Dzisiaj przed Wami Pralus Fortissima 80%, tabliczka zakupiona w Sekretach Czekolady, która wraz z kilkoma innymi czekoladami zjedzona została w niezwykłych okolicznościach. Podzieliłam się nią z paroma osobami, ale warto było... Dzień po zdobyciu Nevado de Santa Isabel (tj. 30 listopada) porządnie wyspaliśmy się w hostelu w Pereirze, po czym Sebastian wraz ze swym znajomym zabrali Eduardo i naszą dwójkę autem do Dosquebradas. Tam odwiedziliśmy rodzinną plantację kawy Don Manolo. Zwiedzanie plantacji połączone było oczywiście z degustacją szlachetnej kolumbijskiej arabiki uprawianej na malowniczych wzgórzach, ja zaś postanowiłam dodać do tego degustację czekolad. Wszyscy byli z tego faktu bardzo zadowoleni.
Na mapie na opakowaniu Fortissimy jako miejsce pochodzenie kakao zaznaczona jest Kolumbia, co zmyliło moich współtowarzyszy. Niestety, do jej stworzenia wcale nie użyto kolumbijskiego kakao. Współrzędne podane na opakowaniu leżą na granicy Ekwadoru i Peru (za: www.chocolatereviews.co.uk/pralus-fortissima-80), zaś w różnych źródłach w internecie odnalazłam informacje, że Fortissima jest blendem ziaren z Ekwadoru, Indonezji i Ghany. Na pewno zastosowano tu mieszankę criollo, trinitario i forastero. Nie wiem, dlaczego producent zaznaczył na opakowaniu akurat Kolumbię. Może sugerował, iż zaleca degustowanie Fortissimy akurat w Kolumbii? ;) Ja spróbowałam i to była jedna z moich najprzyjemniejszych degustacji...
Fortissima znaczy "mocno, głośno" i właśnie taka na pierwszy rzut oka wydaje się być ta czekolada. Zawiera w sobie w końcu sporo kakao, zaś jej barwa jest mocno nasycona, intensywnie ciemna. Jednakże już sam zapach zdaje się być wyjątkowo łagodny jak na 80%. Spokojne kwiatowo-nugatowe nuty unosiły się nad nią kusząc, by przekonać się, czy imię w pełni pasuje do prawdziwego charakteru czekolady.
Czekolada tymczasem zaszokowała wyważeniem wszystkich uczestników degustacji, którzy przygotowani byli na mocny strzał. Cudownie rozpuszczała się w ustach, z wielkim spokojem i maślaną gładkością. Powoli, od początku do końca pozwalając rozkoszować się aksamitną, lecz masywną strukturą. Fortissima okazała się nad wyraz słodka, kryjąc w sobie nuty suszonych tropikalnych owoców, kwiatowego aromatycznego nektaru, nugatu z orzechów laskowych. Za słodyczą stała lekka kawowo-tytoniowa goryczka, nieco "skórzana", pozbawiona jednakże ściągania. Nieśmiało towarzyszy jej ziemisto-gliniasta kwaśność, również kojarząca się nieco w sposób roślinny. W efekcie otrzymujemy coś na kształt palonego masła, które przesiąknęło mnóstwem aromatów.
Fortissima to niezwykle zbalansowana, pełna i głęboka czekolada. Niesie ze sobą mnóstwo klasyki i prostoty podanej w najlepszym wydaniu. Wszystkim uczestnikom degustacji bardzo smakowała i naprawdę ich zaskoczyła. Chcąc móc jeszcze raz odświeżyć sobie fortissimowe doznania, schowałam kilka kostek, które wróciły ze mną do Polski. W domu jeszcze raz rozkoszowałam się jej walorami, wspominając cudne chwile, gdy próbowałam ją pierwszy raz.
Tuż po przyjeździe do Don Manolo. Za chwilę przywitał nas właściciel plantacji, rozpoczynając swą opowieść o najlepszej kawie świata. Kogo jak kogo, ale mnie niesamowicie ciekawiły przedstawione w Don Manolo historie, które odświeżyły, usystematyzowały i znacznie pogłębiły moją wiedzę o kawie.
Później zajął się nami syn właściciela - Manuel. Zaprezentował nam różne sposoby parzenia kawy, no i zaprosił do wspólnej degustacji. Pojawiło się także brownie, gdyż "kawa bardzo dobrze łączy się z czekoladą". Oooh reeeealyyy? Wyjęłam na stół kilka przywiezionych z Polski tabliczek (kolumbijskie zostawiłam w 100% dla siebie i Męża, żeby móc celebrować ich degustację po powrocie). Po wrażeniach, jakie zafundowała nam Fortissima żałowałam, że nie miałam ze sobą więcej ciemnych czekolad. Pozostałe, które otworzyliśmy tego dnia, zawierały mleko. Wzięłam większość mlecznych czekolad do Kolumbii z uwagi na to, iż są prostsze do zaakceptowania w ich przypadku prawdopodobieństwa jedzenia ich jako dopalacze energetyczne. W Don Manolo przydałoby się więcej ciemnych single-origin, no ale cóż... Za to jeszcze raz mogłam odkryć wyjątkowość Erithaj Ben Tre 40%, która narobiła niezłego smakowego zamieszania. Jednak wietnamska czekolada w kolumbijskiej aurze smakuje bardzo dziwnie, wraz ze swoimi specyficznymi nutami. W Kolumbii smakowała mi "zbyt azjatycko".
