Uspokoiła mnie szczególnie atmosfera właśnie z ostatniego zdjęcia. Eduardo gotował kolację, wszystko płynęło niespiesznym tempem...
To zdjęcie przy lampie bardzo nastrojowe. Bonnat, no cóż, plusem jest duża zawartość ciekawego kakao, a minusem to co zawsze u Bonnata :)
OdpowiedzUsuńE tam, Bonnat to Bonnat. Dla mnie to nie minus ;)
UsuńKosteczki tej czekolady mnie urzekają:)
OdpowiedzUsuńTeż je lubię :)
Usuń