Manuel i Fortissima.
Sebastian i Fortissima.
Następnie Manuel zabrał nas na spacer po plantacji. Wąchaliśmy kwiaty kawy, rozpracowywaliśmy także jej owoce. Każdy czerwony owoc kawy musi trafić w dłonie zbieracza, by wychwycić egzemplarze z grzybem i pasożytem.
Pośród krzewów kawy rosną także inne rośliny, które swym towarzystwem wpływają na nuty smakowe w ziarnach kawy. W Don Manolo odnaleźć można mnóstwo przeróżnych drzew i krzewów dających przepyszne owoce, których mieliśmy okazję na miejscu spróbować. Soczyste, nieznane smaki tutejszych owoców dopełniły jeszcze ogromu wrażeń zmysłowych, jakich zaznaliśmy w Don Manolo. Na plantacji rosną także dwa kakaowce, na zdjęciu powyżej ja z jednym z nich. Pierwszy raz miałam do czynienia na żywo z kakaowcem, wiem, że na pewno nie ostatni!
Wspaniały widok ze zboczy plantacji Don Manolo.
Po zapoznaniu się z zasadami uprawy kawy i zbioru ziaren, zostaliśmy wtajemniczeni w procesy, jakim poddawane jest ziarno po zbiorze - od usuwania otaczającego ziarno owocu, przez suszenie i usuwanie łuski, aż po palenie ziaren w konkretnym profilu czasowo-temperaturowym. Na zdjęciu powyżej - świeżo palone, jeszcze gorące ziarna, z których chwilę potem piliśmy wyjątkowo aromatyczny napój. Znów w towarzystwie czekolad...
W swoim żywiole! Po wcześniejszym upale, teraz Kolumbia zafundowała nam rześką burzę. Aromaty jeszcze mocniej świdrowały mi w głowie, pulsowały endorfinami. Bez wątpienia, wizyta w Don Manolo była dla mnie jednym z bardziej zmysłowych doświadczeń. Kawa, czekolada, owoce, wspaniała przyroda... Do końca dnia nie mogłam się uspokoić.
Po lunchu wróciliśmy do Pereiry. Zapakowaliśmy się, po czym chłopaki zawieźli nas do Salento. Tam zostaliśmy tylko w trójkę, z Eduardo. Czekała nas kolejna przygoda... Gdy nad Salento zapadał zmierzch, moje serce calutkie drżało od nadmiaru piękna.
Wieczór spędziliśmy spacerując uroczymi uliczkami, zajadając pstrągi w tradycyjnej restauracji (fotka poniżej) i pijąc aguardiente w starym barze przy centralnym placu.
Skład: ziarna kakao, czysty tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna sojowa non-GMO.
Masa kakaowa min. 80%.
Masa netto: 100 g.
Fajna taka wizyta na plantacji, można sie sporo dowiedzieć. Gdybyś kiedyś odwiedziła fabrykę Zottera, powinnaś napisać długą i dokładną relację, fajnie by się czytało :)
OdpowiedzUsuńŁagodność osiemdziesiątki Pralusa mnie nie zaskoczyła, zgaduję, że swoim zwyczajem, dali nieco więcej tłuszczu, a nieco mniej miazgi, ale i tak bym jadł :)
Jeden dzień w fabryce Zottera to byłoby zdecydowanie za mało! Zresztą, chyba bym tam zeszła na serce.
UsuńMoże i tak, aczkolwiek nie było to tak oczywiste jak w czekoladach Bonnat ;). To po prostu bardzo harmonijny blend.
Ja bym chętnie taka relację przeczytał, można by ją rozbić na kilka wpisów :)
UsuńMoże kiedyś mnie tam zawieje ;)
UsuńPodoba mi się, że zawsze tak szczegółowo opisujesz czekolady przed przejściem do opisu smaku itp., czyli te co, gdzie i jak.
OdpowiedzUsuńTytoń / dym, a także kawa i ziemia z suszem owocowym - jak tu tego nie pamiętać? Myślałam jednak, że to jej moc zapamiętam, a tu, jak napisałaś, szokowała tym, że wcale taka MOCNA nie była (aczkolwiek uważam ją za bardzo smaczną mimo to).
Często określasz jakieś nuty jako nektar kwiatowy, a ja się za każdym razem zastanawiam, czy na pewno wiem, co masz na myśli. ;>
A jak wróciłaś do niej w domu, to doszło coś jeszcze?
Czytając resztę wpisu zaciskałam tylko zęby. ZAZDROSZCZĘ! Czy muszę pisać coś więcej? Muszę! Nie oprę się. Kocham Twój uśmiech, ale to to zdjęcie na hamaku jest obłędne! Wyszło tak... demonicznie. :D
Chcę, żeby czekoladowa historia była jak najpełniejsza :).
UsuńHmm... to chyba było po prostu mocne uderzenie harmonii smaku!
Nektar kwiatowy to dla mnie słodko-dusznawa nuta, coś między miodem a czystym zapachem kwiatów. Rzeczywiście często wyczuwam coś takiego w czekoladach.
W domu po raz kolejny zachwyciłam się jej niezwykłym zbalansowaniem i w sumie już niewiele doszło, jakieś drobnostki. Raczej wolałam potwierdzić, czy moje pierwsze wrażenia nie wynikały z nadmiernego zachłyśnięcia się chwilą.
Ajajaj, na tym hamaku to ja łzy wzruszenia w oczach miałam ;)